W listopadzie 2017 roku śmierć 3-letniego Tomka z Grudziądza wstrząsnęła nie tylko mieszkańcami tego miasta. Odbiła się głośnym echem w całym kraju, bo kilka miesięcy katował go partner matki dziecka, a ona sama na to nie reagowała. Tak przynajmniej dowodzi prokuratura.

– To niewyobrażalne, żeby matka tak się zachowywała – mówili mieszkańcy Grudziądza tuż po tym, jak to miasto obiegła wieść, że dziecko, które w ciężkim stanie trafiło do szpitala, nie żyje.

– Malec był w ciężkim stanie, nieprzytomny. Nie reagował na żadne bodźce zewnętrzne. Centralny układ nerwowy nie funkcjonował. Zwołana komisja podjęła decyzję o odłączeniu dziecka od aparatury – mówił wówczas Piotr Brzeziński, ordynator oddziału anestezjologii i intensywnej terapii dla dzieci ze szpitala specjalistycznego w Grudziądzu.

Kwiaty i pluszaki

Po śmierci Tomka, w połowie listopada 2017 roku, mieszkańcy Grudziądza zorganizowali tak zwany marsz milczenia. W założeniu miał mieć spokojny charakter, bo jego celem było zamanifestowanie, iż jego uczestniczy protestują przeciw stosowaniu przemocy. Ale nie wszyscy chyba zrozumieli jego ideę. Bo choć najpierw w zadumie składano przed kamienicą, gdzie mieszkał 3-latek kwiaty i maskotki, to jednak potem, kiedy grupa mieszkańców przeniosła się przed drzwi zakładów karnych, za murami których znaleźli się matka dziecka i jej partner, tak spokojnie już było. Słychać było wyzwiska, pojawiły się obraźliwe transparenty, w których żądano śmierci dla matki Tomka i mężczyzny mającego skatować to dziecko. Co bardziej krewcy uczestniczy marszu kopali nawet w bramę więzienia.

Dziś przed kamienicą, w której mieszkał Tomek, nie ma już pluszaków pozostawianych przez mieszkańców. Ale wspomnienia wydarzeń sprzed roku wróciły po tym, jak Prokuratura Rejonowa w Grudziądzu ogłosiła pod koniec października tego roku, że sporządziła akt oskarżenia dotyczący śmierci Tomka.

„Sprawcy odrażających czynów trafią przed oblicze sądu” – tak Andrzej Kukawski, rzecznik prasowy Prokuratury Okręgowej w Toruniu zatytułował na stronie internetowej prokuratury informację o tym, że śledztwo dotyczące tragedii 3-latka zostało zakończone.

W tym jednym zdaniu napisanym przez rzecznika nie ma ani krzty przesady, bo przeraża nawet lakoniczny opis sposobów katowania dziecka i obrażeń, które w związku z tym u niego powstały.

Zapalenie płuc i anemia

Według prokuratury sprawcą śmierci 3-latka był Radosław M. partner matki Tomka, który od pewnego czasu z nimi mieszkał. Jego agresja wobec dziecka nasiliła się na początku listopada ubiegłego roku.

Biegły stwierdził, że tych ostatnich jak i wcześniejszych śladów znęcania się nad Tomkiem nie można było nie zauważyć. Miał wiele siniaków i krwawych wybroczyn na ciele. Jego 32-letnia matka – jak dowodzi grudziądzka prokuratura – nie reagowała na nie.

Jeszcze bardziej przeraża to, że nie poszła z dzieckiem do lekarza, gdy wił się z bólu po złamaniu rąk. Nie reagowała też, kiedy nie chciał jeść i wymiotował. Nie zrobiła nic, gdy Tomek narzekał na ból różnych części ciała i było widać, że robi się siny.

To w końcu Radosław M. wezwał pogotowie ratunkowe. Matki Tomka wtedy nie było w domu.

– Mężczyzna twierdził wówczas, że 3-latek spadł mu podczas zmieniania pieluchy – mówi Maciej Szarzyński z policji w Grudziądzu.

Kiedy Tomek trafił do szpitala, okazało się również, iż był niedożywiony, miał również objawy anemii i zapalenie płuc. To lekarze poinformowali policję o tym, że chłopiec może być ofiarą domowej przemocy.

– Radosław M. oskarżony został o to, że od 12 sierpnia do 13 listopada 2017 roku znęcał się psychicznie i fizycznie ze szczególnym okrucieństwem nad wspólnie z nim zamieszkującym synem konkubiny. Krzyczał na niego, straszył go, groził pozbawieniem życia, zamykał w szafie i w piwnicy, używając siły o różnym natężeniu od małej do znacznej wielokrotnie uderzał wymienionego pięściami, ręką, klapkiem oraz kopał go po całym ciele, przy czym w okresie od 3 do 13 listopada 2017 roku spowodował u niego obrażenia ciała w postaci bardzo licznych zasinień zlokalizowanych na całym ciele, a w dniu 13 listopada 2017 roku uderzając go w głowę spowodował obrażenia głowy skutkujące krwawieniem, które tego samego dnia doprowadziło do masywnego obrzęku mózgu pokrzywdzonego i w konsekwencji do jego zgonu. Grozi mu za to dożywocie – mówi Andrzej Kukawski, rzecznik prasowy Prokuratury Okręgowej w Toruniu.- Jego matka, Angelika L. na której ciążył obowiązek opieki nad dzieckiem, przez zaniechanie, umyślnie najpierw naraziła je na bezpośrednie niebezpieczeństwo ciężkiego uszczerbku na zdrowiu, a potem również przez zaniechanie doprowadziła do powstania u Tomasza chorób realnie zagrażających życiu. Grozi jej za to do 10 lat pozbawienia wolności – dodaje prokurator Kukawski.

Więcej zarzutów

Na tym jednak nie kończy się lista zarzutów przeciwko konkubentowi Angeliki L. ponieważ obejmuje ona również te, które dotyczą znęcania się nad pozostałą szóstką jej dzieci, w wieku od 4 do 11 lat.

Radosław M. miał na nie wielokrotnie krzyczeć, zastraszać, izolować, zamykać w pokoju lub w szafie, groził im użyciem przemocy oraz bił po głowie, plecach, pośladkach i kończynach, uderzając pięścią, kijem od miotły, smyczą dla psa, paskiem od spodni oraz klapkiem. Ponadto od końca czerwca do 13 listopada 2017 roku znęcał się nad psem. Wielokrotnie kopał go i uderzał smyczą.

Radosław M. nie przyznał się do popełnienia zarzucanych mu czynów. Najpierw próbował przekonać śledczych, że obrażenia głowy były wynikiem upadku dziecka, a potem odmawiał składania wyjaśnień.

Angelika L. również nie przyznała się do popełnienia zarzucanego jej czynu. Początkowo w wyjaśnieniach również twierdziła, że obrażenia, które doprowadziły do śmierci jej syna, powstały w wyniku nieszczęśliwego wypadku. Potem powiedziała, iż ich sprawcą był jej konkubent, Radosław M.

– Cały czas zaprzeczała jednak, aby jej dzieciom działa się jakakolwiek krzywda, w czasie kiedy mieszkał z nimi Radosław M. – precyzuje prokurator Kukawski.

Oskarżony był już karany. Angelika L. jeszcze nie. Oboje są tymczasowo aresztowani. Proces przeciwko nim będzie toczył się w toruńskim Sądzie Okręgowym. Dzieci Angeliki L. przebywają – na mocy decyzji sądu – w zakładzie opiekuńczym.

Waldemar Piórkowski

 

Zobacz również: