Od zaginięcia Antoniego Konadora, mieszkańca sochaczewskiej dzielnicy Chodaków, minęło 15 lat. 10 lat temu mężczyzna został uznany za zmarłego. Mimo że jego ciała nigdy nie odnaleziono. Jednak szansa na to, aby był nadal żywy, jest znikoma. Mężczyzna prawdopodobnie został zamordowany.
Sprawą zajmowała się policja, kilku jasnowidzów, różdżkarz, fundacja Itaka, program telewizyjny „Ktokolwiek widział, ktokolwiek wie”. Bez skutku. Od końca ubiegłego roku zaginięciem Antoniego Konadora zainteresowała się fundacja Na Tropie, która jest bliska wyjaśnienia tej sprawy.
Oficjalnie jako datę zaginięcia Antoniego Konadora podaje się 6 marca 2003 roku. W tym dniu miał rzekomo wyjść z domu przy ulicy Chopina i więcej tam nie wrócić. Trudno jednoznacznie przesądzić, czy rzeczywiście mężczyzna zaginął właśnie w tym dniu. Tym bardziej, że zgłoszenie o jego zniknięciu wpłynęło do policji dopiero 10 dni później.

Zaszczuty i gnębiony

16 marca 2003 roku sierżant sztabowy Marian Lewandowski z Komendy Powiatowej Policji w Sochaczewie sporządził notatkę urzędową, w której czytamy: „W dniu 16 marca 2003 roku do KPP w Sochaczewie zgłosił się Jakub Wiktor Konador, syn Antoniego, zamieszkały na ul. Chopina (…) i powiadomił, że w dniu 6 marca 2003 roku, około godziny 18.45 jego ojciec Antoni Konador, który mieszka razem z nimi, oświadczył, że wyjeżdża z domu wraz z klientem po samochód i nie będzie go kilka dni albo trochę dłużej. Nie mówił, z kim jedzie po samochód i gdzie jedzie po samochód. Dodał, że gdyby listonosz przyniósł rentę, to syn miał ją odebrać. Jakub Konador nie widział tego klienta, i nie wie, gdzie ojciec pojechał. Prawdopodobnie ojciec wziął ze sobą paszport, bo nie ma go w domu. Czy Antoni Konador brał ze sobą jakieś pieniądze, tego syn nie wie. Ubrany był w beżowe sztruksowe spodnie, granatowy sweter, czarną skórzaną kurtkę, czarne krótkie kozaki. Był bez czapki, miał okulary. Włosy krótkie, siwe, średnia budowa ciała, waga około 80 kg, bez znaków szczególnych. Ze słów Jakuba wynika, że jego ojciec dość często wyjeżdżał po samochody z różnymi klientami, zarówno po kraju, jak i za granicą. W tym czasie nie było go w domu od kilkunastu dni. Antoni Konador nie miał żadnego telefonu komórkowego. Do dnia dzisiejszego nie wrócił do domu i nie odezwał się do syna. Obawiając się o ojca, zgłasza fakt jego zaginięcia. Do chwili obecnej Jakub nie podejmował żadnych działań zmierzających do odnalezienia ojca. Z relacji Jakuba wynika, iż posiada rodzinę na Pomorzu lecz nie kontaktował się z nimi, celem sprawdzenia czy ojciec jest u nich” – tyle policyjna notatka.
Jak się okazuje, miesiąc przed zaginięciem ojca Jakub przeprowadził się do niego. Wrócił wówczas z Niemiec, gdzie mieszka jedna z córek zaginionego.
Antoni Konador był w tym czasie rozwiedziony z żoną, która wraz z drugą córką mieszkała po przeciwnej stronie ulicy Chopina.
– On z żoną nie pasowali do siebie – twierdzi krewna mężczyzny. – Po rozwodzie nie utrzymywali ze sobą żadnych kontaktów.
Mężczyzna był skonfliktowany nie tylko z byłą żoną. Jak twierdzą krewni Konadora, był on wprost prześladowany przez niektórych swoich sąsiadów: – Był zaszczuty przez nich, wyzywali go od zabugowców, ruskich. Był notorycznie gnębiony – twierdzą krewni zaginionego.
– Jestem tak psychicznie wykończony emocjami, że nie daję sobie z tym rady – mówił nieraz do bliskich. Zresztą cała rodzina czuła się napiętnowana.
Ponoć powodem takich reakcji sąsiadów było miejsce urodzenia mężczyzny – Wilno. Co zdaniem niektórych – dość prymitywnych sąsiadów – oznaczało, że jest on „ruskiem”.
Tymczasem Antoni Konador urodził się w Wilnie w czasie powstania, znanego jako Operacja „Ostra Brama”. Jego rodzice brali w nim udział. Gdyż jego ojciec był żołnierzem Armii Krajowej i walczył pod dowództwem Aleksandra Krzyżanowskiego, pseudonim „Wilk”, który był komendantem Okręgu Wileńskiego Armii Krajowej.
– Mój brat przyszedł na świat w powstańczym okopie – wspomina jego siostra Elżbieta Kaniewska.
Czy z tego powodu zasługiwał na pogardę i prześladowania ze strony niektórych chodakowskich sąsiadów?

Tajemniczy klient

Dotarłem do zeznań, które siostra zaginionego złożyła 17 marca 2015 roku: „O zaginięciu brata dowiedziałam się od jego byłej żony, która przyszła do mnie do sklepu (…) rozmowa ta odbyła się 20 marca w 2003 roku. Do chwili zaginięcia brata miałam dobry kontakt z synem brata Jakubem. Jednakże po zaginięciu Antoniego kontakty te się prawie urwały, są prawie żadne. Kiedy dzwoniłam z zapytaniem o brata, jego syn odpowiadał mi krótko, że go nie ma i odkładał słuchawkę. Mój brat bardzo często wyjeżdżał za granicę, to jest do Francji i do Niemiec. W Niemczech miał córkę i sporo przyjaciół. Kiedy spotykaliśmy się ostatnio, mówił mi, że wyjeżdża za granicę. Byłam zatem zupełnie spokojna. Myślałam, że brat gdzieś wyjechał. Jednak on najdłużej przebywał za granicą do dwóch tygodni (…)”.
Konador wyjeżdżał także często na Litwę, m.in. do Trok i Wilna. Często jeździł też do Lichenia. Wybierał się tam także ze swoim znajomym w niedzielę, 10 marca 2003 roku. Ten znajomy przyszedł do niego w czwartek 7 marca i usłyszał od syna: – Ojciec pojechał z jakimś klientem na giełdę po samochód.
Jakub nie potrafił jednak powiedzieć, z kim i dokąd wybrał się jego ojciec. Na terenie posesji zostały jednak oba samochody Antoniego. Czy wyjechał z Polski? Jak ustaliłem, zawsze przed wyjazdem dzwonił do córki lub znajomych za granicę, aby uprzedzić o swoim przyjeździe. Czy policja sprawdziła rozmowy przychodzące i wychodzące z jego telefonu stacjonarnego w dniu zaginięcia oraz w dzień poprzedzający zniknięcie? To dopiero ustalam.
Ponoć kilka dni po zaginięciu Antoniego Konadora, na tyłach jego posesji były palone opony i inne przedmioty. To był gigantyczny słup ognia i dymu, że musiała interweniować straż. Pojawiły się też pogłoski, że ktoś mógł zacierać ślady zbrodni.
Czy policja to sprawdzała? Tego też na razie nie wiem. Wiem natomiast, że funkcjonariusze mieli problem z wejściem na posesję Antoniego Konadora. Tak napisał o tym 23 grudnia 2003 roku, w notatce służbowej, sierżant sztabowy A. Seręga z Komendy Powiatowej Policji w Sochaczewie: „(…) udałem się do budynku przy ulicy Chopina (…) celem dokonania przeszukania, była żona i córka zaginionego dysponowały kluczami od furtki i drzwi wejściowych do budynku. Niestety nie udało się otworzyć zamka przy furtce ani kłódki przy bramie. Po przejściu przez ogrodzenie podjęto próbę otwarcia zamku w drzwiach wejściowych do budynku, także bezskutecznie. Według córki ostatnio otwierała ona zamek w drzwiach około tygodnia temu. Była zdziwiona, że teraz nie może tego uczynić (…) w związku z powyższym nie zdołano wykonać zleconych czynności (…)”.
Wyjaśnienie zaginięcia mężczyzny nie posuwało się ani trochę do przodu. Pojawiały się co prawda informacje, które jednak nie wpływały na postępy śledztwa.
16 kwietnia 2003 r. z aspirant Aldoną Zielińską z KPP w Sochaczewie skontaktowała się telefonicznie była żona poszukiwanego Antoniego Konadora. Wyjaśniła, że 15 kwietnia 2003 roku spotkała się na ulicy Chopina z pięcioma nieznanymi jej mężczyznami. Czterech z nich było Ukraińcami, a jeden Polakiem. Ponoć byli umówieni na odbiór telewizorów, które pan Antoni miał im przywieźć z Francji.
Z kolei 24 kwietnia 2003 roku aspirant Aldona Zielińska odnotowała: „Do Komendy Powiatowej Policji w Sochaczewie telefonował mężczyzna, który przedstawił się jedynie jako dobry znajomy zaginionego Antoniego Konadora. Powiedział, że Antoni Konador nie był mściwy, nie miał skłonności samobójczych i wyjeżdżał poza granice, zarówno na zachód, jak i na wschód. W obu kierunkach zawsze wyjeżdżał swoim samochodem, białym peugeotem”.
Natomiast jeden ze znajomych zaginionego twierdził, że po zniknięciu Konadora w jego garażu przez kilka dni i nocy non stop paliło się światło.
Po pewnym czasie samobójstwo popełnił syna pana Antoniego.

Zgodne wizje jasnowidzów

Wiele wskazuje na to, że mężczyzna nie żyje. Oficjalnie uznano go za zmarłego w 10 lat po zaginięciu. Wówczas urzędowo stwierdzono, że umarł 31 grudnia 2003 roku. Chociaż jego ciała nigdy nie znaleziono. Tragedie nie opuszczały rodziny. W kilka lat po zaginięciu Antoniego Konadora samobójstwo popełnił jego syn Jakub.
Elżbieta Kaniewska od lat stara się wyjaśnić tajemnicę zniknięcia jej brata: – Tuż po jego zaginięciu dałam komunikat do lokalnej prasy, później do Gazety Wyborczej. Założyłam też stronę internetową oraz dałam komunikat w programie „Ktokolwiek widział, ktokolwiek wie”. Jednak po tych anonsach nie było praktycznie żadnego odzewu. Nie miałam również żadnych informacji z fundacji Itaka. Wobec braku innych informacji zwróciłam się do jasnowidzów.
Jednym z nich był słynny Krzysztof Jackowski, który na początku nie chciał zająć się tą sprawą: – Ja w takie sprawy się nie mieszam – uciął krótko. Jackowski z reguły nie zajmuje się bowiem zaginięciami związanymi z morderstwami, unika ich.
Po pewnym czasie zgodził się jednak wykonać wizję. Jasnowidz wyraźnie wskazuje na morderstwo dokonane na terenie posesji Konadora. Jackowski zastrzega jednak: „Zaznaczam, że nie każda moja wizja się potwierdza. Mogę się mylić. Nadal podtrzymuję swoją wizję, że ciało tego człowieka może być zakopane około 700 – 800 metrów od jego miejsca zamieszkania. Nie potrafię powiedzieć, kto może być jego mordercą”.
Jasnowidz narysował nawet, gdzie szukać zwłok. Niestety nie sprawdzono do dziś tego miejsca.
Na zbrodnię wskazuje także radiesteta z Piekar Śląskich. W październiku 2003 roku wykonał on opracowanie, z którego wynika, że Antoni Konador nie żyje, a jego ciało znajduje się na terenie zamieszkania. Jak to określono „w jakiejś dziurze”. Radiesteta wskazał na udział w zdarzeniu dwóch mężczyzn w wieku 40 i 61 lat. Innych szczegółów nie będę przytaczał. Gdyż są one dość drastyczne. Podobnie jak w wizji Mai Danilewicz, jasnowidzki często współpracującej z policją. Na moją prośbę (nie znając wizji innych osób) odtworzyła ostatni dzień życia Antoniego Konadora. To bardzo drobiazgowa wizja, której – ze względu na dobro sprawy – nie mogę teraz przytoczyć w całości. Jednak wynika z niej, że w tym dniu mężczyzna wybierał się do banku podjąć pieniądze, a potem został śmiertelnie pobity przez dwóch mężczyzn. Zdarzenie miało mieć miejsce na posesji zaginionego. Tam też, lub nieopodal niej – według jasnowidzki – zostało ukryte jego ciało.
Czy motywem zbrodni mogła być chęć zysku? Jest to bardzo prawdopodobne. Jak ustaliłem, Antoni Konador był człowiekiem dobrze sytuowanym. Prowadził swój zakład naprawy sprzętu RTV, którym też handlował. Jak się okazuje, sprzedawał również samochody. Był człowiekiem zaradnym i miał na pewno oszczędności, w tym zdeponowane na koncie dewizowym. Między innymi trzymał tam dolary, które dostał od siostry w ramach rozliczenia za działkę po rodzicach. Miał też dom i dwa samochody.
– Mój brat był bardzo poważnym człowiekiem. Nie sądzę, aby nie uprzedził najbliższych o wyjeździe. A jeżeli wyjechałby niespodziewanie, to natychmiast by do nas zadzwonił. On nie zniknąłby bez pożegnania. Mogę podejrzewać, że brat został uprowadzony – twierdzi Elżbieta Kaniewska.
Gdy zająłem się tą sprawą, wówczas nastąpiła dziwna reakcja niektórych bliskich zaginionego. Usiłowano mnie odwieść od zajmowania się zaginięciem mieszkańca Sochaczewa, a nawet zastraszyć. Jednak bez skutku.
Osoby, które mogłyby udzielić jakiejkolwiek informacji na ten temat, proszone są o kontakt telefoniczny (502 226 215) lub mailowy (fundacja@natropie.org). Zapewniamy całkowitą dyskrecję.
Janusz Szostak

Zobacz również: