
Byli w sobie zakochani do szaleństwa. Jednak mieli też inną słabość, która stała się sprawcą tragedii. Najpierw on odebrał sobie życie. W cztery miesiące później, ona popełniła samobójstwo na grobie ukochanego.
Niewielki cmentarz w Czerwionce-Leszczynach na Górnym Śląsku. W południe nie ma na cmentarzu nikogo. Jedynie przemoknięte, zwiędłe już wiązanki kwiatów i wypalone znicze na grobach, przypominają, że niedawno w Dzień Wszystkich Świętych wspominano tu zmarłych.
Tylko pan Krzysztof z córką, jak zwykle ze swym straganem, stoi tuż przed wejściem do tej lokalnej nekropolii: – Zawsze ktoś przyjdzie w końcu, coś kupi, zapali, złoży kwiaty.
Wtedy, w Zaduszki 2013 roku, też był tu z córką. Zwykle przed Zaduszkami nocują przed cmentarzem w wozie, pilnując rozstawionych na swym straganie akcesoriów cmentarnych.
– Ale nie tym razem, postanowiliśmy się spakować jednak w przeddzień Zaduszek na noc i z rana ponownie wszystko wystawić.
Byli zmęczeni, to czas handlu, kilka wcześniej nieprzespanych nocy dało się we znaki, musieli pojechać do domu, aby przespać się wreszcie.
– Może gdybyśmy byli tutaj na cmentarzu, wtedy, może nie doszłoby do tej tragedii – zastanawia się dziś pan Franciszek.
Kiedy nad ranem przyjechał rozkładać z córką towar, policja już była na miejscu: – Stały tu wozy, przyjechało pogotowie. Z tego, co gadali ludzie, znalazła ją martwą starsza kobieta – pan Franciszek pokazuje ręką część cmentarza za wysokimi tujami, dzielącymi jakby tą małą nekropolię na dwie części. W tej drugiej, niewidocznej od strony wejścia, znaleziono ciało 22-letniej Anny M.
– Starsza pani przyszła z samego rana koło ósmej na grób swego męża, i przed jej oczami, za tujami, jak spod ziemi wyrosła leżąca na grobie dziewczyna, z rozpuszczonymi jasnymi włosami. Nie żyła już.
Zakochani po grób
Byli jak Romeo i Julia z Szekspira! Powiadają ci, którzy znali tę parę: – Nie rozstawali się z sobą! Matka chłopaka chyba nie chciała za bardzo dziewczyny – dodają znajomi.
Z czarnego, kamiennego nagrobka można wyczytać, że chłopak Anny, Mateusz B. przeżył 26 lat. Zmarł 2 lipca tego roku. To też było samobójstwo.
– Jakiś kilometr stąd mieszka rodzina tego chłopaka – wskazuje drogę pan Franciszek.
Nie zastaję nikogo, jedynie pies szczeka i biega na podwórzu.
– Mają już dość mediów – mówi Jerzy, starszy pan z sąsiedztwa. Są rodziną. Pan Jerzy jest skoligacony z rodziną Mateusza: – Kuzynostwo. Znałem jego ojca, mój syn znał dobrze Mateusza. Sąsiadujemy przecież ogrodami. Nie ma ich w domu, rzeczywiście.
Jeszcze kilka osób, spokrewnionych z panem Jerzym i rodziną Mateusza, ma tu w pobliżu swe domostwa.
– Zawsze się lepiej mieszka z bliskimi – opowiada – Dziewczynę Mateusza widywałem za tym ogrodzeniem, jak przyjeżdżała do niego. Był czas, że niemal codziennie bywała. Kilka lat się znali. Pamiętam, rok temu, kiedy tam siedzieli w tym ogrodzie. Śmiali się. Pili. Dużo alkoholu pili. To była ładna, szczupła blondynka o cieniowanych włosach, zaplecionych w luźne kucyki. Jednak matka Mateusza nie goniła jej stąd, chociaż miała na jej temat swoje zdanie – dodaje.
Matka Mateusza, zdecydowana kobieta, wymogła w końcu na swym synu, aby coś wreszcie zrobił ze sobą, żeby zgłosił się na leczenie, na odwyk. Psychika też Mateuszowi coś szwankowała przez to picie. Chłopak był rzemieślnikiem, kiedyś pracował na kopalni, tak jak większość tu zamieszkałych. Dziewczyna skończyła technikum gastronomiczne, pracowała w sklepie spożywczym.
– Nie wiem, gdzie się zgłosił, ale wyjechał na leczenie. Ona za nim jednak pojechała, i raz zabrała tam pół litra. No i ich przyłapali, a jego potem wyrzucili stamtąd. Nie wrócił już z tego leczenia do matki, tylko się powiesił w lesie.
Czuła się winna
Pan Jerzy przypuszcza, że Anna, nie mogła tego wszystkiego wytrzymać. Pewnie obwiniała się, że przyczyniła się niejako do śmierci Mateusza. I sama, po czterech miesiącach od samobójczej śmierci chłopaka, postanowiła odebrać sobie życie.
– Mimo wszystko, dramat, ta jej śmierć na grobie Mateusza. No, i ta ich miłość cała. Tylko z wielkiej miłości i tęsknoty można się targnąć w ten sposób na własne życie!
Pan Jerzy opowiada, jak we Wszystkich Świętych byli na grobach bliskich: – Sąsiadujemy z grobem Mateusza i jego ojca.
Anna siedziała na grobie Mateusza z podkrążonymi oczami i tak dziwnie jakoś na nich patrzyła, osobliwy miała wzrok, a z boku stała butelka.
– Pamiętam, Bols… Miała też paczkę papierosów z sobą. Nie odzywała się do nas, a potem wstała znad grobu i odeszła.
Syn pana Jerzego był na cmentarzu w Zaduszki, kiedy znaleziono ciało Anny M. Widział policjantów i ciało dziewczyny w czarnym worku za płytą nagrobną. Były jeszcze porozrzucane fiolki po jakiś tabletkach, dojrzał pudełko po papierosach.
– Zwłoki odnaleziono o 8.20 – mówi nadkomisarz Aleksandra Nowara, rzecznik prasowy komendy policji w Rybniku. – Były próby reanimacji Anny M., stąd pogotowie. Nie przyniosły jednak rezultatu. Zażyła 76 tabletek. Oprócz opakowań po lekarstwach, lekach psychotropowych, na miejscu była jeszcze zabawka pluszowa.
Prokurator Rejonowy w Rybniku Jacek Sławik zauważył, że samobójczyni zażyła również leki nasercowe i prawdopodobnie mogła popić je alkoholem.
