Marta nie wiedział z kim zaszła w ciążę. Gdy przyszedł czas porodu zeszła do piwnicy i sama urodziła synka. Potem z zimną krwią udusiła dziecko i przykryła szmatami. Cztery dni później spaliła małe ciałko noworodka. Ale jej potworna zbrodnia została odkryta.
34-letnia Marta S. z Solnik Małych, wsi położonej pomiędzy Namysłowem a Oleśnicą w woj. dolnośląskim, korzystała w telefonie komórkowym z erotycznych serwisów randkowych. Nikt z domowników nie zauważył tego.
Mieszkała w dwóch pokojach z kuchnią wraz z rodzicami, wujem i braćmi. Ojciec i braci znęcali się nad nią fizycznie i psychicznie. Marta opiekowała się chorym wujem. Od małego zajmowała z wujem jeden pokój. Z wujem też od dzieciństwa spała w jednym łóżku. Po ukończeniu 18 lat przerwała naukę w szkole zawodowej. Miała wykształcenie podstawowe. Powtarzała jedną klasę. Była bez wyuczonego zawodu. Nie pracowała. W okolicznych gospodarstwach podejmowała jedynie prace dorywcze.
O całą rodzinę dbała matka Marty S., która pracowała. Zatrudniani sporadycznie bracia pozostawiali zarobione pieniądze dla siebie. Ojciec cały czas pił, a wuj ciągle chorował. Rodzina mieszkała w bloku. Gdzie wspólna dla wszystkich mieszkańców była jedna piwnica.
Nie pytała z kim sypia
Nikt dokładnie nie wie, kiedy Marta S. po raz pierwszy skorzystała z erotycznego serwisu randkowego. W każdym razie, miała do niego stały dostęp.
– W ten sposób, poprzez wysyłane sms-y, poznawała mężczyzn – mówią śledczy. – I umawiała się z nimi na spotkania w celach seksualnych.
Z jednym z nich, choć sporadycznie, utrzymywała takie kontakty przez 6 lat.
Jak się okazało, od października do listopada 2015 roku Marta S. współżyła łącznie z czteroma poznanymi w ten sposób mężczyznami.
Nawet nie poznała ich tożsamości. Nie pytała o to.
Na przełomie marca i kwietnia 2016 roku zorientowała się, że jest w ciąży. Po kolejnych tygodniach poczuła pierwsze ruchy dziecka.
– Nigdy nie poszła do ginekologa, nie zrobiła testu ciążowego.
I w końcu zaczęła ukrywać swój stan przed otoczeniem. Nikt z rodziny nie wiedział o jej ciąży. Nosiła luźną odzież i ciągle paliła papierosy.
Nie stroniła również od alkoholu, chociaż pijaczką nigdy nie była.
– Sąsiedzi domyślali się czegoś, gdyż stale przybierała na wadze.
Marta S. spodziewała się rozwiązania w maju lub czerwcu 2016 roku, więc zaczęła intensywnie przeszukiwać Internet. I zastanawiała się, co z tym zrobić. Nadal jednak nie miała pojęcia, który z mężczyzn może być ojcem jej nienarodzonego jeszcze dziecka.
– Postanowiła, że urodzi w ukryciu, bez wiedzy rodziny i pomocy lekarza.
Poród w piwnicy
23 czerwca 2016 roku, w godzinach porannych, poczuła pierwsze bóle. Wzięła z domu stare ubrania i zeszła do wspólnej lokatorskiej piwnicy. Nikomu z domowników nic nie mówiła. Wtedy odeszły jej wody płodowe. Kucnęła, a potem położyła się na wznak, na starym materacu. Rozchyliła nogi. Rozpoczął się poród. Usłyszała po chwili płacz noworodka, choć się potem tego wypierała. A po wszystkim leżała chwilę na materacu. Niemowlę ciągle płakało. Wtedy wzięła je i położyła na brudnych starych ubraniach, które zabrała z sobą. Po chwili wyszło łożysko.
– Wytarła ślady krwi starą odzieżą i przykryła noworodka wieloma jej warstwami, tak by stało się niewidoczne – informowali śledczy. – Zakryła jego usta, odcięła powietrze od jego dróg oddechowych, a potem zaczęła niemowlę dociskać odzieżą. I na dodatek przykryła je materacem. Wychodząc z piwnicy nadepnęła jeszcze na materac, dla pewności, mocno, w miejscu, w którym widniało na materacu wybrzuszenie.
Potem poszła na górę. Umyła się, przebrała w czystą odzież i jakby nigdy nic, zaczęła się krzątać po mieszkaniu. Porządkowała rzeczy w swoim pokoju. Zajrzała do chorego wuja
– Nikt z rodziny ani sąsiadów nie zauważył, że urodziła dziecko, w piwnicy.
Do piwnicy zeszła dopiero następnego dnia. Upewniła się, że dziecko nie żyje. Spojrzała na nie i wyniosła w worku ze starymi ubraniami.
I najpierw chciała je zakopać, ale ostatecznie uznała, że lepiej będzie je spalić.
Zwłoki w ognisku
– 27 czerwca 2016 roku, około godziny 18:00, worek z martwym dzieckiem w środku i ze starymi ubraniami zaniosła do ogrodu, w miejsce, w którym palono zawsze różne śmiecie i odpadki. I podpaliła tam ten worek. Nawet ręka jej nie drgnęła.
Zmieniła się jednak pogoda. Zaczęło mżyć. I palenisko tliło się jedynie, a worek z jego zawartością nie spalił się całkowicie, czego nawet nie zauważyła. Pozostał, nie dopalony do następnego dnia.
Przed południem, sąsiadka przycinała róże w ogrodzie, a resztki przyciętych gałązek z kwiatów róży chciała wrzucić do ogniska. Podeszła więc bliżej miejsca, w którym palono resztki i odpadki. I wtedy dojrzała to coś, co było tam nadpalone. Nie wiedziała, czy zobaczyła lalkę, czy może leżące dziecko. Podeszła więc bliżej, przekonać się, i wzięła miotłę, aby odgarnąć. Z paleniska wyzierały ku niej nadpalone zwłoki niemowlaka płci męskiej z resztą pępowiny oraz częściowo spalona odzież, w którą maleństwo było zawinięte. Ciałko zwrócone było piersią ku górze, a na małym brzuszku i klatce piersiowej widniała rozległa, podłużna, łukowata rana.
Kobieta dostała szoku, i z krzykiem pobiegła po pomoc. Ktoś z sąsiadów powiadomił policję. W tym czasie usłyszawszy przed budynkiem na placyku krzyki sąsiadki, Marta S. wiedziała już, że wydała się jej tajemnica, I zaczęła gwałtownie poszukiwać w Internecie informacji na temat badań DNA spalonych zwłok. Postanowiła bronić się przed ewentualnym oskarżeniem o zabójstwo.
Sąsiedzi nie mieli wątpliwości, że spalone dziecko należało do Marty.
Biegły z zakresu medycyny sądowej ujawnił dodatkowo w piwnicy ubrania, poszewki oraz materac ze śladami krwi.
– Na materacu zabezpieczono ślad traseologiczny, który wykazał, że pochodzi z kapcia Marty S.
Telefon komórkowy 34-latki potwierdził, że poszukiwała informacji związanych ze spaleniem zwłok. Wyszukiwała frazy: „próbka DNA z spalonych zwłok”, „ile trwa badanie DNA zwłok”, „próbkę DNA umieszcza się na żelu” oraz „lokalizacja wybranego fragmentu DNA”. Ujawniono ponadto pobrany przez nią plik pdf z publikacją na temat „Identyfikacja genetyczna materiału kostnego z różnych okresów historycznych”. W zabezpieczonym przez policję telefonie komórkowym ujawniono także liczne wiadomości sms-y pochodzące z erotycznych serwisów randkowych.
5 dni po połogu biegli z medycyny sądowej stwierdzili, że niemowlę było prawidłowo rozwinięte i było zdolne do życia pozałonowego.
– Potwierdzono rozerwanie sznura pępowinowego i nieodpępnienie noworodka, charakterystyczne dla porodu potajemnego.
Nie jest upośledzona
Biegli psychiatrzy doszli do wniosku, że Marta S. nie jest chora psychicznie. I nie była chora w krytycznym momencie, gdy zabijała swe dziecko. Wykluczyli u 34-latki zespół stresu pourazowego.
– Nie miała w stopniu znacznym zniesionej ani ograniczonej zdolności rozpoznania znaczenia czynu ani pokierowania nim – uznano.
Wykluczono również, aby była upośledzona umysłowo. W toku śledztwa nie przyznawała się najpierw do zbrodni i odmówiła składania wyjaśnień. Mówiła, że nie była nigdy u lekarza ginekologa, bo jest to dla niej krępujące, i że nie była wcześniej w ciąży.
– A z mężczyzną współżyłam pierwszy raz, gdy miała 20 lat.
29 czerwca 2016 roku przyznała się jednak do zabójstwa urodzonego przez siebie dziecka, ale nadal kręciła.
– Ja to zrobiłam normalnie – powiedziała. – Wzięłam, przykryłam, zostawiłam i poszłam do domu. Jak się zorientowałam, że jestem w ciąży, to nie myślałam o tym, nie miałam żadnych planów, nic. Czekałam aż się urodzi i wtedy miałam zdecydować, co dalej z dzieckiem. A dziecko potem wyszło na płasko na te szmaty. Tak po 10 minutach wyszło łożysko. Trwało to około godziny, półtorej. Ja w ogóle nie popatrzyłam na dziecko. Ja wyrwałam pępowinę z siebie. Wyrwałam ją rękami. Ja wzięłam te łachy, rzuciłam na dziecko i przydusiłam. Kiedy dusiłam, to nie patrzyłam, czy jeszcze żyje. Płacz usłyszałam tylko raz jak się urodziło. Przytkałam dziecko tymi szmatami co tam były i tym niebieskim materacem.
Przyznała również, że z mężczyznami spotykała się na drodze polnej, gdzie w samochodach uprawiali seks.
5 grudnia 2016 roku znowu zmieniła zeznanie i ponownie nie przyznawała się do zabójstwa noworodka.
– Urodziłam dziecko, ale go nie zabiłam. Wyniosłam je tylko z domu, żeby ktoś je znalazł. A z mężczyznami spotykałam się, bo myślałam, że z którymś ułożę sobie życie.
Przed sądem tylko ogólnie przyznawała się do winy.
– Ale dziecka nie zabiłam – powtarzała. – Zostawiłam, by je ktoś znalazł
O „oknie życia” nie pomyślała : – Są w sąsiednich miejscowościach, ale nikt w domu nie ma samochodu, więc nie miałam jak przewieźć dziecka.
Wycofywała się, to znowu podtrzymywała w sądzie swe poprzednio złożone zeznania. W końcu okazała skruchę, i żal: – Chciałabym cofnąć czas.
16 marca 2017 roku Sąd Okręgowy we Wrocławiu skazał Martę S. na 15 lat więzienia. Obrona nadal jednak twierdziła, że kobieta działała pod wpływem szoku poporodowego i odwołała się od tego wyroku do Sądu Apelacyjnego we Wrocławiu.
W sierpniu 2017 roku Sąd Apelacyjny obniżył kobiecie wyrok odsiadki do 10 lat. Teraz z kolei z wyrokiem Sądu Apelacyjnego nie zgodziła się Prokuratura Generalna i w sierpniu 2018 roku wystąpiła do Sądu Najwyższego o uchylenie wyroku z apelacji do ponownego rozpatrzenia.
Roman Roessler