Co roku na początku maja wybucha ogólnopolska dyskusja nad poziomem wiedzy maturzystów oraz kondycji polskiego szkolnictwa. Ogólnie przeważa pogląd, że  zarówno w pierwszym, jak i drugim przypadku jest on mierny i trzeba coś z tym zrobić. Dodając przy tym, że przed wojną było dużo lepiej. Ale jak zwykle na gadaniu się kończy. Co z kolei powoduje, że w kolejnych latach tzw. eksperci znów mają powód do dyskusji.

Patrząc jednak na ostatnie wydarzenie, do jakiego doszło w Nowym Jorku, można z całą odpowiedzialnością stwierdzić, że z polską oświatą nie jest tak źle. W porównaniu z poziomem wiedzy amerykańskich nastolatków, nasi jawią się jako geniusze. Otóż młodzi nowojorczycy w liczbie kilkudziesięciu zebrali się przed polskim konsulatem i zażądali zaprzestania fałszowania historii przez polskie władze. Według młodych amerykańskich Żydów ludobójstwo ich przodków było możliwe, ponieważ polski rząd podczas II Wojny Światowej wyraził zgodę, aby na terenie naszego kraju Niemcy mogli wybudować obozy zagłady. Choć zabrzmi to makabrycznie, to według amerykańskich uczniów Polska nie była okupowana przez Niemców, a jedynie użyczyła im część swoich terenów dla wybudowania tam fabryk śmierci. Coś jakby na wzór fabryki opla w Gliwicach.

Dodajmy, że owi niedouczeni demonstranci zażądali także od polskiego rządu, aby ten przyznał im rację. Natomiast, jeżeli tego nie zrobi, to: „Polska spłynie krwią”.

Co ciekawe, gdy na miejsce przybyli żydowscy przedstawiciele Polsko-Żydowskiego Komitetu Dialogu i zadali młodym demonstrantom pytanie, kiedy wybuchła i zakończyła się II Wojna Światowa, to ci nie byli w stanie na nie odpowiedzieć. Szokiem okazała się dla nich także informacja, że Polska była jednym krajem w okupowanej przez Niemców Europie, gdzie za ukrywanie Żydów groziła kara śmierci. Natomiast nazwisko Jana Karskiego, który jako pierwszy poinformował świat, w tym Amerykanów, o ludobójstwie Żydów przez Niemców, było im całkowicie nieznane.

Pozostawmy poziom nauczania w USA. Tym bardziej, że z nieukami mamy do czynienia nie tylko tam. Co ciekawe, niektórzy z nich zajmowali jeszcze niedawno najwyższe funkcje w państwie. Chodzi o byłych polskich prezydentów: Lecha Wałęsę, Aleksandra Kwaśniewskiego oraz Bronisława Komorowskiego. Oni oblaliby maturę nie tylko z języka polskiego czy matematyki, ale również z wiedzy o społeczeństwie.

Otóż ci panowie wystosowali list otwarty, w którym wzywają naród do przeciwstawienia się rządowi, ponieważ ten „uzurpuje sobie władzę”. Jakby tego było mało, twierdzą również, że „Parlament pracuje pod dyktando niewielkiej większości, lekceważąc argumenty i interesy mniejszości”. Rodzi się pytanie, gdzie oni byli, gdy – posiadająca w Sejmie niewielką większość – koalicja PO i PSL lekceważyła nie tylko opozycję, ale też społeczeństwo. Ale pytaniem podstawowym jest, co byli prezydenci rozumieją pod pojęciem „niewielka większość” i jaka większość jest według nich potrzebna, aby Sejm mógł pracować?  Może chodzi o to, że wraz ze zmianą rządu skończyły się ich wpływy, a nad dodatek ktoś może przy tej okazji zajrzeć do archiwów IPN.

Jerzy Szostak

 

Zobacz również: