To historia, jak z najgorszych, koszmarnych snów albo z horroru. Najpierw uśpiły, potem ogłuszyły, a gdy bezbronny, sędziwy mężczyzna, leżał już nieprzytomny, to udusiły go z zimną krwią. Zwłoki porąbały na kawałki i autobusem w walizkach wywiozły szczątki do Krakowa i wrzuciły do Wisły.

  Zbrodnia byłaby doskonała, gdyby morderczynie tak szybko nie chciały dobrać się do pieniędzy swojej ofiary. Nie znały polskiego prawa, dlatego przegrały w konfrontacji  z policjantami z Archiwum X stworzonego przy  Komendzie Wojewódzkiej Policji w Krakowie.
 Okrutna córka – bestia w ludzkiej skórze – Katarzyna K. jest już na wolności i nadal mieszka w domu, w którym była oprawcą i katem własnego ojca. Zastanawiające, że sąsiedzi jej bronią i usprawiedliwiają to, co zrobiła. Trudno to zrozumieć.
Zniknął bez śladu
 Chrzanów, 50-tysięczne, senne, powiatowe miasto na granicy Małopolski i Śląska. Niedaleko centrum, jednorodzinny dom w stylu późnego Gierka. Tutaj mieszkał Antoni K. (+70 l.), szanowany, emerytowany radca prawny. Był wdowcem, miał córkę Katarzynę (44 l.) i liczył, że będzie nim się opiekować na stare lata. Kobieta, była sekretarką w jednej ze szkół podstawowych w Chrzanowie. Z czasem wprowadziła się do domu Anna G. (42 l.). Z początku sekretarka, później także – mimo różnicy wieku – osoba bliska jego sercu czy jak kto woli kochanka.
– Poleciała tylko na pieniądze – do tej pory wspominają znajomi prawnika.
Wydawać by się mogło, że starszy pan spokojnie dożyje tu w szczęściu i radości ostatnich swych dni. Wszystko na to wskazywało. Był inteligentny i –  na chrzanowskie warunki –  majętny.
W połowie stycznia 2000 roku Antoni K. nagle zniknął z Chrzanowa. Nobliwy, elegancki pan często widywany na ulicach i w mieście, gdzieś przepada bez śladu. Nie uszło to uwadze czujnych sąsiadów.
– A gdzież to jest tata? Pojechał do sanatorium? – co bardziej dociekliwi zaczęli się dopytywać natarczywie, gdy spotykali przypadkiem córkę radcy.
– Pojechał na jakieś spotkanie w Warszawie, pewnie wkrótce wróci – słyszeli w odpowiedzi, nie podejrzewając, że córka gra przed nimi jak z nut.
Jej tłumaczenia brzmiały jednak prawdopodobnie, gdyż Antoni K. przez lata – z racji swej profesji – często wyjeżdżał w interesach na kilka dni. Mogło tak też być i tym razem, bo starszy pan – mimo swego wieku – ciągle był aktywny, nie tylko intelektualnie ale też fizycznie.
Tym razem jednak jego nieobecność się przedłużała i radcy nie było widać.
– Nie wiem co się dzieje – powtarzała niby przejęta Katarzyna.
Po kilku dniach sama poszła na miejscową komendę policji i zgłosiła, że ojciec nie wrócił z Warszawy. Funkcjonariusze bardzo poważnie podeszli do zgłoszenia. Zaczęli sprawdzać, gdzie mógł się podziać szanowany radca. Mimo tych wysiłków nie przyniosło to żadnego efektu. Dosłownie, jakby Antoni K. rozpłynął się w powietrzu.
Im więcej czasu upływało od zgłoszenia zaginięcia, tym gorzej to wróżyło  zakończeniu tej sprawy. Grająca załamaną, córka szukała go wszędzie. W sobie tylko wiadomy sposób dotarła nawet do telewizji.
– Błagam pomóżcie mi odnaleźć ojca – rozpaczała, występując na antenie z apelem o pomoc w poszukiwaniu ojca.
Ratunku szukała także u słynnego jasnowidza. Robiła co mogła. Wielu jej współczuło i chciało pomóc, ale nie wiedziało, jak do tego się przyłożyć. Tym bardziej, że naprawdę nikt nie miał pojęcia, co stało się z Antonim K.
I tak było z dnia dzień, z tygodnia na tydzień. Z czasem uznano, że po prostu radca zaginął. Takie historie, niestety, się zdarzają i jest ich w Polsce wiele. Ot, sprawa niczym z programu „Ktokolwiek widział, ktokolwiek wie”.
Zgubna pazerność
Po około czterech latach ruszyła lawina wydarzeń. W komendzie policji w Chrzanowie pojawiła się córka Antoniego K. – Katarzyna,  z napisanym na maszynie anonimowym listem. Była bardzo podekscytowana, sprawiała wrażenie zdenerwowanej. Jeden teatr.
– Zobaczcie, już wiadomo, co stało się z moim ojcem – machała tym kawałkiem papieru przed mundurowymi. „Widziałem, jak w styczniu 2000 roku dwóch mężczyzn wrzuca do Wisły worki czymś wypakowane. Nie chciałem się wplątać w mafijne porachunki. Dłużej nie mogłem jednak żyć z taką sprawą na sumieniu” – nadawca w przyniesionym przez córkę radcy liście tłumaczył, dlaczego tak długo zwlekał z ujawnieniem porażającej prawdy.
Do listu dołączył portfel, wizytówki i zdjęcia zaginionego radcy. Wszystko to świadczyło, że Antoni K. nie zaginął lecz został zamordowany.
Nieoczekiwanie sama Katarzyna K. ani myślała czekać na koniec śledztwa w tej sprawie. Jej od początku chodziło o pieniądze. Dlatego bardzo pochłaniała ją sprawa spadku po ojcu. Przydał jej się do tego nie tylko ten przyniesiony na policję anonim, ale także testament dostarczony przez Annę G., kochankę ojca a formalnie sekretarkę.
Katarzyna K., zajęta załatwianiem spraw spadkowych, nawet nie pomyślała, iż komuś może to wszystko wydać się mocno podejrzane albo co najmniej dziwne. No bo niby co? Rozpaczająca córka nagle dowiedziała się, że ojciec nie zaginął, a ktoś go zabił a ona zamiast szukać oprawców goni po sądach, domagając się pieniędzy ze spadku. Na kilometr sprawa śmierdziała i dawała do myślenia śledczym.
To też właśnie wydało się mocno podejrzane policjantom z Archiwum X z Komendy Wojewódzkiej Policji w Krakowie, zajmującym się tajemniczymi i nie wyjaśnionymi zbrodniami. Dlatego zatrzymali córkę radcy i jego kochankę. I to był początek w rozwikłaniu tej sprawy.
– Nie wiemy o co chodzi – z początku obie kobiety były bardzo harde i szły w zaparte.
Oburzone powtarzały, że nie mają pojęcia w czym rzecz, że to jakaś pomyłka. Nie miały świadomości, że nie trafiły na amatorów ale na speców od najtrudniejszych kryminalnych spraw. W trakcie kolejnego przesłuchania nie potrzebowały zbyt dużo czasu, aby zmięknąć, pęknąć i wyznać porażającą prawdę.
– To myśmy zabiły a jego zwłoki pokawałkowałyśmy – powiedziały jak na spowiedzi.
Bawiły się zbrodnią

 

Zabójczynie Antoniego K bawią się w ucinanie sobie na wzajem głów: w czarnym swetrze Aleksandra C-M., w białym swetrze Anna G.
To nie był finał sprawy. Okazuje się, że córka i kochanka Antoniego K. były tylko narzędziami makabrycznej zbrodni. Wszystko ukartowała ich przyjaciółka, Aleksandra C.- M. (42 l.), żona Araba. Mimo, że obie zostały tymczasowo aresztowane, to gra toczyła się cały czas.
 W tym momencie Aleksandry C.- M. nie było w Polsce i nie wiedziała, że policja zastawiła na nią sidła. Dobrze się stało, że wspólniczka morderczyń nie miał pojęcia o zatrzymaniach. Policja zarządziła całkowite embargo informacyjne na tę sprawę. Dlatego gdy „mózg” zbrodni wylądował na podkrakowskim lotnisku w Balicach, a potem, gdy kobieta została zatrzymana przez policjantów była kompletnie zaskoczona.

 

– Jestem niewinna, nie wiem o co chodzi – powtarzała niczym katarynka, nawet gdy przed sądem usłyszała dożywotni wyrok więzienia. Do końca grała, słysząc werdykt sądu niby zemdlała. Nie wiedziała, że wspólniczki ją pogrążają. Opowiedziały, że najpierw chciały otruć radcę, podając mu pierogi nafaszerowane muchomorami.
Ostatecznie z tego pomysłu zrezygnowały, bo podobno ruszyły je sumienia, w co bardzo trudno uwierzyć. Nowy pomysł na śmierć szybko narodził się w ich chorych umysłach – podały radcy środki nasenne.
Następnego dnia, gdy starszy pan jeszcze spał pod wpływem środków nasennych, kochanka uderzyła go łomem, a córka nałożyła mu na głowę worek foliowy i docisnęła poduszką. Trzymała tak długo aż wyzionął ducha. Anna G. w tym czasie trzymała starszego pana za nogi póki walcząc o życie nie przestał nimi ruszać. I przestał.
– Wytrzymajcie, wytrzymajcie jeszcze trochę, jesteście wspaniałe – krzyczała Aleksandra C.-M., obserwując koleżanki przy „pracy”, gdy zabijały. Jak zawsze potrafiła dodać im otuchy.
Morderczynie nie miały żadnych skrupułów. Ciało porąbały siekierą na kawałki, pozowały do zdjęć. Najwyraźniej doskonale się bawiły.  Potem w torbach foliowych pakowały do plecaków szczątki Antoniego K. i autobusami wywoziły do Krakowa. Tam jeździły nad Wisłę i wrzucały kawałki zwłok do rzeki.
Już kilka miesięcy później znaleziono korpus człowieka bez głowy, ale wtedy nie udało się zidentyfikować ofiary.
Kobiety modliszki
Córka radcy i jego kochanka dostały po niecałe 12 lat. Obie przed surowszymi karami uratowało tylko to, że od początku przyznawały się do winy i opisały dokładnie, jak to wszystko się odbyło.
Kobiety-modliszki wszystko robiły z zimną krwią. Pamiętały o dokładnym zatarciu śladów w domu, w którym doszło do krwawej jatki. Dlatego spaliły ubranie zabitego, zerwały i spaliły podłogę, na której porąbały go na kawałki. Dopiero wtedy, gdy przeglądnęły dom i były pewne, że nie ma żadnych śladów zbrodni, córka – według wcześniej ustalonego planu – zgłosiła na policji zaginięcie ojca.
Dlaczego zginął Antoni K.? Motyw stary jak świat. Jak w większości takich historii chodziło o pieniądze. Radca miał dom, pieniądze na lokatach, wkład mieszkaniowy w jednej ze spółdzielni mieszkaniowych w Krakowie, gospodarstwo w podkrakowskiej miejscowości. Córka chciała to szybko przejąć i podzielić się ze wspólniczkami. Brakowało jej jednak czasu, aby czekać aż 10 lat, gdy ojciec zostanie uznany za zmarłego, bo takie są przepisy. Dlatego pojawiła się na policji z owym listem. Dlatego zaczęła kombinować z anonimami. Zgubiła ją, i jej wspólniczki, pazerność.
Aleksandra C.-M. chociaż fizycznie nie przyłożyła ręki do zbrodni, dostała dożywocie. Aleksandra do końca zaprzeczała, aby miała cokolwiek wspólnego z mordem. Ale pogrążyły ją własne notatniki znalezione przez policję.
 – Będę czekał na ciebie do końca życia! – krzyczał do wychodzącej po wyroku w asyście policji Aleksandry C.-M. jej mąż.
Anna G. i Katarzyna K. tylko dlatego nie dostały po ćwierć wieku więzienia, bo bez ich zeznań nie była możliwa rekonstrukcja zdarzeń ani ustalenie morderców. Wcześniej jednak sąd zastrzegł, że obie zasługują na 25 lat więzienia: – Po 12 latach każda z nich stanie w obliczu znacznie surowszej kary: konieczności odnalezienia się w społeczeństwie – zaznaczył sędzia.
Kto wie, czy to nie bardziej dotkliwsza kara niż, ileś tam lat więzienia.
Dlaczego jest wolna?
 Nie wiadomo, czy kara była dotkliwa, bo Katarzyna K. od dawna jest na wolności. Mieszka w domu, który ma nadal  napis na domofonie „Antoni K.”. W domu,  gdzie zamordowała ojca. Dlaczego jest wolna?
– Na mocy postanowienia z 8 grudnia 2010 roku została warunkowo zwolniona z odbycia reszty kary zasadniczej, której koniec przypadał na 19 marca 2013 roku – informuje sędzia Beata Górszczyk, rzecznik prasowy  Sądu Okręgowego w Krakowie. – Co do Anny G. sąd, postanowieniem z 22 grudnia 2010 roku, warunkowo zwolnił ją z odbycia reszty kary zasadniczej, której koniec przypadał na 19 marca 2013 roku.

Sąd zastosował tu m.in. artykuł 77 paragraf 1 kodeksu karnego mówiący m.in. o tym, że warunkowe przedterminowe zwolnienie stosuje się, gdy postawa skazanego, jego właściwości i warunki osobiste, sposób życia przed popełnieniem przestępstwa, okoliczności jego popełnienia oraz zachowanie  po jego popełnieniu oraz w czasie odbywania kary uzasadniają przekonanie, iż skazany po zwolnieniu będzie przestrzegał porządku prawnego, w szczególności nie popełni ponownie przestępstwa.
Okazuje się, że w przypadku Katarzyny K. i Anny G. sąd trzykrotnie był łaskawy, bo po apelacji od wyroku pierwszej instancji zmniejszono im odsiadkę do 7 lat 11 miesięcy. Na tym nie koniec wspaniałomyślności Temidy, czego dowodem warunkowe zwolnienie.
– Dajcie  jej spokój, dała się omotać – usprawiedliwia Katarzynę K.  sąsiad i jednocześnie  kolega z podstawówki. – Jest ciężko chora.
– Ona o tym nigdy nie zapomni – wtóruje mu kolejny sąsiad.
A ona sama?
– Co pani czuje po tym wszystkim, co zrobiła. Jak pani się odnalazła w życiu? Ma pani jakieś wyrzuty sumienia? – pytam przez domofon, bo ona sama nie chce wyjść do dziennikarza.
– Nie będę z panem rozmawiać – pada krótka odpowiedź i zapada milczenie.
 Rozliczenia morderczyń
Pazerność okrutnych morderczyń nie zna granic, czego najlepszym dowodem, że oprawczyni  – córka zabitego Antoniego K.  Gdy tylko Katarzyna K. poczuła smak wolności podała do sadu swoją wspólniczkę Aleksandrę C.-M. o zwrot 136 tys. zł.
Pieniądze te Katarzyna rzekomo pożyczyła swej wspólniczce, a ta miała je dobrze zainwestować. 43 tys. zł pobrano z konta Antoniego K. jeszcze za jego życia, resztę – 79 tys. zł, okrutna córka wypłaciła po śmierci ojca z wkładu z jego książeczki mieszkaniowej.  Z tej pożyczki Aleksandra C.-M. się nie rozliczyła. Dowodem na to wyrok Sądu Okręgowego w Krakowie z 9 listopada  2010 roku, który nakazał Aleksandrze C.-M. zwrot pieniędzy.
– 9 listopada 2010 roku zapadł wyrok w I instancji – informuje Aneta Rębisz z biura prasowego Sądu Okręgowego w Krakowie. – 3 marca 2011 roku pozew apelacyjny Aleksandry C.-M. został oddalony. Wyrok jest prawomocny.
Czy i kiedy odsiadująca dożywocie Aleksandra C.-M. zwróci pieniądze, nie wiadomo. Przed wyrokiem skazującym w sądzie karnym odegrała przedstawienie, łącznie z udawanym omdleniem. Wcześniej jednak – podczas składania zeznań – wychwalała się , że jest osobą majętną, ma willę i milion dolarów na koncie. Zwrot tych marnych 136 tys. zł nie powinien chyba być dla niej problemem.
Mirosław Koźmin

 

Zobacz również: