Smutek buraka

Większość z nas myśli, że hymn państwowy naszych zachodnich sąsiadów zaczyna się od słów: „Niemcy, Niemcy ponad wszystko, Ponad wszystko na świecie”. Nic bardziej mylnego. Oficjalnym hymnem jest tylko trzecia zwrotka „Pieśni Niemiec” napisanej przez Augusta Heinricha Hoffmanna von Fallerslebena w 1841 roku.

Stało się tak, gdyż pierwsza zwrotka była uznawana przez nazistów za hymn III Rzeszy. Wojenne zawirowania z „Pieśnią” spowodowały, że tak naprawdę Niemcy aż do 1991 roku nie miały de facto swojego hymnu. W końcu – po listownym uzgodnieniu między prezydentem republiki a jej kanclerzem – tylko trzecia zwrotka pieśni stała się hymnem państwowym. Podobnie, jak i za czasów III Rzeszy, zrezygnowano ze zwrotki drugiej. Gdyż uznano ją za zbyt frywolną, dwuznaczną i na dodatek nie mającą pokrycia w rzeczywistości, gdyż zaczyna się od słów: „Niemieckie kobiety, niemiecka wierność, Niemieckie wino i niemiecka pieśń”. Co do państwa, które uzurpuje sobie prawo do rządzenia Europą rzeczywiście nie pasuje. Pasuje za to: „Jedność i prawo i wolność, Dla niemieckiej ojczyzny, Do tego wszyscy dążmy”. I bardzo dobrze odzwierciedla postawę Niemców – w tym polityków oraz dziennikarzy – wobec swojego kraju. Ci pierwsi, nawet po przegranych wyborach nie latają do Brukseli ze skargami – że przegrali, a co według nich miałoby oznaczać, że w Niemczech skończyła się demokracja. Zamiast tego robią wszystko – fakt, że z niechęcią dla rządzących – dla dobra kraju. To samo tyczy się tamtejszych dziennikarzy. Oni, podobnie jak politycy, wychodzą z założenia, że dobre jest tylko to, co jest dobre dla Niemiec.
Jak to wygląda u nas, nie muszę nikomu przypominać. Dodam tylko, że gdyby w Niemczech jakikolwiek polityk poleciał do Brukseli i nawoływał do nałożenia sankcji na rząd w Berlinie, mógłby już do Niemiec nie wracać, i zacząłby szukać sobie innego zajęcia. Podobny los spotkałby dziennikarzy, którzy spróbowaliby opluć niemieckie symbole. Tymczasem u nas plucie na Polskę oraz jej symbole stało się orężem walki opozycji z obecną ekipą rządzącą.
Ostatnim tego przykładem jest Paweł Wroński z „Gazety Wyborczej”. Ten w swoim komentarzu po marszach, jakie przeszły przez Warszawę 11 listopada, stwierdził: „W mediach społecznościowych symbol biało-czerwonej flagi czy orła to prawie nieomylny znak – że musisz się mieć na baczności. Budzi graniczące z pewnością podejrzenie, że masz do czynienia z osobą wulgarną, agresywną, homofobem, radosnym burakiem”. Wroński dodał przy okazji, że według badań CBOS niemal jedna czwarta, szczególnie młodych Polaków: „(…) z wyższym wykształceniem i z dużych miast, wstydzi się okazywać uczucia narodowe”.
Jednym słowem Wroński podzielił Polaków na buraków – machających biało-czerwonymi flagami i cieszących się z odzyskania przez Polskę niepodległości oraz na „intelektualną elitę”, która na widok barw narodowych dostaje drgawek.
Nie wiem, jakie badania Wroński czytał. Ale z tych, które przeprowadzono kilka dni temu wynika, że zdecydowana większość ankietowanych przez CBOS – 86 procent – deklaruje, że praktycznie nigdy nie wstydzi się swojej narodowości. Natomiast: „Tylko nieliczni respondenci (4 procent) twierdzą, że często wstydzą się swojej narodowości, nigdy nie odczuwając z tego powodu dumy”.
I prawdopodobnie do tej grupy zalicza siebie Wroński. Choć podejrzewam, że gdyby rządziła Platforma Obywatelska, to zaliczyłby siebie do tych pierwszych. Ale tak to już z burakami bywa.
Jerzy Szostak

Zobacz również: