Po zatrzymaniu „Marcel" stwierdził : - Bajbus rozjebał sprawę”

Zimowy poranek 10 stycznia 2008 roku, wpisał się w historię rodziny M. jako wyjątkowo ponury i tragiczny w skutkach. 35-letnia Anna M. wyszła ze swojego domu przy jednej z najruchliwszych ulic w Kobyłce i udała się do oddalonego o 100 metrów sklepu wujostwa, w którym pracowała. Nie dotarła na miejsce. W jej kierunku nieznani sprawcy oddali aż siedem strzałów w plecy i głowę, z czego sześć było celnych.

Umarła w szpitalu tuż po 7:00. Śledztwo od początku szło jak po grudach. Na miejscu egzekucji pojawia się sam Andrzej Kawczyński – naczelnik Wydziału Zabójstw Stołecznej Komendy.
Śledczy zabezpieczyli siedem łusek po pociskach. Odkrywają, iż pochodzą one od nabojów pistoletowych kaliber 7,65 mm Browning – produkcji czeskiej, znajdujące się w Krajowych Zbiorach Łusek i Pocisków. Ta sama broń, z której zastrzelono Annę M., była użyta w napadzie rabunkowym na sklep Super Power, w 2005 roku. Sprawców napadu nie znaleziono, mimo że na dwa dni przed rabunkiem nieznany mężczyzna odwiedzał dwukrotnie ten sklep, pytając za każdym razem o tę samą, mało istotną rzecz. Sporządzono jego portret pamięciowy.
Siedem niesłyszalnych strzałów
W miejscu znalezienia ciała zabezpieczono ślad traseologiczny (odcisk obuwia), z którego wykonano odlew gipsowy. Ustalono, że ślady pochodzą od dwóch różnych typów obuwia, w tym jednego sportowego. Nie ustalono, do kogo należał.
Zlecono ustalenie stacji przekaźnikowych, realizujących połączenia telefonów komórkowych w rejonie miejsca zdarzenia, za okres 9 – 10 stycznia 2008 roku.
Zebrano ślinę z niedopałka papierosa, znalezionego nieopodal ciała. Wyizolowano męskie DNA. Nie nadawało się do dalszych badań. Ślady linii papilarnych pozostawione na furtce obejścia domu Anny M. – także.
Pies przywieziony na miejsce zabójstwa, nie podjął tropu. Na zabezpieczonym nagraniu kamery ze sklepu znajdującego się naprzeciwko miejsca zdarzenia „brak jest zapisu z dnia zdarzenia, w związku z czym odstąpiono od wykadrowania poszczególnych ujęć” – jak zapisał prokurator Michał Szulepa. Akurat tego dnia kamera przestała nagrywać? W innym miejscu zaś odnotowano, że kolejna kamera była w trybie nocnym i najogólniej mówiąc – nic nie widać. Jednocześnie ustalono kilkadziesiąt samochodów przejeżdżających tego dnia ulicą, przy której zginęła Anna M. Na kartach 4 tomów akt śledztwa podane są marki, dane kierowców, numery rejestracyjne.
Żaden ze świadków nic nie widział i nie słyszał. Wiadomo jednak, że żółty bus oddalił się z miejsca zdarzenia szybko i energicznie. Jeden ze świadków zeznał, że zdziwił go widok żółtego mercedesa dostawczego z napisem „Piekarnia Jabłonna”, bo zawsze był z napisem „Kobus”. Funkcjonariusz Wydziału Zabójstw Komendy Stołecznej Policji zapisał w notatce służbowej: „Rozmawiałem z mężczyzną, który codziennie tę okolicę sprząta (zamiata). Skończył kilka minut przed 6:00. Jak twierdzi, nie widział nic podejrzanego i nic też nie słyszał (…) W trakcie rozmowy z ww. odniosłem wrażenie, że nie mówił prawdy (..) był w pobliżu sklepu w czasie, gdy mogło dojść do zabójstwa”.
Gangsterska wendetta
Sprawa trafia do wydziału prokuratury, który zajmował się tropieniem najgroźniejszych grup przestępczych (dziś funkcję tę pełni V Wydział Prokuratury Apelacyjnej). Dlaczego zabójstwo kobiety znajduje się w orbicie zainteresowań tego właśnie wydziału?
Anna M. to żona Krzysztofa M. ps. „Bajbus”, który „sypie” członków grupy mokotowskiej (za uczestnictwo w zabójstwie „Dzika”, członka grupy mokotowskiej, dostał tzw. nadzwyczajne złagodzenie kary). Dzięki tym zeznaniom za kratkami lądują m.in. liderzy „Mokotowa”: „Korek” i „Daks”.
W 2007 roku prokurator wsadzający za kratki „mokotowskich” usłyszał od jednego z nich – „Marcela”, że „Bajbus rozjebał sprawę” (poszedł na współpracę z prokuraturą), dlatego planowane jest zabójstwo kogoś z jego najbliższego otoczenia.
Zeznania „Marcela” są jednak dla prokuratora w tym względzie mało wiarygodne, gdyż świadek nie precyzuje, kogo konkretnie zleceniodawcy planują zabić. Zatem sprawa nie wygląda, jakby miała być przeprowadzona „na cito”. Jednak protokół z zeznaniami „Marcela”, prokurator z Ostrołęki –  prowadzący śledztwo w sprawie grupy mokotowskiej – przekazał do weryfikacji w listopadzie 2007 roku funkcjonariuszowi CBŚ. Ten, nie zapoznając się z treścią tych zeznań (protokół był włożony do koszulki, na wierzchu widać tablice poglądowe), wrzucił go do pancernej szafy. Następnie wyjechał służbowo do Gdańska.
Mariusz S. ps. „Marcel” to tzw. „sześćdziesiątka”, czyli mały świadek koronny. Wie i mówi dużo na temat grupy mokotowskiej. W listopadzie 2007 roku „Marcel” wyznaje, że był świadkiem rozmów na temat rodziny i bliskich „Bajbusa” i zrobienia komuś krzywdy. W grę wchodzić miało podłożenie bomby pod dom „Bajbusa”, uprowadzenie jego dzieci albo zabicie matki, bądź żony. Od niejakiego Andrzeja W. ps. „Dony”, uznawanego za cyngla (zabójcę na zlecenie), usłyszał, iż „Daks” – ówczesny lider „Mokotowa”  – zlecał mu na spotkaniu w 2006 roku zabicie lub postrzelenie kogoś z rodziny Krzysztofa M., gdyż „najlepszym rozwiązaniem będzie zamknięcie ust Bajbusowi”. „Dony” odmówił,  znał „Bajbusa”, jego dzieci i żonę, jadał u niego obiady. Pokazał jednak dom „Bajbusa” w Kobyłce Norbertowi D. ps. „Szlugu” i Hubertowi W.
Po ponownym wsadzeniu za kratki „Daksa” (wyszedł na przerwę w karze w 2005 roku, złapany ponownie w 2007), „Dony” spotykał się z niejakim „numerem jeden”, szykującym się do przejęcia schedy po liderach „Mokotowa”. „Numer jeden” stwierdził: „Bajbus” pruje się do wszystkiego, i że przez niego padło mnóstwo ludzi – wspomniał też, że  „jedna nera (kobieta – przyp. red) go wkurwia, trzeba ją zabić”. „Dony” przypomniał też, że na tym spotkaniu ktoś mówił, że w miejscu zamieszkania „Bajbusa” są groźne psy. Spotkanie miało miejsce 20 lutego 2007 roku, a „numerem jeden” jest prawdopodobnie „Kierownik” vel „Wojtas” czyli Wojciech S. – aresztowany w 2008 roku z zarzutami uprowadzeń i zleceń zabójstw. Tą postać i kulisy m.in. jego zatrzymania, opisaliśmy szczegółowo w reportażu „Byłam dziewczyną mafii” (nr 5 /2013).
 Żonę panu zabili 
 Ostatni raz Krzysztof M. widzi żonę tuż przed świętami Bożego Narodzenia w 2007 roku. Anna powiedziała mu, że w niewyjaśnionych okolicznościach zdechły im dwa psy rasy rottweiler.
Już po jej zabójstwie, śledczy odkopali pochowane w lesie zwierzęta. Biegli ustalili, że rozkład ciał jest daleko posunięty, udało się jednak odnaleźć rany – przerwania w skórze zwierząt, przypominające otwory.
Krzysztof M. mówił żonie, aby na siebie uważała. Anna po powrocie do domu zmieniła ustawienia mebli w mieszkaniu, tak, aby wnętrze pokoju nie było widoczne z ulicy.
W trakcie mijania się na więziennym korytarzu, „Bajbus” zapytał „Daksa” o zdrowie – ten rzuca mu:  Lepiej zacznij się martwić o swoje.
Ryszard W. zeznaje, że w trakcie więziennego transportu z Mokotowa do Elblaga, był świadkiem rozmowy aresztantów na temat odstrzelenia kogoś z rodziny „Bajbusa”. Śledczy ustalają personalia konwojowanych w dniu 3 stycznia 2008 roku osób.
10 stycznia 2008 roku prokurator wpada do celi Krzysztofa M. z hiobową wieścią – Żonę panu zabili.
W prokuraturze wrze, na gwałt szukane są protokoły zeznań „Marcela”. Okazuje się, że krążyły one między CBŚ a prokuratorami na kilka dni przed zabójstwem. Prokurator prowadzący sprawę Krzysztofa M., dopytywał prokuraturę w Ostrołęce (prowadzącą śledztwo ws. grupy mokotowskiej), dlaczego nic nie było mu wiadomo na temat zeznań Mariusza S., dotyczących planów zabójstwa Anny M. Ostrołęka odrzekła, iż protokoły tych zeznań były przez cały czas na policji. Podjęte zostaje śledztwo w sprawie niedopełnienia obowiązków przez funkcjonariuszy publicznych z Prokuratury Okręgowej w Ostrołęce i funkcjonariusza Centralnego Biura Śledczego (tego od wrzuconej do szafy notatki). 18 września 2008 roku – wobec braku czynu zabronionego – Prokuratura Okręgowa  Warszawa – Praga zamyka to śledztwo.
15 stycznia 2008 roku prokurator nadzorujący śledztwo w sprawie zabójstwa Anny M. zapisał: „wielokrotnie rozmawiałem z Krzysztofem M. o bezpieczeństwie jego i jego rodziny. Nigdy nie zgłaszał żadnych sygnałów o grożącym im niebezpieczeństwie, nie zgłaszał wniosków o objęcie ochroną jego rodziny. Rozmawiałem także z Anną M., która posiadała do mnie numer telefonu”.
Nie ma obligatoryjnego obowiązku chronienia tzw. „małego świadka koronnego” oraz jego rodziny. Ochrona taka może być oddelegowana na wyraźne życzenie zainteresowanych.
Ostatecznie śledztwo dotyczące zabójstwa żony Krzysztofa M. zostaje – 14 października 2009 roku – zamknięte „z powodu niewykrycia sprawców”. W uzasadnieniu prokurator Szulepa napisał: „Przeprowadzone w sprawie czynności wskazały na duże prawdopodobieństwo, iż fakt zabójstwa Anny M. stanowił formę odwetu ze strony świata przestępczego za podjętą przez Krzysztofa M. współpracę z prokuraturą oraz policją. Jednakże wszelkie poszlaki wskazujące, iż zleceniodawcą i wykonawcami mogli być członkowie tzw. grupy mokotowskiej, nie mogą stanowić podstaw do przedstawienia zarzutów jakiejkolwiek osobie”. To ciekawe stwierdzenia, zważywszy na ilość informacji przekazywanych przez świadków zeznających przeciw „grupie mokotowskiej” na temat zleceniodawców i wykonawców. Jednocześnie prokurator reasumuje, że „szybsza i pełniejsza weryfikacja wyjaśnień Mariusza S. czy też udzielona Annie M. ochrona policji, zapobiegłyby temu tragicznemu zdarzeniu”.
Całość wygląda tak, jakby nikomu nie zależało na postawieniu członkom „Mokotowa” zarzutu zabójstwa Anny M.
Zamykanie ust świadkowi
2 października 2009 roku funkcjonariusz CBŚ odnotował: „Jak wynika z wiedzy operacyjnej, osoby kierujące grupą mokotowską cały czas utrzymywały, mimo ich aresztowań, kontakty i dogadywali poszczególne sprawy. Wynikiem tego były próby wywarcia wpływu na Krzysztofie M., aby ten odwołał wyjaśnienia. (…) Efektem była śmierć Anny M, która nie była przypadkowa czy nieudolna. W profesjonalny sposób (…) nieznana dotychczas osoba wykorzystując ciemność, a także mając dobre rozpoznanie terenu, dokonała zabójstwa przy użyciu broni palnej, która nie znajduje się w legalnym obrocie”.
Do 2010 roku „Bajbus” dalej obciążał członków „grupy mokotowskiej”. W 2010 roku dwukrotnie podpalono jego dom. Sprawców oczywiście nie ustalono. „Bajbus” twierdzi, że to sprawka policji, która na chwilę przed pierwszym podpaleniem wymusiła na matce Anny M. wywiezienie dzieci w bezpieczne miejsce. „Bajbus” od tego czasu konsekwentnie zaprzecza wcześniejszym zeznaniom, twierdząc, że zostały na nim wymuszone przez prokuraturę. Tę samą, która ma – jak sugeruje –  ręce umazane krwią jego żony.
Krzysztof M. po wyjściu z więzienia w 2014 roku wielokrotnie zwracał się do prokuratury apelacyjnej, generalnej i ministerstwa sprawiedliwości o wznowienie śledztwa w sprawie zabójstwa żony. Wobec braku nowych dowodów, nie zostało ono  ponownie podjęte.
Prokuratura Generalna – w połowie kwietnia br. – odesłała badane akta sprawy zabójstwa Anny M., z wnioskiem o uzupełnienie postępowania w tej sprawie.
Na liczne zapytania Reportera dotyczące śledztwa – jak choćby nieustalonego męskiego DNA pobranego z niedopałka papierosa, śladów obuwia czy zapisu kamer –
otrzymaliśmy z Prokuratury Apelacyjnej w Warszawie odpowiedź:  „Z uwagi na charakter sprawy, pomimo jej prawomocnego zakończenia, (…) niewskazanym jest udzielanie jakichkolwiek dodatkowych informacji w tym zakresie. Część informacji pochodzi z wiedzy operacyjnej Policji, z założenia niemożliwym jest zatem wskazanie bezpośrednich źródeł ich pochodzenia”.
Sprawy „mokotowskie” wciąż są przedmiotem rozpraw w warszawskim sądzie. Wrócimy do nich w kolejnym wydaniu. Konsekwentnie odwoływane przez „Bajbusa” wcześniejsze zeznania, nie będą wartością dodaną w procesie przeciw członkom grupy mokotowskiej. Czy to nieudolność prokuratury, nie potrafiącej zadbać o cennego dla siebie świadka? Czy siła świata
przestępczego, umiejętnie sterującego zarówno śledczymi, jak i niewygodnymi dla siebie świadkami?
Gabriela Jatkowska

 

Zobacz również: