

Śmierć Moniki T. to jedna z najbardziej tajemniczych zbrodni ostatnich lat. Prawdopodobnie z jej śmiercią może mieć związek jeden ze stołecznych sutenerów. Jednak jeśli to on, to nie doczeka się nigdy kary za te zbrodnię.
Tę sprawę opisywaliśmy w 2015 roku „Reporterze”. Wówczas nie było wiadomo, co stało się z młodą kobietą i kto stoi za jej zniknięciem.
Monika zaginęła w nocy z 9 na 10 stycznia 2015 roku, a ostatni raz widziano ją w samym centrum Warszawy przed hotelem Marriott. Co tam robiła o tej porze?
Dziewczyna około godziny 23.00 była widziana na ulicy Wspólnej w Warszawie. To rejon tak zwanego „pigalaka”. Tu prostytutki oczekują na klientów. Wokół tego miejsca jest mnóstwo kamer monitoringu. Nie sposób przejść tu niezauważonym. Trudno zniknąć tu bez śladu. A jednak tak stało się z Moniką T. Na nagraniach, które zabezpieczyła policja, widać dziewczynę, ale w pewnym momencie znika – zupełnie jakby zapadła się pod ziemię. Być może wsiadła do samochodu klienta, i tej sytuacji nie zarejestrowała żadna z kamer, działających obrotowo.
Tajemnica „pigalaka”
Wszystko wskazuje na to, że Monika trudniła się najstarszym zawodem świata. Zanim trafiła na warszawski „pigalak” miała już spore doświadczenie.
Tak na temat, na jednym z forów napisała kobieta, która poznała Monikę kilka lat wcześniej: „Nie chcę nikogo oceniać, ale ja poznałam Monikę bardzo dawno temu 8 lat a może więcej, była bardzo młoda wychodziła wtedy z nałogu narkotykowego pomagał jej w tym chłopak, z którym zamieszkała w Piasecznie. W rzeczywistości to był alfons, który wykorzystał słabą istotę, pomógł wyjść z nałogu, ale postawił w lesie w Sękocinie, żeby zarabiała na niego. Wtedy poznałam jeszcze inne dziewczyny, dla mnie to był szok jak słuchałam tego co mówią, pochodziłam z innego świata (…) Zastanawia mnie, gdzie była wtedy rodzina Moniki? (…)”.
W czasie zaginięcia dziewczyny, często kontaktował się ze mną jej narzeczony – Albert H. Niekiedy rozmawialiśmy po kilka godzin. Albert szukał nie tylko pomocy w odszukaniu ukochanej, ale jak mi się wydaje także zaprzeczenia, że jego wybranka była prostytutka. Wydaje się, że mężczyzna nie do końca zdawał sobie sprawę z tego czym zajmuje się Monika: – Przez cały ten czas nasz związek był odległość. Nie miałem nad nią żadnej kontroli. Widywaliśmy się kilka razy w miesiącu. Zatem wszystkiego o Monice nie wiedziałem. Teraz jednak chciałbym wiedzieć wszystko. Jestem na to gotowy – deklarował ten potężnie zbudowany policjant, który dzielił z Moniką wspólną pasję; kulturystykę. – Ja właściwie wcale nie znałem jej znajomych.
Poznali się w 2013 roku na zawodach kulturystycznych. Oboje mieli już na kontach sukcesy sportowe. Przed zniknięciem Monika zainteresowała się także pole dance, czyli tzw. tańcem na rurze. Na swoje konto na Facebooku wrzucał dość śmiałe zdjęcia, ukazujące jej umiejętności. Jej narzeczony był zdania, że mogło to zainspirować ewentualnego porywacza.
Albert uważał Monikę za zwyczajną, pogodną dziewczynę. Planowali wspólne życie. Miał być ślub. Ona – ładna, wysportowana. On – potężny niczym Schwarzenegger. Złączyła ich pasja do kulturystyki. Dzieliła natomiast odległość. Albert pochodził z Wielkopolski i właśnie miał się przeprowadzić się do mieszkania Moniki w Warszawie. Nie zdążył już tego zrobić.
– Monika była bardzo szczęśliwa ze mną. Razem uprawialiśmy kulturystykę, zdobywaliśmy nagrody. Od pewnego czasu jesteśmy zaręczeni, a wkrótce mieliśmy wspólnie zamieszkać – zwierzał mi się w styczniu 2015 roku.
Przerwana rozmowa
Albert był wówczas przekonany, że Monika oprócz kulturystyki, która była jej hobby, zajmuje się tańcem i pole-dance w różnych klubach. Według niego miała tylko jeden telefon i on zawsze milczał: – Gdyby zajmowała się prostytucją, to przecież telefony by się do niej urywały.
Miał też swoją teorię na temat zniknięcia swojej narzeczonej: – Jestem przekonany, że ktoś ją uprowadził. Być może Monikę ktoś porwał dla zarobku, dostrzegł w niej potencjał. To atrakcyjna w moim przekonaniu dziewczyna, inteligentna i sprytna – mówił wówczas Gabrieli Jatkowskiej z „Reportera”
Rzeczywiście pierwsze medialne wzmianki o tym zdarzeniu sugerowały, że Monikę mógł porwać zafascynowany nią psychopata lub została wywieziona do domu publicznego na Zachodzie. Brak żądania okupu, zdawał się potwierdzać ten trop.
Albert, w dniu zaginięcia Moniki, był w małej miejscowości, w województwie wielkopolskim. Wówczas pracował tam jako policjant. Jednak wykonywany zawód nie pomógł mu poszukiwaniu ukochanej: – Ja jestem na samym dole w hierarchii, a w pracy nawet nikogo nie informowałem o swoim nieszczęściu – wyznał wówczas „Reporterowi”.
Około 23:00, 9 stycznia 2015 roku Albert zadzwonił do Moniki. Jednak ona szybko przerwała rozmowę: – Wyraźnie słyszałem wtedy uliczny gwar, ruch samochodów – dzielił się ze mną. – Tego dnia mocno wiał wiatr, słyszałem też jakieś rozmowy.
Gdy zadzwonił do niej ponownie, od razu się rozłączyła. Po chwili dostał sms-a „Przepraszam kochanie”.
– Wtedy zorientowałem się, że coś z Moniką jest nie tak, bo ona zawsze do mnie oddzwaniała. Przez cały piątek do niej dzwoniłem, ale telefon był ciągle zajęty, a potem milczała. Gdy nie odezwała się do mnie rano, to byłem pewny, że coś jej się stało. – mówił mi wówczas. Był wyraźnie zdruzgotany, sprawiał wrażenie osoby bezradnej, która nie wie co ma dalej robić. Pytał mnie, co mogło się wydarzyć, jak szukać Moniki.
Tymczasem policjanci odnaleźli na ulicy Wspólnej samochód Moniki, w którym pozostawiła portfel a w nim dokumenty i karty kredytowe. Wyglądało to tak, jakby tylko na chwilę wysiadła. Policja przesłuchiwała prostytutki. Jedna z nich zeznał, ze widziała Monikę rozmawiając z jakimś mężczyzną przy samochodzie. A po chwili już nie było
Monikę pod Mariottem widziały także inne prostytutki. Jednak były oszczędne w słowach, jakby kogoś się bały: – Nikt nic nie widział. Nikt nie zapamiętał żadnych szczegółów?! – denerwował się Albert.
Jak sie okazało policja miała co prawda zapis z kilku różnych kamer monitoringu, jednak był on słabej jakości. Mimo to na monitoringu widać Monikę.
Ofiara gangu sutenerów?
Początkowo zaginięciem Moniki T. zajmował się komisariat przy ulicy Wilczej. Jednak szybko sprawa została przejęta przez Wydział Kryminalny Komendy Stołecznej Policji. Co niewątpliwie oznaczało nadanie śledztwu większej rangi.
Tymczasem pojawiały się coraz nowe wątki związane ze zniknięciem Moniki T.
Dziewczyna ponoć miała być winna sporą kwotę komuś z półświatka i w ramach rozliczenia została sprzedana na Zachód. Inna wersja mówi, że dziewczyna miała zeznawać przeciwko jednemu z warszawskich gangów. Czyżby porwano ja, aby uniemożliwić obciążające ja zeznania? A może Monika ukrywa się przed gangsterami? Może została świadkiem koronnym, a cała akcja jest wyreżyserowana przez policję? Gdy dziennikarze „Reportera zapytali o to w Komendzie Stołecznej Policji, nie otrzymali jednoznacznej odpowiedzi Usłyszeli natomiast, że ta wersja to „ciekawostka przyrodnicza”.
Tymczasem Albert, nie czekając na postępy policyjnego śledztwa, zaczął działać na własną rękę. Na Facebooku założył wydarzenie „Poszukujemy Moniki Herzyk” (Monika występuje tu pod jego nazwiskiem). Zamieszczał tam na bieżąco informacje na temat sprawy zniknięcia swojej dziewczyny. Jednak zamiast ze wsparciem spotkał się z gigantycznym hejtem. Gdy zwrócił się o pomoc w zbiórce pieniędzy na wynajęcie detektywa, obrzucono go niespotykaną ilością obelg i pomówień. Niektórzy sugerowali, że znikniecie Moniki było inscenizowane. A teraz para usiłuje wyłudzić pieniądze na rzekome poszukiwania,
– Wtedy skasowałem to wydarzenie. Utworzyłem je, żeby nadać sprawie rozgłos, a poszło to w kompletnie innym kierunku. Zaczęły się drwiny, jakieś dziwne teorie na mój temat, że jestem naciągaczem itp. Wiele osób tymi opiniami się sugerowało – wyznał policjant w rozmowie z Gabrielą Jatkowską z „Reportera”.
W przeddzień Walentynek 2015 roku Albert napisał jeszcze na Facebooku: „Walentynki dla wielu z was najważniejszy i najpiękniejszy dzień w roku. Dla mnie najgorszy możliwy dramat, zresztą tak jak ostatnie 5 tygodni, to jeden wielki koszmar najmocniejszy w mym życiu, bez końca. Nie ma żadnych informacji o Moni, nikt nic nie wie, a ja sam w niewyobrażalnym żalu, cierpieniu i smutku, który nie wiadomo czy kiedykolwiek się skończy. Nie chcę się użalać nad sobą, tylko pokazać wam, jak nagle życie potrafi być skrajnie okrutne, złe i tak bardzo niesprawiedliwe…”.
Albert do końca wierzył, że Monika wróci do niego. Tymczasem ona została zamordowana prawdopodobnie w dniu uprowadzenia.
Nadzieja umarła pod koniec marca 2015 roku. Wówczas spacerowicz natknął się przy Kępie Tarchomińskiej na ludzkie szczątki.
– Znaleźliśmy wiele kości nóg, rąk, kręgosłupa oraz czaszki, większość była w kawałkach. Ofiara została zakopana w bardzo płytkim dole. Ciało wyczuły ją psy i lisy, które rozwlekły zwłoki po łące. Znaleziono też aparat ortodontyczny, tipsy, fragmenty ubrania. Ciało, które znaleziono na Białołęce należy do poszukiwanej Moniki T. – poinformował wówczas Przemysław Nowak, rzecznik Prokuratury Okręgowej w Warszawie. – Prowadzimy postępowanie, dotyczące tajemniczej śmierci kobiety. Nie wykluczamy w tym momencie zabójstwa.
Albert też był przekonany, że szczątki należą do Moniki: „Skoro prokuratura coś takiego powiedziała, to musi być pewna, że to Monika. Nie rzucałaby słów na wiatr. A tu prokurator wziął to na klatę. Podświadomie to czuję. Dla mnie to już koniec. Monika nie żyje” – mówił wówczas „Reporterowi”.
Porwana przez psychopatę
Kto zamordował 28-letnią kobietę?
Wersji jest wiele, niektóre przytoczyłem już wcześniej. Wydaje się jednak, że najbardziej prawdopodobny jest wątek związany ze światem stręczycieli.
O tym, kto może stać za zabójstwem Moniki T. rozmawiam z Dariuszem J. sutenerem, powiązanym z jednym z warszawskich gangów.
– Kto mógł zamordować tę dziewczynę?
– Zbyszek, on trzymał cały „pigalak”. To był niezrzeszony psychol, działał na własną rękę.
– Gdzie go znajdę?
– No właśnie problem w tym, że go nie znajdziesz. On powiesił się w celi. Podobno zamordował we Francji jakieś dziecko. Tam go zamknęli i tam zakończył swój żywot.
– Słyszałeś coś o motywach, dla których miał zabić Monikę?
– On z nią wszedł w jakieś bliskie relacje. A ona chciała zerwać z tą profesją i z nim. Miała chyba jakiegoś faceta i planowała z nim przyszłość. Wiem to od kogoś z „pigalaka”.
– Czemu mówisz, że Zbyszek to psychol?
– Bo zastraszał te dziewczyny, bił je. A one w sumie nie zarabiają zbyt dużo. On za 50 złotych je katował.
Po ujawnieniu, w marcu 215 roku, szczątków na Kępie Tarchomińskiej Zbigniew H. natychmiast wyjechał do Francji. Stało się tak, mimo że miał zakaz wjazdu do tego państwa. Niedługo potem dopuścił się okrutnej zbrodni.
15 kwietnia 2015 roku, około godziny 15.30, Zbigniew H. pojawił się w pobliżu jednego z placów zabaw we francuskim Calais. Mężczyzna zwrócił uwagę na dwie dziewczynki. Jedną z nich była 9-letnia Chloé. Chwilę wcześniej jej matka, Isabelle Hyar wróciła do domu, żeby przebrać dwójkę młodszych dzieci. ten moment wykorzystał H. podjechał samochodem w pobliże bawiących się dzieci i wciągnął do środka Chloé i błyskawicznie odjechał. Świadkowie wezwali policję i powiadomili o porwaniu matkę dziecka.
Około 17.15. ciało dziewczynki znaleziono w lesie Dubrulle, 3 kilometry od miejsca uprowadzenia. Zwłoki dziecka były na tyłach tartaku, Chloe była naga. Dziecko zostało zgwałcone i uduszone. Niedaleko stał czerwony samochód zarejestrowany w Polsce, w pobliżu zatrzymano jego właściciela, którym okazał się Zbigniew H. Mężczyzna był pijany. Po wytrzeźwieniu przyznał się do zamordowania Chloé. Wyjawił też rzekomy motyw: – Zabiłem tę małą, bo celowała do mnie z pistoletu na wodę. To mnie rozwścieczyło, stracił nad sobą kontrolę.
Zbigniewa H. miał na koncie podobne czyny. Jak informowały francuskie media, 27 czerwca 2009 roku został znaleziony w sypialni dziewięcioletniej dziewczynki w Calais. Miał ukrywać się z nożem pod biurkiem.
W rozmowie z „Le Parisien”, ojciec dziewczynki David Selingue wspominał wydarzenia tamtego wieczoru; – Zostawiliśmy otwarte okna, bo było ciepło. Około godz. 23 moja żona poszła do sypialni córki, zobaczyć, czy śpi. Gdy weszła do pokoju, dostrzegła cień. Potem ten mężczyzna rzucił się na nią z ogromnym nożem – relacjonuje Selingue i dodaje, że żona kazała córce uciec z pokoju. W tym czasie Zbigniew H. wydostał się z domu przez okno.
Zbigniew H. był już wcześniej karany za napady we Francji oraz Polsce. W 2010 roku skazano go na sześć lat więzienia za brutalną napaść na 78-letnią mieszkankę Calais, Micheline T. Polak przyłożył wówczas staruszce nóż do gardła i żądał pieniędzy. Kilka tygodni wcześniej wyszedł warunkowo z więzienia w Polsce, gdzie odsiadywał 6-letni wyrok. W czasie popełnienia zbrodni oczekiwał też na odbycie kolejnej kary w polskim więzieniu.
Kilka miesięcy później okazało się, że ofiarą Zbigniewa H. może być także Monika T. W połowie 2016 roku śledczy byli pewni, że ma on związek z zabójstwem 28-letniej kobiety. Ponoć mieli już przygotowane postanowienie o przedstawieniu zarzutów Zbigniewowi H. Nie zdążyli tego zrobić.
„Rozprawa z udziałem Polaka miała się odbyć w dniach od 11 do 15 września 2017 roku w Saint-Omer. Zbigniew H. postanowił jednak wcześniej sam wymierzyć sobie sprawiedliwość. W poniedziałek, 15 maja, około godz. 19.30 strażnicy więzienni znaleźli ciało 40-latka w jego więziennej celi. Zabójca małej Chloé targnął się na swoje życie przez powieszenie” – donosił lokalny dziennik La Voix du Nord.
O rolę Zbigniewa H. w uprowadzaniu i zabójstwie Moniki T. zapytałem prokuratora Łukasza Łapczyńskiego z Prokuratury Okręgowej w Warszawie. Odpowiedział, że polscy śledczy zwrócili się z pytaniami do strony francuskiej oraz poprosili o przesłanie dokumentów związanych ze Zbigniewem H.
– Trwa ich tłumaczenie – wyjaśnił prokurator Łapczyński.
Wiele wskazuje na to, że śledztwo w sprawie śmierci Moniki T. zostanie umorzone. Zaś sprawcy zbrodni nie spotka kara.
– Dzisiaj żyjesz, jutro gnijesz – tak zrezygnowany Albert H. podsumował przed laty informację o śmierci swoje ukochanej.
Jest to fragment książki Janusza Szostak „Urwane ślady”. KSIĄŻKA TU DO KUPIENIA
Janusz Szostak