Nie tak dawno w tym miejscu pisałem, że według pewnej grupy zawodowej suwerenem nie jest naród. Jak stwierdzili sędziowie, którzy zgromadzili się na swoim kongresie – naród, czyli ogół obywateli, to tylko szara, ciemna masa. Co z kolei oznacza, że nie ma on prawa nie tylko o decydowaniu o losach państwa, ale również do nazywania siebie suwerenem.
To określenie – jak przekonywali uczestnicy kongresu – przysługuje tylko im. Nie wiem, jak udało im się skończyć studia, a niektórym otrzymać nawet tytuły profesorskie, bo powinni swoją edukację zakończyć już na pierwszym roku studiów, oblewając egzamin z teorii państwa i prawa. W swoim zadufaniu niektórzy przedstawiciele „nadzwyczajnej kasty”  poszli za ciosem. Nie tylko uważają siebie za suwerena, ale za Sejm oraz rząd i Trybunał Konstytucyjny w jednym. Przykładem tej arogancji jest ostatnia uchwała Sądu Najwyższego. A ten stwierdził, że prezydent nie mógł ułaskawić Mariusza Kamińskiego, koordynatora służb specjalnych. Nie mógł, jak przekonuje SN, ponieważ  Kamiński nie był skazany prawomocnym wyrokiem.
Problem jednak w tym, że gdyby sędziowie uważnie słuchali wykładów z prawa konstytucyjnego, wiedzieliby, że Konstytucja RP daje prezydentowi takie uprawnienia. Mówi o tym artykuł art. 139.: „Prezydent Rzeczypospolitej stosuje prawo łaski. Prawa łaski nie stosuje się do osób skazanych przez Trybunał Stanu”.  Jednym słowem prezydent może skorzystać z prawa łaski na każdym etapie procesu sądowego.
Mało tego sędziowie. SN zapomnieli, że ich uchwały nie mają żadnej mocy sprawczej w tym konkretnym przypadku. Nie tylko dlatego, że weszli z butami w kompetencje Trybunału Konstytucyjnego. Gdyby uważnie słuchali wykładów, wiedzieliby, że orzeczenia Sądu Najwyższego są wiążące tylko wtedy, gdy sąd odwoławczy zada pytanie prawne w kwestii budzącej wątpliwości. Wówczas pogląd prawny wyrażony w uchwale SN wiąże sąd w tej konkretnej sprawie. Inne natomiast orzeczenia SN nie są dla nikogo wiążące. Co z kolei oznacza, że nie muszą być przez nikogo brane pod uwagę przy ustalaniu stanu prawnego.
Pozostawmy jednak sędziów z ich lukami w pamięci, bo nie tylko oni mają w ostatnim czasie z nią kłopoty. Amnezja dopadła także Władysława Frasyniuka. Ten, z okazji rocznicy wyborów do Sejmu Kontraktowego, które odbyły się 4 czerwca 1989 roku, stwierdził, że właśnie wtedy został obalony komunizm i on miał w tym swój udział. Nie neguję zasług Frasyniuka w walce z komuną. Problem jednak w tym, że Fasyniuk zapomina, iż 4 czerwca 1989 roku komunizm nie został wcale obalony. Bo, jak słusznie zauważył i co przypomniał mu Włodzimierz Czarzasty, przewodniczący Sojuszu Lewicy Demokratycznej: „Żeście komunistów pokonali? Wyście się z nami, k…wa, przy Okrągłym Stole i 4 czerwca 1989 r. do-ga-da-li”. A Czarzasty jako były „komuch” wie, co mówi.
Należy także dodać, że obie strony dogadały się wówczas do tego stopnia, że równo trzy lata później, aby zachować przywileje „obalonych komunistów”, koledzy Frasyniuka obalili wybrany w pierwszych wolnych i demokratycznych wyborach rząd Jana Olszewskiego.
Jerzy Szostak

Zobacz również: