fot. symboliczne Policja

Mowa jest srebrem a milczenie złotem. Zwłaszcza w dzisiejszych czasach. Coś ci się wypśnie, chlapniesz o jedno słowo za dużo i możesz nie żyć. Tak właśnie było w przypadku siedemnastolatka i jego starszego o dwa lata kolegi. Niepotrzebne słowa zaważyły o śmierci.

 Patryk P. zaginął we wtorek 19 kwietnia 2016 roku Tego dnia zamieszkały z rodzicami i bratem w miejscowości Machów w powiecie Opole Lubelskie 17-latek pojechał po południu rowerem do sklepu w Kępie Choteckiej. Chciał kupić kartę do telefonu. Powiedział, że to potrwa najwyżej pół godziny. Nie wrócił na noc. Nazajutrz rodzina powiadomiła policję o zaginięciu chłopaka.

Ostrzegali przed nim

Funkcjonariusze z opolskiej komendy pierwsze kroki skierowali do sklepu, w którym Patryk P. miał kupić kartę. Personel to potwierdził. Po doładowaniu komórki nie wsiadł jednak na rower i nie ruszył w powrotną drogę. Spotkał się z kolegą, który także robił zakupy a potem siedział na rampie przed sklepem.

– To był Krzysztof K. z Kolonii Wilków – zeznali świadkowie. Powiedzieli także, że zaginiony chłopak i jego kolega pili alkohol. Policja ustaliła, że 19-letni Krzysztof K. otrzymał 10 złotych od miejscowego gospodarza. Mężczyzna nie mógł uruchomić ciągnika więc Krzysztof K. zaofiarował pomoc. Udał się do domu, przyjechał pod sklep swoim traktorem, do którego podczepił pojazd sąsiada i kawałek podholował, za co tamten wynagrodził go 10 złotymi.

Krzysztof K. i Patryk P. kupili piwo, butelkę wódki i napój gazowany. Pili pod sklepem. Kilkadziesiąt minut później, kiedy zapadł już mrok, starszy z mężczyzn dokupił jeszcze jedną półlitrówkę, z którą przenieśli się do murowanej wiaty przystankowej. Patryk P. pojechał w to miejsce rowerem a jego znajomy traktorem. Nie wiadomo co było dalej. Od tej pory nie widziano 17-latka.

Wiadomość, że chłopak pił alkohol z Krzysztofem K. dodatkowo przygnębiała bliskich Patryka, przybitych jego zaginięciem. Od dawna ostrzegali go przed kolegowaniem się z 19-latkiem. Krzysztof K. był znany z wybuchowego charakteru i wybryków chuligańskich. Edukacje zakończył na pierwszej klasie zawodówki. Był karany za przestępstwo narkotykowe.

Jednak Patryk P. który zaprzyjaźnił się z nim w szkole (obaj byli uczniami tej samej zawodówki w Kazimierzu  Dolnym) nie słuchał rodziców i brata. Imponowało mu, że starszy o dwa lata kolega ćwiczy wschodnie sztuki walki i ma prawo jazdy.

Dziwne manewry

Prowadzone na obszarze niemal całej gminy poszukiwania Patryka P. nie przynosiły rezultatów. Policji nie udało się również porozmawiać z Krzysztofem K., bo nie było go w domu, a matka, z którą mieszkał, nie wiedziała, gdzie przebywa.

Ustalono jednak ciekawe fakty z nim związane, które miały miejsce późnym wieczorem w dniu zaginięcia 17-latka. Kilka minut po godzinie 22. jeden z okolicznych gospodarzy, mieszkający przy drodze prowadzącej do wału na Wiśle usłyszał szczekanie psa i wyszedł z domu. Zobaczył przy furtce młodego mężczyznę, w którym rozpoznał Krzysztofa K. 19-latek powiedział, że prowadząc ciągnik, nie wyrobił się na zakręcie, zjechał na pobocze i uderzył bokiem pojazdu w barierkę ochronną. Prosił o pomoc w wyprowadzeniu traktora na drogę.

– Pomógłbym mu, bo taka sytuacja każdego może spotkać. Nie dysponowałem jednak swoim ciągnikiem, bo go pożyczyłem. Krzysiek był jakiś dziwny. Wyczułem, że pił. Zastanowiło mnie także, że tak późno jeździł nad Wisłę traktorem – zeznał mężczyzna.

Po tej rozmowie Krzysztof K. zwrócił się o pomoc do gospodarza, mieszkającego po sąsiedzku. Tamten poszedł z nim do miejsca kolizji. Zobaczył, że lewe koło pojazdu utknęło między cementowymi elementami barierki i stwierdził, że po ciemku niewiele zdziałają. Spytał czy ta sprawa nie może poczekać do rana a Krzysztof K. odparł, że nie może. Musi wyjechać teraz, zaraz.

– No trudno, wzięliśmy się za robotę, która potrwała około godziny. Potem on odjechał a ja wróciłem do domu – zeznał świadek. Podobnie jak sąsiad, dostrzegł w zachowaniu 19-latka jakiś dziwny niepokój. Myślał jednak, że Krzysztof K. boi się, żeby nie wyszło na jaw, że prowadził ciągnik po pijanemu.

I wreszcie zeznanie kierowcy samochodu osobowego. Wracający z polowania myśliwy, niedaleko wału na Wiśle mijał na drodze traktor. Ciągnik był oświetlony. Prowadzący auto zobaczył kierowcę a także mężczyznę, który leżał bezwładnie na trawiastym poboczu głową skierowaną do pojazdu. Zastanowił go ten widok, ale podobnie jak gospodarze, których Krzysztof K. prosił o pomoc, uznał, że główne role w tym zdarzeniu zagrały wódką i bezmyślność.

To nie mógł być przypadek. To musieli 19-latek i 17-latek, z których jeden zaginął, a drugi unikał policji.

Ciężkie obrażenia

Potwierdzeniem domysłów, że w pobliżu Wisły wydarzyło się coś strasznego, były ślady kół ciągnika, którego używał Krzysztof K. ujawnione na polnej drodze niedaleko wałów przeciwpowodziowych. Wciąż nie ustalono, gdzie przebywa 19-letni mężczyzna. W czasie przeszukania domu jego matki policja nie natknęła się na nic, co mogłoby go obciążać w sprawie zaginięcia Patryka P. Ustalono jednak, że w nocy z 19 na 20 kwietnia wpadł na krótko do domu. Przyjechał ciągnikiem. To było  dobrze po jedenastej, czyli już po uderzeniu w barierkę i wyciągnięciu pojazdu na drogę.

Krzysztof K. został zatrzymany 22 kwietnia w jednej z okolicznych miejscowości w mieszkaniu dziewczyny, z którą planował stały związek. Twierdził, że chciał z nią pobyć; wcale się nie ukrywał bo nie miał takiego powodu.

– Zaginął twój kolega, pewnie o tym słyszałeś, a ty w tym czasie pojechałeś sobie do narzeczonej i jak gdyby nigdy nic siedzisz u niej. Dziwny zbieg okoliczności, nie uważasz? – policja nie wierzyła w przypadki i w ani jedno jego słowo Krzysztofa K. O tym, że w tej sprawie łże, świadczyły nie tylko jego głupie wyjaśnienia, ale również mowa ciała. Mężczyzna opuszczał wzrok, pocierał dłonią usta, pocił się choć w pokoju przesłuchań wcale nie było duszno.

Przez jakiś czas szedł w zaparte. Powiedział, że po wypiciu na przystanku autobusowym alkoholu zakupionego w sklepie w Kępie Choteckiej postanowili osuszyć z Patrykiem jeszcze jedną flaszkę. Krzysztof K. trzymał ją w ciągniku na „czarną godzinę”. Po pierwszej kolejce młodszy z mężczyzn nie chciał już więcej pić.

– Patryk był tego dnia zdenerwowany, mówił, że ma jakiś dług i musi szybko oddać kasę. Pożyczyłem mu 200 złotych. Przyjął, ale stwierdził, że to nie załatwia sprawy. Ktoś do niego zadzwonił. Po tej rozmowie był jeszcze bardziej zestresowany. Potem pod przystanek podjechał bus, do którego wsiadł. Auto odjechało, a ja nie widziałem już więcej Patryka – tłumaczył policji Krzysztof K.

Nie potrafił wyjaśnić w jakim celu udał się nad Wisłę, skąd w pobliżu wałów wzięły się ślady kół jego ciągnika i po co na chwilę przyjechał tej nocy do domu. Załamał się, gdy usłyszał, że kierowca samochodu osobowego widział na drodze nie tylko jego ale i leżącego w trawie drugiego mężczyznę.

Nazajutrz w zagajniku nieopodal wałów przeciwpowodziowych w okolicy Kępy Choteckiej zjawiła się ekipa policji. Technicy śledczy wydobyli z ziemi nagie zwłoki młodego mężczyzny. Rodzina zidentyfikowała Patryka P.  Autopsja przeprowadzona w Zakładzie Medycyny Sądowej w Lublinie wykazała, że zgon nastąpił w wyniku licznych ciosów, które spowodowały ciężkie obrażenia w okolicy głowy, skutkujące krwawieniem do dróg oddechowych.

Obraził dziewczynę

Krzysztof K. miał w swoim środowisku ksywę „Szpadel”. Przedmiotem, który tak samo się nazywa, wykopał dół i wrzucił do niego ciało 17-letniego kolegi. Wcześniej go zamordował.

Rzeczywiście ostatnia flaszka o pojemności 0.7 litra nie bardzo już wchodziła Patrykowi. Mógł rzeczywiście mieć jakieś kłopoty finansowe i szukać pomocy u kolegi, z którym pił. Ale nie odjechał żadnym busem.

Wciąż siedzieli na przystanku. W pewnym momencie mocno już nabuzowany 17-latek brzydko wyraził się o dziewczynie Krzyśka. To były wulgarne, obraźliwe słowa. I było to jak otwarcie klatki, w której łaknący krwi tygrys gotuje się do skoku. Być może Patryk P. zapomniał jak łatwo jego kolega wpadał w gniew i jakie mogą być  tego skutki. Skłonność do agresji i znajomość wschodnich sztuk walki okazały się zabójczym połączeniem.

Krzysztof K. przyskoczył do Patryka i zadał mu w głowę z półobrotu  kopnięcie obutą w but sportowy stopą. Następny cios trafił 17-latka w szyję. Gdyby „Szpadel” na tym poprzestał, jego kolega zapewne by żył. Niestety, nie zważając na skutki swojego działania, kopnął go i uderzył rękami jeszcze wiele razy.

W pewnym momencie przestał, widząc, że Patryk P. leży nieruchomo i  nie daje oznak życia. Zabiłem go – skonstatował. Ale w tym stwierdzeniu nie było żalu, lecz strach o własną skórę. Za morderstwo posadzą go na długie lata. Zgnije za kratami. Zaraz jednak wpadła mu do głowy myśl: stanie się tak, jeśli znajdą ciało. Jeżeli nie znajdą, nie będzie sprawy.

 Jazda ze zwłokami

Uznał, że najlepszym miejscem na ukrycie ciała będzie teren w pobliżu wału wiślanego. Wniósł zwłoki Patryka P. na traktor i ułożył je w kabinie tak, żeby z zewnątrz nie były widoczne. Umieścił tam również rower zabitego kolegi.

Do wału nie było daleko. Wyliczył, że jazda, pogrzebanie ciała i powrót zajmą mu najwyżej godzinę. Nie wziął jednak pod uwagę stresu i dużej ilości wypitego alkoholu. Próbując skręcić w drogę biegnącą wzdłuż stawu, wykonał ten manewr nieprecyzyjnie i uderzył ciągnikiem w barierkę ochronną. Rozległ się donośny zgrzyt.

Nic wielkiego się nie stało. Tyle tylko, że nie był w stanie wyjechać na drogę. Już po mnie, pomyślał w panice. Zaraz się opanował. Trzeba działać. Nie pozostało mu nic innego niż poprosić kogoś o pomoc. Ludzie w Kępie Choteckiej życzliwi i zapewne poratowali by go w takiej sytuacji. Ale na traktorze miał zwłoki. Nie mógł dopuścić, żeby je zobaczyli. Dysząc z wysiłku wyciągnął z kabiny zabitego Patryka i jego rower. Ciało przerzucił przez ramę, sam wskoczył na siodełko i odjechał kilkadziesiąt metrów za zakręt. Sporo ryzykował. Hałas spowodował, że w gospodarstwach położonych wzdłuż drogi  rozszczekały się psy. W jakimś domu zapaliło się światło. Gdzieś trzasnęły drzwi i rozległy się czyjeś kroki. Mimo późnej godziny ktoś mógł przejeżdżać i natknąć się na rowerzystę z bardzo nietypowym bagażem.

Nic podobnego nie nastąpiło. Los wciąż fałszywie się do niego uśmiechał. Dojechawszy do kępy przydrożnych zarośli, zdjął z roweru zwłoki i ułożył je na trawie. W krzakach ukrył rower. Teraz już mógł pójść po pomoc.

Człowiek, który z poświęceniem wyciągał jego traktor na drogę, nie miał pojęcia w czym tak naprawdę mu pomaga. Zajęty skomplikowaną robotą zauważył zdenerwowanie Krzysztofa K. ale nie domyślał się przyczyn.

– No, gotowe, możesz jechać – powiedział w końcu gospodarz. – A na drugi raz nie włócz się po nocach.

Zawrócił do zakrętu, przy którym ułożył zwłoki. Serce na moment mu stanęło, gdy mijał go jakiś samochód. Wydawało mu się, że kierowca coś zauważył i zatrzyma się, facet jednak odjechał. Gdy światła wozu zniknęły w oddali, przystąpił do działania. Zdjął ze zwłok pasek, który Patryk miał na spodniach i za jego pomocą podczepił ciało do ciągnika. To samo zrobił z rowerem. Ruszył w kierunku terenu nad rzeką, ale po chwili zatrzymał się.

To na nic. Ciężko było w ten sposób jechać. Ciało obijało się na nierównościach podłoża, gubiąc garderobę. Żeby nie pozostawić śladów, musiałby potem szukać po ciemku odzieży Patryka, ryzykując, że w końcu na kogoś się natknie i wszystko się wyda. Wpadł na nowy pomysł. Odczepił zwłoki i rower, ukrył w zaroślach, po czym wsiadł na traktor i pojechał do domu. Wziął lawetę ogrodniczą, szpadel i latarkę. Trwało to kilka minut. Wrócił, umieścił zabitego kolegę i rower na lawecie i podjechał z ładunkiem do lasu.

W ustronnym miejscu wykopał dół. Po zdjęciu reszty ubrania z ciała, złożył je w zaimprowizowanym grobie. Potem zakopał dół i zamaskował go darnią.

Nie zapomniał o pozbieraniu tego, co w czasie jazdy podpadało ze zwłok. Wrócił do domu i poszedł spać. Rano spalił odzież Patryka w piecu. Oczyścił lawetę ze śladów krwi. Chciał pociąć rower na kawałki, ale nie poradził sobie z tym i utopił jednoślad w stawie. Zdawał sobie sprawę, że widziano go z ofiarą i dla policji będzie pierwszym podejrzanym. Dlatego pojechał do dziewczyny.

Krzysztof K. odpowiadał za zabójstwo przed Sądem Okręgowym w Lublinie. Przyznał, że uderzył Patryka P. w trakcie sprzeczki, ale utrzymywał, że nie chciał mu wyrządzić krzywdy. Sąd nie dał wiary jego tłumaczeniom. Wyrok zapadł 2 marca 2017 roku: 15 lat pozbawienia wolności. Prokurator, który żądał dla sprawcy dożywocia, wniósł apelację. Zaskarżony wyrok został utrzymany w mocy przez Sąd Apelacyjny w Lublinie.

Mariusz Gadomski

fot. KWP Lublin

Zobacz również: