Strzał w stopę, tak można skomentować wybór Donalda Tuska na przewodniczącego Rady Europejskiej. I nie chodzi tu wcale o to, że Polsce nie udało się przepchnąć na stanowisko Jacka Saryusza-Wolskiego lub, że nasz kraj w tej rozgrywce został osamotniony.

Rzecz w tym, że  aby choć na chwilę postawić nasz kraj do pionu, wybrano na to stanowisko człowieka, który jak się okazuje ma niskie notowania na Zachodzie. Tak w każdym razie twierdzą teraz niemieckie media. Na przykład Die Welt, który jeszcze niedawno chwalił Tuska – teraz twierdzi, że jest on miernotą. Z kolei Frankfurter Allgemeine Sonntagszeitung przekonuje, że przewodniczący Tusk miał w Europie złą opinię i dopiero atak na niego ze strony polskiego rządu przesądził o jego wyborze na drugą kadencję. FAS tłumaczy, że relacje kanclerz Angeli Merkel z Donaldem Tuskiem były bardziej niż napięte. Według gazety miała ona pretensje do Tuska, że podczas kryzysu migracyjnego bez pytania jej o zdanie proponował zamknięcie szlaku bałkańskiego. Niemiecka prasa przypomina również, że Tusk dał ciała podczas szczytu w Bratysławie, gdzie szefowie unijnych rządów chcieli zademonstrować, że nawet bez Wielkiej Brytanii wspólnota jest w stanie funkcjonować. Tymczasem zamiast konkretnych projektów Tusk – jak zauważa FAS – przygotował na ów szczyt zaledwie kilka zdań.

Rodzi się jednak pytanie, dlaczego dopiero teraz niemieckie media oraz politycy zza Odry przejrzeli na oczy? Przyczyna jest prosta. Otóż Polska po wystąpieniu Wielkiej Brytanii z Unii staje się piątym, aby nie powiedzieć trzecim najważniejszym krajem we Wspólnocie. A naplucie jej w twarz podczas wyboru przewodniczącego Rady może przynieść inne skutki niż zamierzano. Tym bardziej, że w momencie gdy we Francji oraz w Holandii władze mogą przejąć partie prawicowe, poparcie Polski dla niektórych unijnych rozwiązań proponowanych przez Niemcy może się okazać kluczowe.

Stąd teraz – po wyborze Tuska wbrew stanowisku Polski – w niemieckich mediach panika. Tym bardziej, że Marine Le Pen, kandydatka skrajnej francuskiej prawicy już zapowiedziała, że po wygraniu wyborów prezydenckich doprowadzi do demontażu struktur europejskich. Panika wynika także z tego, że mimo nazywania w niemieckich mediach obecnego rządu w Warszawie jako antyeuropejskiego, niemieckie elity polityczne zdają sobie sprawę, że PiS nie jest zainteresowane demontażem Unii, ale jej reformą. I gdyby nad Sekwaną prawica przejęła rządy, co jest bardzo możliwe, to nasi bracia zza Odry będą musieli szukać w rządzie Beaty Szydło nie tylko sojusznika, ale również partnera. A to oznacza dopuszczenie Polski do decydowania o kluczowych sprawach Unii.

Mało tego. Niemcy zdają sobie sprawę, choć nie chcą się do tego przyznać, że wybierając wbrew Polsce Tuska na przewodniczącego Rady Europejskiej, odnieśli pyrrusowe zwycięstwo.

Nieproporcjonalne do osiągniętych efektów. Bo czym jest wybór miernoty, w porównaniu z koniecznością proszenia przeciwników owego beztalencia, aby weszli do ścisłego grona decydującego o losach Europy. A, że tak się stanie, to nie ulega wątpliwości.

Jerzy Szostak

 

 

 

 

Zobacz również: