Gdy w 1997 roku Sylwia Cz. w tragicznych okolicznościach żegnała się z tym światem, miała 17 lat. Przemysław K., którego 10 czerwca 2013  roku sąd w Bydgoszczy uznał winnym jej uduszenia, był wtedy o rok od niej starszy. Nim po 14 latach odnaleziono zwłoki dziewczyny, zdążył się ożenić i spłodzić dwójkę dzieci. Jednemu brakuje dziś kilku lat, aby zrównał się z wiekiem, którego dożyła Sylwia.

W niedzielne popołudnie 14 września 1997 roku spółdzielnia mieszkaniowa w Inowrocławiu organizowała festyn. Wybierała się na niego także Sylwia, bo to zawsze jakaś atrakcja, których – w tym czasie i w tym mieście – za wiele nie było. Miały być konkursy i grać zespół.

– Ułożona nastolatka  – jak później mówili o Sylwii Cz. ci, którzy ją znali. Nie wierzyli, że mogła zabalować i dlatego nie wróciła na noc do domu. Kiedy tak się jednak stało, jej matka od razu pojawiła się na komisariacie. Policjanci na początku też próbowali uspokajać matkę nastolatki, że mimo iż dziewczyna jest rozważna i nigdy wcześniej podobne historie się nie zdarzały, mogła dać się porwać emocjom i  hormonom. Poznała kogoś i się zapomniała. Wróci.

Minęło jednak kilka dni i po Sylwii słuch zaginął. Jak się później okazało, na wiele lat.

Pomógł anonim

Po 8 latach od zaginięcia Sylwii, teczkę z materiałami z dochodzenia w jej sprawie przejął od przechodzącego na emeryturę, kolegi jeden z niedawno przyjętych do służby funkcjonariuszy. Kiedy dziewczyna zaginęła, on nie był jeszcze policjantem, ale o tej historii  słyszał. Przez kolejne 6 lat  próbował z ogromnym zapałem rozgryźć, co się stało z nastolatką. Praktycznie przeprowadził dochodzenie od nowa. Słuchał świadków, kontaktował się z różnymi instytucjami, gdzie mógł pozostać po niej jakiś ślad. Bez efektu.

W tym czasie pojawiło się  też kilka nowych wątków. Że uciekła z jakimś Cyganem lub, że stoi jako „tirówka” przy trasie na drodze z Inowrocławia do Torunia. Żadna z tych informacji się nie potwierdziła. Bo nie mogła.

Ale to dopiero okazało się w 2011 roku, gdy do komendy przyszedł  jakiś list, prawdopodobnie anonim. Co takiego w nim było, że sprawa ruszyła jak z kopyta i po kilku dniach zatrzymano dwóch podejrzanych? Mimo upływu lat i wyroku, śledczy nie chcą zdradzić, jakie wtedy otrzymali wiadomości.

– Na razie wyrok jest nieprawomocny i  nie będziemy na ten temat udzielać żadnych informacji – mówi Monika Pieczonka, Prokurator Rejonowy z Inowrocławia. Kiedy pytamy, czy gdyby nie ten list, to do rozwiązania zagadki Sylwii mogłoby nie dojść, prokurator odpowiada dyplomatycznie. – W tej sprawie cały czas prowadzone były różne działania, również operacyjne i wierzę, że i tak policja prędzej czy później zatrzymałaby podejrzanych.

Pozostaje w to wierzyć.

Chcieli seksu

16 lat temu, to 18-letni wówczas Przemysław K. spotkał Sylwię, gdy zmierzała na festyn. Nastolatka podobała mu się, więc zatrzymał dziewczynę, żeby namówić ją na wspólne spędzenie czasu na działce – przy ulicy Świętokrzyskiej w Inowrocławiu – należącej do jego rodziców.  Był wtedy z Dariuszem Sz., swoim 25-letnim wujkiem.

Sylwia poszła. Skoro się zgodziła, nie mogła się czegokolwiek obawiać. Przecież Przemka znała już wcześniej, poza tym był ze starszym wujkiem.

To, co wydarzyło się dalej, bydgoski sąd ustalił na podstawie zeznań oskarżonych. Choć po zatrzymaniu sami wskazali, gdzie ukryli zwłoki, to w czasie procesu nie byli jednomyślni. Dariusz Sz. mówił, że zabił Przemysław. On natomiast, iż zrobili to wspólnie. A dziewczyna zmarła, gdyż podczas szarpaniny uderzyła  głową w mur altanki. Taką przyczynę zgonu sąd całkowicie odrzucił. Pozostał przy uduszeniu.

– Z materiału dowodowego wynika, że ofiary nie mogli udusić obaj oskarżeni – mówił w ustnym uzasadnieniu wyroku sędzia Roman Narodowski z bydgoskiego Sądu Okręgowego.

Skład orzekający przyjął więc taką wersje wydarzeń, w której zabójca jest jeden i jest nim wyłącznie Przemysław K. Na działce był alkohol i po jego wypiciu oskarżonym zebrało się na amory. Kiedy nastolatka się opierała, Przemysław K. zaczął ją dusić. I udusił. Dariusza Sz. przy tym nie było. Kiedy wrócił, zobaczył Sylwię leżącą w samych skarpetkach. Miała szeroko otwarte oczy i nie dawała znaku życia.

Wyszedł wolny

Dalej mężczyźni działali już razem. Wykopali na działce dół, w którym ukryli zwłoki. Przyszli następnego dnia, wykopali ciało i przenieśli w inne miejsce. Tym razem grób Sylwii był głębszy.

Mężczyźni chcieli też spalić zwłoki, ale to im się nie udało. Między innymi dlatego, po wykopaniu ciała znaleziono na szczątkach nóg strzępy skarpetek. To – zdaniem sądu – potwierdzało wersję wydarzeń przedstawioną przez Dariusza Sz., który 10 czerwca tego roku opuścił salę rozpraw jako wolny człowiek. Sąd bowiem uznał go winnym jedynie zacierania dowodów zbrodni i bezczeszczenia zwłok, a te przestępstwa ulegają przedawnieniu po 10 latach od momentu popełnienia. Tymczasem zwłoki Sylwii znaleziono po 14 latach.

Co czuł po takim wyroku? Mówił dziennikarzom, że to do niego jeszcze nie dociera. Nikt go jednak nie zapytał, jak mógł przez te kilkanaście lat żyć ze świadomością, że tylko on i Przemysław K. wiedzą, co stało się z Sylwią i gdzie leży jej ciało. A tymczasem matka nastolatki odchodziła od zmysłów.

W 2011 roku – w chwili zatrzymania – Przemysław S. pracował jako stolarz. Mówił, że zarabiał 1500 złotych. Miał żonę, dzieci. A jak on mógł żyć ze świadomością zrobienia Sylwii największej krzywdy z możliwych? Tym bardziej, że przez te kilkanaście lat, od 1997 do 2011 roku, kilka razy spotkał matkę Sylwii. Rozmawiali na temat jej tajemniczego zniknięcia. Pocieszał ją, mówił, że córka na pewno się kiedyś znajdzie cała i zdrowa.

Fot. Tymon Markowski

Sąd Okręgowy w Bydgoszczy skazał Przemysława K.  na 15 lat pozbawienia wolności. Dokładnie na tyle, ile chciał prokurator w mowie końcowej. Tym samym sędziowie uznali, że oskarżony nie jest człowiekiem, którego trzeba na bardzo długi czas (25 lat) lub całkowicie (dożywocie) odizolować od społeczeństwa. Rokuje on, że w przyszłości, po odsiedzeniu wyroku, będzie prawym obywatelem.

– Zwróciliśmy się do sądu o dostarczenie nam pisemnego uzasadnienia wyroku. Nie wykluczamy apelacji – mówi prokurator Pieczonka.

Będzie ona zapewne dotyczyć Dariusza Sz., tego oskarżonego, wobec którego sąd umorzył postępowanie z powodu przedawnienia. Zdaniem prokuratury, on nie tylko zacierał ślady zbrodni, ale brał też udział w zabójstwie i prokuratura również dla niego chciała 15 lat więzienia.

Apelacja może być jakąś nadzieją dla tych członków rodziny Sylwii, których ten wyrok nie satysfakcjonuje. Mówili po nim, że pewnie Przemysław K. posiedzi w sumie za kratkami krócej niż Sylwia leżała w niepoświęconej ziemi.

Dziś tam, gdzie ją zakopano, już dawno nie ma działek. Jest ugór porośnięty chaszczami. Niedaleko stąd do Urzędu Miasta i komendy policji.

Waldemar Piórkowski

 

 

Zobacz również: