O dużym szczęściu mogą mówić kierowcy, na których samochody spadł słup trakcji energetycznej. To niemal cud,  że nie doszło do tragedii. Ale niewykluczone, że nastąpi to w każdej chwili. W tym samym miejscu pozostał bowiem jeszcze jeden spróchniały słup, który trzyma się tylko na drutach.
W minioną niedzielę, 26 marca, pani Monika jechała z dzieckiem ulicą Młynarską w Chodakowie. Była ładna, bezwietrzna pogoda i nic nie zapowiadało tego, co się miało wydarzyć.
Nagle, gdy auto naszej czytelniczki znalazło się na wysokości kościoła, kobieta usłyszała potężny huk, a na masce samochodu zobaczyła drewniany słup. W tym czasie z przeciwnej strony nadjeżdżało audi, na którego szybę także spadł słup.

– Byłam w szoku, w pierwszej chwili nie wiedziałam, co się dzieje – mówiła nam chwilę po zdarzeniu pani Monika – Słup uderzył w auto od strony, gdzie siedziało moje dziecko. Na szczęście nic się nikomu nie stało. Ale było bardzo niebezpiecznie.
Słup, który spadł na samochody, był elementem konstrukcji, dzięki której doprowadzana jest energia do pobliskiego kościoła i plebanii. Był jej podporą.  Główny element tej zabytkowej konstrukcji nadal stoi, ale trzyma się praktycznie na drutach. Może go przewrócić nie tylko silny wiatr, ale nawet dziecko.  Gdyż jego fragment wkopany w ziemię jest kompletnie spróchniały, i słup wyraźnie chyli się ku upadkowi. Jego dni są policzone.
Niestety teraz może dojść do znacznie poważniejszego zdarzenia, niż to z minionej niedzieli. Słup stoi w ruchliwym miejscu, którędy  mieszkańcy Chodakowa chodzą do kościoła, szkół czy pobliskiej Biedronki. Nietrudno sobie wyobrazić, co może się zdarzyć, gdy na ulicę spadnie słup z przewodami elektrycznymi.

 W efekcie runięcia słupa w niedzielę zniszczona została maska toyoty i stłuczona szyba audi. Policjanci, którzy pojawili się na miejscu, sprawcę upadku słupa upatrywali w kierowcy parkującym nieopodal auta. Chociaż, jak twierdzili zgodnie poszkodowani, nie miał on nic wspólnego z tym zdarzeniem. Niemniej funkcjonariusz usiłował wręczyć mu mandat w wysokości 500 złotych, którego kierowca nie przyjął, stwierdzając, że nie poczuwa się być winnym za zaniedbania zakładu energetycznego. Sprawa zapewne znajdzie swój finał w sądzie.
Tymczasem wezwani na miejsce pracownicy zakładu energetycznego ograniczyli się do zabrania ze  sobą leżącego słupa, nie interesując się stojącą jeszcze konstrukcją.  Pozostawiając ją bez należytego zabezpieczenia.
Cóż, jeśli upadnie, zawsze można znaleźć jakiegoś parkującego w pobliżu kierowcę i zrzucić odpowiedzialność  na niego.
jasz
Fot. Janusz Szostak

Zobacz również: