Jan Fabiańczyk pseudonim  „Majami” był policjantem operacyjnym w Komendzie Stołecznej Policji, którego zadaniem było wnikanie w struktury grup przestępczych. W czasie 18 lat służby prowadził wiele niebezpiecznych zadań. Jednak „Majami” zbyt mocno wcielał się w swoją rolę i niekiedy  zachowywał się jak gangsterzy. W efekcie został skazany za przekroczenie uprawnień podczas przesłuchiwania gangstera. Został zwolniony z pracy i na trzy lata trafił do więzienia. Fabiańczyk stał  się inspiracją postaci komisarza Dariusza Wolkowskiego, pseudonim  „Majami” z filmów Patryk Vegi. W rolę „Majamiego” w serii „Pitbull” wcielił się Piotr Stramowski.

 Z Janem „Majamim” Fabiańczykiem rozmawia Janusz Szostak

 Jako tak zwany „przykrywkowiec” trafiłeś do grupy mokotowskiej. To bodajże były lata 2004-2006. Komu wówczas podlegałeś w strukturach „Mokotowa”?

W tym czasie byłem w grupie Sebastiana L. znanego jako „Lepa”.

Jaki to jest człowiek? Obserwuję go podczas procesu „obcinaczy palców” i mam wrażenie, że „Lepa” to wyjątkowy charakterniak.

Mało kto dziś mówi o „Lepie”, a on trzymał w ręku wszystkich żołnierzy „Mokotowa”. Jest specyficzny, nie rozmawia z nikim, nie ma do nikogo zaufania. Każdy jest dla niego ostatecznym frajerem. To prawda, że Sebastian to straszny charakterniak. Takich jak on to już prawie nie ma.  Mógłbym policzyć ich na palcach jednej ręki: „Mięśniak” z grupy pruszkowskiej, „Ksiądz” z „Żoliborza”,  może jeszcze Artur N. „Archi” z mokotowskich. „Lepa”, to jest naprawdę twardziel. Jak zauważyłem, mimo upływu lat robi się jeszcze twardszy. Poza tym on nigdy nikomu nie ufał i nie ufa. To jest gość, który we wszystkim widzi coś podejrzanego, co by się nie działo, co by się nie robiło, to dla niego zawsze coś jest nie tak.

Próbowałem umówić się z nim na rozmowę w areszcie. Zdecydowanie odmówił.

On z nikim nie rozmawia,  to jest bardzo nieufny człowiek.  Nie ufa nikomu i nie zaufa nikomu. Może są trzy – cztery osoby w jego otoczeniu, którym w jakiś tam sposób, choć nie do końca, ale wierzy. Według niego każdy chce zrobić coś przeciwko niemu. „Lepa” już tak jest skonstruowany, taki jest, gdyż ma taki charakter i psychikę. Także „Mięśniak”  jest taki nieufny. Ale on ma ku temu powody.

Mówisz o Grzegorzu Ł., który niekiedy określa siebie, jako byłego adiutanta „Masy”.

Właśnie on jest wyjątkowo nieufny wobec ludzi. Grześkowi akurat się nie dziwię, gdyż jego usiłowali zbić ludzie, dla których lojalnie pracował przez lata.

„Mięśniak”, w jednym swoim wywiadzie, jakiego udzielił magazynowi „Reporter” wyznał, że przeżył dwa zamachy w 2000 roku. W pierwszym sprawcy podłożyli mu kilogram trotylu w barze na Ochocie. W wyniku czego został ranny w głowę. W drugim przypadku potraktowano go serią dwudziestu sztuk z Glauberyta. Dwie kule go  trafiły.

Ale to nie wszystko. Była też tak sytuacja na „sieczkarni” [poczekalnia w sądzie, gdzie więźniowie oczekują na rozprawę – przyp. red.] usiłowało go tam zabić dwunastu chłopa. To było na polecenie „Parasola”.  Mieli go pobić, żeby nie przeżył tego. To jest cud, że ten chłopak żyje. Wybili mu wtedy zęby, miał połamane żebra. Przeżył to tylko dlatego, że to jest „Mięśniak”. Nikt inny by tego nie przeżył. Grzesiek, który miał tych swoich „Mięśniaków” i  robił dla „Pruszkowa” naprawdę dużo roboty, później nie wiadomo dlaczego został wrogiem „Pruszkowa”. Doznał  wielu krzywdy od  pruszkowskich, mimo że  na żadnego z nich nie zeznawał. Odsiedział swoje, nic nie powiedział, nigdy nie wystąpił o samoukaranie, do niczego nie przyznał. Oni bardzo go skrzywdzili i nie wiadomo dlaczego. Grzesiek jest z nich wszystkich  najbardziej charakterny. Zawsze wszystko brał na klatę i  nie skarżył się. A mimo tego pruszkowscy mu nie ufali. „Mięśniak”, to nie tylko  charakterny człowiek, ale to typowy przykład resocjalizacji. On ma poukładane w głowie i w życiu.

Marcina B. znanego, jako „Bryndziak” nie zaliczyłbyś do charakterniaków?

Tak, ale to inna bajka. „Bryndziaki”  kiedyś trzymali mokotowskich za ryj z ramienia „Pruszkowa”.  Chyba nawet  nadal ich trzymają. „Bryndziak” to jest oprawca niesamowity, którego wszyscy się bali nawet wśród pruszkowiaków, łącznie z „Masą”.

„Bryndziak” nie darzy „Masy” nadmiernym szacunkiem. Dzwonił do mnie z Białołęki i wypowiadał się o Jarosławie Sokołowski  niezbyt pochlebnie.

Dziwisz mu się? Oni nie mają powodów aby się wzajemnie lubić. „Bryndziak” podlegał „Parasolowi” i  bywał nieobliczalny.  Nawet ja nie chciałem go spotykać na swojej drodze. Gdy pracowałem w policji, ostatnią rzecz jaką chciałem aby mi się przydarzyła, to spotkać go na swojej drodze.

Czy „Bryndziaki” mieli  w strukturach „Pruszkowa” pewną niezależność?

Bezpośrednio podlegali pod „Parasola”, ale robili każdą robotę,  jaką „Pruszków” im zlecił. Po prostu  żeby zarobić. Jak  „Pruszków” zaczął się już sam z siebie się rozpierdalać, to „Bryndziaki” brali robotę od każdego w ramach grupy pruszkowskiej , kto chciał walczyć między sobą.  Oni nie mieli skrupułów

Odniosłem wrażenie, że Marcin B. „Bryndziak” to bardzo elokwentny człowiek.

W przeciwieństwie do troglodyty „Parasola” to faktycznie „Bryndziak”  jest z pozoru całkiem miłym człowiekiem i wygląda jak poczciwina. Trzeba pamiętać o tym, że aby żeby trzymać w ryzach grupę osób, ogarniać całą strukturę i czasami hamować tę brutalność, to trzeba być człowiekiem bardzo inteligentnym. Zwykły cham sobie z tym nie poradzi, bo będzie następnym którego odstrzelą. Dokładnym przekładem, może nie chama ale człowieka, który nie przewidział  czasów i tego, że wszystko się zmienia, był „Kikir”.

Mówisz o Andrzeju Cz., który kierował gangiem z podwarszawskich Marek. Najpierw jego kumple ostrzelali bmw, którym podróżował a potem dobili go w szpitalu przy ulicy Szaserów w Warszawie.

On  nie przewidział tego, że jego ludzie mogą stanąć przeciwko niemu. Zupełnie się przeliczył.

„Lepa” i  „Kierownik” też nie przewidzieli, że koledzy ich sprzedadzą.

No dobra, ale oni przynajmniej żyją a „Kikir” nie.  Stało się tak tylko dlatego, że „obcinacze” przekroczyli pewną granicę brutalności, zrobili się pewnie siebie i zaczęli  sobie pozwalać za wiele. Nawet ktoś kto wcześniej przymykam oko na ich działania miał już tego dość.

Kto przymykał oko, policja?

Wiesz doskonale, jak było. „Korek” sobie chodził na po Pałacu  Mostowskich, jakby był u siebie.  Kawę  mu policjanci robili.

Widziałeś to?

Nie wiem nie widziałem, ale słyszałem o tym.

Wróćmy jeszcze do „Bryndziaka”, jak wspomniałeś jego grupa kontrolowała mokotowskich, jako zbrojne ramię „Pruszkowa”.

„Mokotów”  płacił  pruszkowskim swoistą franszyzę, a „Bryndziak” to egzekwował. Tak było zanim jeszcze „Pruszków” się rozsypał. W ogóle moim zdaniem rozbicie „Pruszkowa” było niepotrzebne. Wszyscy się niesamowicie cieszyli: „rozpierdolimy Pruszków, to będziemy ministrami”. Wybory się zbliżały i to był sukces. Ale bardziej na pokaz niż realny, takie pyrrusowe zwycięstwo, osiągnięte zbyt wielkim kosztem.

Czemu tak uważasz? W końcu rozbito największą w Polsce strukturę przestępczą.

Ponieważ po dobiciu „Pruszkowa” odżyli ci, których pruszkowscy trzymali krótko za ryj. Dużo gorsi od nich. „Pruszków”  w tym czasie wchodził w etap legalizacji swoich biznesów. Oni zdawali sobie sprawę z tego, że czasy gangsterki przemijają i trzeba bardziej wchodzić w interesy. Zaś inne grupy musiały dopiero  brutalnością dochodzić do tego co „Pruszków” już dawno miał. Zatem, gdy rozwalili grupę pruszkowską, to tamci nie mieli już żadnych hamulców.

To, która z grup –  po upadku „Pruszkowa – była twoim zdaniem najgroźniejsza?

„Mutanci” byli skurwysynami, którzy niczego i nikogo nie bali. Od nich zaczynałem swoją pracę „przykrywkowca” i później poszedłem dalej. „Mutanci”, jako pierwsi strzelali do policjantów. To pokazuje jak bardzo mieli zryte berety. Ich nie obchodziło, czy jesteś „psem” czy gangsterem, dla nich nie miało znaczenia  kim ty jesteś. Nie pasowałeś im, to byłeś odjebany. Były też równie niebezpieczne grupy, o których bardzo mało się mówi. Choćby nowodworscy czy modlińscy, to naprawdę były bardzo brutalne ekipy.

Jak na tym tle wyglądał „Mokotów”?

Mokotowscy trzymali się tylko dlatego, że u nich nie byłeś pewny dnia i godziny. Rozpierdalali każdego ze swoich, gdy ten tylko podpadł. Jeśli nawet ktoś pomyślał, żeby robić coś na swoją rękę, to już był przez nich skarcony. Było takie powiedzenie, które oni często powtarzali: „Jeżeli się wychylisz i zaczniesz działać z psiarnią, to zaraz będziemy wiedzieli o tym, bo psiarnia jest nasza. Co byś nie zrobił, to my zaraz będziemy o tym wiedzieli.

 Dużo było skorumpowanych policjantów?

Więcej niż jesteś sobie w stanie wyobrazić.

Choćby „Steryd” z grupy „Bajubsa”?

Ten to był pionek. To nie był przekupny glina, tylko gangster, który ubrał mundur policyjny i chciał popracować w policji. Takich jak „Steryd”  było sporo, chociażby „Fragles” i wielu innych. Ale to były płotki.  Było też dużo przekupnych policjantów na stanowiskach, którzy mieli wpływy.

Czy zaliczasz do nich funkcjonariusze CBŚ?

Z nimi to nie do końca było tak źle. Przecież  to oni tak naprawdę zlikwidowali „Mokotów”.  Dopiero wydział specjalny CBŚ zaczął ich rozpracowywać.

Różnie ponoć było z tym rozpracowywaniem. Niektórzy mokotowscy twierdzą, że  funkcjonariusze Centralnego Biura Śledczego brali od nich pieniądze. Podobno brali też pieniądze od rodzin uprowadzonych osób, rzekomo aby je przekazać porywaczom. Tymczasem trafiały do ich kieszeni.  Tak chociażby miało się zdarzyć w przypadku  od rodziny Eweliny  Bałdygi.

Nie do końca tak było, ale zdarzali się w CBŚ policjanci, którzy grali na dwie strony. Opowiem  ci o takiej specyficznej sytuacji z Mińska Mazowieckiego. Bodajże w 2005 roku wydział specjalny Centralnego Biura Śledczego miał zatrzymywać w Mińsku obcinaczy palców. „Mokotów” miał tam swoją dziuplę, gdzie między innymi przetrzymywano osoby uprowadzone. CBŚ namierzył to miejsce, w którym w tym czasie była też porwana osoba. Namierzono również busa porywaczy.  Policjanci czekali tylko  na wsparcie kolegów z  wydziału zwalczania  terroru, aby tam wejść. Jednak  to wsparcie zostało odwołane, a obcinacze uciekli z ofiarą i nie doszło do zatrzymania. A było ono na dotknięcie ręki. Mój kumpel z Centralnego Biura Śledczego był wówczas na obserwacji. Nie wiadomo do dzisiaj, dlaczego zostało odwołane wsparcie terroru.

Ponoć obecnie funkcjonariusze CBŚP kontrolują handel narkotykami w stolicy?

Policjanci? To raczej nie jest prawdą. Może to kontrolować ktoś, kto jest  biznesmenem. Niekoniecznie gangsterzy, jakich pamiętamy z lat dziewięćdziesiątych. Ale też nie funkcjonariusze CBŚP.

Oni praktycznie stoją na wszystkich bramkach w Warszawie, a gdzie jak nie w dyskotekach się tym handluje? Mają na ten temat gigantyczną wiedzę i  są stanie to kontrolować.

 W każdej dyskotece zawsze się handlowało wszystkim i tego się nie zmieni. Na to nie ma siły. Ja byłem na niejednej imprezie, gdzie naprawdę koks się sypał kilogramami. To jest zabawa dla ludzi z zasobnymi portfelami. Nie każdego  jest na to stać. Trzeba pamiętać o tym, że to nie są czasy dawania na kreskę, w komis czy coś takiego. Bo jest mnóstwo  odbiorców i każdy płaci gotówką. Popyt na to jest tak niesamowicie duży, że każdy może zostać dealerem. Każdy kto chce szybko zarobić łatwe pieniądze. Ale jak wiesz szybkie pieniążki mają krótkie nóżki. Kiedyś dealerzy wywodzili się naprawdę z  grup przestępczych. Teraz nawet byś nie powiedział kto handluje prochami. Czasami obserwuję ich na swojej dzielnicy, nigdy byś nie pomyślał, że to dilerzy. Ale i klienci się zmieniają.  Kiedyś diler musiała trafić  do prostaków, a dziś ma do innego typu odbiorców: prawników,  korposzczurki, celebrytów,  lekarzy, biznesmenów czy dziennikarzy. Handel prochami istniał odkąd je wymyślono. Teraz narkotyki zrobiły się bardzo modne. Klientami nie są już zasrane i zarzygane ćpuny, ale ludzie którzy mają duże pieniądze. Narkotyki pojawiają się na wszystkich imprezach, gdzie jest dużo hajsu. Jest takie powiedzenie, że tramwaj podjechał,  to znaczy że przyjechali z koksem. Może być szampan po sześć czy dziesięć koła  za butelkę, ale jak wjeżdżasz z  koksem, to robi się z ciebie gość.

Ktoś to jednak chyba kontroluje?

Na pewno, ale nie jedna osoba Tyle tylko że teraz aby kontrolować handel prochami nie trzeba być gangsterem.

Chcesz powiedzieć, że nie ma już gangów, a prochami handlują stateczni obywatele? Twoim zdaniem przestępczość zorganizowana już umarła i się nie podniesie?

 Nie byłbym tego pewien, że do końca umarła. Robi się dobra pożywka dla tych grup przestępczych, czego się zawsze bardzo bałem i o czym zawsze głośno mówię, ale nikt nie słucha. Każdy się ze mnie śmieje, gdy mówię, że tak słabej policji jaka jest teraz nigdy nie było. Policja jest słaba, bo ma swoje problemy, rozgrywki polityczne i nie ma stworzonych struktur policyjnych  do walki z taką przestępczością. Natomiast coraz więcej tych ludzi będzie opuszczało zakłady karne, Coś będą musieli zrobić ze sobą, bo do pracy nie pójdą.  Wychodzą na razie głównie żołnierze, ale gdy zaczną opuszczać więzienia liderzy, to wtedy zacznie się dziać.  Będą tworzyć struktury.

Ale uświadom mnie, co oni obecnie mogą zrobić, skoro takie tuzy jak „Parasol” czy „Słowik” wpadają na przekrętach z VAT-em?

Fakt, to są ludzie mentalnie nieprzygotowani do współczesnych czasów.  Oni sobie nie zdają sprawy, że jest inna technologia i są cały czas inwigilowani, że zostają ślady w sieci i tak dalej. W ich przypadku, to już nawet nie jest chęć bycia przestępcą, ale bardziej potrzeba aby być na świeczniku. Chyba nie mają innego pomysłu na życie. Tak mi się wydaje.  „Słowik” mógłby być taką szarą eminencja, do którego inni zgłaszają się o rozstrzygnięcie jakiś spornych kwestii: „Panie Andrzeju, jest taki problem, może pan by go rozsądził”.    „Słowik” mógłby sobie dawkować swojej opowieści, siedząc w fotelu i paląc cygaro. Taki Don Słowiko, który gdzieś tam sobie siedzi i  doradza innym, rozwiązuje jakieś kwestie.

Wrócimy do grupy mokotowskiej. Rozmawiałem z Grzegorzem K. pseudonim „Ojciec”, który twierdzi, że „Mokotów” był najbardziej groźnym gangiem, gdyż miał  najwięcej trupów na koncie.

Jeśli na przestrzeni wielu lat, to się z tym zgodzę, bo im się nieco uzbierało. Ale „Mutanci” istnieli rok i zrobili w tym czasie tyle co mokotowscy przez osiem lat. Mokotowscy zabijali nawet swoich, jak  ktoś im tylko podpadł. Weź chociażby sprawę Karinki Surmacz. Przecież to oni zabili jej matkę Andzię” i „Świra” oraz „Świętego”, a przecież wszyscy oni byli powiązani z „Mokotowem”.

Ale tu chyba nie poszło o rozbieżność interesów, lecz prawdopodobnie o chore uczucia „Oskara”, który  nie mógł darować Annie S. „Andzi”, że zadała się ze „Świrem”. W efekcie mamy cztery ofiary, w tym Karinkę Surmacz – córkę Anny S. oraz Rafała Mikołajczyka pseudonim „Święty”, ojca chrzestnego dziewczynki.

 Nie wiem czy tak było, ale słyszałem, że „Świętego” torturowali przed śmiercią, żeby im powiedział, gdzie ukrył Karinę.  Prawdopodobnie  zdołał ją wywieźć  do Krzyśka z Grodziska Mazowieckiego, o którym  się mówiło, że jest biologicznym ojcem dziewczynki. Krzyśkowi  udało się gdzieś wywieźć Karinkę.  Ale „Święty” wygadał się mokotowskim,  że potrzebuje pomocy, pieniędzy i go dorwali. Jednak nie znaleźli małej i Krzyśka nie dorwali.

Jak myślisz co się z nimi stało?

Nie mam bladego pojęcia co się z nim stało. Faktem jest, że  Krzysiek przepadł w tym samym czasie, co Karina oraz Rafał,  i nie ma go do dziś.

Według ciebie Karinka może nadal żyć?

Zawsze jestem optymistą myślę zatem, że jest to prawdopodobne wersja. mogę Krzysiek z mała mógł gdzieś wyjechać  i skutecznie się ukryć. O ile wiem miał rodzinę we Włoszech. Zniknął, przepadł z Karina. Być może to  wystarczyło zabójcom „Andzi”, „Świra” i „Świętego”? I odpuścili sobie poszukiwania. Tym bardziej, że Krzysiek i Karina pewnie wiedzą co się stało ze „Świętym” i nie mają ochoty  wracać do Polski. Tak mi podpowiada  mój „psi” nos po tylu latach pracy w policji.

Ponoć „Korek” dowiedział się o tej zbrodni po fakcie i był wściekły.

Być może tak było. „Mokotów” to była bardzo duża struktura różnych grup. Było wielu ludzi i oni się wzajemnie nie znali. Ścisły zarząd się znał, ale ludzie z poszczególnych grup nie wiedzieli nieraz o sobie.

Według Wojciecha S. „Kierownika”, w Warszawie nie było żadnej wojny gangów. Bowiem   nie warto zabijać się dla kilkuset dolarów.  lepiej było się dogadać i robić wspólnie interesy. Twoim zdaniem to prawda?

Pod warunkiem, że się dobrze z „Mokotowem” podziałkowałeś. Jeżeli było 60 do 40 lub 70 do 30 dla mokotowskich, to się mogłeś dzielić. Jeżeli jednak to zrobiłeś na krzywy ryj, to nikt ci tego nie darował i musiałeś w zębach przynieść już dwa razy więcej.

„Mokotów”  twoim zdaniem odrodzi się?

Niektórzy z mokotowskich będą niedługo wychodzili, niektóre zarzuty upadają. Prokuratura i sądy coś tam na siłę starają się udowodnić i nic z tego nie wychodzi. Było tak dużo popełnionych błędów proceduralnych, że nie da się niektórych rzeczy odkręcić i cokolwiek z tym zrobić. Dlatego oni widzą słabość wymiaru sprawiedliwości i dlatego też wycofują się ze swoich zeznań niektórzy mali świadkowie koronni. „Daks” i „Korek” wyszli niedawno na wolność. Będą na pewno próbowali coś zrobić. Ale to już nie są te czasy, że „Mokotów” robi wrażenie. Już bezpowrotnie minęła era brutalnej działalności. Do młodych ludzi takie coś jak „Mokotów”  w ogóle nie przemawia. Oni nie mają już żadnego znaczenia, nie robią wrażenia. Kiedyś każdy drętwiał na słowo „Mokotów”. I myślał, jak to się skończy: czy  na haraczu, pobiciu czy mnie odjebią? A teraz to już nie działa na nikogo.

Ktoś w Warszawie zastąpił „Mokotów”?

Moim zdaniem w stolicy nie ma już takich ważnych i bezwzględnych grup. „Ożarów” też siedzi. Nowe, większe  grupy się nie pojawiły. Są ludzie, którzy działają na własną rękę po dwóch – trzech. Takie małe grupki, które próbują coś wymusić, ale już nie ma takich struktur jakie były kiedyś.

Czy według ciebie było coś takiego jak komando śmierci „Mokotowa”?

Słyszałem o tym. Sprawa komanda śmierci, to ciężki temat procesowo. Nie został rozwiązany choć  cały czas szukają na nich haków, ale bez skutku. Bardzo się mało na ten temat mówiło w grupie mokotowskiej. To był temat tabu. Gdybyś zaczął  o tym mówić albo wypytywać, to mogły być ostatnie twoje słowa. Były sprawy na „Mokotowie”, o których się nie mówiło. Ale słyszałem o tym, były takie rzeczy, których nikt inny nie mógł  załatwić tylko zaufane osoby „Korka” i „Daksa”.

Jak myślisz kto to mógł być?

Prawdopodobnie  „Kierownik”  i kilka osób, które przy nim były, które znały się od dziecka.

„Kierownik” wypiera się jednak, aby dowodził komandem śmierci.

Wiadomo, że nie obciąży siebie ani swoich kolegów i powie, że czegoś takiego nie było.

Niektórzy mówią, że to „Ojciec” był szefem „obcinaczy palców”.

Nie, to jest zupełnie niemożliwe. Nie dopuścili by go do tego. To dla nich to całkowicie obcy człowiek

To fakt, nawet w więzieni nie pomagają mu.

Bo tam nie ma przyjaźni, są tylko zależności. Tak to wygląda: żebyś nic nie chlapnął, nie poszedł na sześćdziesiątkę czy na koronnego.

Ale kilku z nich poszło na współpracę z prokuraturą, i o ile wiem niektórzy dostają wsparcie od kolegów, których obciążyli.   Dają im choćby pieniądze na wypiski, pomagają rodzinom.

To trochę taka gra. Obu stronom się to opłaca. Koronni zmieniają zdanie, bo widzą co się dzieje, że wymiar sprawiedliwości działa słabo.

Jak ocenisz Wojciecha S. „Kierownika”. Moim zdaniem nie sprawia wrażenia gangstera?

To jest gość bardzo cwany, który chcę zawsze osiągnąć swój cel. Jest przebiegły, będzie zawsze miły, sympatyczny. Nigdy byś nie powiedział, że jest jakimś gangsterem. To jest gość, który jak była impreza to siadał gdzieś schowany w kącie i obserwował jak się kto zachowuje. To trochę śliski typ, ale ma zdrowe podejście do życia: ja jestem najważniejszy i to wszystko na ten temat. Do tego jest  niesamowicie konsekwentny.  Jak coś powiedział, to zawsze  tak zrobił.  Nigdy jednak nie wiadomo co powie.  I co jemu powiedzieć, jak się zachować w jego towarzystwie.

Przyznam ci, że ja nie mam takich zahamowań, rozmawia mi się z nim dobrze.

 Pamiętaj, jednak, że on rozmawiając z tobą ma w tym swój interes. To skrajny egoista, co by się nie działo to najważniejsze jest jego dobro.

Porwanie Eweliny Bałdygi, słyszałeś coś na ten temat. Masz swoją wersję uprowadzenia tej dziewczyny?

Ilu ludzi ci o tym będzie opowiadać, to każdy będzie miał swoją wersję. Ja nie mam, bo nie znam kulisów tej sprawy.

Znasz ją zapewne z filmu Patryka Vegi „Pitbull. Nowe porządki”, gdzie jesteś pierwowzorem głównego bohatera komisarza Dariusza Wolkowskiego, pseudonim  „Majami”. Jak twoim zdaniem ten film ma się do rzeczywistości? Vega opowiadał, że pisze scenariusze wspólnie z mokotowskimi a oni się przecież z tych filmów naśmiewają.

To, że pomagali mu w pisaniu scenariuszy gangsterzy, to jest bzdurą.  On z gangsterami nawet nie rozmawiał. A w filmach nieco ich ośmieszył. Tam jest kilka fajnych historii  widzianych z perspektywy policjantów, od których zna te historie. Patryk później się z tego tłumaczył, że to że to nie jest historia stricte o gangu mokotowskim tylko to są kompilacje różnych zdarzeń pod potrzeby filmu. Chociaż jestem też trochę faktów.

Pokazanych trochę groteskowo.

Ale to jest film fabularny a nie dokumentalny. A ludzie za tego typu kinem głosują kupując bilety. A jak wiesz nie jest z tym źle.

Jest to fragment książki Janusza Szostaka „Komando śmierci”, wydanej przez wydawnictwo Harde. Książka jest między innymi do nabycia w dobrych księgarniach i empikach oraz na empik.com.

KSIĄŻKA TU DO KUPIENIA

Zobacz również: