

51-letniego Władysława W. dzieliło od drzwi swojego mieszkania tylko jedno piętro, kiedy na jego drodze stanął zabójca, Strzelił do niego trzy razy i uciekł. Od tamtych wydarzeń minęło już 20 lat i nadal nie wiadomo, kto 2 czerwca 1998 roku pociągnął za spust.
Trzy lata przed śmiercią Włodzimierz W. zaczął się spotykać z Krystyną G., kelnerką z jednej z restauracji w centrum Torunia. Lokal ten w latach 80. i 90 ubiegłego wieku był bardzo znany w Toruniu. Między innymi z odbywających się tu regularnie modnych wówczas dancingów, zabytkowego wnętrza i w miarę dobrego jedzenia.
Zgubny nawyk
Przemiany gospodarcze i konkurencja zmiotły jednak tę restaurację z gastronomicznej mapy Torunia. Do dziś pozostał znajdujący się obok hotel, w którym w ostatniej dekadzie XX wieku Włodzimierz W. i Krystyna G. założyli kantor wymiany walut. Wspólny interes szedł różnie, bo już wówczas konkurencja była duża. Wielkich profitów kantor nie przynosił, ale partnerzy w życiu i w biznesie zawsze wychodzili jakoś na swoje.
– Pewnie dlatego, że na rozwój firmy Włodek poświęcał cały swój wolny czas i w kantorze przesiadywał od rana do późnego wieczora – opowiadał policjantom 20 lat temu jeden z jego znajomych.
Inni znajomi Władysława W. też zgodnie podkreślali, że należał on do ludzi szczerych i solidnych, takich, na których można było polegać. Cechowała go ostrożność i oszczędność, dlatego raczej nie nosił przy sobie większych sum pieniędzy. Mimo że niestety mogło tak wyglądać, bo praktycznie nie rozstawał się ze swoim czarnym, szyfrowo zamykanym neseserem. Szedł z nim do pracy i wracał z nim wieczorem do domu.
– Wiele razy radziłem mu nawet, aby zmienił ten nawyk, bo chodzący z taką teczką współwłaściciel kantoru, wygląda jak człowiek noszący przy sobie sporo gotówki – tak zeznawał w czasie śledztwa jeden z jego znajomych.
A co Włodzimierz W. nosił w tym neseserze? Znajomi mężczyzny twierdzili, że nie było w nim niczego, co miałoby większą wartość. Podobno zwykle miał tam drugie śniadanie i jakieś firmowe dokumenty. Czy aby na pewno?
Włodzimierz W. miał też inne nawyki. Do swojego mieszkania na toruńskim osiedlu Rubinkowo wracał zwykle o tej samej porze i taką samą trasą. Wynikała ona również z usytuowania kantoru w centrum Torunia przy bardzo ruchliwej ulicy. Mężczyzna miał do przystanku tramwajowego kilkanaście metrów. Od miejsca, w którym wysiadał, też nie było daleko do domu i mimo że czasami wracał do niego około godziny 20, to ulice i chodniki toruńskiego Rubinkowa nie były puste. Bo ta dzielnica wyższych i niższych bloków z wielkiej płyty do dziś nazywana jest jeszcze czasami wielka sypialnią Torunia, gdzie ciągle mieszka kilkadziesiąt tysięcy ludzi.
Żadnych śladów
Przed wyjściem z firmy Włodzimierz W. zawsze też dzwonił do swojej wspólniczki. Zrobił tak samo 2 czerwca 1998 roku. Powiedział jej, że tego dnia utarg nie był zachwycający, schował pieniądze do sejfu i mniej więcej o tej samej porze co zwykle wsiadł do tego samego tramwaju, co w każdy inny dzień. Czy był wcześniej przez zabójcę obserwowany? Pewnie tak, skoro kilkadziesiąt minut później, gdy od drzwi mieszkania dzieliło go już tylko jedno piętro, na klatce schodowej między pierwszym a drugim piętrem czekał na niego zabójca. Trzy razy strzelił w stronę Włodzimierza W. Chwycił czarny neseser i uciekł.
Co tak cennego było w tak zwanej dyplomatce, że ktoś, aby ją zdobyć, posunął się aż do morderstwa? Czy morderca również uległ złudzeniu, że neseser wypełniony jest po brzegi gotówką?
Zabójca wybiegł z klatki schodowej. Nie był zamaskowany. Widziało go wielu przechodniów. Jeden z nich ruszył nawet za nim w pościg. Niestety sprawca bez większego kłopotu uciekł, a co gorsza, nikt nie był w stanie dokładnie go opisać. Stróże prawa przedstawiali świadkom albumy ze zdjęciami notowanych przestępców, jednak nikt wśród nich nie rozpoznał mordercy Włodzimierza W. Również na miejscu zbrodni zabójca nie pozostawił po sobie – oczywiście oprócz pocisków – najdrobniejszego śladu, który mógłby naprowadzić śledczych na jego trop. Nie było nawet łusek. A o osiedlowym monitoringu raczej wtedy niewielu słyszało.
Tylko rabunek
– Ci, którzy znali Władysława W., nie dopuszczali innej myśli niż ta, że do morderstwa mogło dojść na innym tle niż rabunek – opowiadał nam jeden ze śledczych biorących udział w tym postępowaniu. – Zgodnie twierdzili, że ten mężczyzna nie miał żadnych wrogów. Nie robił interesów z osobami, których nie znał, nie miał smykałki do niepewnych czy lewych transakcji. Ale w jego życiorysie z ostatnich lat była pewna zagadka?
Ale była ona tylko taką dla najbliższych i później dla prowadzących śledztwo w sprawie jego zabójstwa. Sam Włodzimierz W. tylko z niej żartował. Dwa lata przed śmiercią ktoś prawdopodobnie pobił współwłaściciela kantoru, ponieważ trafił on do szpitala z poważnym urazem głowy. Przeszedł poważny zabieg. Żadnego postępowania policyjnego w tej sprawie nie było, pewnie między innymi dlatego, że gdy ktoś pytał go, co się stało, zwykle odpowiadał ze śmiechem, iż spadł ze schodów.
Zabójca Władysława W. jest cały czas nieznany. Tak samo, jak motyw tej zbrodni. Czy rzeczywiście było nim przekonanie, że neseser jest wypełniony gotówką. A może było w nim coś zupełnie innego, co miało wartość dla tego, który strzelał lub jego mocodawcy. Pojawia się też pytanie, czy ten, kto zabrał neseser miał broń, żeby zabić, czy tylko dlatego, żeby przestraszyć, a nacisnął na spust, bo Włodzimierz W. stawiał opór i sytuacja wymknęła się spod kontroli.
Jedno z dwudziestu
Zabójstwo Włodzimierza W. jest jednym z około 20 morderstw popełnionych po 1984 roku na terenie działania Prokuratury Okręgowej w Toruniu, w których nie znaleziono sprawców.
Cztery lata temu ówczesna Prokuratura Apelacyjna w Gdańsku ogłosiła, że bierze je ponownie pod lupę wraz z podobnymi śledztwami z innych okręgów. Akta miały być jeszcze raz badane przez analityków kryminalnych, czyli zatrudnionych od kilku lat w prokuraturach okręgowych pracowników cywilnych po specjalnych szkoleniach w tym kierunku.
– To inicjatywa nowatorska i bezprecedensowa. Analiz kryminalistycznych o tak szerokim zakresie przedsięwzięcia w skali kraju jeszcze nie realizowano. Upływ czasu spowodował co prawda zmianę topografii miejsc zdarzeń, zmieniły się układy drogowo–komunikacyjne, przebudowaniu lub wyburzeniu uległy budynki, a pamięć świadków zatarła się – tłumaczył cztery lata temu Mariusz Marciniak z Prokuratury Apelacyjnej w Gdańsku. – Z drugiej strony postępujący rozwój technologiczny, nowoczesne techniki kryminalistyczne, poszerzające się bazy danych śladów biologicznych (DNA) i śladów daktyloskopijnych (AFIS) oraz nowe narzędzia wspomagające proces wykrywczy spowodowały, że podjęto takie decyzje. Przyjrzenie się tym sprawom przez nowych ludzi może doprowadzić do nowych, odkrywczych ustaleń.
Wydaje się jednak, że ten pomysł Prokuratury Apelacyjnej z 2014 roku przynajmniej w przypadku zagadek z Torunia i okolic się nie sprawdził. W żadnej z tych 20 niewyjaśnionych spraw nie został zatrzymany potencjalny sprawca.
Waldemar Piórkowski