

– My, jako Prawo i Sprawiedliwość, opowiadamy się za tym, aby lecznicza marihuana była dostępna na receptę w aptekach – mówi rzecznik PiS Beata Mazurek. „Mam nadzieję, że komisja zdrowia jak najszybciej swoje prace zakończy i prześle projekt sprawozdania pod obrady parlamentu” –
– To jest pierwszy rząd od czasów SLD i ministra Balickiego, który proponuje coś rozsądnego. Duże zaskoczenie – tak Andrzej Dołecki, szef stowarzyszenia Wolne Konopie komentuje plany PiS dotyczące legalizacji medycznej marihuany.
Publikujemy reportaż Anny Urbanowicz na ten temat z 2015 r.
MARIHUANA NADZIEJĄ NA ŻYCIE
Złamać prawo, aby ratować życie. Przed takim dylematem stają rodziny chorych na raka, stwardnienie rozsiane, padaczkę. Polskie prawodawstwo doprowadziło bowiem do kuriozalnej sytuacji. Umierający na raka, na własną rękę muszą szukać lekarstwa, a gdy go już znajdują, nie mogą go kupić, bo jest nielegalne. W grę wchodzi wyłącznie czarny rynek, lub własna produkcja. Nic dziwnego, że podziemie marihuany medycznej stale rośnie.
Chorzy pokonują tysiące kilometrów, by dotrzeć do osób, które – za niemałe pieniądze – dadzą im jedyną nadzieję na wyzdrowienie. Wycieczki do Holandii, czy krajów byłej Jugosławii po RSO – olej z kwiatów konopi indyjskich, to dla wielu chorych ostatnia deska ratunku.
W obliczu perspektywy śmierci poprzedzonej niewyobrażalnymi cierpieniami bliskiej osoby, człowiek jest gotów sprzedać duszę diabłu, aby tylko uratować życie, lub przynajmniej ulżyć w cierpieniu. Gdy lekarze odmawiają dalszego leczenia (chemioterapia czy radioterapia nie przynoszą efektu), chorym, a właściwie ich rodzinom pozostaje jedynie szukanie alternatywnych metod. I tu z pomocą przychodzi medyczna marihuana, olej z kwiatów konopi (zwany RSO – od nazwiska jego twórcy kanadyjczyka Ricka Simpsona, cierpiącego na raka skóry). Coraz więcej lekarzy i naukowców otwarcie mówi o jego leczniczych właściwościach.
Niestety, w Polsce zarówno import, produkcja, pośrednictwo w sprzedaży, jak i samo posiadanie marihuany jest nielegalne i stanowi przestępstwo. W 2014 roku za posiadanie nawet niewielkich ilości środków odurzających (do tej kategorii są zaliczane konopie indyjskie), sądy ukarały około 8 tysięcy dorosłych. Za uprawę konopi skazano 627 osób, za udzielanie – 847.
Zapisana w ustawie o przeciwdziałaniu narkomanii kara pozbawienia wolności do lat 3 (za uprawę i posiadanie zakazanych substancji), czy nawet do lat 8 za wewnątrzwspólnotowe wprowadzenie ich do obrotu, nie odstrasza potrzebujących. A wręcz rodzi postawę buntu i kontestacji.
„Nie chcę żyć w kraju, w którym odmawia się elementarnych praw chorym. Jakim prawem władza mówi, że nie możesz się czymś leczyć, jeśli cierpisz, jeśli umierasz w bólu? Zwłaszcza, że nikomu nie robisz krzywdy, i że chodzi o roślinę, którą ludzie leczą się od tysięcy lat. To przykre, że aby ratować życie obywateli, trzeba organizować podziemie przeciw własnemu państwu” – od tego typu wpisów internetowe fora aż kipią.
W sieci zawrzało po seminarium „Cannabis leczy”, które miało miejsce w Oławie. Jednym z prelegentów był Božidar Radišič ze stowarzyszenia ONEJ na Słowenii. To co mówił, może niektórych wprawić w osłupienie. Na Słowenii oficjalnie ekstraktem z konopi o wysokiej zawartości psychoaktywnego składnika -THC, leczy się 150 osób. Z tej grupy pacjentów: 17 osób zostało wyleczonych całkowicie – nie ma u nich żadnych śladów choroby, 11 zmarło w okresie dwóch lat, a cała reszta jest na dobrej drodze do wygrania z rakiem. Dolegliwości, z jakimi zmagali się pacjenci i lekarze, to m.in.: glejak wielopostaciowy IV, rak pęcherza, rak macicy, rak piersi, mięsaki, epilepsje. W większości leczenie olejem trwało około 70 dni, w tym czasie pacjent przyjmował około 60 gram oleju.
Takie informacje są niebywale krzepiące. Tym bardziej, że mamy do czynienia z prawdziwą epidemią raka. Co roku na świecie na chorobę tę zapada kilkanaście milionów ludzi, ponad połowa umiera.
Wyprawy po szansę na życie
Marcin, biznesmen Lublina, 42 lata. Trzy lata temu zdiagnozowano u niego nowotwór mózgu, najpaskudniejszy z możliwych. Glejak. Guz ma 4 centymetry. Tomograf za tomografem, wyjazdy na Śląsk do najlepszych lekarzy. Operacja. Nieudana. Zamiast glejaka wycięto zdrowy kawałek mózgu, uszkadzając struktury odpowiedzialne za mowę. Kolejnej operacji lekarze nie chcą się podjąć. Zbyt duże ryzyko. A chemioterapia w tym przypadku na nic się zda, a wręcz może zaszkodzić. Dwa miesiące temu zaczął mieć ataki padaczki, wyniszczające organizm. Szpital – dom. Czeka na śmierć? Nie on. Walczy, szuka alternatywnych metod. Dowiaduje się o mężczyźnie z Wrocławia, który tak jak on miał glejaka. Ale już nie ma. Pokonał go medyczną marihuaną. Pojawia się światełko w tunelu.
Tym wyleczonym z Wrocławia, jest 26-letni Jakub. W Niemczech przeszedł operację częściowego usunięcia guza, potem chemioterapię, ale choroba postępowała. Glejak odrósł w 80 procentach – do 4 centymetrów. W połowie 2013 roku lekarze postanowili zaprzestać leczenia. Poinformowali rodzinę pacjenta, że zostało mu kilka miesięcy życia. Ojciec Jakuba zdecydował się sięgnąć po silnie skoncentrowany (z zawartością THC powyżej 90 procent) olej z kwiatów konopi, stosowany w tajemnicy jako lekarstwo ostatniej szansy. Po kilku miesiącach takiej terapii, stan zdrowia chłopaka poprawił się diametralnie. A po jakimś czasie tomograf komputerowy wykazał, że po guzie została pusta loża. Lekarze byli w szoku. Mijały kolejne miesiące – Jakub żyje i z dnia na dzień widoczna jest poprawa. Hubert, ojciec Jakuba za pośrednictwem Facebooka codziennie informuje o stanie zdrowia syna. W ten sposób dając nadzieję na życie innym chorym na raka.
Takim jak Marcin. Chłopak, pocieszony dobrymi wynikami Jakuba, postanowił pójść w jego ślady. Razem z żoną wybrali się do Holandii. Marihuanę można tam legalnie, aczkolwiek z pewnymi limitami, kupić w coffeeshopach i uprawiać. Szukali osoby, która sprzeda im olej. Znaleźli. Nie był tani – 1 gram to 50-70 euro. Im potrzeba co najmniej 60 gram. Nie mają pojęcia, czy został wyprodukowany z dobrej jakości kwiatów konopi, z dużą zawartością THC, czy nie jest zanieczyszczony. Kupują w ciemno. Pełni obaw wracają do kraju. Zaraz po przekroczeniu granicy holendersko – niemieckiej, policja poddaje szczegółowej kontroli samochody na obcych numerach rejestracyjnych. Nie mają suszu, ale strzykawki z olejem. Gdyby je znaleźli Marcin miałby problem. Czy udałoby mu się przekonać funkcjonariuszy, że to jedyna jego nadzieja na życie?
– Policja kontroluje wpisy na FB, podejrzewam, że również maile. Ludzie się boją o tym pisać – mówi Marcin – Ale z drugiej strony, przecież my chorzy nie mamy nic do stracenia.
Jak się okazało olej, który wówczas kupił, nie był najlepszej jakości. Dlatego szukał dalej. Pod opieką przyjaciół pojechał do jednego z krajów byłej Jugosławii. I tam zaopatrzył się w profesjonalnie sporządzone konopne czopki: – Powiedziano mi dokładnie, jak mam je stosować, ile razy dziennie i w jakich proporcjach. Dodatkowo pod wieczór biorę doustnie olej wielkości połówki ziarna ryżu pod górną wargę. Oczywiście stosuję odpowiednią dietę, bogatą w warzywa i owoce.
RSO, poza tym że jest trudno dostępne, sporo kosztuje. Dwumiesięczna kuracja to około 3500 euro (koszt 60 g oleju). Terapia – w zależności od choroby – wstępnie musi trwać kilka miesięcy. W związku z ogromnym zapotrzebowaniem na RSO, w sieci można znaleźć „sklepy”, które bezprawnie używają nazwy Rick Simpson Oil. Oferują wysyłkę oleju za niemałe pieniądze, tyle że zawiera on małe ilości THC. To żerowanie na ludzkim nieszczęściu. Dlatego wiele osób, przeważnie rodziny chorych, decyduje się na uprawę konopi w domowych warunkach i produkcję oleju. Stowarzyszenie „Wolne Konopie” szacuje, że takich upraw zakładanych w celach leczniczych może być w Polsce kilka tysięcy.
Zasadzimy ziarno
Nasiona konopi są legalne i można je bez problemu kupić w sieci (cena od kilkunastu do około 40 zł za 1 sztukę). Portale oferujące ziarna, dają sporą anonimowość. Konopie odpowiednio nawożone i oświetlone, w zależności od odmiany, mogą być zbierane w ciągu niespełna 10 tygodni od wykiełkowania. Niektóre gatunki sięgają nawet 150 centymetrów. Gdy uda się wyhodować roślinę z dorodnym kwiatostanem, produkcja oleju to już tylko postawienie kropki nad „i”. Ma on postać gęstego smaru koloru bursztynowego lub ciemnobrązowego. W sieci dostępne są filmy instruktażowe, w którym pokazana jest metoda wytwarzania oleju z kwiatów konopi.
„Konopie są rośliną, więc nie mogą być opatentowane. Dla koncernów farmaceutycznych brak patentów oznacza brak zysków, dlatego nie są zainteresowane produkcją tego leku. Ze względu na rządowe ograniczenia produkcji tego leku, mamy moralny obowiązek poinformowania ludzi o sposobie jego pozyskania” – stwierdza Rick Simpson.
Zwolenników olejku według jego receptury, lawinowo przybywa, podobnie jak przybywa nowych doniesień o wyleczeniach. Bo nie tylko Jakub z Wrocławia pokonał raka. Adam, utalentowany piłkarz z województwa pomorskiego, stosując olej konopny walczył z nowotworem układu limfatyczno – chłonnego. Rak rozprzestrzeniony był w niemal wszystkich węzłach chłonnych – od pachwin po szyję. Po kilku cyklach, zrezygnował z chemioterapii i zaczął kurację RSO. Wcześniej kontaktował się z konsultantem w USA – odpowiedź i artykuły do niej załączone tylko potwierdzały jego decyzję. Po 112 dniach od rozpoczęcia terapii olejem, odebrał wyniki badań (tomograf, morfologia). Komórki nowotworowe w węzłach chłonnych zniknęły. RSO zażywał 3 razy dziennie. Dziś przyznaje, że walka była niesłychanie trudna – utarczki słowne z lekarzami, zbiórka pieniędzy na RSO, stres związany z jego dostawą, a także codzienne obawy przed najazdem policji.
Naukowcy kontra policja
Te pojedyncze, ludzkie historie sprawiają, że wizerunek demonizowanej dotychczas marihuany stopniowo się ociepla. Ale póki co mamy marihuanową prohibicję, podobną do tej alkoholowej w USA w latach dwudziestych ubiegłego wieku. Coraz częściej słyszy się o zatrzymaniach osób, które na własny użytek posiadają kilka gramów ziela.
Szkoda tylko, że prawo w naszym kraju nie rozróżnia dilerów, którzy handlują marihuaną, czerpiąc z tego olbrzymie korzyści, oraz chorych i ich bliskich, dla których marihuana medyczna (w postaci oleju) jest jedyną nadzieją.
Wszyscy mający kontakt z marihuaną, podlegają odpowiedzialności karnej. Różnica jest tylko w wymiarze kary. Jak się okazuje, również naukowcy nie mają lekko. Członkowie instytutu BioInfoBank założyli plantację konopi indyjskich koło Pruszcza Gdańskiego. Tuż przed zbiorami, na plantacji zjawili się policjanci. Choć pracownik instytutu pokazał mundurowym dokument, z którego wynikało, że plantacja jest legalna, gdyż jest to eksperyment naukowy, usłyszał, że taki dokument to każdy może sobie sam wydrukować. Po czym 28 dorodnych krzaków konopi zostało wyrwanych z korzeniami i wrzuconych do worka. Instytut domaga się od skarbu państwa odszkodowania – 600 tysięcy złotych. Pierwsza rozprawa odbyła się w kwietniu przed Sądem Rejonowym w Gdańsku.
Naukowcy z BioInfoBanku nie składają broni. Rozpoczynają ponowne sadzenie konopi indyjskich na Pomorzu. We wniosku o zgodę na badania, skierowanym do Głównego Inspektoratu Farmaceutycznego, napisali, iż celem uprawy jest uzyskanie materiału badawczego w postaci dojrzałych roślin konopi płci żeńskiej. Zwieńczeniem całego eksperymentu ma być naukowe opracowanie procesu zbioru oraz ocena przydatności medycznej ekstraktu z konopi.
Walczą o wolne konopie
W Czechach, w Izraelu czy w Hiszpanii niedawno zliberalizowano nieżyciowe przepisy. U naszych południowych sąsiadów w aptekach można dostać marihuanę wydawaną na receptę. A to dzięki ustawie umożliwiającej wykorzystywanie marihuany do celów terapeutycznych. Tamtejsze władze mają w sposób kontrolowany importować konopie z Holandii, dopóki Państwowy Instytut Kontroli Leków nie rozpocznie wydawania licencji krajowym plantacjom.
A w Polsce? Było głośno o zatrzymaniu Jakuba Gajewskiego, wiceprezesa Stowarzyszenia „Wolne Konopie”, które od wielu lat walczy o zalegalizowanie używania konopi indyjskich przede wszystkim w celach medycznych. A co takiego zrobił aktywista Wolnych Konopi?


2 kwietnia 2015 roku został zatrzymany przez policję pod zarzutem „wewnątrzwspólnotowego nabycia znacznej ilości środków odurzających”. Nie był to susz, tylko 900 g oleju z kwiatów konopi dla chorych na raka. Gajewski na swoim profilu FB pisze: „Wyszedłem z aresztu za kaucją. Nie przyznałem się do zarzutu. Pomijając fakt, że jest to wystarczająca ilość na przeprowadzenie terapii raptem dla dwóch pacjentów z glejakiem czwartego stopnia, chcę zaznaczyć, że oskarżono mnie o przemyt 40 tys. działek odurzających… oleju, który do odurzania się nie służy. Olej używany jest wyłącznie do leczenia najcięższych chorób. Nikt kogo znam, nie używa oleju w celu odurzenia się! Wyleczyłem 2 osoby z lekoopornych i chemioopornych nowotworów, w tym jedna osoba była pacjentem paliatywnym w stanie terminalnym (…). Wykorzystywanie substancji leczniczych zawartych w przyrodzie od początków istnienia świata, nie może być penalizowane (uznane za karalne – dop. red). Każdy z nas może mieć nowotwór, padaczkę, chorobę Leśniowskiego–Crohna, stwardnienie rozsiane. Każdy z nas winien mieć możliwość wyboru metody leczenia. Dlaczego prawo zabrania leczenia się najbardziej bezpiecznymi substancjami dostępnymi na ziemi, substancjami, których lista negatywnych efektów ubocznych jest niemalże zerowa, w porównaniu chociażby z lekarstwami przeciwbólowymi dostępnymi w kioskach Ruchu”.
Zatrzymanie Gajewskiego doprowadziło do tego, że chorzy i ich bliscy obawiają się, że mogą być następni.
Za kratami 84 dni spędził natomiast Andrzej Dołęcki, prezes Stowarzyszenia Wolne Konopie. Jednak został całkowicie oczyszczony z zarzutów. I Sąd Apelacyjny w Warszawie przyznał mu, 13 maja, 27 tysięcy złotych odszkodowania za niesłuszne aresztowanie.
Przed Sądem Okręgowym w Jeleniej Górze „nadzwyczaj łagodny” wyrok usłyszał mężczyzna cierpiący na bóle neuropatyczne, który leczył się medyczną marihuaną. Początkowo konopie kupował na czarnym rynku, ale ze względu na to, że były zanieczyszczone, zdecydował się na ich uprawę. I właśnie o uprawę, prawnie zakazanej substancji, został oskarżony.
Wyrok zapadł 6 maja. Chory mężczyzna został uznany winnym tego, że uprawiał siedem krzaczków konopi. Uprawa ta mogła dostarczyć 123 gramy środka odurzającego w postaci ziela, z którego wydzielić można około 1230 porcji handlowych. Sąd zastosował nadzwyczajne złagodzenie kary, gdyż oskarżony udowodnił, że marihuanę uprawiał jedynie na własny użytek w związku z chorobą. Wyrok – rok pozbawienia wolności w zawieszeniu na dwa lata i 1000 złotych grzywny.
Dlaczego nielegalna?
Jerzy Zięba, autor książki „Ukryte terapie”, mówi o zbawiennych właściwościach marihuany: – Gdy przemysł farmaceutyczny zorientował się, że w tej roślinie jest niesamowita potęga lecznicza, poprzez machinacje polityczne doprowadzono do tego, że ogłoszono marihuanę narkotykiem i wrzucono do tego samego worka razem z heroiną, amfetaminą, LSD.
O konieczności legalizacji medycznej marihuany, publicznie wypowiada się też znany prof. Jerzy Vetulani, psychofarmakolog, neurobiolog, biochemik, członek Polskiej Akademii Nauk. Jako argumenty „za” legalizacją wymienia m.in. niewielką (w porównaniu np. do alkoholu) i w ogóle wątpliwą szkodliwość, oraz właściwości medyczne. Twierdzi, że konopie zawierają ponad 400 składników aktywnych, z czego aż 260 może mieć działanie lecznicze. Wskazuje, że leki przeciwbólowe dostępne bez recepty w sklepach, przy przedawkowaniu powodują śmierć. Inny przykład jaki podaje, to morfina. Jest silnie uzależniająca, choć nikt nie odmawia jej cierpiącym. Jest silnym narkotykiem, który można przedawkować. Marihuany medycznej przedawkować się nie da.
Pomimo tych wszystkich argumentów, droga do legalizacji konopi indyjskich jeszcze daleka, jeśli w ogóle możliwa. Byłaby to bowiem prawdziwa rewolucja, nie tylko w medycynie, ale i w światowej gospodarce.
Aneta Urbanowicz