Czekanie na wybuch

Przez kilka ostatnich miesięcy media żyły sprawą Bartłomieja Misiewicza, protegowanego Ministra Obrony Narodowej. W pewnym momencie Misiewicz stał się przysłowiowym królikiem z kapelusza, który był wyciągany przez opozycję, gdy tej zabrało amunicji do walki z rządem.
Były rzecznik MON stał się tym samym balastem dla obecnej ekipy rządzącej. I nie tylko dlatego, że swoim zachowaniem psuł wizerunek partii, która szła do wyborów m.in. z hasłem zakończenia kolesiostwa i obsadzania stanowisk według klucza: mierny, ale wierny. Misiewicz stał się także powodem konfliktu w samej zjednoczonej prawicy, a konkretnie w PiS. Tak zwani młodzi, z Beatą Szydło i prezydentem Andrzejem Dudą, mieli go już serdecznie dość, podobnie jak część starej gwardii. Z kolei grupa skupiona wokół Antoniego Macierewicza, czyli najbardziej prawicowy trzon partii, nie widziała w zachowaniu byłego rzecznika MON nic zdrożnego. Tym bardziej, że partia zaczęła stawiać na młodych. Z tym tylko, że Misiewicz popadł w samozachwyt i zadufanie. Zapominając przy tym, że jest jedynie rzecznikiem – a nie wiceministrem obrony.
Ale problem nie polega na tym, że Misiewiczowi odbiła palma, bo historia zna wiele takich przypadków. Sedno całej sprawy leży całkiem gdzie indziej, a jest nim szef byłego rzecznika MON. Co prawda Marek Suski, jeden z najbardziej wpływowych ludzi w PiS, stwierdził: „Pan minister był trochę zbyt tolerancyjny dla swojego protegowanego”. Ale czy trzeba było powoływać komisję, aby wyrzucić Misiewicza z partii?
Otóż tak, ponieważ był on protegowanym jedynego człowieka w partii, który – choć o tym się głośno nie mówi –  nie do końca uznaje przywództwo Jarosława Kaczyńskiego w PiS. Gdyby je uznawał, to od razu, już po pierwszych wyskokach Misiewicza,  Antoni Macierewicz wyrzuciłby go z MON. Ale tego nie zrobił, co zaszkodziło wizerunkowi partii, której Macierewicz jest wiceprezesem.
Pozostaje pytanie, dlaczego tak postąpił? Odpowiedź jest bardzo prosta, chodzi o przywództwo w partii. Protegowany ministra MON był po prostu sondą wypuszczoną w celu sprawdzenia, na ile Macierewicz i jego grupa może sobie pozwolić. I zrobiono to z całą premedytacją. Problem jednak w tym, czy ów ruch radykalnej prawicy wyjdzie na dobre PiS-owi?
Patrząc na dotychczasową karierę polityczną Macierewicza i jego ludzi, śmiem w to wątpić. Macierewicz przeszedł przez szereg partii, i zawsze jego członkostwo w nich kończyło się tak samo, czyli rozłamem i wychodzeniem z nich z hukiem. W ten sposób opuszczał: ZChN, RdR, ROP i  LPR.
Teraz sprawa jest bardziej poważna. Macierewicz jest nie tylko członkiem partii, ale również jednym z najważniejszych ministrów w rządzie. Podlega mu nie tylko ministerstwo obrony, ale również część tzw. służb, które obsadził swoimi ludźmi. A mając takie zaplecze, prędzej czy później może pokusić się – jak to już w przeszłości bywało – o przejęcie władzy w partii.  Co dla niej samej mogłoby skończyć się tragicznie.
Jerzy Szostak

 

Zobacz również: