Rosyjski mafioso zabity na poznańskiej ulicy / fot Andrzej Szozda

 Andriej Isajew, pseudonim „Malowany” był najważniejszym przedstawicielem wschodnich grup przestępczych, jakiego zamordowano w Polsce. Od jego zabójstwa minęły już 22 lata, lecz do dzisiaj jego kulisy nie zostały wyjaśnione. Co nie znaczy, że mordercy uniknęli kary. Kilka osób pojawiających się w tej sprawie zostało zabitych.

Zabójstwo Andrieja Issajewa „Malowanego” i Roberta S., pozostaje nadal niewyjaśnione. Przez lata – w kolejnych instancjach wymiaru sprawiedliwości – toczył się proces Zbigniewa B. pseudonim „Orzech”, podejrzanego pierwotnie o zlecenie zabójstwa, a następnie o pomocnictwo w zbrodni. Ostatecznie „Orzech” w kwietniu 2009 roku został uniewinniony. Z tą sprawą łączony był też „Wołomin”.

Bandycki sędzia

 Jest wieczór, 21 lipca 1997 roku. Dochodzi godzina 19.00. To właśnie wtedy oficer dyżurny Komendy Miejskiej Policji w Poznaniu zostaje powiadomiony  o strzelaninie na rogu ulic Poznańskiej i Strzałkowskiego, w samym centrum miasta.

Przybyli na miejsce funkcjonariusze zabezpieczają ciała dwóch mężczyzn, pistoletowe łuski i plamy krwi. Pierwsza z ofiar, leży na plecach obok granatowego sportowego bmw 850. Druga pięćdziesiąt metrów dalej na chodniku. Okazuje się również, że jedna z wystrzelonych kul rykoszetowała i utknęła w zderzaku zaparkowanego na chodniku malucha. Inna omal nie zraniła przypadkowej osoby. Na szczęście rozdarła jedynie rękaw bluzki. Śledczy jeszcze na miejscu ustalają, że świadkowie widzieli dwóch zabójców, którzy z miejsca zbrodni odjechali jasnobeżowym mercedesem.

Pierwszą z ofiar zabójstwa okazał się być Rosjanin, Andriej Issajew pseudonim „Malowany” lub „Pisanyj”. Niewysoki, długowłosy trzydziestosześcioletni. Dość niepozorny, choć sądząc po posiadanym samochodzie, czy zegarku, dość zamożny. Całe jego ciało pokryte było tatuażami (stąd pseudonim).

Plotka głosi, że policjanci mieli w początkowej fazie śledztwa problem ze zdobyciem informacji na temat zamordowanego Rosjanina. Współpraca z moskiewską milicją nie układała się najlepiej. Podobno śledczy czerpali pierwsze informacje o Issajewie z książki Mikołaja Modestowa „Moskwa bandycka”.

Z akt śledztwa faktycznie wynika, że mężczyzna był jednym z najważniejszych przestępców Moskwy. Przeżył tam trzy zamachy. W Poznaniu mieszkał od trzech tygodni. Wcześniej, w latach 1994 – 1996  przebywał w Warszawie.

Konkubina Issajewa, która na identyfikację zwłok przyjechała z Moskwy, zeznała między innymi, że „Malowany” przyznał się jej, że jest „wor w zakonie”, czyli bandyckim sędzią rozsądzającym konflikty w rosyjskich grupach przestępczych.

Robert S., druga ofiara, był młodym człowiekiem. W chwili śmierci miał 23 lata. Potężnie umięśniony, był zapewne kimś w rodzaju ochroniarza przewodnika i współpracownika „Malowanego”. Był notowany przez policję, ale nie karany.

 Uliczna egzekucja

Według odtworzonego przebiegu zdarzeń, „Malowany” i Robert S. montowali telefon w samochodzie pierwszego z nich. W pewnym momencie podeszło do nich dwóch mężczyzn. Pierwszy mógł mieć 36 – 38 lat, mierzył około 170 centymetrów wzrostu, był śniady i barczysty. Ubrany w czarną koszulkę i czarne spodnie dresowe z lampasami. Drugi miał 26 – 28 lat i około 180 centymetrów wzrostu. Był szczupłym, krótko obciętym, ubranym w dres szatynem. Świadkowie zeznali, że wyglądał jak „Rumun”, „Gruzin”, lub „Turek”.

 Przybysze rozmawiali z Rosjaninem. Nagle jeden z nich wyjął pistolet i strzelił z przyłożenia w lewą skroń „Malowanego”. Kula przebiła głowę na wylot. Następnie mężczyzna oddał drugi strzał w kierunku Roberta S., ale prawdopodobnie chybił. Polak zaczął uciekać.

– Ten drugi, o jaśniejszych włosach – szatyn, był blady na twarzy. Sprawiał wrażenie człowieka, który pierwszy raz kogoś zabił, albo przeżył jakiś wstrząs – zeznawał świadek incognito.

Gdy Robert S. rzucił się do ucieczki, drugi z zabójców ruszył za nim. Świadkowie zeznali, że strzelec nie biegł, ale szedł spokojnie. Oddał łącznie cztery strzały. Gdy ofiara upadła na chodnik, morderca stanął nad nią i strzelił dwukrotnie. Wszystkie kule dosięgły celu.

W momencie, kiedy oddawał strzały do tego leżącego, to ten strzelający miał twarz zimną, spokojną – relacjonował jeden ze świadków.

 Po dokonanej zbrodni, obaj mężczyźni truchtem pobiegli w kierunku rogu ulicy. Tam wskoczyli na tylną kanapę mercedesa, za kierownicą którego siedział około czterdziestoletni, wąsaty mężczyzna. Samochód z dużą prędkością odjechał w kierunku zachodnich granic Poznania.

Jak ustalono, zabójca „Malowanego” użył pistoletu Glock. Jego kolega strzelał z pistoletu CZ. Prawdopodobnie użył tłumika. Broń nie była notowana w bazach Centralnego Laboratorium Kryminalistycznego Komendy Głównej Policji.

Wkracza „Wołomin”

Podczas przeszukania bmw 850 natrafiono na pistolet należący do ofiary oraz notes elektroniczny z numerem telefonu Lucjana A. „Lutka”, uważanego za bossa przestępczej grupy z Wołomina. Policja zainteresowała się tym tropem. Bardzo szybko w aktach zaczęła się też przewijać postać poznańskiego biznesmena – Zbigniewa B. pseudonim „Orzech”. Ten ostatni był znajomym, zarówno „Malowanego”, jak i „Lutka”.

W tym samym czasie Komenda Wojewódzka Policji w Poznaniu ściśle współpracowała z grupą operacyjną Rosembaum, działającą w holenderskiej policji. Grupa ta badała okoliczności zabójstwa Vadima Rosembauma, które miało miejsce na terenie Holandii 28 lipca 1997 (czyli tydzień po zabójstwie Issajewa i Roberta S.). Co ciekawe, Rosembaum również znał „Orzecha”.

Ponoć kilka tygodni wcześniej „Orzech” i „Lutek” nawiązali kontakt z Rosembaumem, handlującym z krajami byłego ZSRR. Miał on dostarczyć polskim gangsterom samochód ze skrytkami, w których prawdopodobnie ukryte były narkotyki. Auto miał odebrać Piotr M., współpracownik podwarszawskiej grupy. Tymczasem 20 lipca w Bydgoszczy „Malowany” postrzelił Piotra M. w nogę i zabrał mu samochód i przejął narkotyki należące do „Wołomina”.

Po dwóch miesiącach, we wrześniu 1997 roku sprawę zabójstwa „Malowanego” zaczęto łączyć z napadem na Piotra M. Był on – według wiedzy operacyjnej organów ścigania – człowiekiem „Orzecha”. Co ciekawe, tuż po napadzie wielokrotnie dzwonił do wspomnianego już „Lutka”. Jak wynika z akt śledztwa, Centralne Laboratorium Kryminalistyczne badało nawet, czy Piotr M. został postrzelony w kolano z pistoletu znalezionego w bmw „Malowanego”.

Także we wrześniu 1997 roku zaczęto analizować kolejny ślad. Otóż w dniu zabójstwa „Malowanego” i  Roberta S. trzech policjantów „drogówki” prowadziło rutynowe działania we Wrześni na drodze Warszawa – Poznań. Po tym, jak nadano komunikat o strzelaninie, podjęli oni obserwację drogi. Faktycznie, krótko potem minął ich pędzący w stronę Warszawy jasny mercedes.

Policjanci podjęli pościg. Samochody jechały z prędkością około 150 km/h. Gdy osoby jadące mercedesem zorientowały się, że są ścigane, przyspieszyły i zniknęły z oczu funkcjonariuszy, których volkswagen transporter nie był w stanie jechać szybciej. Policjanci zapamiętali jednak pewien szczegół. Otóż tablice rejestracyjne ściganego samochodu zaczynały się od liter WCI.

– Wtedy nie było takich możliwości technicznych, jak teraz. – wspomina Piotr Pochuro pisarz i dziennikarz, a w latach 90. policjant –  Każda komenda miała swoje w własne stacje i częstotliwości. Jeśli wyjechałeś z Warszawy do innego miasta, to stacje nie działały, chyba że znałeś zakres, na których działała dana komenda i krótkofalówki przez przypadek były z tymi falami zsynchronizowane. Generalnie w samej Warszawie komenda rejonowa nie mogła się dogadać z inną „rejonówką”. Jeśli planowałeś akcję z wyprzedzeniem, problem można było wcześniej rozwiązać, ale na gorąco sprawa była niemożliwa.

17 września wielkopolscy policjanci zatrzymali trzech potencjalnych zabójców „Malowanego” i Roberta S. Byli to Ludwik Adamski „Lutek”, Robert M. i Jacek K. „Kalbar”.

– Nie znam Roberta M., nie byłem w żadnym Poznaniu i do nikogo nie strzelałem. Nic więcej nie mam do powiedzenia. – wyjaśnił podczas pierwszego przesłuchania „Kalbar”.

Mężczyźni oczywiście nie przyznali się do winy. Jednak Roberta M. rozpoznali podczas okazania świadkowie zabójstwa. Wedle ich zeznań, to właśnie on miał z zimną krwią zastrzelić Roberta Stachowiaka.

Ustalono również, że Ludwik Adamski „Lutek” jeździ jasnym mercedesem 280 E o numerach zaczynających się od liter WIC. Policjanci z Wrześni zeznali, że z całą pewnością to ten samochód ścigali w dniu zabójstwa.

Prokuratorzy i policjanci zebrali zeznania licznych świadków incognito (w tych latach nie działała jeszcze instytucja świadka koronnego). Ponadto na olbrzymią – jak na tamte czasy – skalę zbierali dowody z podsłuchów, billingów i logowań telefonów komórkowych do masztów BTS. Na tej podstawie wykazali, że trzej podejrzani, czyli „Lutek”, „Kalbar” i Robert M., w dniu zabójstwa pokonali trasę Warszawa – Poznań –  Warszawa.

Gdy „Malowany” wszedł w  interesy „Orzecha” i postrzelił w kolano jego człowieka, Piotra M. Wówczas Zbigniew B. ściągnął do Poznania na swoje ranczo ludzi „Lutka” i ustalił z nimi, że wykonają wyrok na Issajewie.

W tym miejscu warto opowiedzieć o jednym z zatrzymanych, Ludwiku Adamskim „Lutku”. Oficjalnie był on właścicielem pralni na warszawskim Żoliborzu i kilku kantorów wymiany walut w Śródmieściu. Tajemnicą poliszynela było jednak, że „Lutek”, Janusz K. „Malarz” i Marian K. „Klepak”, przewodzili grupie przestępczej znanej w latach 90. jako „grupa wołomińska”. Na początku lat dziewięćdziesiątych handlowali przemycanym alkoholem, prowadzili jego rozlewnie. W 1994 roku mówiło się dość otwarcie, że to „Lutek”, „Klepak” i „Malarz” stoją za wymuszeniami haraczy od restauratorów na warszawskiej Starówce. Doszło tam do tak napiętej sytuacji, że w końcu właściciele lokali gastronomicznych ze Starego Miasta ogłosili strajk przeciwko bezsilności policji.

Odstrzelić ruskich

 Tymczasem jeden z przestępców spod Warszawy został zwerbowany przez wielkopolskich policjantów. Został świadkiem incognito nr 21. W jego zeznaniach znajduje się opis wyjazdu członków grupy do Poznania, dokładna charakterystyka posesji należącej do „Orzecha”. Przede wszystkim człowiek ten opowiedział organom ścigania o naradzie, jaką odbyli bossowie w sprawie „Malowanego.” Naradzie, podczas której padły znamienne słowa:  – Trzeba odjebać ruskich, bo się wpierdalają.

– Broń załatwił chyba Poznań – tłumaczył świadek incognito nr 21  Bo nikt rozsądny nie bierze w drogę broni palnej. Przecież jest kontrola policyjna i można odpowiadać za to.

Pięć miesięcy po zabójstwie „Malowanego” nastąpiło coś, co wskazywało, że gorzej już być nie może. 17 grudnia w Warszawie zastrzelony został „Malarz” – wspólnik „Lutka”, Bandyci przyjechali na miejsce zabójstwa samochodem na poznańskich numerach rejestracyjnych. Policja podejrzewała, że mogła to być zemsta kolegów Roberta Stachowiaka, zastrzelonego wraz z „Malowanym”. W następnych dniach doszło też do nieudanego zamachu na syna Ludwika Adamskiego.

A jednak w końcu sytuacja odwróciła się na korzyść podejrzanych. 20 stycznia 1998 roku sąd uchylił areszt dla „Lutka”. Był on formalnie nadal podejrzany o zlecenie zabójstwa. Jednak ustalono, że nie ma podstaw do dalszego przetrzymywania go w izolacji. Sędziowie stwierdzili, że zgromadzone przeciwko niemu dowody nie są wystarczające. Faktycznie okazało się bowiem, że nawet mercedes ścigany przez policjantów z Wrześni nie jest własnością „Lutka”, a tylko jest przez niego użytkowany.

Osiem dni potem w Warszawie, w przejściu podziemnym pod Dworcem Centralnym, tuż po wyjściu z kantoru należącego do „Malarza”, wspólnika „Lutka” –  zginął od kul zamachowców trzydziestotrzyletni Andrzej G. „Junior”. Kilka dni wcześniej w Poznaniu składał zeznania w sprawie „Malowanego”.

Dlaczego piszę o zabójstwie „Juniora”? Między innymi ze względu na to, co Henryk N. „Dziad”, boss „Wołomina” napisał w swej książce pod tytułem „Świat według Dziada”: „(…) „Lutek” powiedział mi też, jak to było z odstrzeleniem „Juniora”. Nie krył, że to on sam dał zlecenie na „Juniora”, bo „Junior” został świadkiem incognito do sprawy „Malowanego”. Dowiedzieli się o tym od znajomych policjantów i nie mieli innego wyjścia (…)”.

Jeśli wierzyć książce „Dziada”, ktoś sprzedał „Lutkowi” informację, że „Junior” został świadkiem incognito w sprawie zabójstwa „Malowanego” i S.. Podobno żona „Juniora” miała wtedy właśnie urodzić dziecko i mężczyzna bał się, że trafi do aresztu. Dlatego zgodził się zeznawać.

Wiedza o tym, kto ma taki status, jest najpilniej strzeżoną tajemnicą, znaną wąskiemu gronu osób prowadzących śledztwo. Jeśli ktoś faktycznie zdradził „Lutkowi” te dane, to był to ktoś niezwykle dobrze poinformowany.

Czy „Junior” faktycznie zginął, bo złożył zeznania obciążające Roberta M., „Kalbara” i „Lutka”? Tego nie wiem. Jego zeznania złożone pod nazwiskiem, widziałem w aktach śledztwa.  „Junior” zeznał jedynie, że zna  „Lutka” i „Orzecha” oraz, że obaj ci panowie znają się nawzajem. Jednak świadkowie incognito byli w tej sprawie bardzo dobrze poinformowani. Nie byli szeregowymi żołnierzami gangu. Wersja przedstawiona w książce „Świat według Dziada” jest więc możliwa. Może ją też potwierdzać fakt, że po dwóch miesiącach, 24 marca, pozostali podejrzani, „Kalbar” i Robert M. wyszli na wolność. Prokuratura sama nie wnioskowała o przedłużenie aresztu, jakby straciła przeciwko nim wszystkie argumenty.

Jednocześnie do aresztu trafili inni przestępcy. Byli to miedzy innymi Zbigniew B. „Orzech”, jego ochroniarz Przemysław J. z Poznania i Cezary L. „Czarek Oczko” z Wołomina. Wszystkim postawiono zarzut udziału w grupie przestępczej działającej na terenie Ząbek, Warszawy, Poznania, Legionowa i Nowego Dworu Mazowieckiego. Nie wspominano o żadnych konkretnych przestępstwach, których mieli się dopuścić. Wszyscy zatrzymani – poza „Czarkiem Oczko” – zostali osadzeni w areszcie.

Bandycka wendetta

Siedemnaście miesięcy po zabójstwie, w grudniu 1998 roku śledztwo w sprawie zabójstwa Andrieja Issajewa „Malowanego” i Roberta S. zostało zawieszone. Całą grupę aresztowanych wypuszczono na wolność. Dlaczego tak się stało? Oddajmy jeszcze raz głos Henrykowi N. i jego książce „Świat według „Dziada”: „(…) „Lutek” wspomniał też, że niedawno udało mu się wyjść z głośnej sprawy „Malowanego”, który został zastrzelony i wyrwać z aresztu jedną grupę chłopaków, a także, że jeszcze siedzi druga grupa, ale ich też wypuszczą, ponieważ mija pół roku, a nie mają na nich niczego. Nie mają już zwłaszcza świadków incognito, ponieważ jedynym był ten łachudra „Czarek Oczko” z Wołomina. Gdy zapytałem „Lutka”, co się z nim stało, odpowiedział, że na pewno piwa już nigdy się z nim nie napiję. Mówił też o jeszcze jednym świadku incognito z Pułtuska, czy z Nasielska, który gdzieś się ukrywa, i przed policją, i przed nim, ale że ta kwestia zostanie rozwiązana w ciągu najbliższych dni, ponieważ dużo ludzi poszukuje go tylko po to, żeby łachudrę zakopać. „Lutek” opowiedział, że gdy ostatnio  prokurator zapytał go, czy przypadkiem nie widział tego Czarka z Wołomina, oraz tamtego z Pułtuska, odpowiedział prokuratorowi, że dawno stracił ich z oczu. Prokurator tylko się uśmiechnął pod nosem”.

Jakby na potwierdzenie tych słów – jednym z powodów, na które powołuje się Prokuratura Okręgowa w decyzji zawieszającej postępowanie – jest fakt, że Cezary L., czyli „Czarek Oczko” od sześciu miesięcy nie pojawiał się w miejscu zamieszkania.

Jeśli wziąć pod uwagę akta śledztwa – zgromadzone przez Prokuraturę Okręgową w Poznaniu – można odnieść wrażenie, że Cezary L. mógł być potencjalnie ważnym świadkiem. Jego telefon komórkowy był podsłuchiwany przez policję jeszcze przed zabójstwem „Malowanego”. W rozmowie telefonicznej z „Lutkiem” mężczyzna mówił, że „zbierze chłopaków” na planowaną „robotę”. W wyjeździe do Poznania „Czarek Oczko” udziału nie brał (co wskazuje, że nie on był świadkiem incognito nr 21), ale dzwonił podczas drogi do jednego z podejrzanych i dopytywał, kto ostatecznie w wyprawie uczestniczy.

Akta, dotyczące sprawy poszukiwawczej Cezarego L. „Czarka Oczko”, znajdują się nadal w Komendzie Powiatowej Policji w Wołominie. Liczą trzy tomy. Niestety pozostają tajne.

– Faktycznie trzeciego września 1998 żona pana Cezarego L. zgłosiła, że mężczyzna wyszedł z domu i zaginął  – wyjaśnia aspirant sztabowy Tomasz Sitek, oficer prasowy komendy – Do 2010 roku policjanci podejmowali różnorakie czynności, mające na celu ustalenie miejsca pobytu zaginionego. Działania policji miały również związek ze śledztwami, w których Cezary L. „Czarek Oczko” występował, jako osoba podejrzana i poszukiwana listami gończymi. Były to między innymi sprawa zabójstwa Issajewa i Stachowiaka, oraz śledztwo w sprawie wprowadzenia do obiegu 27 fałszywych banknotów o nominale miliona złotych.

Jak wyjaśnił rzecznik prasowy Komendy,  Sąd Rejonowy w Wołominie 1 lutego 2010 roku – na wniosek żony –  uznał Cezarego L. za zmarłego.

– Na tym policjanci zakończyli czynności poszukiwawcze – dodaje asp.  Tomasz Sitek.

 Istnieje podejrzenie, że ktoś sprzedał przestępcom dane świadków incognito, zeznających w sprawie „Malowanego”, i tym samym zaprzepaścił śledztwo. Możliwe, że te sytuacje – o których pisał Henryk Niewiadomski – nie są prawdziwe, ale dziwnym trafem, zarówno po śmierci Andrzeja G. „Juniora”, jak też po zaginięciu Cezarego L. „Czarka Oczko” śledztwo się załamywało, zaś podejrzanym uchylano areszty.

Podejrzanie dużo tu zbiegów okoliczności.

31 marca 1999 roku, dwadzieścia miesięcy po zabójstwie „Malowanego”.

W restauracji „Gama” na warszawskiej Woli spotkali się: znany nam już ze sprawy „Malowanego” Ludwik Adamski „Lutek”, jego wieloletni wspólnik „Klepak” i trzech ich „żołnierzy”. O godzinie 13.00 do lokalu weszło trzech mężczyzn. Byli ubrani na czarno, na głowach mieli kominiarki. Jeden trzymał w ręku pistolet, drugi karabin, a trzeci strzelbę. Zabili całą piątkę gangsterów, nie raniąc przy tym osób postronnych. Zimny profesjonalizm. Potem wyszli z lokalu i odjechali srebrnym polonezem. Kule, wystrzelone przez zabójców przebiły grzejniki i okna lokalu, aż ostatecznie utkwiły w zaparkowanych przy ulicy samochodach. Aby policjanci mogli przeprowadzić oględziny, strażacy przez dwie godziny wypompowywali wodę zmieszaną z krwią.

Według niektórych osób, masakra w „Gamie”  mogła być zemstą wschodnich gangsterów za śmierć Andrieja I. „Malowanego „.

„Lutek” aż do dnia śmierci był formalnie podejrzany o udział w zabójstwie Andrieja Issajewa „Malowanego” i Roberta S.. Śledztwo zostało umorzone dopiero w 2004 roku.

Robert M. mieszka pod Warszawą i prowadzi działalność gospodarczą. Jacek K. „Kalbar” kilka lat później, jako członek „Gangu Mutantów”, uczestniczył w porwaniach dla okupu. Uchodził za wyjątkowo okrutnego przestępcę. Bezwzględnie torturował swoje ofiary. Ale to temat na inną opowieść. Od kilku lat jednak słuch po nim zaginął. Prawdopodobnie nie żyje.

W kręgu zabójców „Malowanego”  miał być także Jacek K., syn „Klepaka”. Zginął 17 sierpnia 2002 roku, podziurawiony 10 kulami w tawernie „Okoń” w Mikołajkach.

Zabójcy Andrieja Issajewa „Malowanego” i Roberta S., pozostają do dnia dzisiejszego nieustaleni. Być może większość z nich podzieliła los „Malowanego”.

Bartłomiej Mostek

 

Zobacz również: