Na stołecznych, i kilku innych ulicach trwa zimowa zadyma pod hasłem „Oddajcie esbekom emerytury i Polskę we władanie!”. Niczym dawni proletariusze, teraz funkcjonariusze wszystkich służb komunistycznych połączyli się, a z nimi maszerują ich współpracownicy – wielu z nich do niedawno rządziło Polską.
Protestuje cała lista Wildsetina z przyległościami, celebrytami i pożytecznymi idiotami – jak ich nazywał Lenin. Protestują, bo im Polskę odbierają i oddają zwykłym, uczciwym ludziom. A przecież oni są z „lepszej kasty”, i tych zmian nie pojmują: „Jak mamy przeżyć za 2 tysięcy miesięcznie?” – pytają ci którzy – za stosowanie represji wobec Polaków – otrzymują po 6 – 20 tysięcy złotych miesięcznie.   Wtórują im politycy kawiorowej lewicy, którzy do niedawna mieli usta pełne haseł o równości społecznej. Jednak nikt z nich nie przejmował się, jak mają żyć ludzie, którzy dostają 800-1500 złotych emerytury. W obronie tych osób nikt nie wychodził na ulice.
Cała ta heca ukryta jest pod hasłami obrony demokracji, swobód obywatelskich czy wolności mediów. Szermują nimi ludzie, którzy przez ostatnie 8 lat nic nie zrobili dla demokracji czy wolności mediów. Co gorsza są rekordzistami w zakładaniu podsłuchów dziennikarzom, mają na koncie sprzedaż nocą, przy śmietniku dziennika Rzeczpospolita. To za namową Pawła Grasia z PO doszło do usunięcia ze stanowiska redaktora naczelnego Faktu. Powodem miały być ataki na rząd i córkę Donalda Tuska. Czyją zasługą była pacyfikacja redakcji Wprost? Kto kazał zatrzymać dziennikarzy, gdy relacjonowali okupację gmachu Państwowej Komisji Wyborczej przez osoby domagające się natychmiastowej dymisji członków PKW w związku z przedłużającym się obliczaniem wyników wyborów samorządowych.
Nikt z tych ludzi, którzy dziś „bronią” wolności mediów – w żadnym z tych przypadków, a nie są to wszystkie, nie wyszedł na ulice, nie protestował, nie kipiał z oburzenia. Ponieważ właśnie ci sami osobnicy łamali wówczas swobody obywatelskie i wolność mediów. Czy ktoś im dziś jeszcze wierzy, i traktuje poważnie?
Jako dziennikarz nie życzę sobie, aby takie szemrane i zakłamane towarzystwo występowało w obronie moich rzekomych swobód i wolności. Bo mi tego obecnie nie brakuje. W przeszłości bywało z tym jednak różnie. W latach 90. pracowałem w Expressie Wieczornym, który był wówczas popularnym dziennikiem ogólnopolskim. Wspólnie z Tomaszem Połciem i Radosławem Rzepką między innymi zajmowaliśmy się w Poznaniu powiązaniami świata przestępczego, biznesu, policjantów, dawnych esbeków, ale też sprzedajnych dziennikarzy. Byli wśród nich ludzie, którzy prawdopodobnie wcześniej uprowadzili i zabili dziennikarza Jarosława Ziętarę. My mieliśmy więcej szczęścia: zniszczono mi jedynie samochód oraz podsłuchiwano nas. Nagranie z naszymi podsłuchanymi rozmowami trafiło nawet do prokuratury w Poznaniu. Śledztwo jednak wkrótce umorzono „z powodu nie wykrycia sprawców”. Co ciekawe po ponad 20 latach prokuratura – zapewne w ramach czyszczenia magazynów – odesłała nam kasetę z nagraniami naszych rozmów. Podsłuch założony był prawdopodobnie m.in.  w redakcji. Nie brakowało  tam wówczas współpracowników UOP, WSI, czy nawet byłych funkcjonariuszy SB. Ale taka była, i zapewne jest rzeczywistość większości dużych redakcji.
Pewnego dnia umieściłem na redakcyjnej tablicy ogłoszeń listę poparcia dla lustracji dziennikarzy. Donosicielstwo to zła szkoła dziennikarskiego kunsztu, zatem moim zdaniem powinno się wykluczyć z zawodu współpracowników wszelkich służb specjalnych. Redakcja liczyła pewnie ze sto osób, listę podpisały cztery: ja, Tomasz Połeć, Radosław Rzepka oraz Jerzy Szostak, który był wówczas dziennikarzem Gazety Polskiej i luźno współpracował z Expressem Wieczornym.
Nie twierdzę, że wszyscy pozostali byli tajniakami. Pewnie wielu z nich nie chciało się narazić ówczesnemu naczelnemu, który miał doskonałe kontakty z UPO, a obecnie pracuje w firmie byłego zastępca dyrektora Zarządu Wywiadu UOP. Ten zaś miał spory wkład w zatrudnianiu w UOP esbeków i ich współpracowników. Zdaniem Lecha Kaczyńskiego, ten człowiek wydał instrukcję 0015/92, która miała pozwalać na inwigilację prawicowych ugrupowań politycznych oraz związków zawodowych. A w Expressie Wieczornym miał wówczas rubrykę „Krótki kurs szpiegowania”.
Ja z pracą w tej redakcji musiałem się pożegnać. Zwolniono mnie w trybie dyscyplinarnym, pod wymyślonymi zarzutami. Nikt w mojej obronie wówczas nie protestował. I do nikogo o to nie mam żalu, sam sobie z tym poradziłem. W tej sprawie blisko 20 lat (!) toczył się proces, który definitywnie wygrałem.
Teraz widzę tych i podobnych im osobników, którzy wyłącznie dla własnych interesów wyprowadzają ludzi na ulice i chcą podpalić Polskę. Tylko po to, aby znowu czerpać z tego korzyści i mieć nad nami kontrolę.
Jeśli ktoś nawołuje do siłowego obalania demokratycznie wybranej władzy, to nie ma dobrych intencji i na pewno nie robi tego dla dobra zwykłych ludzi. Liczą się czyny a nie słowa. Mieli 8 lat by cokolwiek dla społeczeństwa zrobić. Co robili, każdy wie, i każdego dnia dowiadujemy się na ten temat więcej.
„Jak się władza zmieni, to pewnie odbiorą 500+”. – martwi się znajoma wychowująca czwórkę dzieci. Zapewne odbiorą i dadzą pieniądze esbekom. Jednak to będzie najmniejsza dolegliwość, jaka spotka Polaków, gdyby ten scenariuszu – pisany gdzieś poza granicami Polski – ziścił się.
Życzę Państwu, aby to nie nastąpiło, i żeby 2017 rok był dobrym i spokojnym czasem.
Janusz Szostak

Zobacz również: