Upiory z pałacowych komnat

Dziś już nie ma budynku, w którym działy się te dziwne rzeczy. Pozostało po nim puste pole i ślad w miejscu  łącznika  spajającego  internat męski z żeńskim. To właśnie w tym ostatnim wydarzały się dziwne zjawiska i ustały z chwilą, gdy internat po likwidacji opustoszał. Ale niektórzy stąd  mówią, że w pałacu stojącym obok i w pobliskim parku straszy.

W  województwie warmińsko-mazurskim, w miejscowości Dobrocin, stoi zabytkowy zespół pałacowy z przełomu XVIII -XIX wieku. Dwór był w tym miejscu już w 1530 roku, a potem razem z majątkiem przechodził we władanie kolejnych rodów. Pierwszym właścicielem Dobrocina był  od 1527 roku Andrzej Wilmsdorf, a ostatnim aż do roku 1945 baron Otto von Goltz Domhardt.  Dziś stanowi własność prywatną i  jak mówią tutejsi, miał tu powstać  hotel i zajazd.  Cieszyli się nawet, że znajdą pracę, ale potem wszystko ucichło i budowla do dziś stoi pusta.

Do teraz zachowało się wiele z  układu wnętrz, stolarki stropów, posadzek. Przetrwały dawne kominki i piece kaflowe oraz budynki dworskie: oficyny, młyn wodny, budynek folwarczny, cmentarz  ewangelicko-augsburski  i budynek kostnicy. Z dawnego cmentarza zachował się  dziewiętnastowieczny obelisk na grobie Domhardtów i osiemnastowieczny pomnik. Gdy część  nekropolii wydzielono na współczesny cmentarz dla parafian, stare tablice i krzyże złożono  w jednym miejscu. Tylko  nikt nie pomyślał o zabezpieczeniu i zostały rozkradzione.

Martwe dziewczęta

 Pałac leży niedaleko budynku dzisiejszego Technikum Agro-Ekonomicznego, w sąsiedztwie zabytkowego zaniedbanego parku i byłego internatu dla chłopców. Do niedawna stał tam jeszcze dziewczęcy internat z łącznikiem, ale został wyburzony.

Zaraz po wojnie – od 1946 roku – w pałacu mieściło się Technikum Rolnicze,  a rok wcześniej stacjonował  rosyjski sztab. Natomiast  w czerwcu 1807 roku, w czasie wojen napoleońskich, miał się tutaj mieścić szpital, w którym znajdowało się około dwustu  rannych Francuzów.

Niektórzy  mówią, że w oknach pałacu widać czasem dziwne cienie i światła, a samo miejsce po zmroku jest mroczne. Zupełnie niedawno  jedna z osób coś słyszała.

Niekiedy spaceruję tam z psem, a tego dnia  usiadłam na tarasie na tyłach pałacu. Po chwili usłyszałam śmiech i szybkie kroki dochodzące z górnych okien – opowiada jedna z mieszkanek Dobrocina – Pomyślałam, że to tylko mi się wydaje, ale jak mój pies podkulił  ogon, zjeżył sierść i zaczął się cofać ze skomleniem, to tak się przestraszyłam, że zaczęłam uciekać. 

Kobieta nie  potrafi tego wytłumaczyć, ale jest pewna, że nie chodzi o normalne zjawisko. – Może to duch tej dziewczyny, co powiesiła się w pałacu – dodaje.

Dziewczyna, o której wspomina, faktycznie odebrała sobie życie w tym pałacu. Było to po wojnie, gdy miało tutaj siedzibę wspomniane technikum. Jedni mówią, że zrobiła to z nieszczęśliwej miłości, inni, że z powodu kłopotów w szkole. Po tej tragedii nadeszła następna i wydarzyła się w żeńskim internacie, który był nowo wybudowanym budynkiem. Teresa P., która chodziła pod koniec lat siedemdziesiątych do tego technikum, mówi o martwej dziewczynie znalezionej w internacie: – Znaleźli ją nieżywą i były podejrzenia, że ktoś ją zamordował, ale nic więcej nie wiem. Nigdy nic nie wiadomo, czy za tymi zjawiskami nie stoją  dusze tych dziewczyn, bo one nie odeszły normalnie, jak wszyscy – żegna się kobieta.

Egzorcyzmy w internacie

 Być może to co się działo w żeńskim skrzydle wiele lat później, może mieć związek z którąś z tych dziewczyn.  Agnieszka K. – dzisiaj już kobieta około pięćdziesiątki – mieszkała tutaj a w  internacie odwiedzała koleżanki ze szkoły. Opowiada, że w jednym z  pokoi dziewczyny ze starszej klasy wywoływały  duchy.

To była głupia zabawa, bo brały mały  modlitewnik, który wtedy dostawało się zawsze do pierwszej komunii świętej. Do tego w jego środek wkładały zwyczajny klucz z dużą główką i gumki po obu stronach. Wtedy dwie dziewczyny palcami wskazującymi trzymały ten klucz, każda z innej strony i zadawały pytanie o obecność ducha.  Jeśli kluczyk obracał się wraz z książką, to znaczyło że duch jest obecny – obrazuje kobieta.

Klucz prawie za każdym razem się okręcał, a one zadawały pytania. Czy był to duch, czy prawa fizyki, fakt że po czasie zaczęło się dziać coś dziwnego. Najpierw „coś”  pukało w okna, potem następowały wyczuwalne zmiany temperatury, w końcu jedną z dziewcząt  nawiedzały we śnie przerażające koszmary, w których pokazywały się małe dzieci.

Jedna z nich zrobiła się zlękniona, nerwowa, nie mogła jeść i bardzo się bała. Wiem, że wtedy tam został wezwany ksiądz, który wyświęcał to pomieszczenie. Słyszałam też o kobiecie, która stwierdziła tam obecność ducha i próbowała go wygonić. O tym było cicho, bo to był bardzo niepopularny temat, zwłaszcza  w czasach komunizmu. Z tego co wiem, skończyło się tak, że tą dziewczynę  rodzice zabrali do domu i nie wróciła już do internatu.

Nocne koszmary

 O dziwnych rzeczach wspomina też  Ewa K., która w latach dziewięćdziesiątych mieszkała w tym internacie. Pokój  na pierwszym piętrze od strony parku dzieliła z koleżankami.

Sama widziałam lub odczuwałam wiele dziwnych rzeczy i nie potrafię do dziś tego wytłumaczyć.  Pewnej nocy obudziło mnie głośne drapanie za oknem, a potem przeraźliwy krzyk dochodzący ze strony parku. Zapaliłam lampkę i spojrzałam odruchowo na łóżko koleżanki, które stało na wprost mojego. Miała otwarte i dziwne oczy, wyszczerzone zęby w takim strasznym grymasie. Zamarłam z przerażenia i nakryłam głowę kołdrą, bo nic innego w tamtej  chwili nie byłam w stanie uczynić. Dalej nic nie pamiętam, a gdy na drugi dzień obudziłam się i zapytałam, co się z nią działo, ona ze zdziwieniem postukała się w głowę twierdząc, że coś  mi się przyśniło. Ale to nie był sen, to działo się naprawdę – opowiada dziewczyna.

Gdy zostawała sama w pokoju, czuła, że jest tam ktoś jeszcze, w łazience bała się spoglądać w lustra, miała wrażenie, że coś chce jej się pokazać. Często odwracała się za siebie, bo wyczuwała czyjąś obecność.

Jestem osobą o silnym charakterze, którą trudno jest przestraszyć. Mimo to starałam się nie zostawać sama w pokoju, nie chodzić sama do łazienki czy po korytarzu. Najgorzej było wieczorami, bo wtedy to się nasilało. Nie mówiłam o tym nikomu, bo bałam się, że mnie posądzą o wariactwo, ale gdy zaczęło się dziać gorzej, powiedziałam o tym babci a ona mojej mamie i wtedy zabrały mnie z internatu – opowiada.

Ewa K. wspomina o budzeniu się w nocy i odczuwaniu silnych impulsów nakazujących jej wstać i iść do parku. Nigdy tego nie zrobiła.

Ofiary z dzieci

 We wsi do dziś mieszka osoba, która nie chce ujawniać nawet swojego imienia, a która wiele rzeczy na temat właściciela pałacu usłyszała od znajomego swojej rodziny. Człowiek ten zmarł kilka lat temu, ale zdążył opowiedzieć o dziedzicu, o którym  mówiła mu jego babka. Kobieta była służącą w pałacu, wiele słyszała od swojej matki, dużo sama widziała.

Dziedzica wspomina jako człowieka o dwoistej naturze i zmiennych nastrojach. W ciągu kilkunastu sekund od zupełnego spokoju potrafił przejść do gwałtownej agresji. Tak, jakby coś w niego wstępowało. Miał też swój sekretny pokój z oddzielnym wejściem na parterze, do którego nikomu nie wolno było wchodzić. Pomieszczenie – choć miało duże półkoliste okna jak w świątyni – było zakryte dla oczu z zewnątrz. Pokój był spowity w czerni i na taki kolor urządzony. Według kobiety, dziedzic przyprowadzał tam małe dzieci, z których wiele już nie wracało. Skąd się brały te dzieci? Prawdopodobnie brał je na służbę, czy do przyuczenia, albo wynajdywał sieroty. Babka zmarłego mężczyzny twierdziła, że dzieci były „składane przez niego w ofierze”. Właśnie w tym czarnym pokoju.

To nie jedyne dziwactwa opowiadane o dziedzicu. Do jego dóbr należały m.in. budynki  folwarczne i dworskie oraz młyn wodny ze stawami. Z pałacu miało prowadzić sekretne przejście zbudowane, na jego polecenie, pod ziemią. Taki tunel, którego wejście zaczynało się gdzieś na terenie  pałacu, przebiegało pod stawem i kończyło na cmentarzu.  Nie wiadomo do czego miało służyć, ale według relacji wnuka kobiety – nikomu też  nie udało się tego tunelu  zlokalizować.

Zjawa o smutnym wzroku

 Ponad dziesięć lat temu grupa dzieci z gimnazjum grała w piłkę przed pałacem.  W pewnym momencie piłka wleciała przez uszkodzoną szybę do środka. Jeden z chłopców wszedł tam przez to okno i w  kącie przy schodach prowadzących na piętro zobaczył małą dziewczynkę. Stała tam w białej koszuli do ziemi, miała podkrążone oczy, długie poplątane włosy i wpatrywała się w niego smutnym wzrokiem. Chłopak tak się przestraszył, że wyskoczył stamtąd i zatrzymał się dopiero daleko za pałacem.

Przez chwilę nie mógł nic mówić, trząsł się i pokazywał palcem w tamtą stronę,  a potem opowiedział nam, co zobaczył – mówi jedna z dziewcząt, które  grały wtedy w piłkę.

Zbliżenie okna z twarzą kobiety

Podobnie – w jednym budynku mieszkalnym położonym w niedalekim sąsiedztwie pałacu – dziewięcioletniej dziewczynce ukazała się długowłosa kobieta, która wołała ją do siebie. Było to kilkanaście lat temu w jednym z pokoi, w którym później nocował młody człowiek, i przed nim – w środku nocy – stanęła biała postać bez twarzy. Białą postać widziała także  inna osoba, ale w parku.

Był zmierzch, siedziałam na dużym kamieniu na skraju parku i czekałam na swojego chłopaka. W pewnym momencie wyszła zza moich pleców biała kobieca postać, która poszła przed siebie na ukos w stronę drzew. Widziałam jej ciemne rozpuszczone włosy i dziwny chód. Szła tak, jakby płynęła w powietrzu – opowiada Edyta J.

Nikt nie wie, kim mogą być te postaci. Być może wnuk służącej  z  pałacu, gdyby żył, powiedziałby na ten temat coś więcej? Teraz pozostają tylko domysły.

–  Moja babcia powtarzała zawsze, że jak dusze pokazują się, to nie mogą zaznać spokoju. Tu działo się z nimi coś złego – kwituje  dziewczyna.

Aneta Dzich

 

 

Fot. Aneta Dzich

1

Zobacz również: