Do dziś nie ma jasnej odpowiedzi na pytanie, co tak naprawdę wydarzyło się w gospodarstwie państwa Antoniaków w Kornelinie. W ciągu jednej nocy niezidentyfikowane zwierzę wyssało krew z siedmiu kóz, a przez następne kilka miesięcy wzbudzało strach wśród mieszkańców powiatu sochaczewskiego. Strach, który nie pozwalał po zapadnięciu zmroku wychodzić z domów lub kazał szukać schronienia na komendzie sochaczewskiej policji. Przypominamy tę najbardziej dziwną historię spośród niesamowitych wydarzeń na ziemi sochaczewskiej.

Zaczęło się od wydarzenia, które miało miejsce w nocy z niedzieli na poniedziałek (28 – 29 czerwca 2009 roku). Wówczas w gospodarstwie państwa Antoniaków w Kornelinie doszło do rzezi kóz, 8 spośród 17 kóz zostało zagryzionych na podwórku. Posesja Antoniaków znajduje się kilka metrów od drogi, i z każdej strony otaczają ją pola. Zagroda, w której znajdowały się kozy, była ogrodzona wysoką siatką, pod którą umieszczony został elektryczny pastuch, będący całą dobę pod napięciem. Zwierzę, które pokonało te zabezpieczenia, musiało wykazać się nie lada sprytem i inteligencją.

Rankiem 29 czerwca 2009 roku państwo Antoniakowie na swojej posesji w Kornelinie znaleźli na swoim podwórku osiem nieżywych kóz.

– Tu jest taśma pod napięciem, siatka jest stosunkowo wysoka, nie ma śladów podkopu. Nic tu nie ma! Żadnych śladów. Nie zostawił nawet sierści – relacjonował Stanisław Antoniak.

Właściciele podejrzewali, że sprawca zakradł się na ich działkę od strony pól, a rosnące wokół zboże okazało się być doskonałą kryjówką. Prawdopodobnie zwierzę przeskoczyło przez siatkę, która została wgięta tak, jakby ów osobnik odbił się od niej, chcąc wskoczyć na teren posesji. Więcej śladów drapieżnik nie pozostawił. Właściciele na próżno szukali resztek sierści, czy odcisków łap. Napastnik pozostał niezauważony.

Zabójca – patrząc po ułożeniu martwych kóz – przemieszczał się do frontowej części posesji, i to właśnie tam rozpoczął krwawe łowy. Najbardziej zastanawiający ze wszystkiego jest fakt, że nocny morderca nie pożarł żadnej ze swych ofiar. Każda z nich była raniona w specyficzny sposób. Stwór wygryzł w ciałach owalne otwory, przez które wypił krew. Martwe zwierzęta nie miały innych obrażeń. Tylko w jednym przypadku napastnik dopuścił się bardziej brutalnego czynu, odgryzając jednej z kóz głowę. Musiało to być potężne zwierzę, gdyż na pewno żaden pies nie byłby w stanie tego dokonać.

Drapieżnik nie rozszarpał zwierząt, a jedynie wyssała z nich krew.

O tej sytuacji państwo Antoniak zawiadomili policję, weterynarza oraz Urząd Gminy w Nowej Suchej. Nikt jednak nie chciał uwierzyć w to, co mówili.

Z opisu Krystyny Antoniak – oraz późniejszych relacji innych mieszkańców powiatu sochaczewskiego – wynika, że tajemnicze zwierzę, które dokonało masakry kóz w Kornelinie, przypomina znane nam z opisu z Meksyku, gdzie nazwane jest chupacabrą. Najczęściej atakuje kozy, stąd zresztą jej hiszpańska nazwa „wysysacz kóz”.

Ów drapieżnik opisywany jest jako stwór podobny do gada. Jego ciało pokryte jest łuską, a grzbiet zdobi szereg ostrych kolców. Świadkowie, którzy mieli wątpliwą przyjemność spotkania się z chupacabrą, twierdzą, że może ona mieć nawet 1,2 metra wzrostu, przy czym porusza się niezwykle szybko na dwóch nogach, skacząc jak kangur. Czy właśnie to zwierzę było widziane, zarówno w 2009, jak i 2010 roku na terenie powiatu sochaczewskiego?

 

Tylko jednej z kóz nieznanie zwierze odgryzło głowę, prawdopodobnie dlatego, jak uważa pan Stanisław Antoniak, że koza próbowała uciekać.

Ku tej teorii skłania się także Robert Bernatowicz, dziennikarz Polsatu i jednocześnie prezes Fundacji Nautilus. To właśnie on z członkami Fundacji przez wiele miesięcy tropił z nami legendarnego stwora.

– Wydarzenie z Kornelina jest po prostu modelowym przypadkiem pojawienia się istoty, której opis znałem do tej pory jedynie z Meksyku lub USA. Chupacabra atakuje zwierzęta w zadziwiający sposób. Wysysa z nich całą krew przez pojedyncze otwory w pobliżu szyi. Nigdy nie ma wokół nawet kropli krwi, mimo tego, że bardzo często chupacabra potrafi odgryźć głowę zwierzęcia! Wszystkie te elementy można znaleźć w historii z Kornelina. Tajemnicza bestia pozbawiła krwi osiem kóz, co oznacza, że wypiła w sumie 32 litry krwi! Na dwóch innych kozach ocalałych z rzezi, są ślady prób zabicia ich w ten sam okrutny sposób. Tego typu elementy wykluczają dzikie psy czy jakiekolwiek inne zwierzęta, na przykład słynną, błąkającą się w 2008 roku po Polsce pumę – stwierdził Bernatowicz.

Opis zdarzeń, które nastąpiły po masakrze w Kornelinie, oraz relacje świadków pokazują, że teoria Bernatowicza ma mocne podstawy.

– Kładłem się już spać, gdy nagle psy zaczęły ujadać. Ale nie było to zwykłe, nocne szczekanie. Psy jakby zaczęły się bać. Początkowe, ostrzegawcze szczekanie przeszło w skowyt. Dlatego wyszedłem na podwórko, aby zobaczyć, co się dzieje. Kiedy zacząłem sprawdzać teren, zauważyłem za ogrodzeniem jakieś zwierzę. Nie był to jednak pies ani sarna, które często przechodzą obok mojego domu. Zwierzę zamiast uciekać, gdy mnie zobaczyło, stanęło na dwóch łapach i zaczęło mi się przyglądać czerwonymi, płonącymi oczami. Ogarnął mnie strach, chciałem uciec do domu. Ale jakaś siła trzymała mnie w miejscu. Nagle zwierzę odwróciło się i odeszło. A ja znów mogłem się ruszać – powiedział nam mieszkaniec Zosina, który dwa dni po zdarzeniu w Kornelinie zobaczył zabójcę kóz.

Był on także widziany w Mizerce, wsi położonej kilka kilometrów od obejścia państwa Antoniaków. Tak opowiadała o tym zdarzeniu mieszkanka tej wsi: – Dzisiaj mama powiedziała mi, że w niedzielę 26 lipca widziała dwukrotnie stworzenie, które opisała jako „kangur”. Było to w biały dzień na polu z żytem w pobliżu lasu we wsi Mizerka.

Kilka dni później bestię zauważono w okolicy Juliopola.

SONY DSC

Chupacabra, jak twierdzili, naoczni świadkowie pojawiła się także w Juliopolu.

– To było tuż przed północą. Wracaliśmy z pracy. Kiedy skręciliśmy do Juliopola z drogi na Młodzieszyn, przed maską samochodu pojawiło się jakieś stworzenie. Poruszało się na dwóch nogach – powiedział nam mieszkaniec Juliopla. Z jego opisu wynika, że zwierzę miało około 1,2 metra wzrostu i duże, wyłupiaste oczy. – W świetle reflektorów świeciły się one na zielono. Po przebiegnięciu drogi, stwór nagle zawrócił i jeszcze raz przebiegł tuż przed maską samochodu. Z pyska stworzenia wystawały kły, a przednie łapy zakończone były pazurami – powiedział dziennikarzom Expressu Sochaczewskiego mieszkaniec Juliopola, który w nocy z czwartku na piątek, 9 – 10 lipca 2009 roku, widział dziwne zwierzę przebiegające drogę.

W tym samym tygodniu niezidentyfikowanego stwora widziało również kilka osób w rejonie lasu Gawłowskiego, w okolicach Adamowej Góry i Helenki. Z relacji świadków, do których udało nam się dotrzeć, wynika, że istota wyglądem przypominała tę, jaka pojawiła w rejonie Juliopola.

– Było tuż po dwudziestej drugiej. Właśnie wracałem od znajomych, gdy to coś przebiegło polną drogę. Zrobiło to tak szybko, że zdążyłem tylko zauważyć, że porusza się podobnie jak kangur. Miało około 1,5 metra wzrostu – powiedział nam mieszkaniec Gawłowa, który przekonywał nas, że widział chupacabrę. Podobną relację przekazała nam inna osoba. Jak twierdzi, jej dzieci widziały w lesie Gawłowskim stwora, który poruszał się skokami; z opisu przypominającego legendarną chupacabrę. Przestraszone dzieci uciekły. Wszystkie te zdarzenia, co należy podkreślić, miały miejsce po godzinie 22.00.

Te wydarzenia spowodowały, że mieszkańcy wsi położonych wokół Młodzieszyna zaczęli bać się wychodzić z domów po zapadnięciu zmroku, unikali też grzybobrania. Noc to pora, gdy zwykle widziano chupacabrę. Psychoza strachu spowodowana najpierw rzezią kóz w Kornelinie, a następnie wydarzeniami w Julipolu i innych miejscowościach, przybierała coraz większe rozmiary.

O tajemniczym stworze budzącym strach wśród mieszkańców powiatu sochaczewskiego zaczęły pisać ogólnopolskie media. Bestia dorobiła się także swojego na profilu na Naszej Klasie, powstawały drużyny sportowe i zespoły muzyczne pod jej nazwą. Posypały się również kolejne doniesienia o dziwnym stworze.

– Do tej pory z nikim na poważnie o tym zdarzeniu nie rozmawiałam. Kiedy sprawa z chupacabrą zaczęła być głośna, śmialiśmy się z tego ze znajomymi na imprezach – wspomina jedna z mieszkanek Sochaczewa. Ale, jak dodaje śmiała się do czasu, do dnia, w którym sama spotkała bestię: – Było około godziny 24.00, wracałam od znajomych. Szłam na przystanek autobusowy niedaleko zabudowań firmy Energop. Cały czas, dla bezpieczeństwa rozmawiałam przez telefon ze swoim chłopakiem. Był zły, że tak późno wracam, że nic mu nie powiedziałam. I wtedy z daleka, za przystankiem zobaczyła dziwną sylwetkę. Niby ludzką, ale niższą od człowieka. To coś stało za przystankiem autobusowym, na początku pola – relacjonuje kobieta. Powiedziała do swojego chłopaka, że widzi coś dziwnego, i że podejdzie bliżej, aby sprawdzić co to. Gdy kobieta była jakieś 7 – 8 metrów od tego czegoś, postać opadła nagle na przednie kończyny i zaczęła pełznąć w jej stronę. Wtedy spanikowała. Zaczęła uciekać w stronę Energopu. Pomyślała, że tam są ludzie, że gdyby to coś pogoniło za nią, to wpuszczą ją do środka.

Kobieta zastrzega, że widziała tylko ciemną sylwetkę istoty: – Nie wiem tak naprawdę, co to było. Nie twierdzę, że to była chupacabra. Mogę tylko opowiedzieć o tym, co mnie spotkało.

Chłopak, który przyjechał po nią samochodem, mówi, że nigdy nie widział swojej dziewczyny aż tak przerażonej.

– Chciałem podjechać pod ten przystanek. Oświetlić teren i sprawdzić, co to było. Ona była jednak tak wystraszona, że nie chciała o tym słyszeć.

Pojawienie się tajemniczego zwierzęcia, które wzbudzało strach wśród mieszkańców powiatu, potwierdzają także policjanci z Komendy Powiatowej Policji w Sochaczewie. Otóż 16 lipca 2009 roku, około godziny 22.00, na parking wewnętrzny KPP w Sochaczewie z piskiem opon wjechało auto. Jego kierowca, 49 -letni Mirosław O. wbiegł pędem na dyżurkę.

Mężczyzna był bardzo przestraszony. Trzęsącym się ze strachu głosem poinformował policjantów, że kilkanaście minut wcześniej w miejscowości Łęg spotkał chupacabrę.

Policjanci tym faktem się nie przejęli. Kazali dmuchać mężczyźnie w balonik. Okazało się, że przyjechał autem, będąc pod wpływem alkoholu. Mirosław O. stracił prawo jazdy. Jednak policjanci, którzy go przesłuchiwali, mówią, że podczas swojej wieloletniej służby nie widzieli tak przestraszonego człowieka.

Co takiego musiało się stać, że mężczyzna wiedząc, że jest pijany, zdecydował się na przyjazd na komendę policji?

Jak sam wspomina – fatalnego dnia wybrał się do kolegi, gdzie wypili „flaszkę”. Nie chciał jechać autem do sklepu po kolejną porcję alkoholu, gdyż obawiał się, że straci prawo jazdy, a jest mu ono potrzebne, aby dojeżdżać do pracy. Do sklepu był niecały kilometr. Stwierdził, że roweru też nie użyje, ale pójdzie tam piechotą. Nagle, idąc przez podwórze, w odległości 15 – 20 metrów, między dwiema komórkami ujrzał dziwną postać. Stwór poruszył w jego stronę ręką. I wtedy usłyszał w swojej głowie głos: – Nie rób nic, bo pożałujesz.

Mężczyzna zaczął przeraźliwie krzyczeć. Stwór stał jeszcze chwilę, po czym wykonał czterometrowy skok za jedną z komórek i zniknął z pola widzenia. Znajomi, którzy byli wtedy z mężczyzną, opowiadali potem, że nie słyszeli jeszcze, aby ktoś tak krzyczał, jak on.

Mirosław O. pobiegł do swojego samochodu i pojechał na policję. W głowie miał tylko jedną myśl – niech policjanci przyjadą i to coś złapią. Tylko on widział dziwną postać. Osoby, które przebywały z nim na podwórzu, niczego nie dostrzegły. Nie wiedziały, co się stało. Próbowały wyciągać mężczyznę z auta, ale nie dały rady z powodu zablokowanych drzwi.

Jak powiedziała nam Urszula Romelczyk, ówczesna rzecznik prasowa Komendy Powiatowej Policji w Sochaczewie, mężczyzna następnego dnia potwierdził swoją wcześniejszą relację o spotkaniu z chupacabrą.

Jak wyglądał stwór, którego zobaczył Mirosłąw O.? Jego opis zgadza się z relacjami innych świadków. Ta sama przykucnięta sylwetka, ten sam układ przednich łap. Cechą charakterystyczną były też świecące oczy. To właśnie te świecące punkciki przyciągnęły od razu jego wzrok. Spojrzał w tamtą stronę i wtedy, ku swemu przerażeniu, zobaczył całą, stojącą między komórkami postać. Stwór miał wysokość około 1,5 metra. Stał na dwóch nogach. Przypominał kangura, ale nie był to kangur. Nie miał ogona, ani też worka na przedzie brzucha. Z relacji mężczyzny wynika też, że stwór posługiwał się telepatią.

Jego zdaniem stwór wykazywał się inteligencją. To nie było bezmyślne zwierzę, które podbiegnie i ugryzie. Tego mężczyzna w ogóle się nie bał. Czuł, że ten potwór jest obeznany z ludźmi, że ma inteligencję. Mężczyzna jest przekonany, że zdarzenie nie było żartem, który zrobili mu koledzy. To nie są ludzie, którzy chcieliby się z niego pośmiać. Mówi, że w chwili zdarzenia rozmawiali o spawarce, o tym, że kolega chce sobie kupić spawarkę. Nic nie wskazywało, że za chwilę stać ma się coś niesamowitego.

O tym, że być może rzeczywiście widział on legendarną bestię, mogą świadczyć wydarzenia, jakie rozegrały się dwa dni wcześniej w Młodzieszynie. Otóż na posesji Leszka Winnickiego, ówczesnego sołtysa wsi Młodzieszyn, znaleziono dziwne ślady. Jak twierdził sołtys, podobnych śladów nie widział nigdy w życiu. Według niego, nie jest to trop konia, krowy czy jelenia. Jak dodaje, odcisk przypominać może ślad bardzo dużego łosia, ale trop nie odpowiada temu, który jest charakterystyczny dla tego zwierzęcia.

– Coś takiego widziałem pierwszy raz w życiu, a widziałem wiele śladów – powiedział mi Leszek Winnicki.

SONY DSC

Na posesji Leszka Winnickiego, ówczesnego sołtysa wsi Młodzieszyn, znaleziono ślady tajemniczego zwierzęcia. Jak twierdził sołtys, podobnych śladów nie widział nigdy w życiu.

O tym, że bestia była widziana w rejonie Młodzieszyna, mówi również relacja przesłana mi przez Rafała, mieszkańca Sochaczewa: „Mieszkam w Sochaczewie od kilkunastu lat i zaintrygowało mnie to spotkanie tego stwora w moich okolicach, może Was to zainteresuje. Mam znajomego, bardzo poważny gość, więc nie sądzę, żeby kłamał. Jadąc którejś nocy w okolicach Młodzieszyna usłyszał w CB radiu rozmowę kierowców tirów jadących przed nim o kangurze na drodze. Podobno ten stworek stał sobie na drodze, po czym dał susa do lasu i tyle go widzieli, więc prawdopodobnie jest trochę więcej świadków niż odnaleźliście. A propos – okoliczne psy, mieszkam circa 8 km od Młodzieszyna, po prostu szaleją, są wyraźnie czymś zaniepokojone i zestresowane, może ma to jakiś związek z owym pojawieniem się chupacabry? Jeszcze inna sprawa. Wracam często nocą z pracy, i się przyznam, że lekko się boję teraz tamtędy jeździć! Czy są jakieś znane przypadki, że to monstrum zaatakowało człowieka? Mam nadzieję na rychłe rozwikłanie tej zagadki”.

Okazuje się jednak, że dziwne zwierzę w rejonie Młodzieszyna pojawiało się już wcześniej. Mieszkanka Młodzieszyna opowiedziała nam historię, jaka miała miejsce w Juliopolu, było to w 2008 roku.

– Koleżanka opowiadała mi, że widziały z siostrą na cmentarzu w Juliopolu „jaszczurkę wielkości psa”. Nie wiem, czy to była prawda? Początkowo wyśmiałam ją, ale z biegiem czasu uświadamiam sobie, że mogłaby to być prawda, skoro teraz widują dziwne stworzenie w naszych okolicach.

SONY DSC

Kilka dni później ślady tajemniczego zwierzęcia pojawiło się pod Młodzieszynem, oddalonym od Kornelina o kilkanaście kilometrów.

Podobne zwierzę było widziane przez jedną z mieszkanek Sochaczewa na cmentarzu przy ulicy Traugutta.

Jednak najbardziej interesujące jest zdarzenie, którego świadkiem był Norbert, mieszkaniec Mistrzewic: „Były to okolice sierpnia 2007 roku, bardzo często, szczególnie latem, chodziliśmy z kolegą do sąsiedniego Żukowa, aby spotykać się w większym gronie. Droga jest niemal prosta, wiedzie przez lasek, niby nic, ale 2 lata temu coś było inaczej. Mianowicie idąc przez wspomniany lasek po zmierzchu (po 22.00) w lesie zawsze na tym samym odcinku było czuć straszny smród. Nieraz idąc razem z kolegą zastanawialiśmy się, co może być jego przyczyną. Teorie były różne, np., że coś w lesie zdechło i tak śmierdzi padlina lub, że ktoś tam w nocy szambo wylewa, jednak w nocy nikt z nas nie miał zamiaru wejść do lasu i to sprawdzić. Co ciekawe, idąc tą samą drogą za dnia nie było ani śladu stęchłego zapachu, nawet nieraz za dnia chodziłem po lesie, aby się rozejrzeć, co może być przyczyną tego nieświeżego zapachu. Po przejściu całej okolicy okazało się, że nie było tam żadnego martwego zwierzęcia, ani śladów po wylewaniu szamba czy innych nieczystości, jednym słowem okolica była czysta. Ale, gdy ponownie szliśmy do domu po 23.00, to dziwny odór powrócił. Sytuacja taka powtarzała się przez około 3 tygodnie, ale najciekawsze było przede mną. Pewnej nocy wracałem z Żukowa do domu sam, nie ukrywam, że to trochę strach iść leśną dróżką w nocy, na dodatek samemu (choćby w obawie przez zdziczałymi psami), więc szedłem dość szybko, gdy doszedłem do wyżej wspomnianego odcinka leśnej drogi, jak zwykle było czuć dziwny smród. Wszystko było jak zwykle, ale w pewnym momencie usłyszałem w lesie trzask łamanych gałązek, obróciłem głowę w prawo i zobaczyłem sylwetkę koło 1,5 metra lub nawet mniejszą. Dziwny zwierzak stał na 2 łapach i wyglądem przypominał małpę, poza tym jego oczy błyszczały na pomarańczowo (ale to u zwierząt normalne w nocy). Stworek stał ze 3 metry w głąb lasu, a ja byłem po przeciwległej stronie drogi. Było ciemno, więc nie widziałem szczegółów, a jedynie pionową, małpią sylwetkę. To coś stało w miejscu i przyglądało się w moim kierunku, ruszając jedynie głową. Gdy to zauważyłem, nie zatrzymałem się, a nawet przyspieszyłem kroku z przerażenia, patrzyłem na to koło 5 sekund, aż do momentu, gdy to wyprzedziłem, czasem tylko się oglądałem, czy to coś nie idzie za mną i na szczęście nie szło. Od tamtej pory zawsze wracałem do domu przed 20.00. Powiedziałem o tym zdarzeniu mojemu koledze i razem doszliśmy do bezpiecznego wniosku, że była to zwykła małpa, która uciekła z jakiegoś ogrodu. Jednak nigdy nie dawał mi spokoju ten dziwny zapach pojawiający się w lesie po zmierzchu, nieraz myślałem, że miał związek z tym stworzeniem, a po przeczytaniu waszych artykułów na temat chupacabry postanowiłem do was o tym napisać”.

Z kolei mieszkaniec Helenki opisał nam zdarzenie, jakiego był uczestnikiem w sierpniu 2008 roku. Nasz rozmówca ma działkę, która znajduje się w Helence i przyjeżdża tam niemal codziennie. Ma tam dwa psy, które muszą dostać jeść.

– Wtedy, w sierpniu o poranku, przyjechałem wraz z kolegą, i to co tam ujrzeliśmy, zaparło nam dech w piersiach. Własnym oczom nie wierzyliśmy. Działka wyglądała, jakby co najmniej trąba powietrzna dzień wcześniej po niej przeszła. A pamiętam bardzo dobrze, że wtedy pogoda dopisywała, nie było żadnej burzy, żadnego wiatru. Wszystko było porujnowane. Połamane były namioty ogrodowe, które były ze sobą złączone, rozwalona była konstrukcja z desek, naruszone było także ogrodzenie zrobione z siatki. Był straszny bałagan. To wszystko uszkodzone zostało po raz pierwszy. Nigdy dotąd, nic podobnego nie miało miejsca, nawet podczas wichury, burzy wszystko dobrze się trzymało. Naprawdę to, co się stało, jest do dnia dzisiejszego dla mnie wielką zagadką, ale od razu pomyślałem, że może to mieć związek z chupacabrą – wspomina zdarzenie nasz rozmówca.

Mało tego, oprócz wielkiego rozgardiaszu, jaki panował na działce, były jeszcze na ziemi odciśnięte dziwne ślady przypominające pazury. Kolejną niespodzianką były ślady łap, a raczej dziwnych szponów, mających kilka centymetrów. Po tym dziwnym zdarzeniu nie tylko właściciel działki był w szoku. Jego psy przez jakiś czas dziwnie się zachowywały, były spłoszone, bały się wyjść z budy. Zachowywały się tak, jakby były chore. Jeden o mało nie zdechł. Co prawda nie widać było żadnych obrażeń, pogryzień, ale ich zachowanie, jak mówi rozmówca, było inne niż zazwyczaj.

Od tego zdarzenia minęło już trochę czasu, ale mężczyzna wciąż zastanawia się, co takiego mogło się wydarzyć tej sierpniowej nocy. Nie ukrywa, że od razu na myśl przyszło mu, że szkody mógł wyrządzić tajemniczy stwór, który rok później dokonał masakry kóz w Kornelinie.

Gdy już wszyscy myśleli, że bestia ostatecznie opuściła okolice Sochaczewa, ta zaatakowała znów i to w tym samym miejscu.

Ostatniej nocy kwietnia 2010 roku znów polała się krew w gospodarstwie państwa Antoniaków w Kornelinie.

SONY DSC

W kwietnia 2010 roku potwór pojawiał się ponownie w Kornelin

– Gdyby nie to, że na noc kozy są zamykane w oborze, znów doszłoby do podobnej rzezi, jak w ubiegłym roku – powiedział nam Stanisław Antoniak. Po poprzedniej tragedii państwo Antoniakowie zaczęli zamykać kozy w oborze. Aby miały dostęp do świeżego powietrza, drzwi są niepełne i mają szczeliny. Właśnie przez jedną z takich szczelin napastnik zaatakował. Nie mogąc wyciągnąć ofiary przez ażurowe drzwi, zwierz odgryzł kozie uszy oraz rozszarpał szyję. Na ciele ofiary widać było również licznie ślady pazurów.

SONY DSC

– Na pewno nie były to psy. Jak sugerowano wcześniej. W dodatku, nasi podopieczni nie są głodni. Co więcej, są zaprzyjaźnieni z kozami. Nie ma również żadnych dziur w ogrodzeniu, przez które psy mogłyby się dostać na wybieg dla kóz. Wszystko to wskazuje, że znów mamy do czynienia z tajemniczym stworem, który pozabijał nam w ubiegłym roku połowę stada – twierdzi właściciel gospodarstwa.

O tym, że stwór nie opuścił okolic Sochaczewa, wskazuje także relacja mieszkańca Teresina, który jadąc samochodem, widział go przy trasie na Łowicz, nieopodal skrętu na Nową Suchą.

– Przyznam, że do tej pory absolutnie nie wierzyłem w istnienie tego stwora – stwierdził w rozmowie z dziennikarzami Expressu Sochaczewskiego. Jak mówi, w niedzielę 30 maja 2010 roku jechał drogą do Łowicza. Kilka kilometrów za Sochaczewem zobaczył przy drodze przyczajone zwierzę. Zwolnił, ponieważ myślał, że przez trasę chce przebiec jakiś pies czy lis. Zauważył jednak coś dziwnego. Z bliska zwierzę nie było podobne do żadnego ze znanych mu gatunków.

– Było dosyć suche i bez włosów na ciele, pomarszczone, a ogon miało długi i cienki – relacjonuje mężczyzna – Zwierzak się odwrócił i szybko uciekł w pole. Poruszał się na czterech kończynach.

Mimo że spotkanie trwało zaledwie kilka sekund, nasz rozmówca nie przestawał myśleć, czy to aby nie tajemnicza chupacabra, o której tyle czytał, ale zupełnie nie wierzył w jej istnienie.

– Raczej traktowałem to jako wyssaną z palca sensację.

Zaraz po powrocie do domu usiadł do komputera. W Internecie sprawdził wiele publikowanych zdjęć i opisów zwierzaka. Wszystko się zgadzało.

– Dziś patrzę na te informacje z innej strony. Nie jestem łatwowierny, ale naprawdę ją widziałem – mówi pan Sławomir. Jak dodaje, nie ma zamiaru nikogo przekonywać – Ja sam miałem dotąd bardzo sceptyczne podejście do tej sprawy. Teraz jednak jestem przekonany, że chupacabra istnieje.

To nie jest ostatnie doniesienie na temat mitycznego stwora. Po naszych publikacjach na temat powrotu chupacabry, zgłosił się do redakcji Expressu czytelnik z gminy Iłów.

– Po przeczytaniu artykułów o tym stworze, zdałem sobie sprawę, że i u nas zjawiło się jakieś dziwne zwierzę – opowiada. Do zdarzenia doszło w Woli Ładowskiej. Nasz czytelnik opowiada, że pewnego dnia przybiegł do jego obejścia wystraszony sąsiad.

– Opowiadał, że widział dziwne zwierzę. Skakało na tylnych nogach, jak kangur. Powiedział, że poruszało się dosyć szybko. Zwierzę widziane było na łąkach nieopodal zagród gospodarskich. Śmialiśmy się, że pewnie kangur komuś uciekł – opowiada nasz czytelnik – Nie potraktowaliśmy całej sprawy poważnie. Oczywiście znaliśmy z Expressu sprawę chupacabry, ale wtedy jakoś nikt tego nie skojarzył. Postanowiliśmy jednak sprawdzić, miejsce wskazane przez sąsiada. Były tam dziwne ślady. Dopiero po przeczytaniu artykułu w Expressie, zdałem sobie sprawę, że to mogły być ślady tej chupacabry.

Dziwnego stwora widzianego także w Duninowie nad Wisłą, jakieś 70 kilometrów od Sochaczewa.

SONY DSC
Chupacabrę tropili dziennikarze Expressu Sochaczewskiego oraz fundacja Nautilus

– Wracałem akurat autem z Włocławka do domu – opowiada z kolei mieszkaniec Sochaczewa – W Duninowie skręciłem po wędzone ryby do miejscowego rybaka. Miałem w aucie Express z artykułem o chupacabrze. Rybak zainteresował się tym tematem, a wtedy jego matka mówi: – No opowiedz panu, jaki byłeś bohater!

Mężczyzna nie chciał na początek powiedzieć, o co chodzi, na koniec jednak przedstawił następującą historię. Latem wybrał się ze znajomymi zażyć kąpieli w jednym z dopływów Wisły. Nagle z wody wyłoniło się dziwne zwierzę, którego mężczyzna nigdy jeszcze nie widział. Z wyglądu stwora rybakowi najbardziej utkwiły w pamięci duże uszy i olbrzymie pazury. Zwierzę zaczęło skradać się w stronę grupki znajomych. Wszyscy go widzieli, rybakowi nic się nie przewidziało. Rzucili się do ucieczki. Do domu przybiegli bardzo wystraszeni.

– To jest facet 140 kilo żywej wagi – opowiada nasz czytelnik – On się byle czego nie przestraszy. Od lat jest rybakiem, pracował też jako leśnik. Mówił, że nigdy takiego zwierzęcia jeszcze nie widział.

W sumie do redakcji Expressu Sochaczewskiego zgłosiło się kilkanaście osób mających kontakt z dziwnym stworem. Prawdopodobnie świadków jest więcej, być może wielu z nich obawia się ujawnienia ze względu na ogólne niedowierzanie w istnienie chupacabry.

Jerzy Szostak

(2009 – 2010 rok)

Fot Ireneusz Wieczfiński

Reportaż pochodzi z książki „Opowieści niezwykłe i niesamowite”

TU DO KUPIENIA

Zobacz również: