Tomasz M.  długo nie nacieszył się wolnością. Gdy w grudniu ubiegłego roku opuścił więzienne mury, na mieszkanki Sochaczewa padł strach. Gdyż za mężczyzną tym, nie bez przyczyny, ciągnie się opinia niebezpiecznego psychopaty.  Za kratami przesiedział prawie połowę swego życia, wrócił tam 10 kwietnia.  Tym razem zatrzymano go w Lubaniu na Dolnym Śląsku.
– Lubańscy policjanci udaremnili próbę oszustwa i zatrzymali 44-letniego Tomasza M. 10 kwietnia na stacji paliw – mówi mi st. asp. Justyna Bujakiewicz-Rodzeń z Komendy Powiatowej Policji w Lubaniu. – Mieszkaniec Sochaczewa trafił na 3 miesiące do aresztu. Na podstawie zebranego przez funkcjonariuszy materiału dowodowego mężczyzna usłyszał zarzut usiłowania oszustwa oraz zmuszania pokrzywdzonego do określonego zachowania. 44-latek dopuścił się tego w warunkach recydywy. Grozić mu może teraz kara nawet do 10 lat pozbawienia wolności.
 Udawał przyjaciela
Na czym polegało to oszustwo? Tomasz M. skontaktował się z rodziną przedsiębiorcy z Lubania i twierdził, że zna osoby, które chcą porwać jego 29-letnią córkę. Rodzina N. z Lubania posiada sieć sklepów i hurtownię spożywczą. W ubiegłym roku  kilkakrotnie próbowano zastraszyć rodzinę przedsiębiorcy,  a  jego majątek spalić.  Dom i firmę obrzucono koktajlami Mołotowa.
Zapewne sytuację zastraszania rodziny N. próbował wykorzystać sochaczewski bandyta, który z telefonu swojej matki zadzwonił do Ryszarda N. z  Lubania: – Nie podobają mi się pewne rzeczy. Postanowiłem do pana zadzwonić i ostrzec. Nie ma ludzi, których się nie da porwać. To jest kwestia czasu. Dla jednego trzeba poświęcić miesiąc, dla drugiego pół roku. Kojarzy pan sprawę Olewnika? To wszystko w temacie – mówił Tomasz M. i zapewniał, że jest w stanie nakłonić porywaczy, aby zrezygnowali ze swoich planów: – Jest pewien sposób, żeby tę sprawę załatwić. Można zrobić tak, żeby goście się obsrali i zrezygnują z zamiaru zrobienia tego, co zamierzają.
Tym sposobem na kidnaperów miały być oczywiście pieniądze, które Tomasz M. miał otrzymać za pomoc w powstrzymaniu porywaczy.  44-latek twierdził, że potrzebuje tych pieniędzy dla chorego dziecka.
 Kilka godzin przed spotkaniem z bandytą Ryszard N. zawiadomił prokuraturę i policję. Przygotowano zasadzkę, w którą wpadł sochaczewianin. Nagrania rozmów telefonicznych stały się podstawą do tymczasowego aresztowania.
W sidłach psychopaty
 Tomasz M. łączony był ze zniknięciem 22-letniej Marzeny Cichockiej z Sochaczewa, zaginionej przed 20 laty. Marzena była zatrudniona w fabryce telewizorów Thomson w Żyrardowie. 28 maja 1999 roku, po skończonej zmianie, jej kolega z pracy Tomasz M. zaproponował, że odwiezie ją do domu. Podobnie jak Marzena, mieszkał w Sochaczewie. Dziewczyna znała go z pracy, więc przystała na tę propozycję. Do domu jednak już nigdy nie wróciła. Wiadomo, że wsiadła do samochodu Tomasza M. Co się z nią stało dalej, to wie zapewne tylko on. Jednak jego relacja wydaje się być mało wiarygodna, tym bardziej, że wielokrotnie ją zmieniał.
– Tego wieczora Tomasz M. został zatrzymany do kontroli dokumentów na jednej ze stacji paliw – mówi mi były sochaczewski policjant Ireneusz Kisiołek, który wówczas zajmował się tą sprawą. – Nie było z nim jednak Marzeny. Chyba, że już była w bagażniku, ale tego nikt nie sprawdzał, to była rutynowa kontrola dokumentów – dodaje.
Jak się okazuje, Mariusz N. oskarżył potem kontrolującego go policjanta o przyjęcie łapówki. Funkcjonariusz miał z tego powodu sporo problemów.
Mariusz N. przebywał przez wiele lat w zakładach karnych. Siedział za inne czyny. Nikt nie udowodnił mu zabójstwa Marzeny.
Szuka rozgłosu
Tomasz M. kilka lat temu był  skazany za okradzenie nauczycielki, którą poznał w czasie odsiadywania wcześniejszego wyroku. Po wyjściu na wolność odwiedził kobietę i nawiązał z nią romans. Po czym okradł ją i zniknął. Nie było to jednak jego najgorsze przestępcze dokonanie. Na początku lat 90. XX wieku dopuścił się brutalnego usiłowania zabójstwa nastolatki. Działo się to nieopodal jej domu w Sochaczewie.
Dziewczynę – notabene jego sąsiadkę – znaleziono zakrwawioną w sadzie. Miała liczne obrażenia wewnętrzne oraz wiele rozległych urazów głowy, w tym pociętą ostrym narzędziem twarz. Prawdopodobnie mogła być również ofiarą czynności seksualnych. Na szczęście zdołano ją uratować. Jednak musiała przejść potem kilka skomplikowanych operacji plastycznych twarzy, którą potwornie zmasakrował jej oprawca.
Tomasz, jako nieletni trafił wówczas do Izby Dziecka, gdzie też długo nie zabawił. Na wolności znalazł się już po kilku miesiącach. Jak to możliwe? Ponoć załatwiła mu to jakoś jego matka. Wkrótce nastoletni bandyta dał znać o sobie ponownie. Tym razem pobił brutalnie starszą, samotnie mieszkającą kobietę. Ta napaść miała też podtekst seksualny.
Tomasz M. znany jest z wyjątkowej skłonności do konfabulacji. Wiele o tym wiedzą śledczy, a także personel kolejnych aresztów i zakładów karnych, do których trafia. Niejednokrotnie zgłaszał się do śledczych, rodzin ofiar, ale także i do mnie z rewelacjami w głośnych sprawach kryminalnych, m.in. Krzysztofa Olewnika, Iwony Wieczorek, czy Jarosława Ziętary. Przy zabójstwie tego ostatniego miał być nawet obecny.
– On jakby szukał rozgłosu, sławy. Ale ma też w tym jakieś swoje kalkulacje – ocenia pułkownik Jan Morozowski, dyrektor zakładu karnego w Sztumie, gdzie przez pewien czas przebywał Mariusz N.
 Płakał do telefonu
Przestępca  przez wiele miesięcy kontaktował się także ze mną. Praktycznie co tydzień telefonował z więzienia, pisał listy. Kilka razy mieliśmy się spotkać, lecz on jakby bał się mojej wizyty. Tak pisał o tym w jednym z listów i ostrzegał mnie jednocześnie: „Nie będę pisał szczegółów, ale proszę mi wierzyć, że gdybym spotkał się z Panem tu w zakładzie, to byłbym skończony”. Kilka tygodni później nagrał się na sekretarkę redakcyjną, płacząc i żegnając ze mną.
Wkrótce kontakt z nim urwał się całkowicie, pewnie wyczuł moje intencje. W ostatnim liście zwrócił się do mnie ze swoistymi prośbami: „Z racji tego, czym się Pan zajmuje, pewnie ma Pan kontakt z policją w Sochaczewie. Więc mam do Pana prośbę. Otóż oni zapewne są święcie przekonani, że wszystko o mnie wiedzą. Niech ich Pan nie wyprowadza z błędu. Niech myślą sobie tak dalej (…) Jeśli Pan będzie wobec mnie w porządku, to ja odwdzięczę się tym samym. Mam na myśli, aby Pan o mnie nie pisał. Poniosłem już w życiu karę za swe czyny i rozgłos medialny nie jest mi potrzebny. Mogę Panu obiecać, że nie straci Pan na tym” – zapewniał, nie informując jednak, co się stanie, gdy nie usłucham jego próśb.
Komunikował się nie tylko ze mną. Zza więziennych murów regularnie groził pewnej młodej kobiecie spod Sochaczewa, i jej dziecku. Twierdził, że po wyjściu na wolność zabije ich oboje. Te pogróżki wydają się realne, gdyż według moich informacji – będąc na wolności, bandyta wywoził tę kobietę do lasu. Tam, nagą przywiązywał do drzewa, torturował i gwałcił.
W grudniu 2018 roku opuścił więzienne mury. Wówczas na portalach społecznościowych pojawiały się wpisy przestraszonych kobiet, że mężczyzna krąży po Sochaczewie, jakby wyszukiwał ofiary. Miał również obnażyć się w jednym ze sklepów. Wystawał w samochodzie pod sochaczewskimi szkołami, wyraźnie polując na ofiary.
– Ten typ zawsze stwarzał i będzie stwarzać zagrożenie. On ma całkowicie zryty mózg, to psychopata – oceniał w rozmowie ze mną jeden z sochaczewskich policjantów. – To tylko kwestia czasu, gdy znowu kogoś zaatakuje.
Na szczęście przez kilka najbliższych lat zapewne nie będzie miał ku temu okazji.
Janusz Szostak
Sprawa zaginięcia Marzeny Cichockiej, oraz roli jaką mógł w niej odegrać Tomasz M., znajdzie się w książce Janusza Szostaka „Urwane ślady”. Ukaże się ona 19 czerwca.

Zobacz również: