Kölner Flüchtlingsrat, organizacja zajmująca się pomocą uchodźcom w Kolonii, w szczycie łelkamerskiego amoku miała na liście ponad 300 chętnych wolontariuszy. Teraz nie ma ani jednego – skarży się Claus-Ulrich Prölß, kierownik tego oddziału Asyl-Industry.

Kölner Freiwilligen Agentur e.V., parająca się taką samą działalnością, w 2015 roku na 10 miejsc uchodźczych pomagierów miała 200 chętnych, w ostatnim czasie natomiast zgłosiło się dwóch.

Pomagierzy oprzytomnieli, kiedy okazało się, że ich wyobrażenia na temat uchodźców dość daleko odbiegają od rzeczywistości.

Okazało się, że migranci wcale nie są jakoś specjalnie wdzięczni za udzieloną im gościnę, że mogą przebywać w bezpiecznym kraju, gdzie bomby nie spadają im na głowy i nie brzęczą koło uszu kule. Kto wie, może jakiś wpływ na to ma fakt, że odkąd tu przybyli, Niemcy właściwie też przestały być bezpiecznym krajem?

Kiedy wolontariusze zachęcali swoich podopiecznych do udziału w kursach językowych i integracyjnych, spotykali się z zerowym zainteresowaniem. Zamiast tego spadały na nich natarczywe pytania o „obiecane domy i samochody” oraz narzekania na niskie świadczenia pieniężne, a to przecież pytania, które winny być kierowane do emisariuszy pana Sorosa, a nie do Bogu ducha winnych wolontariuszy.

Nie ukrywajmy, że łelkamerskiego żaru nie podtrzymywały ciągłe bijatyki, pijatyki, awantury, molestowania i inne przejawy ubogacenia kulturowego, które regularnie mają miejsce w domach azylanckich.

To zderzenie ze skrzeczącą uchodźczą rzeczywistością zniechęca ludzi do pomocy naszym przymusowym gościom.

Claus-Ulrich Prölß z Kölner Flüchtlingsrat widzi jednak światełko w tunelu. Uratować Asyl-Industry mogłaby otóż nowa kampania marketingowa, czyli kolejna próba wmówienia społeczeństwu, że wcale nie jest tak, jak jest oraz – jakżeby inaczej – zwiększenie środków przeznaczonych na integrację. Czyli, kasa, misiu, kasa – jak mawiał pewien trener. Wtedy wolontariusze z pewnością znowu walić będą do asylheimów drzwiami i oknami i biznes robiony na migrantach będzie się kręcił.

A ja mam inną propozycję. Niemców dłużej otumaniać propagandą będzie trudno. Więcej kasy też problemu nie rozwiąże, bo ile by jej nie było, to na zapchanie tego wora bez dna zawsze będzie za mało. Wezwijcie zatem posiłki łelkamersów z Polski. Oni nadal uważają, że opór przed inwazją ubogacenia kulturowego bierze się z niewiedzy, z której wyrastają postawy rasistowskie i ksenofobiczne. Są głęboko przekonani, że poznać uchodźcę, znaczy pokochać go. Na pewno chętnie dopomogą państwu w tym wielkim, epokowym projekcie przesiedleńczym.

Rafał Galicki

Zobacz również: