Prowadzenie każdego śledztwa to sztuka zbierania dowodów. Niestety często ten proces jest zaniedbywany od pierwszych tomów akt. Ofiarami takich działań stali się: Grzegorz, Paulina i Agnieszka. Ich rodziny nadal walczą o sprawiedliwość. Wymagają niewiele. Chcą jedynie poznać prawdę. Tymczasem od blisko roku podejście wymiaru sprawiedliwości nie zmieniło się. Mama Roberta jest już na skraju wyczerpania nerwowego. Jednak nie ustaje w działaniach i szukaniu pomocy, gdzie tylko się da.

Rodziny, które czują się pokrzywdzone przez wyszkowską prokuraturę zorganizowały marsz protestacyjny. W ten sposób mieszkańcy miasta chcieli publicznie sprzeciwić się nieprawidłowościom ze strony tego organu. „Kasa i znajomości ponad wymiarem sprawiedliwości” – takie napisy widniały na transparentach przygotowanych przez uczestników protestu. -Mamy nadzieję, że ten marsz przyczyni się do naprawy organów sprawiedliwości, poprzez odwołanie i pociągnięcie do odpowiedzialności funkcjonariuszy i urzędników hańbiących wymiar sprawiedliwości w naszym Wyszkowie– mówiła we wprowadzeniu Jolanta Rudzka– mama poszkodowanej w wypadku drogowym Pauliny.

Utonął po ciosie w wątrobę

Do zaginięcia 28-letniego Roberta Czajkowskiego doszło w nocy z 31 października na 1 listopada 2013 r. Zorganizowana przez rodzinę i znajomych akcja poszukiwawcza zaangażowała niemal całe miasto. Policja natomiast długo twierdziła, że po prostu przybalował. Mimo próśb i wskazówek ze strony rodziny, dotyczących zabezpieczenia nagrania z monitoringu w pobliżu dyskoteki, w której ostatnio widziany był Robert, policja nie spieszyła się do podjęcia działań w tym kierunku. Tydzień później po powtórnym przeszukaniu rzeki Bug, znaleziono w zatoczce ciało Roberta, zaledwie 2m od brzegu. Na zabezpieczonym w końcu nagraniu z monitoringu widać jak Sebastian G. zadał cios w wątrobę mężczyzny, później szturchał go, okładał po twarzy. Robert próbował się oddalić, ale napastnik poszedł za nim. Tego, co działo dalej, kamera już nie uchwyciła. Po pięćdziesięciu dwóch sekundach Sebastian G. wraca zmęczony, a po 10 minutach idzie ponownie w kierunku rzeki. Na wizji lokalnej wyjaśniał, że Robert go wyzywał, więc musiał mu dołożyć. Uciekł przed nim do wody, a pobiegł za nim, dlatego żeby go ratować. –To ja się pytam, dlaczego nikogo nie zawiadomił i gdzie był przez siedem dni, kiedy poszukiwano Roberta? Widział plakaty, oglądał telewizję i nic.- opowiada w rozmowie ze mną Grażyna Czajkowska– mama nieżyjącego mężczyzny. Jak się później okazało napastnik był bokserem miejscowego klubu sportowego Gimnazjon Apin Wyszków. Biegły sądowy potwierdził, że ofiara doznała wielu uszkodzeń ciała – chociażby nasilone przekrwienie nerki, przekrwienie wątroby, wylewy do mózgu i jego obrzęk oraz obrażenia łuku brwiowego i żebrowego. Mimo to, jako przyczynę zgonu uznano utonięcie. Jak poinformowała mnie Prokurator Okręgowy Edyta Książek- Radomska podstawą do takiego twierdzenia był ujawniony w trakcie oględzin zwłok obraz narządów wewnętrznych, jak też wyniki przeprowadzonych badań dodatkowych. Pani Grażyna z kolei cytuje fragment z sekcji zwłok syna: -Oględziny i sekcja zwłok dostarczyły dowodów na to, aby jego zgon był następstwem urazu mechanicznego. Proszę sobie wyobrazić, że pani prokurator stwierdziła, że to jest pomyłka i przed słowem „dostarczyły” powinno być słowo „nie”– kontynuuje rozżalona kobieta. Uderzenia boksera mają zupełnie inny charakter i siłę niż przeciętnego człowieka. Sam napastnik powinien mieć świadomość, jakie konsekwencje mogą nieść jego ciosy. Mimo to śledczy przyjęli wersję wydarzeń Sebastiana G. i głównie na tej podstawie sporządzono akt oskarżenia. Zaniechano weryfikacji i przeprowadzenia dowodów w zakresie opinii biegłych, w szczególności z zakresu boksu zawodowego oraz medycyny sądowej, którzy dokonaliby oceny skutków uderzeń zadanych przez napastnika. Tymczasem uznano za prawdziwą jego wersję, że Robert uciekając przed nim sam wbiegł do wody. Oskarżony o nieumyślne spowodowane śmierci relacjonował także, że pobity chłopak stał w rzece i jeszcze do niego krzyczał. Warto podkreślić, że w miejscu gdzie znaleziono ciało rzeka ma dwa metry głębokości, a Robert miał 168cm wzrostu, w jaki sposób miałby zatem stać w wodzie? Jakby tego było mało zwłoki wyłowiono jedenaście metrów dalej od miejsca, które podczas wizji lokalnej wskazywał oskarżony i to w przeciwną stronę, niż nurt rzeki. -Badania zwłok oraz miejsca odnalezienia zwłok nie były dość wnikliwe i nie przyniosły odpowiedzi na to, jak to się stało, że ciało znaleziono w innym miejscu, niż wskazał oskarżony. To są wątpliwości, które powinny być zweryfikowane. Jeżeli takie przemieszczenie nie było możliwe, to automatycznie wyjaśnienia oskarżonego są wątpliwe. Jest kilka wersji jego wyjaśnień: raz twierdzi, że Robert stał w wodzie do kolan, raz, że do klatki piersiowej.- stwierdza w rozmowie ze mną mecenas Mikołaj Snopczyński, pełnomocnik rodziny ofiary.

Billingi nieprzydatnym dowodem

Największy żal rodzina Roberta ma o to, że nie zabezpieczono billingów oskarżonego, nie zbadano co takiego było na portalach społecznościowych, że pozawieszał konta. Uznano, że są to dowody nie przydatne do poczynienia ustaleń odnośnie przebiegu zdarzenia, a kwestie likwidacji kont społecznościowych nie mają znaczenia dla istoty aktu oskarżenia. –Nie zabezpieczono billingów od zdarzenia do zatrzymania i późniejszych. Mimo, że ustalono, iż telefon został wyczyszczony. Sam fakt wyczyszczenia telefonu powinien budzić wątpliwości. Skoro się usuwa dane, to po coś, a to nie spowodowało żadnej refleksji u prowadzących sprawę. Zawiesił również facebooka. Tego również nie sprawdzono. Jeśli ktoś próbuje zatrzeć ślady swojej elektronicznej aktywności, to powinno to budzić podejrzenia i być podstawą do zweryfikowania.- opowiada wyraźnie zdziwiony takimi działaniami mecenas Snopczyński. Prokurator Okręgowy Edyta Książek- Radomska w odpowiedzi na moje pytanie o nie zabezpieczone billingi poinformowała, że w wyniku analizy telefonu Sebastiana G. stwierdzono, iż folder o nazwie „rejestr połączeń” był pusty. Natomiast aktualnie brak jest podstaw do formułowania wniosków, że dane zostały wyczyszczone.

Bardzo zastanawiające jest też to, że we wszystkich bulwersujących sprawach prowadzonych przez wyszkowską prokuraturę, pojawiają się najczęściej nazwiska tych samych prokuratorów oraz to samo nazwisko lekarza biegłego i jednej z pań adwokat. –Dziwne jest dla mnie, że w sprawach, które do mnie trafiały wszystkie opinie z zakresu stanu zdrowia robi tam jeden biegły- jak jakiś miejscowy guru, a te jego opinie są naprawdę wątpliwej jakości. Zastanawiam się, co jest powodem, że zleca mu się tak wiele spraw. Znaczy ja wiem, domyślam się, co jest powodem, ale tu moje opinie są zupełnie nieistotne… Natomiast na pewno nie powinno być tak, że prokuratura współpracuje głównie z jedną osobą, której praca w dodatku nie jest perfekcyjna, a co mogłoby uzasadniać takie działanie.- kontynuuje mec. Snopczyński.

Kolejną niejasnością jest fakt uchylenia aresztu tymczasowy dla Sebastiana G.

Obrońca oskarżonego Małgorzata Skoczeń, wprowadziła w błąd prokuratora, potwierdzając niekaralność swojego klienta, natomiast prokurator Magdalena Połecka tych danych nie zweryfikowała. Tymczasem mężczyzna był już karany za posiadanie środków odurzających. Prokurator Okręgowy Edyta Książek- Radomska tłumaczy, że na podstawie kodeksu postępowania karnego uprzednia karalność podejrzanego, wobec braku innych przesłanek, nie mogła stanowić samoistnej podstawy do dalszego stosowania tego środka zapobiegawczego.

Pani Grażyna Czajkowska podsumowuje: –Byliśmy tak głupi i naiwni, bo nigdy nie mieliśmy do czynienia z wymiarem sprawiedliwości. Człowiek po prostu wierzył w sprawiedliwość. Ja mam wrażenie, że oni nie czytają akt. Przelecą mniej więcej, a my śledzimy każde jedno słowo. Pisaliśmy do Prokuratury Okręgowej, Apelacyjnej, Generalnej, ABW i CBA, byliśmy w Sejmowej Komisji Sprawiedliwości i Praw Człowieka- u pani Stanisławy Prządki, obiecała pomóc. Po tych wielkich krzykach wywalczyliśmy tyle, że naszą sprawę przejął prokurator z Ostrołęki. Ale ja nie wiem, czy to cokolwiek zmieni. Pełnomocnik rodziny ofiary wnioskował o zmianę kwalifikacji czynu na zabójstwo, jednak przy takich brakach dowodowych nie było szans na pozytywne rozpatrzenie.

Nie hamowała, bo rozmawiała

Siedemnastoletnia Paulina Rudzka w maju 2014 roku została potrącona, a raczej przejechana na przejściu dla pieszych przez samochód toyota RAV4, kierowany przez 19-letnią Małgorzatę Z.

W bardzo ciężkim stanie została przewieziona do szpitala, ale moment wypadku pamięta dokładnie. Przytomność straciła dopiero w karetce: –Żadne auto nie sygnalizowało chęci skrętu, ani żadnego auta nie było na ulicy, więc postanowiłam przekroczyć jezdnię. Gdy byłam na środku ulicy usłyszałam głośny ryk silnika i zobaczyłam duży samochód, który jedzie wprost na mnie, nie miałam żadnego czasu na reakcję, jestem pewna, że nie miał włączonego kierunkowskazu. Poczułam silne uderzenie. Gdy upadłam na asfalt trochę mnie przeciągnęło przed autem i nastąpiło przejechanie pierwszego koła. Pod samochodem obróciło mnie kilka razy i podczas tych obrotów starałam się zasłonić głowę. Gdy auto się w końcu zatrzymało próbowałam podnieść rękę, ale ból się potęgował, a ręka się nie podnosiła. W tym momencie usłyszałam krzyk: „O Boże, przejechałam człowieka”. Potem nastąpiło trzaśnięcie drzwiami i ruszenie pojazdu. Nie widziałam, aby kierujący wysiadał z samochodu. Zostałam przejechana drugim, tylnym kołem. Potem leżałam za pojazdem na prawym boku.- opowiada ofiara wypadku. Świadek również potwierdza, że dziewczyna leżała za autem: –Leżała na prawym boku, twarzą skierowaną do tyłu samochodu. Podeszłam do niej od strony jej nóg, odwróciła się w moją stronę i w tamtym momencie chlusnęła niewielką ilością krwi. Krew wydobyła się z ust na jezdnię.

Kierująca samochodem zeznała natomiast, że tuż po uderzeniu w piszą zahamowała, a samochód się zatrzymał. Otwierała drzwi samochodu, aby wysiąść z auta i wezwać pomoc, nie wsiadała ponownie do auta i nie jechała. Przed zdarzeniem nie korzystała z telefonu, nie wysyłała i nie odbierała smsów oraz, że jechała około 20 km/h, ponieważ wcześniej skręcała. Tymczasem wiadomo, że w okolicach zdarzenia telefon był aktywowany na 36 sekund. Nie ma natomiast w ogóle analizy w kierunku, dotyczącym ewentualnego wpływu faktu korzystania z telefonu komórkowego przez kierującą. Jest to całkowicie pominięte. –Myślę, że ten element jest bardzo istotny przy ocenie zdarzenia. To sprawdzono dopiero na nasz wniosek i okazało się, że telefon był uruchamiany. Sprawa była prowadzona jednokierunkowo, bo cały czas było analizowane bardzo wnikliwie, czy Paulina miała słuchawki w uszach, natomiast kwestia korzystania z telefonu kierującej przed, czy w trakcie zdarzenia była marginalizowana, a nawet było to traktowane przez prowadzących sprawę agresywnie. Tyle, że za ewentualne słuchanie muzyki nie ma żadnej kary, a korzystanie z telefonu przez kierującego jest wykroczeniem.- stwierdza Mikołaj Snopczyński, który jest również pełnomocnikiem rodziny Rudzkich.

Znikająca kamera

Jolanta Rudzka, mama Pauliny opowiada „Reporterowi: – Ja nie mam zastrzeżeń do tej prędkości, bo może i taką prędkość miała, tylko dlaczego ona nie hamowała??? To jest 17 metrów, z czego 11 metrów ciągnęła Paulinę pod samochodem. Największy żal do prokuratury ma o nie zabezpieczone nagranie z jednej z kamer monitoringu w pobliżu miejsca zdarzenia. Kiedy wieczorem, zaraz po wypadku rodzice poszli na komisariat zapytać, czy mają to nagranie, bo sami zauważyli kamery, to policja powiedziała, że jeszcze nie mają. Od 6 lutego w aktach są zdjęcia, jest notatka policjantów, którzy tam byli i zrobili zdjęcia tym kamerom, ale nagle w jednym z pism, które dostała rodzina poszkodowanej okazuje się, że to nie kamera, tylko… halogen. -Dwa nagrania zostały zabezpieczone, a trzecie nie. Mamy zdjęcia i jest tam kamera. Halogen jest również, ale nie można widzieć pół zdjęcia, że pewne elementy się dostrzega, a pewnych nie. Kamera jest w zakładzie wujka kierującej i te dwa nagrania też były zabezpieczane w specyficzny sposób, ponieważ rodzinie Małgorzaty Z. zaoferowano ich opracowanie. Zamiast wziąć cały nośnik i opracować, po czym zwrócić, dano im możliwość aby oni to przygotowali. To jest delikatnie mówiąc bardzo naiwne postępowanie. – komentuje ten absurd mecenas Mikołaj Snopczyński, a mama Pauliny dodaje: -My też pojechaliśmy zrobić zdjęcia tej kamery, bo już czułam, że robią ze mnie wariata. Położenie kamery jest już inne, niż na zdjęciach, które robili policjanci po zdarzeniu. Mogę się tylko domyślać dlaczego.

Wszystkie wnioski dowodowe, składane przez prawnika rodziny zostały oddalone jako dowód nieprzydatny w sprawie. O tym, że to wszystko zostało odrzucone państwo Rudzcy dowiedzieli się 18 grudnia, a 24 grudnia sprawa Pauliny została umorzona. Do 22 grudnia nie mieli natomiast dostępu do akt. Jako powód podawano fakt, że akta są u biegłych i nie można ich zobaczyć. Pomimo, że pełnomocnik składał pismo, że chce być obecny przy przesłuchaniu wszystkich świadków, był ignorowany. -Potrafiono zadzwonić do niego o 8 rano, że o godzinie 9 będzie przesłuchany świadek, a mecenas jest z Warszawy, poza tym ma też inne sprawy.– wspomina pani Jolanta, a mecenas Snopczyński dodaje: -To było bardzo irytujące, pokazujące nierówność stron. Kiedy państwo Rudzcy się do mnie zgłosili, nie myślałem, że będzie w takiej, wydawałoby się prostej sprawie taki problem z właściwym zabezpieczeniem dowodów. A tu są zaniedbane podstawowe kwestie, bo nawet szkice są źle wykonane: nie mają skali, są bardzo amatorskie. Wątpliwe do wykorzystania dowodowego, na co nawet biegli zwrócili uwagę.

Popełniła błędy i nadal prowadzi sprawę

Kolejnym absurdem w tej sprawie jest też to, że po zażaleniu na umorzenie, które jest całą kaskadą błędów, dopiero w następstwie kontroli nadzoru zewnętrznego , świadomości działania w takich warunkach pani prokurator sama podejmuje decyzję negatywną do swojej decyzji umarzającej i wznawia postępowanie. Nagle zauważa to, czego wcześniej nie widziała? Pełnomocnik rodziny wyjaśnia: – Nie były ujawnione nowe nieprawidłowości, tylko takie, które zgłaszaliśmy już wcześniej. W zażaleniu były tylko bardziej rozbudowane. Nawet opinia biegłych, którą uważam za śmietnikową i nierzetelną wskazuje na nieprawidłowości w zachowaniu kierującej na drodze. Prokurator to umarza, a następnie uchyla postanowienie, tym samym przyznając się do zaniedbań i błędów i dalej prowadzi postępowanie. Sama siebie ocenia negatywnie i sama dalej to prowadzi. Jaka tu jest logika? Trzykrotnie występowaliśmy o wyłączenie tego konkretnego prokuratora.

Mama Pauliny bardzo źle wspomina także pierwszy osobisty kontakt z panią prokurator:- Poszłam, aby czegoś się dowiedzieć, tak mi doradził policjant. Wchodząc do niej usłyszałam słowa: „Czy pani córka jest głupia, czy ułomna, że nie umie przejść przez ulicę?”. Pytała mnie też, jakie ma obrażenia, więc powiedziałam to, co lekarze mi powiedzieli, oraz że jest w stanie krytycznym, a ona do mnie z takim uśmieszkiem: „to ona jeszcze żyje”? Wyszłam z płaczem. Żałuję, że tego nie nagrałam, ale przecież nie myślałam, że ta rozmowa będzie tak wyglądała, zresztą wtedy ciężko mi było w ogóle myśleć, bo to było tuż po wypadku.

Na domiar złego okazało się, że biegły powołany przez panią prokurator do rekonstrukcji wypadku nie ma do tego uprawnień. Gdy państwo Rudzcy zaczęli pisać do Prokuratury Generalnej o tym, jakie zaniedbania są w aktach, to organ ten uznał, że są znaczne uchybienia i że postępowanie powinno być wznowione. Pani prokurator już nie miała wyjścia i wysłała materiał do biegłych od rekonstrukcji wypadków z Lublina. Ich analiza wskazywała na nieprawidłowości w sposobie zachowania na drodze przez kierującą. Potwierdzili również, to, co mówiła Paulina, że została uderzona samochodem, ciągnięta pod samochodem i przejechana. –Tutaj pani biegła psycholog, również powołana przez miejscową prokuraturę uznała, że Paulina nie może pamiętać wypadku, bo później była w śpiączce, może mieć jakieś urojenia i to, co mówi jest mało wiarygodne. A Paulina pamięta wszystko od momentu wejścia na jezdnię. Jeszcze jadąc w karetce podawała swoje dane, rozmawiała z lekarzami i do pewnego momentu była przytomna…Tutaj nikt nie próbował wyjaśniać, dlaczego córka znajdowała się za samochodem.- mówi z żalem pani Jolanta.

Nie dostał nawet mandatu

Sprawa 22-letniej Agnieszki Brzezickiej jest już zakończona. Wniosek: kobieta sama jest winna swojej śmierci, przechodząc na pasach. Za kierownicą audi A6 siedział 29-latek, który był sąsiadem Agnieszki ze Skuszewa. Lekarze musieli amputować kobiecie nogę i rękę, zmiażdżone przez siłę uderzenia, a raczej staranowania dziewczyny. Agnieszka była znaną w Wyszkowie wolontariuszką, studentką Akademii Pedagogiki Specjalnej w Warszawie. Sprawę w pewnym momencie zawieszono m.in. ze względu na rozbieżności w zeznaniach świadków oraz kierującego samochodem. Liczono na to, że ofiara dojdzie do siebie i sama złoży zeznania. Niestety po ponad roku w śpiączce, zmarła nie odzyskawszy przytomności. Nie było jej dane się bronić… Ewa Brzezicka– mama Agnieszki, podczas rozmowy ze mną jest wyraźnie zrozpaczona, łamie jej się głos, ciężko jej powstrzymać nerwy: –Największy żal mam o to, że można zabić człowieka nie ponosząc żadnych konsekwencji, nie dostając nawet mandatu. W momencie uderzenia w Agnieszkę prawie urwał jej nogę, więc to nie była mała prędkość. No i opieszałość. Było zdarzenie, nikt nie przyszedł z pieniędzmi, więc trochę porobimy, poczekamy, ręka rękę myje- i tak to wygląda. Policjantom nie chciało się szukać świadków, dopiero pod naporem rodziny, ogłoszeń w gazecie dotarto do kilku osób. Byliśmy kompletnie sami, nie mogliśmy nic. Teraz jak tych rodzin poszkodowanych jest więcej, to może jakieś działania będą, może jeszcze nie wszystko stracone. Moja córka nie żyje, a kierowca nie dostał nawet mandatu. Nie umiem o tym nawet spokojnie mówić. Zapytana o to, kim jest kierujący, odpowiada: -Mają rodzinę na wysokich stołkach i ja wiem od innych osób, że jak było to zdarzenie, to na drugi dzień był telefon, że „sprawie ma być ukręcony łeb”…

Rodziny Roberta, Pauliny i Agnieszki mają w sobie wiele siły i determinacji, żeby walczyć o prawdę. Pozostaje pytanie, ile osób w podobnej sytuacji po prostu ufa wymiarowi sprawiedliwości i uznają, że przecież to ludzie, którzy się na tym znają, więc nie patrzą im na ręce? Ile rodzin w Polsce nie potrafi krzyczeć i walczyć o swoje? Dlaczego ci, którzy powinni stać na straży sprawiedliwości nie chcą rzetelnie tego robić? Czy bez znajomości, pieniędzy i układów da się w naszym kraju dość do prawdy? –Poziom funkcjonowania urzędu prokuratury w naszym kraju jest przerażający. Do sprofesjonalizowania tego urzędu powinno dojść już dawno. Wolałbym walczyć z prokuratorem, który jest dla mnie niebezpieczny, ale wykonuje swój zawód rzetelnie i zawodowo. Najważniejsze jest dochodzenie do prawdy, ja jako obrońca nie staję się rzecznikiem przestępców, ja się tylko staję rzecznikiem bałaganu dowodowego– podsumowuje rozmowę ze mną mecenas Snopczyński.

Marta Bilska

Zobacz również: