

O dawnych i współczesnych policyjnych metodach, i procedurach związanych z poszukiwaniami osób zaginionych, Janusz Szostak rozmawia ze Zdzisławem Hanejko, byłym trójmiejskim policjantem zajmującym się między innymi poszukiwaniami osób zaginionych.
Zajmował się pan poszukiwaniem osób zaginionych w latach dziewięćdziesiątych, to całkowicie inna epoka pracy w policji. Czym różniły się ówczesne działania policji w zakresie poszukiwania osób zaginionych i identyfikacji zwłok, od obecnych?
Służbę w policji zacząłem w 1990 roku, po czasie przemian ustrojowych, politycznych i gospodarczych w naszym kraju. Było to w lipcu 1990 roku, gdy ta formacja nazywała się już policją, a nie milicją obywatelską. Nie ma co ukrywać, że całe kadry, to byli doświadczeni milicjanci oraz funkcjonariusze, zweryfikowani po rozwiązanej służbie bezpieczeństwa. Przed 1990 rokiem byłem żołnierzem zawodowym, dokładnie dowódcą plutonu w VI Pułku Rozpoznania. Rozpoczynając pracę w policji, zostałem skierowany do Wydziału Operacyjno – Rozpoznawczego w Komendzie Rejonowej Policji w Gdańsku Przymorzu. Wydział ten, tak jak obecnie każdy pion operacyjny, zajmował się trzema lub czterema zagadnieniami. Pierwszy pion, to zawsze przestępstwa przeciwko życiu i zdrowiu (zabójstwa, rozboje, bójki, pobicia, napady z bronią w ręku itp.), drugi pion to przestępstwa przeciwko mieniu (włamania, uszkodzenia mienia, podpalenia, przemyt itp.), trzeci to były tak zwane przestępstwa przeciw obyczajności. To pozostałość po dawnej „obyczajówce”. To była moja sekcja, zajmowaliśmy sie tam zwalczaniem prostytucji, narkotyków, zaś ja pracowałem w trzyosobowym zespole zajmującym sie poszukiwaniami operacyjnym. Mówili na nas „poszukiwacze”, złośliwi dodawali nawet „zaginionej arki”. W takim zespole zawsze pracują policjanci operacyjni. Prowadzi sie tam sprawy poszukiwania osób zaginionych, poszukiwawczo-identyfikacyjne, identyfikacje zwłok, identyfikacje osób o nieustalonej tożsamości.


Dużo miał pan pracy w tym czasie?
Na szczeblu Komendy Rejonowej Policji prowadziłem około 300 spraw operacyjnych. Głównie były one związane z poszukiwaniem osób ściganych i zaginionych. W owym czasie, obecnie jest tak samo, najważniejszym było, aby po otrzymaniu podstawy prawnej zarejestrować taką osobę w policyjnych bazach danych, czyli w kartotekach policyjnych. Ta rejestracja kryminalna powodowała, że osoba poszukiwana widniała we wszystkich bazach danych na terenie kraju, a obecnie też na obszarze Europy i całego świata. Wiadomo wówczas, że dana osoba jest poszukiwana, przez konkretną jednostkę i w jakim celu. Taka rejestracja to bardzo ważna czynność, ale formalna, urzędowa, wykonywana zza biurka. Powodowała to, że policjanci prewencji czy ruchu drogowego przy każdej czynności mieli obowiązek sprawdzać daną osobę w kartotece.
Jednak chyba oprócz wspomnianej papierkowej roboty, tak nielubianej przez policjantów, były też działania operacyjne?
Oczywiście, poszukiwacze wykonywali również normalną pracę w terenie. Była to współpraca z osobowymi źródłami informacji, obserwacje, zasadzki, penetracja terenu, zbieranie informacji wywiadowczych, zastosowania kontroli operacyjnej (podsłuchy) czy nawet namierzania po BTS-ach numeru telefonu osoby poszukiwanej i jego lokalizacji. Bardzo ważnym elementem tej pracy jest analiza kryminalna, czyli zebranie danych o wszystkich kontaktach poszukiwanego czy zaginionego, to jest kontaktach rodzinnych, towarzyskich i przestępczych. W latach dziewięćdziesiątych polska policja korzystała z pomocy oficerów łącznikowych innych państw, którzy rezydowali przy ambasadach w Warszawie. Zapytania o pomoc prawną były wówczas czasochłonne i nie zawsze skuteczne. Obecnie bardziej swobodnie i bezpośrednio polska policja porusza się w strefie Schengen i na terenie całej Unii Europejskiej. Zapytania o pomoc prawną teraz są kierowane bezpośrednio do jednostek właściwych, a także sami możemy brać udział w czynnościach na terenie innych państw Unii Europejskiej. Polski policjant oczywiście ma uprawnienia tylko na terenie RP, ale w innych państwach Unii może być obserwatorem.
Jakie były w latach dziewięćdziesiątych metody pracy operacyjnej dotyczącej poszukiwania osób zaginionych?
Na początku lat dziewięćdziesiątych tym problemem w policji zajmowały się sekcje Poszukiwań Operacyjnych, umiejscowione w Wydziałach Operacyjno-Rozpoznawczych wówczas, a obecnie w Wydziałach Kryminalnych. Najczęściej sprawy poszukiwawcze osób zaginionych dotyczyły – małolatów w okresie wakacji na tak zwanym zrywie lub gigancie, osób starszych często chorych na amnezję oraz innych osób, co do których przyjęto zawiadomienie w formie protokołu o zaginięciu osoby. Te ostatnie często kończyły się ujawnieniem zabójstwa i odnalezieniem zwłok. Najwięcej spraw poszukiwawczych oczywiście dotyczyło osób poszukiwanych przez wymiar sprawiedliwości na podstawie listów gończych, nakazów doprowadzenia do aresztów i zakładów karnych. Działanie zaczynało się w momencie zgłoszenia przez osobę najbliższą w jednostce policji na protokół zaginięcia osoby. Zwykle zgłaszał to ktoś najbliższy, domownik, ale i pracodawca, gdy zaginął mu pracownik. Niekiedy były zgłoszenia od dyrektora szkoły albo ośrodka, szpitala dla psychicznie chorych lub kierownika placówki dla narkomanów.
Mieliście zgłoszenie i co działo się dalej?
W takim przypadku czynności policji były w pewnej mierze podobne do obecnych. Należało zebrać jak najwięcej informacji o zaginionym, uzyskać fotografie, informacje o stanie zdrowia, o ewentualnych przyczynach zaginięcia, nawykach i kontaktach rodzinnych. Ważnym było, aby przesłuchać osoby, które miały kontakt tuż przed zaginięciem. Ewentualnie należało sprawdzić i przeszukać pomieszczenia, w których ostatnio zaginiona osoba przebywała lub zamieszkiwała. Później zaczynały się czynności poszukiwacze. Trzeba było zarejestrować taką osobę jako zaginioną w policyjnych bazach danych. Oprócz zdjęcia podać jak najwięcej danych o niej: o chorobach, ewentualnych przyczynach ucieczki, zaginięciach, typowanych miejscach; rejonach Polski, gdzie zaginiony może przebywać. W bardzo trudnych przypadkach korzystaliśmy z publikacji komunikatów w prasie, telewizji i radiu. Podawaliśmy też bezpośredni kontakt telefoniczny do policjanta z jednostki policji, w której zarejestrowano osobę zaginioną.
Czy zdarzało się wam korzystać z pomocy jasnowidzów?
Znam przypadki, gdy rodzina i policja korzystała z usług jasnowidza, między innymi Krzysztofa Jackowskiego. Później rodzina przyznawała się do tego, ale policja już niezbyt chętnie mówiła na ten temat.
Jakie metody pracy operacyjnej wówczas stosowano?
Metody te są stare jak świat i są nadal praktykowane. Człowiek od urodzenia do śmierci zostawia po sobie ślady. Wówczas to były ślady „na papierze”, w postaci na przykład aktu urodzenia, świadectwa chrztu, bierzmowania, dowodu osobistego, paszportu, prawa jazdy oraz na przykład podań o pracę. Sprawdzaliśmy też historię choroby u lekarza, kartoteki cywilne, policyjne i innych służb. Wówczas w dowodzie osobistym wpisywano aktualny zakład pracy oraz ilość dzieci. Obecnie, ślady jakie po sobie zostawia człowiek, to oprócz tych „na papierze” także elektroniczne, takie jak – użytkowanie telefonu i karty bankomatowej, czy korzystanie z portali społecznościowych. Wspomnieć należy, że każdy laptop, komputer ma IP (to takie DNA komputera) i wystarczy korzystać z jakiejkolwiek sieci, aby zostawić ślad i zlokalizować na całej kuli ziemskiej użytkownika. Śladem elektronicznym po człowieku jest obecnie powszechnie stosowany system monitoringu wizyjnego. Jednym słowem współcześnie nie można funkcjonować w społeczeństwie tak, aby nie zaistnieć w jakimkolwiek systemie elektronicznym, bazie danych, zbiorze elektronicznym ogólnie dostępnym lub dostępnym tylko dla służb. Ślady po człowieku to również odciski linii papilarnych oraz DNA – funkcjonujące obecnie jako najlepszy ślad biologiczny człowieka pozwalający na jednoznaczną identyfikację osoby. Tu warto zaznaczyć, że był jedyny znany mi przypadek w Akademii Medycznej w Gdańsku, gdzie mężczyzna miał dwa kody DNA. Okazało się później, że miał przeszczep szpiku kostnego i dzięki temu miał DNA swoje i dawcy szpiku. Istotną cechą człowieka jest też jego „język ciała”, to cecha fizyczna, na podstawie której obserwując kogoś, można go zidentyfikować, nawet gdy posługuje się fałszywymi dokumentami. Oczywiście najbardziej istotną cechą człowieka jest jego wizerunek, wygląd zewnętrzny, czyli fotografia najlepiej aktualna. Obecnie i wówczas również policja i służby dysponują programem komputerowym super projekcji, przy pomocy którego można na podstawie fotografii ustalić wygląd człowieka za 20, 30 czy 40 lat. Metoda super projekcji działa też odwrotnie na podstawie obecnego wyglądu można ustalić wygląd człowieka sprzed 10, 20, czy 30 lat. Rolą policjanta operacyjnego prowadzącego poszukiwania, jest umiejętne korzystanie z wszystkich baz danych i tak zwanych „śladów elektronicznych ” oraz solidna analiza kryminalna.
Wywiad pochodzi z książki „Urwane ślady” Janusza Szostaka. KSIĄŻKA TU DO KUPIENIA
Pracował pan także przy identyfikacji zwłok, to także nie jest łatwe działanie.
Miałem przypadki znalezienia zwłok, takie, gdzie można było w miarę szybko zwłoki zidentyfikować personalnie, na przykład topielca czy wisielca. Pamiętam, jak przeszukiwałem zwłoki kobiety, która była w wodzie kilka tygodni, i gdy włożyłem rękę do jej płaszcza, to dłoń zapadła mi się do wnętrza jej ciała, to okropne uczucie. Odcinałem kilku wisielców, między innymi emerytowanego sędziego Sądu Najwyższego, który od lekarza dowiedział się, że ma nowotwór i nic nie mówiąc żonie, powiesił się. Pamiętam pewnego homoseksualistę, którego zamordowano zimą i przypięto do kaloryfera. Temperatura spowodowała bardzo szybki rozkład ciała. W przypadku znalezienia nieznanych zwłok, trudno było powiadomić rodzinę, no bo kogo? Wtedy czynności zmierzały do identyfikacji tej osoby. Wykonywało się głównie zdjęcia, przeszukiwało bazy danych osób zaginionych. Od takiej osoby należało pobrać odciski palców, najlepiej w prosektorium, i porównać w CRD (Centralny Rejestr Daktyloskopii). Jeżeli zwłoki były jeszcze w całości, to pobranie odcisków palców było możliwe, ewentualnie wstrzykiwało sie w opuszki palców ciekłą parafinę, aby naprężyć skórę. Można było też wyciąć skórę z palców, naciągnąć ją i przykleić do foli daktyloskopijnej.
A co z testami DNA, korzystaliście już z nich?
Na początku lat dziewięćdziesiątych były już znane testy DNA, ale jeszcze nie były tak powszechnie stosowane, ze względu na koszty. Pamiętam, że jeden test kosztował wówczas około sześć tysięcy złotych, a wykonywali je tylko profesorowie. Głównie zabezpieczało się grupę krwi, zdjęcia i odciski palców. W Polsce nie stosowało się tak popularnej metody, jak w USA, identyfikacji na podstawie zdjęcia panoramicznego uzębienia (dental rekords).
W tamtym czasie, jak pan wspomniał, były znacznie mniejsze możliwości techniczne, jak sobie zatem radziliście? Na czym się koncentrowaliście w przypadku zaginięć?
Przed 1990 rokiem były nieco ograniczone możliwości techniczne. Mam tu na myśli głównie elektronikę i DNA. Istniały jednak stare sprawdzone metody pracy policyjnej, które pozwalały doprowadzać do skutecznego odnalezienia osób poszukiwanych, identyfikacji śladów czy zwłok. W przypadkach zaginięć należało się skupić na osobie zaginionej i jej otoczeniu, solidnie przyjąć protokół zawiadomienia o zaginięciu osoby, zebrać wszystkie niezbędne informacje, takie jak ostatnia aktualna fotografia, rysopis, znaki szczególne: tatuaże, wady wzroku, kolor oczu, włosów. Poznać przyczyny zaginięcia, sprawdzić najbliższe otoczenie, rodzinę, zakład pracy, szkołę. Ponadto sprawdzić w kartotekach policyjnych i bazach danych Straży Granicznej, czy osoba ta nie przekraczała granicy. Często należało skupić się na bilingach połączeń telefonicznych. Bo może zaginiony ostatnio wydzwaniał do biura podróży lub na lotnisko. Istotne są informacje o chorobach i zażywanych lekach. Ważnym było ustalić, czy osoba zaginiona ma możliwości i warunki bytowe w innym miejscu niż jego dom. Czy posiada dużą gotówkę na wyżywienie, bilety kolejowe i autobusowe, hotele i jaką walutę ewentualnie posiada, chodzi o opuszczenie kraju. Osoba bez pieniędzy albo popełni przestępstwo, aby zdobyć pieniądze, albo zostanie spisana przez kontrolerów za jazdę na gapę. Tu mówimy o czasach bez kart i bankomatów, że warto iść śladem pieniędzy. Obecnie jest łatwiej, bo można namierzać płatności kartą bankomatową. Dane osoby zaginionej, podobnie jak i nieznane zwłoki, były publikowane w codziennych, dobowych biuletynach policyjnych (to taki wykaz wszystkich interwencji, zdarzeń za ostatnią dobę), z którymi zapoznawali się policjanci w całym kraju. Bardzo często publikowano fotografie i opis osoby zaginionej, a nawet nieznanych zwłok, w mediach. Wówczas nie było możliwości publikacji informacji na portalach społecznościowych, bo ich nie było. Ale wykorzystywano wszystkie inne przekazy, a przede wszystkim rejestrację w policyjnych bazach danych.
Zapewne inne były też procedury i metody poszukiwań.
Procedury w przypadku zaginięcia osoby, czy ujawnienia nieznanych zwłok, nie zmieniły się praktycznie. Także metody i formy pracy operacyjnej są takie same lub podobne. Nie tylko w dziedzinie poszukiwań, ale i w całej pracy operacyjnej policji. Zmieniły się i to radykalnie warunki pracy policjantów, niekiedy prawo, a przede wszystkim techniczne możliwości uzyskiwania, gromadzenia i przetwarzania danych. Wówczas, mam tu na myśli lata przed 1990 rokiem, aby sprawdzić daną osobę pod kątem notowań kryminalnych czy poszukiwań, milicjant wypełniał druk PKR 1 lub PKR 2 – to taki sztywny kartonik formatu A- 6, na którym wypełniał dane osoby sprawdzanej i wysyłał ten druk do wydziału informatyki Komendy Wojewódzkiej Policji. Jeżeli było to w tym samym budynku, to mógł mieć odpowiedź jeszcze w tym samym dniu, jeżeli w innym, to po kilku dniach. Obecnie robi się to zza biurka i odpowiedź jest w kilka sekund. Innym przykładem jest ustalanie adresu lub pełnych danych osoby, jeżeli osoba ta nie widniała w policyjnych bazach danych. Wówczas należało udać się do biura ewidencji ludności urzędu miasta lub gminy i poprosić urzędnika o ustalenie tych danych. Obecnie do Powszechnego Systemu Ewidencji Ludności (PESEL) policjant ma dostęp zza biurka. Podobnie było z uzyskiwaniem aktualnej fotografii. Aktualnie jest to w systemach elektronicznych, a wówczas takie zdjęcie można było uzyskać tylko z urzędów miejskich, gminnych lub z biura paszportów. Mimo to były szybkie środki komunikacji wewnątrz resortu, choćby stacje szyfrów, telefony i faksy. Te środki dzisiaj zastąpiła poczta elektroniczna. Dzięki czemu zdjęcie przysłane pocztą elektroniczną jest doskonale czytelne. Pamiętam też przesyłanie fotografii faksem, były to czasem czarne plamy – i profil, który wyglądał jak tarcza strzelecka.
Jaka była skuteczność waszych działań?
Biorąc pod uwagę możliwości, jakimi dysponowały wówczas służby, to czynności te były realizowane skutecznie, solidnie z poświęceniem i dużym zaangażowaniem. Ułatwieniem był fakt, że służby na terenie kraju posiadały bardzo dobrą współpracę wewnątrz, była też szczelna granica. Nie było wtedy przestępstw typu: porwania dla okupu, uprowadzenia i handel organami ludzkimi, światowego terroryzmu, emigracji i uchodźctwa do Polski, raczej emigracja z Polski. Policjanci byli codziennie rozliczani z prowadzonych i zakończonych spraw. Takie czynności były nagradzane nawet pieniężnie.
Jakie były zatem w tamtym okresie główne przyczyny zaginięć?
Główne przyczyny zaginięcia zawsze są podobne. Nie zmieniają się bez względu na lata, środki techniczne czy rozwój cywilizacji. W najmłodszym wieku, nawet niemowlęcym, przyczyną zaginięcia może być porwanie rodzicielskie, porwanie niemowlaka w celu handlu dziećmi, a także zagubienie dziecka przez rodzica na skutek niewłaściwej opieki. W nastoletnim, to często ucieczki z domów, ze szkoły, poprawczaka, ucieczki do sekty oraz różnego rodzaju wypadki, na przykład utonięcia w lecie, a w zimie śmierć pod załamanym lodem lub w lawinach. W średnim wieku tych przyczyn jest więcej, bo i ucieczki od rodziny, choroby psychiczne, wypadki, samobójstwa, ukrywanie się przed wymiarem sprawiedliwości i na przykład przed zemstą świata przestępczego, a także porwania dla okupu lub innych korzyści porywaczy, lub z chęci zemsty. W wieku podeszłym przyczynami zaginięć są głównie choroby psychiczne, nagły zgon, wypadek, zawał, a także utonięcie na przykład na rybach.
Trójmiasto, w którym pan pracował, wydaje się być miejscem, gdzie zawsze było dużo zaginięć. Jak było w rzeczywistości?
Na początku lat dziewięćdziesiątych w Trójmieście stan zaginięć utrzymywał sie na poziomie wielu innych dużych miast. Ja pracowałem w jednej z czterech komend rejonowych i w tym czasie mój zespół prowadził około 300 spraw poszukiwawczych. Zatem w całym Gdańsku, w czterech komendach, było to około 1200 spraw poszukiwawczych. W tych czasach dużo mieliśmy poszukiwanych narkomanów, zwłaszcza tych, co używali tak zwanego „kompotu” czyli „polskiej heroiny”. Ten narkotyk został wynaleziony przez studenta Politechniki Gdańskiej na przełomie lat sześćdziesiątych i siedemdziesiątych. Gdańsk był zagłębiem „polskiej heroiny”. W tym celu do Gdańska, aby zakupić i „dać w kanał”, zmierzały „pielgrzymki” narkomanów z całej Polski. Dla niektórych to była ostatnia droga i tylko w jedną stronę. Było zatrzęsienie zgonów narkomanów z całego kraju. Oni upodobali sobie szczególnie dwa miejsca. Pierwsze, to tak zwana „stumetrówa” – od rejonu naprzeciwko dworca Głównego PKP do hotelu Monopol (dziś Scandic). Druga ulubiona miejscówka narkomanów, to były Forty Napoleońskie. Tam znajdowano najwięcej ich zwłok. Zwykle bez dokumentów. Musieliśmy wówczas ustalać, kim byli.
Jaka ze spraw związanych z zaginięciami utkwiła panu najbardziej w pamięci?
Było to zgłoszenie zaginięcia żony i syna marynarza, który w tym czasie był na morzu. To poszukiwanie zakończyło się ujawnieniem zwłok i w dalszej konsekwencji wykryciem zabójstwa. Później ustalono, że zabójstwa dokonał młodociany kolega syna marynarza i przyjaciel domu. Powód był banalny, sprawca był zazdrosny o gry elektroniczne i inne gadżety tego typu, które jego koledze przywoził z zagranicy ojciec marynarz. Wówczas w Polsce takie rzeczy były bardzo drogie i nieosiągalne. Sprawca przychodził do domu ofiar wielokrotnie, bawił się tam tym grami i zrodził mu się w głowie plan podwójnego zabójstwa. Pamiętam też inne sprawy, prawdopodobnie niewykryte do dnia dzisiejszego. Jedną z nich było zgłoszenie dotyczące marynarza, który zaginął w trakcie rejsu na morzu. Wypłynął z portu w Hongkongu, a do portu w Australii już nie wpłynął. Wówczas przy takiej technice i możliwościach służb nie było żadnej szansy na powodzenie. Były to końcowe lata PRL, gdy ludzie nielegalnie opuszczali Polskę i należało brać również pod uwagę nielegalną emigrację lub ucieczkę.
W czasie działań poszukiwawczych zapewne dochodziło też do nieprzewidzianych zdarzeń.
Jak wspomniałem, najwięcej spraw poszukiwawczych dotyczyło osób ściganych przez wymiar sprawiedliwości i służby. Najbardziej utkwiła mi sprawa poszukiwania skazanych braci Krzysztofa i Marka M., którzy nie powrócili z przepustki do zakładu karnego. Byli to bliźniacy z Gdańska, którzy włamali się do katedry w Gnieźnie, skradli wykonany ze srebra posąg świętego Wojciecha i przetopili go. Po kilku latach odsiadki wyszli w tym samym czasie na przepustki z zakładu karnego, oczywiście z zamiarem niewracania do niego. Po otrzymaniu listu gończego podjęliśmy intensywne działania operacyjne. Około drugiej w nocy uzyskałem informacje, że jeden z braci jest w mieszkaniu w tak zwanym falowcu. Ale on zaczął mi uciekać na siódmym piętrze po balkonach. Ja ścigałem go również po balkonach. Pościg był skuteczny, bo wsparła mnie załoga tak zwanych „Tygrysów” (Kompania Wywiadowcza KWP – policjanci patrolowi po cywilnemu). Na drugi dzień po zatrzymaniu, gdy zobaczyłem, jak wysoko prowadziłem pościg, to zrobiło mi się słabo. W tym czasie w lokalnej gazecie ukazał się artykuł „Policjant w szafie”. Ponieważ, gdy ścigałem tego M., to wchodziłem do mieszkań przez okna, balkony i przeszukiwałem między innymi szafy. Pamiętam, że jeden z tych bliźniaków posługiwał się wówczas fałszywym paszportem znanego opozycjonisty z czasów PRL.