Amnestia i amnezja

Nad więzieniem w Goleniowie unosiły się chmury dymu. To  skazani podpalili zapory ogniowe. Z pozbawionych krat  okien, wyrzucali płonące materace. Stali na dachach, obserwując teren. Opanowali większość zakładu karnego. W stronę „klawiszów” leciały metalowe piki, śruby, mutry, a z dachów dachówki i cegły. Zginął wówczas jeden z więźniów, wielu osadzonych i strażników zostało rannych.
Przyjechałem wtedy do Goleniowa pisać reportaż o buncie więźniów. Takich protestów było w tym czasie więcej.  Największe miały miejsce w więzieniach w Nowogardzie, Czarnem i Goleniowie. Wszędzie były ofiary śmiertelne.
Był to w 1989 roku, kilka miesięcy po wyborach kontraktowego Sejmu. W Polsce nie było już praktycznie więźniów politycznych. Więźniom zaczęło się wydawać, że w niedługim czasie zostanie ogłoszona amnestia, i że oni wyjdą na wolność.
Ustawą amnestyjną chciano dać przykład tego, o czym w exposé mówił Tadeusz Mazowiecki – „oddzielenia przeszłości grubą kreską„. Wśród opozycyjnych parlamentarzystów powszechny był pogląd o konieczności darowania win skazanym. Nielicznymi osobami przeciwnymi tak szerokiej ustawie amnestyjnej, byli m.in. Jarosław i Lech Kaczyńscy. Większość polityków była gotowa na daleko idące kompromisy wobec więźniów.
Nie byłoby dziś zamieszania z kontrowersyjną ustawą o izolacji najgroźniejszych przestępców, gdyby 25 lat temu nie uchwalono – budzącej również kontrowersje – ustawy o amnestii. Dziś już prawie nikt nie chce pamiętać, jaka presja i emocje towarzyszyły uchwalaniu prawa, które wielu skazanym darowało karę, a innym – takim jak Mariusz Trynkiewicz – karę znacznie łagodziło. Zamiast kary śmierci pojawiło się 25 lat odosobnienia, zabrakło jednak dożywocia.
16 listopada 1989 roku Sejm uchwalił ustawę o amnestii. Nie obejmowała ona jednak recydywistów. W zakładach karnych zawrzało. Władze próbowały pertraktować z recydywistami. To były sytuacje dziś niewyobrażalne.
Niepokoje w więzieniach zaczęły się już latem 1989 r.  Więźniowie  początkowo  domagali się jedynie poprawy warunków pracy i wzrostu wynagrodzeń. Gdy te roszczenia zostały spełnione, zażądali weryfikacji  wyroków, i amnestii. W Nowogardzie, właściwie  więźniowie przejęli władzę nad zakładem karnym. Normą było usuwanie funkcjonariuszy straży więziennej z oddziałów, okupowanie budynków i demonstracyjne wchodzenie na dachy. Doszło do tego, że przewiezienie aresztowanego złodzieja na rozprawę do sądu było niemożliwe, jeśli nie zgodził się na to Komitet Protestacyjny Skazanych. Na jego czele stanął 34-letni wówczas złodziej – recydywista Zbigniew O., pseudonim „Orzech”.
Dwa dni po ogłoszeniu amnestii, „Orzech”, wraz z dwoma zastępcami (jeden odsiadywał 15 lat za zabicie własnej matki), pojechał „suką” straży więziennej na rozmowy z ministrem sprawiedliwości do Warszawy. Po drodze więźniowie, w asyście „klawiszów”, zatrzymali się w przydrożnej restauracji i wymusili podanie sobie wódki. Następnie – nieźle podpici – zażądali zmiany kursu, gdyż przed rozmową z ministrem chcieli wpaść do znajomych pod Warszawą i nieco tam zabawić. Gdy strażnicy odmówili spełnienia tego żądania, więźniowie zdemolowali samochód. Minister Aleksander Bentkowski dopiero wówczas przejrzał na oczy i zerwał rozmowy z recydywą.
W takiej to atmosferze uchwalono prawo, które dziś wraca czkawką, choćby przy sprawie Trynkiewicza a wkrótce  przy okazji Leszka Pękalskiego.
Janusz Szostak

fot. Marek Czasnojc

Zobacz również: