Robert J. miał kłopoty z alkoholem, długi w kilku bankach, problemy w domu i pracy w wojsku, skąd go w końcu dyscyplinarnie zwolniono. Być może wszystko to wzięło się z tych kilku miesięcy spędzonych na misji w Afganistanie, kiedy ze słuchawkami łącznościowca na uszach siedział zamknięty w transporterze, o którego pancerz bębniły kule talibów.

W cztery lata po powrocie z Afganistanu 32-letni dziś Robert J. zabił i obrabował w Giżycku 58-letnią prostytutkę, którą poznał przez randkowy portal. Oskarżony o zabójstwo stanął przed Sądem Okręgowym w Olsztynie.

Ukrywał problem

Dowódca plutonu Roberta J. z polskiej bazy „Warrior”, podczas 10 zmiany polskiego kontyngentu wojskowego w Afganistanie, wezwany na koniec procesu do olsztyńskiego sądu, zeznawał, że to właśnie w czasie tej zmiany, akurat w Wigilię 2011 roku zginęło pięciu polskich żołnierzy z bazy „Giro”. Pochodzili z jednostki w Bartoszycach. Oni byli z Giżycka, bardzo przeżyli zamach na kolegów. Dowódca Roberta J. opowiadał, że ich baza co rusz była ostrzeliwana z rakiet i moździerzy, oni sami zaś, podczas zajmujących większość służby patroli, przynajmniej cztery razy znaleźli się pod ostrzałem w bezpośrednim zagrożeniu życia. Dodatkowo dwa razy na trasie ich patrolu saperzy rozbroili podłożone ładunki. Nie było wesoło, choć jeśli chodzi o bojową postawę Roberta J. oficer nie miał żadnych zastrzeżeń. Generalnie nikt się sam nie przyznawał do strachu. Nikt nie zgłaszał się do psychoprofilaktyka, czy innych lekarzy, którzy towarzyszyli wojsku w Afganistanie.

A gdy żołnierze wracali do kraju, na dzień dobry pytano ich na lotnisku: „Jak się pan czuje”. I cześć! Niby działają ośrodku dla powracających z misji, ale starszy szeregowy Robert J. z nich nie korzystał. Jak wielu innych, myślał pewnie, po co zdradzać się wobec ze swoimi problemami, o których się powszechnie słyszało, ale oficjalnie nie mówiło. Na przykład o tym, że ktoś na odgłos trzaśnięcia drzwiami, w panice chowa się pod stół. Albo o weteranie, który na placu jednostki w Giżycku dostał poalkoholowej padaczki.

Wódka podcięła karierę

Robert J. właśnie przez alkohol wpadł w kłopoty. Stąd wzięły się długi: niespłacony kredyt pogłębiany szybkimi pożyczkami w para bankach. Gdy koniecznie musiał wypić, to kombinował nawet z podrabianiem pieniędzy na domowej drukarce. Wódka podcięła także jego karierę wojskową.

W końcu, po niemal 9 latach służby, doczekał się dyscyplinarnego zwolnienia. Przez alkohol rozpadła mu się też rodzina. Nie płacił alimentów na dziecko, a ostatnim jego wspólnym „występem” z żoną był, w połowie 2016 roku, upozorowany napad na lombard, w którym kobieta pracowała. Wynikła z tego prokuratorska sprawa, a Robert J. wkrótce potem próbował się truć tabletkami.

Jeszcze służąc w Giżycku mężczyzna poznał poprzez randkowy portal Elżbietę D. Będąca już dobrze po pięćdziesiątce kobieta prowadziła podwójne życie. Kilka lat temu przeprowadziła się na Mazury spod Warszawy, bo straciła robotę i szukała nowej. Upewniała synów, że pracuje w Giżycku jako opiekunka do dzieci. Na odległość była przykładną matką. W jej mieszkaniu, w bloku przy ulicy Mickiewicza również panowała miła, kulturalna atmosfera. Gospodyni miała artystyczne zacięcie, malowała, miała też talenty terapeutyczne, swoim klientom była w stanie zrobić porządny masaż. Potrzebujący „matczynej opieki” i relaksu po służbie żołnierze z giżyckiej brygady, chętnie do niej przychodzili. Za seks brała sto złotych.

Zabił i okradł

W grudniu 2016 roku Robert J. dostał wezwanie z żandarmerii, żeby przyjechał do Giżycka i rozliczył się ze swoją byłą jednostką. Z Gołdapi, gdzie wtedy mieszkał próbując roboty w jakiejś firmie budowlanej, przywiózł go autem znajomy.  Robert J. szukał po mieście kolegów z wojska, wieczorem odwiedził Elżbietę D., ale noc spędził w hotelu.

Rano, 12 grudnia, stawił się w jednostce załatwiając ostatnie formalności i pakując resztę swoich cywilnych rzeczy. Był już chyba pijany (być może zażył coś jeszcze) kiedy, telefonując wcześniej, przyszedł na Mickiewicza. Do niczego wówczas nie doszło. Wiemy o tym z zeznań koleżanki po fachu Elżbiety D., z którą kobieta się w Giżycku przyjaźniła. Panie trochę się wzajemnie ochraniały, choć Elżbieta D. miała też znajomego mężczyznę, który dysponował drugimi kluczami do jej mieszkania. Właśnie u koleżanki była kobieta kiedy, gdzieś koło południa, znów zadzwonił Robert J. umawiając się na ponowne spotkanie. Szybko wyszła niczego złego nie przeczuwając. Potem, gdy nie odpowiadała na telefony, jej koleżanka podniosła alarm.

Co się stało, wiemy z wyników sekcji zwłok prostytutki. Zadano jej 12 ran kłutych. Z jej mieszkania zginęły pieniądze, aparat cyfrowy, tablet, a nawet ręczniki. Robert J. tymczasem wezwał kolegę z Gołdapi i spokojnie wyjechał z miasta racząc się w aucie piwem. Ustalenie, że to on był zabójcą kobiety, nie sprawiło policji wielkich kłopotów. W jej „służbowym” telefonie numer weterana powtarzał się bardzo często.

Zatrzymany na drugi dzień po zabójstwie Robert J. od razu się przyznał. Oczywiście próbował umniejszać swoją winę. Wyjaśniał, że zauważył jak kobieta grzebie w jego portfelu. Mówił też, że podczas sprzeczki potraktowała go gazem pieprzowym. Do jakieś sprzeczki być może doszło, ale Elżbieta D. w żadnym razie nie miała w niej szans, choć Robert J. był raczej skromnej postury, w pierwszej czwórce w wojsku nie maszerował.

Można mu współczuć

W sądzie „afgańczyk” pojawił się w bluzie z napisem „Danger”, na pewno nie był jednak groźny. Jeśli już, to tylko dla siebie. Nie tłumaczył się poza powtarzaniem, że nie miał zamiaru zabić kobiety. W ogóle niewiele mówił, hasło „stres pourazowy” wywołał nie on, a jego obrońca.

Sąd Okręgowy w Olsztynie, wyrokiem z 16 stycznia 2018 za zabójstwo połączone z rozbojem (art. 148 par. 2) skazał Roberta J. na 25 lat więzienia chociaż prokurator domagał się dożywocia. Wymierzając karę sąd brał pod uwagę to, że oskarżony uczestniczył w działaniach wojennych. Ale nawet jeśli zaczął chorować po powrocie do kraju na zespół stresu pourazowego, to powinien podjąć specjalistyczne leczenie, podkreślił sędzia. Od siebie dodał, że po ludzku weteranowi można trochę współczuć.

W praktyce współczucie okazał mu jednak nie sąd w Olsztynie, a Sąd Apelacyjny w Białymstoku, który zmniejszył Robertowi J. karę orzekając ją łącznie w wysokości 18 lat pozbawienia wolności. Wyrok jest obecnie prawomocny.

– Ogólnie mówiąc porażka – tak ocenił w sądzie były dowódca Roberta J. stan plutonu po powrocie z misji w Afganistanie i późniejsze losy swoich ludzi Wychodzi wręcz na to, że tylko on jeden poradził sobie z tym ciężkim doświadczeniem. Awansował i jest już kapitanem.

Stanisław Brzozowski

Zobacz również: