Prasa okrzyknęła tę sprawę najbardziej wstrząsającą historią kryminalną Szczecina ostatniego ćwierćwiecza. W istocie zbrodnia ta przeraża brutalnością a świadkowie porównywali je do zabójstwa Jaroszewiczów. W kwietniu 2011 roku Radosław Warawko zabił matkę, ojczyma i przyrodniego, niepełnosprawnego brata. Zabił ich maczetą, ponieważ pistolet, którym chciał ich zastrzelić – zaciął się. Zabójca oszczędził jedynie psa.

Zabójca, zaraz po dokonaniu zbrodni, zaczął przejmować majątek zamordowanych. Przy czym dziedziczyć miał nie on sam, ale jego kilkumiesięczny syn.

Ciała Alicji W. (51 lat) jej męża Christiana ( 64-lata) oraz jego syna Brian (38 lat) znaleziono w kwietniu 2011 roku, w willi w szczecińskiej dzielnicy Dąbie.

Christian często podróżował służbowo, ale święta jak zawsze spędzał z rodziną. Został mu tylko rok do emerytury, po czym miał na stałe osiąść w Polsce z żoną i synem.

Zaraz po Wielkanocy miał następny kurs do Danii. Pierwszy dzień świąt spędzili we troje a wielkanocny poniedziałek z rodziną siostry. Rozstali się około godziny 19.00.

Przed samą tragedią nikt z sąsiadów nie zauważył nikogo obcego w okolicy. Gospodarze nie wpuszczali do domu obcych i tą zasadę wpoili też Brianowi. W nocy również nikt nie słyszał niepokojących hałasów. Pies zachowywał się spokojnie, był zresztą ufny. Wcześniej dwie kobiety, mieszkające po sąsiedzku, chciały interweniować u W., bo biegający po okolicy bez opieki pies zaatakował je. Niestety, kiedy pukały do drzwi nikt im nie otwierał.

Plan prawie doskonały

 28 kwietnia 2011 roku zauważono wyciętą dziurę w siatce ogrodzenia. Rolety były przez dwa dni opuszczone, co nie było normą. Wyglądało to dziwnie, tak jakby lokatorzy nagle i po kryjomu wyjechali. Samochód stał jednak na swoim miejscu w garażu. Państwo W. zwierzali się ze swoich planów rodzinie, mieszkająca kilka ulic dalej. Siostra pani Alicji – podczas nieobecności gospodarzy – zawsze doglądała domu, niepełnosprawnego Briana i psa. Zdziwiło ją to, że tym razem nikt nie prosił jej o pomoc. Zaniepokojona brakiem kontaktu z rodziną i tym, że pies sam biegał po podwórku, co nigdy wcześniej się nie zdarzało, wraz z synem weszła do domu przez otwarte drzwi od tarasu. Siostrzeniec znalazł zwłoki krewnych. Zszokowana tym faktem kobieta nie odważyła się nawet wejść do domu. Nie było na co czekać, zawiadomiono na policję. Było już popołudnie.

Z notatki policji: „28.04. 2011 o godzinie 13.24 operator 997 powiadomił komisariat o ujawnieniu zwłok 3 osób w domu przy ulicy Uznamskiej.” Pierwsze, co rzuciło się w oczy po wejściu do domu: na podłodze na obu piętrach rozlany był zużyty olej silnikowy- dla zatarcia śladów. Olejem były obryzgane również meble i kafelki w łazience, resztę oleju sprawca wylał do toalety. Morderca pozostawił baniak z oleistą substancją. Śledczy dokonujący potem oględzin miejsca zbrodni odkryli wiele śladów linii papilarnych na meblach, morderca wyraźnie czegoś szukał. Psy nie miały szans podjąć tropu. Sprawca znając zwyczaje rodziny oraz fakt, że obok mieszka siostra ofiary chciał zadbać o zatarcie śladów. Wiedział z pewnością, że zbrodnia zostanie od razu wykryta.

Christian leżał na progu łazienki na dole. Sprawca zastał go w czasie szykowania się do snu. Na piętrze, w pokoju leżały zakrwawione zwłoki Alicji i Briana, który miał zawiązany na szyi szalik.

Ślady krwi prowadziły od garażu, skąd zabójca musiał przeciągnąć ciało Briana. Zwłoki były częściowo rozebrane. W salonie był włączony telewizor. Matce, która broniąc się ugryzła mordercę w rękę, ten wlał kwas do ust, aby usunąć ślady DNA. Ze zwłok zlecono potem pobranie materiału do badań genetycznych, takich jak ślady genetyczne i mikroślady.

Dysk twardy z zapisem monitoringu z domu przy ulicy Uznamskiej został zniszczony. Sugeruje to, że włamywacz wiedział, że na tym komputerze zainstalowany był program do podglądu obrazu z kamer i jego zapisu. Instalator kamer podał policji ciekawe wnioski, że włamywacz wiedział, które urządzenie zapisuje obraz z kamer i gdzie ono jest. Instalator nie przyznał się do przeniesienia nagrywarki z pokoju Briana do szafy garażu. Musiał to jednak zrobić specjalista mający wiedzę i narzędzia. Ustalono w czasie śledztwa, że Radosław Warawko przed wyjazdem za granicę prowadził usługi komputerowe pod szyldem własnej firmy.

Sprawca spalił też swoje ubranie. Cały proces miał charakter poszlakowy, mimo iż w domu zamordowanych ujawniono wiele śladów linii papilarnych, zabezpieczono wiele przedmiotów. Dom poddano drobiazgowym oględzinom. Na pobliskiej ulicy znaleziono i zabezpieczono tłustą butelkę i brudny ręcznik. Z powodu wylania oleju i prób zatarcia wszelkich śladów śledczy bardzo starannie i natychmiast zbadali miejsce zabójstwa: zabezpieczyli 11 śladów daktyloskopijnych i 26 śladów biologicznych – jak krew, włosy, pobrali próbki z plam na koszu od śmieci. Zabezpieczyli puszki po piwie i zapalniczkę. Co ważniejsze: odkryto i zabezpieczono ślady linii papilarnych na drzwiach. Policjanci zbadali i zabezpieczyli ślady na jachcie zamordowanej.   Świadkowie, widzieli bowiem jak ktoś wiózł ten jacht w kierunku mieszkania Radosława Warawki. Działanie człowieka, w tym morderstwo zawsze pozostawia jakieś ślady. Mimo drobiazgowych badań w willi nie znaleziono śladów wspólników, osób trzecich. Śledczych miało też zmylić pozostawienie w domu ofiar paszportu na nazwisko Radosław Warawko.

   Lekarz pogotowia wskazał w sądzie, że „nie mogła to być robota spłoszonego włamywacza, to było bestialstwo”. Sprawca celowo pastwił się nad ofiarami, zadając wiele ciosów. Co dziwniejsze, pies nie szczekał, gdy zabójca wchodził do domu ani później. Zbrodnię musiał popełnić ktoś znany rodzinie.

Szczęśliwi i zamożni

 Duńczyk Chistian W., jego upośledzony syn Brian, i 51-letnia Polka Alicja, tworzyli szczęśliwą i zamożna rodzinę. Mąż Alicji miał jeszcze jednego, starszego syna, który mieszkał w Danii i rzadko kontaktował się z ojcem. Alicja męża nazywała „darem od Boga”, mimo to zdradzała go.

Mieszkali w pięknym domu przy ulicy Uznamskiej w Szczecinie-Dąbiu, na prawobrzeżu Szczecina. Brian nie pracował, gdyż od dzieciństwa cierpiał na porażenie mózgowe, ale otrzymywał w swoim kraju rentę – kilka tysięcy koron. Był zapalonym kibicem Pogoni. W okolicy był lubiany, był z nim normalny kontakt pomimo choroby i tego, że słabo mówił po polsku. W Dąbiu mieszkał od czasu wyjazdu Radka na studia do Poznania. Ojciec był kierowcą autokaru wycieczkowego i jednocześnie właścicielem firmy spedycyjnej w Danii, rzadko bywał w domu, właściwie mieszkał poza Polską. Alicja kochała Briana jak własnego syna. a on odwzajemniał jej uczucie.

Rodzina była bardzo zamożna, mieli między innymi jacht i lokale do wynajęcia w Szczecinie. Alicja całe życie zajmowała kierownicze stanowiska, była też księgową w hotelu męża swojej przyjaciółki. Po jej rozwodzie, musiała zrezygnować z pracy.

Biznesmen ten został oskarżony o przemyt papierosów, a nawet musiał jakiś czas ukrywać się przed policją, co miało znaczenie w późniejszym śledztwie. Poza tym w jego hotelu bywały znane osoby półświatka jak choćby Marek M. znany bardziej jako „Oczko“. Prześwietlenie osoby hotelarza i badanie jego powiązań nic nie wniosło do sprawy. Były szef Alicji był poza podejrzeniami. Podobnie było z kochankiem Alicji, z którym zerwała na prośbę męża.

Po utracie pracy w hotelu Alicja W. zaczęła prowadzić własną dobrze prosperującą działalność zajmując się między innymi wynajmem nieruchomości.

Czarną owcą rodziny był starszy syn Alicji z poprzedniego małżeństwa – Radosław Warawko, dziś zaledwie 32-letni. Z biologicznym ojcem Radka matka żyła skromnie, i jak mówiła przyjaciółkom „nie układało im się”. Jak potwierdzali to później świadkowie w sądzie, Radek bywał agresywny wobec matki. Miał do niej pretensje, że założyła nową rodzinę pozbywając się jego biologicznego ojca. Rodzice rozwiedli się, gdy Radek miał zaledwie 7 lat.

Wtedy to matka, pracując w firmie spedycyjnej, poznała kierowcę z Danii, który zaczął do niej przyjeżdżać. Szybko rozwiodła się i wzięła ślub z Duńczykiem. Razem z nim dokończyła budowę domu, w którym doszło do tragedii. Tymczasem biologiczny ojciec Radka wyjechał na drugi koniec Polski i nie utrzymywał kontaktów z żoną ani z synem. Nie udało się nawet wyegzekwować od niego alimentów.

Warawko nigdy nie darował matce rozstania z ojcem. Jako dziecko potrzebował go. Był też zazdrosny o niepełnosprawnego, starszego brata. Nigdy go nie zaakceptował. Sąsiadka miała widzieć jak oskarżony dusił matkę, bo oddała jego pokój bratu. Jednak ona nigdy nie pozwoliła powiedzieć o marnotrawnym synu złego słowa.

W sądzie Radosław bronił się, że kochał swoich rodziców. Z nową rodziną matki mieszkał do czasu wyjazdu na studia, a potem do Irlandii. 2 lata przed zabójstwem ożenił się, urodził mu się syn. Potrzebował dodatkowych pieniędzy na utrzymanie rodziny . Był jednak niezbyt dobry dla żony, zwłaszcza po zażywanych coraz częściej narkotykach. Wtedy stawał się bardzo agresywny. Nieraz kilku silnych mężczyzn miało kłopoty z jego obezwładnieniem. Warawko miał przez długi czas problemy z narkotykami i hazardem. Za handel narkotykami odbywał karę pozbawienia wolności w Hiszpanii. Przez zamiłowanie do hazardu wpadł z kolei w ogromne długi, i pilnie potrzebował pieniędzy na dalszą grę. Według naszych informacji, część długów w Polsce przejęła firma windykacyjna. Na adres jego mieszkania w Szczecinie często przychodziły wezwania do zapłaty. Do oskarżonego mogło dojść, że matka zmieniła testament na jego niekorzyść. Sąd w czasie procesu badał, czy ta wiadomość nie pchnęła go do makabrycznej zbrodni.

Działał w obronie rodziny

Według zeznania oskarżonego geneza dramatu sięga kwietnia 2011 roku, kiedy to – przyparty do muru – poprosił swych kolegów z dawnych lat o pożyczkę 10 000 euro na dwa miesiące. Po tym czasie miał im oddać 15 000 euro. Niestety, przed upływem tego terminu wierzyciele zażądali zwrotu całej kwoty „na już”. Gdy dłużnik odmówił tłumacząc się, że nie ma pieniędzy, zaczęli grozić mu śmiercią. Rzekomo zagrozili też jego żonie i dziecku. Oskarżony działał w obronie własnej rodziny, tak przedstawił sprawę w sądzie.

Skoro nie byli to przypadkowi włamywacze ani nikt ze znajomych, to kto dopuścił się zbrodni? Od razu rzuca się w oczy fakt, że zabójca doskonale znał dom i obyczaje rodziny. Po pierwsze wiedział, że – ze względu na charakter pracy ojca – zastanie ich wszystkich w domu jedynie w czasie świąt. Wcześniej zdarzało się, że niepełnosprawny Brian często przebywał sam w domu, gdy ojciec pracował w Danii a przybrana matka jechała go odwiedzić. Zaglądała wówczas do niego wtedy siostra Alicji. Nigdy jednak nie doszło do żadnego napadu. Łatwiej było przecież okraść dom w czasie, gdy przebywała w nim jedna niepełnosprawna osoba. Zabójcy zależało, więc na zabiciu wszystkich członków rodziny. W domu po napadzie policja znalazła też pieniądze. Rodzina W. była niekonfliktowa, nie miała wrogów. Nie było nic wiadomo o ich kontaktach towarzyskich.

Po przesłuchaniu byłej żony byłego pracodawcy Alicji zwrócono uwagę na dziwne zachowanie syna zamordowanej. Po wyjeździe za granicę zerwał kontakt z rodziną matki. Do Polski nie przyjeżdżał wcale, to matka go odwiedzała w Irlandii. Ciotka szukała z nim kontaktu w Poznaniu przez znajome, bo słyszała, że przed zabójstwem tam był. Z kolei druga z sióstr Alicji ograniczyła się tylko do zeznania, że nic o sprawkach Radka nie wie.

Mimo iż Radosław nie utrzymywał z przyjaciółką matki żadnych kontaktów od 10 lat, to nagle poprosił ją o odebranie z lotniska swojej żony. Zapowiedział też, że nie przyjedzie na pogrzeb, bo nie ma do tego głowy. Za to niemal natychmiast zaczął z pomocą żony przejmować majątek po zamordowanych. Żona później dostała wyrok za fałszowanie dokumentów.

To wszystko dało do myślenia policjantom. Chcieli ć już wtedy zatrzymać go do złożenia wyjaśnień, ale musieli czekać aż skończy odbywanie wyroku w Hiszpanii za handel narkotykami. Radosław pomyślał o wszystkim, o zatarciu najdrobniejszych śladów mogących go obciążać, ale zapomniał o telefonie komórkowym. Komórka Warawko bez wątpienia logowała się przy ulicy Uznamskiej w czasie, w którym według medyków sądowych doszło do zbrodni.

Miał wspólników zbrodni

 Świadek Norbert M. zeznał, że już 22 kwietnia widział dwóch obcych obserwujących dom na Uznamskiej Na podstawie podanego przez niego rysopisu zatrzymano ich w parku w pobliskim mieście. Wcześniej wylegitymował ich patrol policji i spisał dane osobowe. Policja zwróciła się do operatorów sieci komórkowych o udostępnienie treści rozmów z telefonów komórkowych podejrzanych. Podejrzenia, co do ich udziału w zbrodni potwierdziły się.

Już 2 maja, kiedy to wszczęto postępowanie, zatrzymano Krzysztofa P. zabezpieczając 3 komórki i poplamiony krwią t-shirt. Przesłuchany wypierał się, że nic nie wie o zabójstwie, i nic mu nie mówi nazwisko W. Krzysztof P. to niebezpieczny, wielokrotnie notowany przestępca, który oprócz matki nie ma żadnej rodziny, i nie ma nic do stracenia, idzie w zaparte. Ma też rzekome alibi, dane przez matkę, iż w pierwszy dzień świąt wrócił do domu.

W czasie rozpraw sądowych Warawko i kompani wzajemnie oskarżali się o popełnienie zbrodni. Zarówno pomocnicy jak i sam Warawko zeznają, że nie wchodzili do domu jego matki. W akcie oskarżenia napisano, że Krzysztof P. i Wojciech B. byli po zbrodni w Dąbiu, aby pomóc zabójcy zacierać ślady zbrodni, ale nie brali udziału w zabójstwie. Kodeks karny przewiduje i za to karę – za tzw. pomocnictwo. To pomocnicy mieli zawieźć Warawkę nad strumień i utopić w nim broń. Wcześniej pomagali mu kupić pistolet, prawdopodobnie kontaktując zabójcę ze sprzedawcą. Do dziś nie ustalono, kto nim był. Jednak Warawko użył do zabójstwa maczety, bo pistolet, który kupił od gangsterów się zaciął. Swoim kolegom opisywał potem zbrodnię, że „odj… babę” i dodał, że jego matka „walczyła jak żółw ninja”.

Wcześniej jego wspólnicy nie mieli pojęcia, że zamordowani to najbliższa rodzina Warawki.

Wyjaśnienia współoskarżonych były głównymi dowodami w sądzie. Poszli oni na współpracę z prokuraturą. Ta nie znalazła dowodów na udział Krzysztofa P. i Wojciecha B. w zabójstwie, poza pomocnictwem.

Człowiek bez sumienia

Przyparty do muru Warawko nie mógł zaprzeczyć, że był na miejscu zbrodni. Według jego linii obrony chciał rzekomo obrabować rodzinny dom, ale do niego nie wszedł a domowników zabili jego wspólnicy. Jednak w domu nie udało się znaleźć ich śladów, poza tym zapisy z logowania się komórek wskazują, że pomówieni zabójcy w chwili zbrodni przebywali z dala od Uznamskiej. Jak zeznał Warawko: – Wszystko się popier… Planowaliśmy tylko rabunek a nie morderstwo. Kochałem moich rodziców, nie chciałem ich śmierci.

Gdy o tym opowiadał nie okazywał żadnych emocji. Miał pokerową twarz przez cały proces. Zimny, wyrachowany, bezwzględny. Jedynie przez chwilę spojrzał z nienawiścią na wspólników, którzy go wydali.

Istnieje jednak świadek, który telefonem komórkowym nagrał przyznanie się oskarżonego do winy. Nagranie to miało być zdeponowane w kancelarii adwokackiej w Hadze. Było to jedno z miast, przez które oskarżony uciekał po zabójstwie. Nagranie to powstało na spotkaniu Warawki ze wspólnikami pomagającymi mu w ucieczce.

Według oskarżenia mężczyzna zaplanował zabójstwo, kiedy jego matka poinformowała go o planie zmiany w testamencie: – Zamordował wszystkie osoby, które mogły dziedziczyć i stał się jedynym spadkobiercą. Motywacja działania sprawcy zabójstwa zasługuje na szczególne potępienie  – uważa oskarżyciel publiczny. Prokurator nie miał żadnych wątpliwości, co do winy oskarżonego. Pogrążył go nabój z pistoletu znalezionego na miejscu zbrodni.

Obrońca Warawko wnosił, aby sąd zakwalifikował czyn nie jako zabójstwo, lecz jako ciąg przestępstw, polegający na dokonaniu rozboju z użyciem niebezpiecznego narzędzia.

21 grudnia 2016 roku Sąd Okręgowy w Szczecinie wymierzył Radosławowi Warawko karę dożywotniego. Zgodnie z nieprawomocnym wyrokiem skazany będzie mógł się starać o warunkowe zwolnienie po 30 latach. Dodatkowo na rzecz  drugiego syna zamordowanego obywatela Danii, który w wyniku zbrodni stracił ojca i brata,  powinien zapłacić nie 500 tysięcy ale milion złotych. Przy czym będzie mógł uiścić to ze spadku po matce, którą zamordował.

Sąd skazał także na 4 i pół roku więzienia Wojciecha B. oraz na 4 lata Krzysztofa P. – za pomoc w zacieraniu śladów zabójstwa. Zdaniem sądu wiedzieli oni o planie rabunku i godzili się na to, że Radosław Warawko dokona napadu. Sąd podkreślił, że bez zeznań byłych wspólników nie byłoby możliwe skazanie Warawko.

– Jest Pan jednostką zdemoralizowaną i trzeba pana izolować od społeczeństwa. Jeśli pan wie co to jest sumienie, jeśli ma pan sumienie, to nie pozwoli ono panu spokojnie zasnąć. Zabił pan kochającą matkę, która pana utrzymywała i wyprawiła panu wystawne wesele. Mało kto w Szczecinie miał takie wesele. – zwrócił się do Radosława Warawko  sędzia Dariusz Ścisłowski–   Ale dziś Mikołaj przestał rozdawać prezenty.

Joanna Jączyk

Niektóre imiona i nazwiska zostały zmienione. Nazwisko skazanego podajemy za jego zgodą. Gdyż sam stwierdził, że nie ma nic do ukrycia, zaś zgadzając się na publikację wizerunku udowodni swą niewinność.

Zobacz również: