Z Michaliną Kaczyńską, matką zamordowanej przez męża Anny Garski, rozmawia Janusz Szostak

 Jak pani córka poznała swojego przyszłego męża?

Oni się poznali przez stronę internetową. Zresztą późniejsze swojej partnerki też poznawał w ten sposób. Po zaginięciu Ani też znajdował sobie kobiety przez Internet. Ania powiedziała mi, że poznała chłopaka przez internetową stronę uczelnianą. Umówiła się z tym chłopakiem, z Markiem. Później on jej opowiadał, że miał pod tą uczelnią spotkać się z inną dziewczyną. Ale ona akurat nie przyszła i tak się stało, że umówił się z Anią.

 I to poniekąd przypadkowe spotkanie zakończyło się w końcu małżeństwem.

 Ania była nim od początku zafascynowana. Opowiadała mi dużo o nim. Jednak mimo tego zauroczenia była bardzo ostrożna, ponieważ właśnie wyszła z  toksycznego związku. Była krótko po zerwaniu. Mówiła mi, że jest ostrożna, że nie chce się za bardzo angażować, że chce go lepiej poznać. Jeszcze ją wszystko bolało po tamtym związku. Nie była gotowa na nowy, ale tak pomału przekonywała się do niego.

Kiedyś pani powiedziała do córki, że to jest mężczyzna jej życia.

Tak, ja tak powiedziałam. Kiedyś pojechali na wycieczkę na  rowerach i jak wrócili  do domu, to wydawali mi się być idealną parą. On był takiej misiowatej postury, a Ania była natomiast szczuplutka. Marek miał trochę nadwagi. Ania lubiła takich facetów, którzy mieli trochę ciała. On nie był wysportowany. Ania lubiła takich, jak on. Gdy ich wtedy zobaczyłam razem, to powiedziałam, to jest facet dla ciebie, to jest facet twojego życia. Tak jej powiedziałam. Ale u nas coś „na całe życie” –  rzecz, człowiek czy  uczucie – ma wręcz odwrotny skutek. To jest u nas w rodzinie sprawdzone na wielu przypadkach. Wtedy jeszcze się nie zorientowałam, że to zły znak. On (?) zawsze robi dobre wrażenie na ludziach, nie tylko na mnie. Nawet sędzia stwierdził że wyrok 15 lat więzienia, to dla niego dużo, bo on jest miły, sympatyczny i grzeczny. Dobre wrażenie robi i na tym się trzyma cały czas. Dobrze się maskuje, co nie znaczy, że jest dobrym człowiekiem. To co na zewnątrz, nie musi być zgodne z tym, co wewnątrz człowieka.

To cecha wielu psychopatów. Bardzo często bywa tak, że zboczeniec z pozoru jest ułożonym człowiekiem. Pozornie mili grzeczni, uczynni, kochający mężowie potrafią być potworami. Nie ma jednego wzorca, jak ma wyglądać morderca. Dostrzegała pani cokolwiek niepokojącego w związku córki?

Uchodzili za dobre małżeństwo, zwłaszcza gdy  patrzyło  się na nich z boku. Jak było wewnątrz, tego do końca nie wiem. Marek wydawał się być dobrym mężem. Był bardzo dobrym ojcem, rozpieszczał córkę. Ania trzymała dyscyplinę w domu, bo on by córeczkę rozpuścił.

Kiedy skończyła się idylla? Jakie były symptomy, że dzieje się źle?

On na pierwszej rozprawie opowiadał o całej tej sytuacji, między innymi mówił też o tym, jaki miał stosunek do żony. Między innymi powiedział, że zaraz po nieudanym in vitro stwierdził, iż nie kocha Ani i chciał się z nią rozstać. Ale tak się akurat stało, że naturalnymi siłami Ania zaszła w ciążę. Zatem on z nią został. Twierdził, że zrobił to dla dobra dziecka. Dla mnie to jest bardzo niedojrzała sytuacja, został jedynie po to, aby dziecko zatrzymać przy sobie. I dlatego pozbawił życia Anię? Dominika urodziła się w styczniu 2010, a on już w 2009 roku stwierdził, że nie kocha żony.

Czy córka zwierzała się pani z problemów małżeńskich?

Ania w październiku 2011 roku mówiła, że są jakieś problemy w małżeństwie. Najpierw powiedziała o tym swojej siostrze, a później rozmawiała ze mną, że Marek ma kochankę.

Uwierzyła w to pani?

Myśmy to wtedy ze starszą córką zbagatelizowały. Jakoś nie dawałyśmy wiary temu, co Ania mówiła. Ona poruszała te tematy kilka razy, a myśmy mówiły, że to niemożliwe. Ponieważ tam wcześniej nie działo się nic złego. Uważałyśmy, że to jest jakiś jej wymysł. Były takie momenty, że dawały mi trochę do myślenia. Wydział przestępstw gospodarczych, w którym Marek pracował, przynosił do banku, w którym ja byłam zatrudniona, poręczenia majątkowe. Codziennie któryś z pracowników tego wydziału przychodził do banku i wpłacał te pieniądze. I ta Wioletta tez przychodziła.  Wtedy jeszcze nie wiedziałam, że to jego kochanka z pracy w policji. Kiedyś w obecności Marka zażartowałam, że on swoimi uczuciami obdarzył chyba Wioletkę: „Taka fajna, włosy kręcone, duże niebieskie oczy” – tak wtedy powiedziałam.  On odwrócił się do mnie i tak dziwnie na mnie spojrzał. Odebrałam to wtedy jako karcące spojrzenie: „Co ty kobieto wygadujesz”. Z perspektywy czasu wiem, że to był strzał w dziesiątkę. Później Ania pytała, czy to rzeczywiście jego kochanka. Ale Marek się wypierał, przecież by się nie przyznał. Ale wtedy nikt nie był tego świadomy.

Wówczas już zaczęło się sypać to małżeństwo?

Było tak, że Marek dostawał telefon i wychodził. Po czym wracał za dwie-trzy godziny. Ania nie rozmawiała z teściową, więc sądziła, że to mama dzwoni do Marka i on do niej jeździ. On  tymczasem spotykał się z kochanką. A gdy Ania pracowała do południa, to on ją przywoził do domu. Dowiedziałam się o tym później z akt sprawy.

Nie zaproponował Ani rozwodu?

Nie. On  cały czas obiecywał kochance, że się rozwiedzie, ale nie wie, jak napisać pozew. Tak kręcił. Wioletta przed sądem opowiadała o tym i zastanawiała się, dlaczego policjant nie potrafi poradzić sobie z napisaniem pozwu, którego wzory można znaleźć nawet w Internecie. Wioletta myślała o związku z Markiem bardzo poważnie, ale on traktował ją jak „dupę” – tak powiedziała wprost ta dziewczyna w sądzie. I nie chciała dalej w tym tkwić. Mówiła, że jak opuszczali mieszkanie Marka i Ani, to on zawsze sprawdzał, czy wszystko jest na swoim miejscu, czy nie zostawia jakichś śladów, a jednocześnie opowiadał, że rozwód jest w trakcie.

Córka nie dostrzegała, że dzieje się coś złego?

Ania bardzo często pytała Marka, czy ją jeszcze kocha. Odpowiadał, że tak. A czym bliżej było tej tragedii, to mówił że musi się nad tym zastanowić. Potem gdzieś wychodził i po dwóch czy trzech godzinach wracał z kwiatami. Wtedy wyznawał Ani miłość. Zupełnie co innego mówił w tym czasie kochance. Działał na dwie strony.

Nie da się długo ukrywać podwójnego życia.

Była kiedyś taka krytyczna sytuacja. Ania zadzwoniła i zapytała, czy przyjmiemy ją z powrotem do domu. Powiedziałam, że oczywiście. Zapytałam też, co się dzieje. A Ania na to, że  nic. Czułam, że coś jest nie tak. Pojechałam wtedy do niej do domu. Była tam awantura, Ania wyjmowała ubrania z szafy i wrzucała je do walizki. Marek w tym czasie siedział przy komputerze. Była zła, że przyjechałam: „No to zajmij się Dominiką, jak już jesteś” – powiedziała i zamknęła drzwi od sypialni. Nie słyszałam dokładnie, o czym oni rozmawiali. Ania wiele razy swoim zachowaniem pokazywała mu, że jest nieszczęśliwa, niezadowolona, że brakuje jej akceptacji i miłości. Ona dużo o tym mówiła, że on jej już nie kocha, że się nią nie interesuje i robi wszystko, aby tylko uciec z domu. Ona nie chciała się godzić na jego wyjazdy w góry. A on się nawet jej nie pytał o zgodę. W piątek brał swoje rzeczy i sprzęt, jak szedł do pracy. Wracał w niedzielę wieczorem. Na tych wyjazdach niby z pracy on był z Wiolettą. Podobno do tego pierwszego kontaktu seksualnego z  nią doszło na takim wyjeździe w góry.

Czy dochodziło między córką i zięciem do awantur, do przemocy domowej, czy on ją bił?

Nic mi o tym nie wiadomo. Jeśli ktoś miałby tam podnosić głos, to tylko Ania. Marek był z takiej rodziny, gdzie nawet w  największych emocjach mówiło się głosem na jednym poziomie. U nas w domu, jak się człowiek zdenerwował, to jednak przechodził na wyższe tony. Jeśli Ania się kłóciła z nim, to on mówił pewnie szeptem, tylko że groźnym głosem. Natomiast Ania była bardziej impulsywna.

W jak sposób dowiedziała się pani o zaginięciu córki? W dniu jej zniknięcia rozmawiała z nią pani kilka razy.

Z ostatniej mojej rozmowy telefonicznej z Anią wynikało, że była bardzo szczęśliwa. To była sobota. Opowiadała, że  wykąpała z Markiem Dominikę w basenie, który mieli na balkonie. Mówiła mi, że miło spędziła ten dzień. Potem rozmawiałyśmy jeszcze, gdy przygotowywała Dominikę do snu. Marek w tym czasie pojechał po zakupy. On nawet do mnie dzwonił, o coś pytał, konsultował się ze mną przez telefon. To było w ten wieczór, kiedy zaginęła Anna.

Późniejszy przebieg zdarzeń znamy już tylko z relacji Marka G.

Twierdzi on, że gdy wrócił do domu, to zrobił sobie kolację. Dominika już spała, musiała być zatem co najmniej 20.  Rzekomo wtedy zaczęła się awantura. Rzekomo Ania zarzuciła mu, że nie podlał kwiatków na balkonie. Wówczas ponoć miała spakować walizkę i wyjść z domu. Następnego dnia Marek zadzwonił  do mnie i zapytał, czy Ania do mnie dzwoniła. Powiedział mi, że Ania wczoraj wieczorem wyszła z domu i do tej pory jej nie ma, a on nie ma z nią kontaktu telefonicznego. Powiedziałam, aby zgłosił zaginięcie na policję. Ale on tego nie zrobił od razu, ale dopiero zrobił w poniedziałek, po dwóch dniach.

Był policjantem, na pewno wiedział, że w przypadku zaginięć liczy się każda chwila.

On podobno najpierw pojechał do pracy i rozmawiał ze swoim szefem i ten mu powiedział, żeby zgłosił zaginięcie żony. W niedzielę był też z Dominiką na obiedzie u swoich rodziców. Ustalił z ojcem, że trzeba zgłosić zaginięcie Ani na policję. Ale przez cały czas poszukiwań zdzwonił do Ani tylko w noc jej zaginięcia, a potem już nigdy nie wykonał żadnego połączenia.  Nie podjął  próby skontaktowania się z nią. Bo doskonale  wiedział, co się stało.

W dniu zaginięcia komórka pani córki jeszcze przez trzy godziny logowała się wokół miejsca zamieszkania.

Był aktywny do godziny 24.00 w okolicy zamieszkania Ani. Potem został wyłączony i ponownie zalogował się w Katowicach, w pobliżu dworca kolejowego.

Być może telefon Anny zostawił w domu, żeby nie było można określić, gdzie Marek G. w tym czasie się znajdował, żeby nie można było namierzyć, gdzie jeździł.

Najprawdopodobniej wtedy ukrywał ciało Ani, były dwie godziny takiej przerwy. Mógł w tym czasie dojechać w wiele miejsc. Potem z bilingu wynikało, że Ania znajduje się w Katowicach, w okolicach dworca, na ulicy Kochanowskiego. Ja myślałam, że ktoś ją porwał, że ją przetrzymuje tam  i gwałci. To były pierwsze takie wersje. Pomału się to wszystko wykluczyło, wiele dowodów zaczęło wskazywać na Marka. Śledczy zastanawiali się nad tym, dlaczego przez prawie półtora dnia telefon cały czas logował się w Katowicach i to w jednym miejscu. Potem jednak się rozładował. Policjanci zauważyli, że obok dworca jest poczta, i ta placówka przyciągnęła ich uwagę. Tymczasem Marek twierdził, że pojechał do Katowic, aby sprawdzić, czy Ania  nie pojechała pociągiem do Gorzowa. Ja wtedy byłam tam u córki Agnieszki. Jednak Marka nie zrejestrował monitoring na dworcu, jego tam wcale nie było.

Wtedy śledczy zainteresowali się pocztą. Poszli tam dowiedzieć się, czy w porze nocnej nie wysyłano żadnych przesyłek. Okazało się, że były dwie: jedną z nich się zainteresowali. Ponieważ była nadawana do Niemiec i okazało się, że ta paczka miała zwrot i była w Koluszkach, w magazynie przesyłek nieodebranych.

W tej paczce był telefon Ani. Ta przesyłka miała wskazywać, że Ania  Telefon był wyczyszczony i włączony na odbiór. On myślał, że na poczcie od razu go wsadzą do samochodu i pojedzie do Niemiec. I po drodze będzie ślad jego logowania. Jednak co prawda na poczcie przyjęto przesyłkę w sobotę, ale procedura wysyłania zaczyna się w poniedziałek. On nie był tego świadomy. Pomylił się też w adresie, gdyż takiego odbiorcy nie było.  Podał też fikcyjny adres. Zatem przesyłka trafiła do depozytu w Koluszkach. Twierdził, że żona kazała mu to wysłać i on to zrobił w środku nocy, akurat wtedy, gdy Ania zaginęła.

Jak pani sądzi, gdzie mógł ukryć ciało Ani?

Takich miejsc może być bardzo wiele. W Czeladzi niedaleko M1 są zalane wodą wyrobiska po piasku. Te tereny były przeszukiwane  przez nurków. Niestety nic nie znaleźli. Takimi miejscami, na które on reaguje, jak w czasie badania wariografem, są tereny niedaleko Siewierza oraz między Sosnowcem a Jaworznem, tam są takie tereny pokopalniane. Tam Marek G. był widziany. Jednak to za duży obszar, żeby go sprawdzić, a za mało jest konkretnych dowodów wskazujących na to, czy inne miejsce.

Jak wyglądały poszukiwania Anny? Czy pani zięć brał w nich aktywny udział?

Zrobił tylko tyle, że po namowie zgłosił, iż ona zaginęła. Nie angażował się w poszukiwania Ani, podobnie jak jego rodzina. Jego ojciec powiedział przed sądem, że nie włączy się w poszukiwania synowej, gdyż właśnie pakowali się na wakacje i nie mieli na to czasu. Ich to po prostu nie interesowało.

Natomiast, gdy jego koledzy policjanci chcieli zorganizować poszukiwania, to Marek im powiedział, że są odpowiednie instytucje, które się tym zajmują. Więc dali sobie spokój.

Podobno Marek G. nie tylko nie pomagał, ale wprost przeszkadzał, utrudniał poszukiwania?

To było w listopadzie 2013 roku, wtedy zostałam wezwana do Miejskiego Zarządu Gospodarki Komunalnej w Czeladzi. Chodziło o plakaty powieszone w Sosnowcu i w Czeladzi. Okazało się, że Marek zwrócił się do Straży Miejskiej z prośbą i interwencję, aby te plakaty usuwać. Podczas rozprawy w sądzie jego adwokaci powiedzieli, że rozwieszanie plakatów było złośliwe z mojej strony, bo to już był 2013 rok. A ja ciągle obwieszałam okolice jego miejsca zamieszkania plakatami. Dlatego on jest sam zrywał, a potem, jak już nie mógł sobie dać rady, to zawiadomił Straż Miejską.

Czy Marek angażował się w programy telewizyjne, które zmierzały do nagłośnienia wyjaśnienia sprawy Anny?

Było kilka takich programów i reportaży, wystąpił tylko raz w „Ktokolwiek widział, ktokolwiek wie”. Za każdym razem proponowaliśmy, żeby brał w nich udział, ale odmawiał. Mówił, że jest  pracownikiem operacyjnym policji i nie może się ujawniać. Po czym z dziesięć jego zdjęć było  w „Dzienniku Zachodnim”, gdy oddawał honorowo krew,  i wtedy już nie ukrywał, że jest pracownikiem operacyjnym. Niedawno napisał list do TVN, że przed kamerami opowie, jak to było. I ten program wyemitowano. Nie powiedział w nim nic nowego. Wybielał jedynie siebie.

Czy była to zbrodnia wyrachowana, zaplanowana?

Z tego co wiem, to wszystko było przygotowane wcześniej, to było przemyślane w każdym szczególe. On wiedział, co ma zrobić.

Jaka była rola Krzysztofa  Rutkowskiego w tej sprawie, czy wam pomógł?

Mieliśmy z nim spotkanie w Mysłowicach, w hotelu. To była konferencja prasowa. Zrobił tyle, że nagłośnił tę sprawę, chociaż wcześniej media już też o tym informowały. Ponieważ nic więcej się nie działo, a po pewnym czasie nie odbierał ode mnie żadnego ze swoich telefonów,  to rozwiązaliśmy z nim umowę.

Zwracała  się też  pani  do różnych jasnowidzów, a także oni do pani.  Czy to cokolwiek pomogło, wyjaśniło?

Trzech czy czterech przesłało mi swoje wizje, i one wszystkie się pokrywały. Wskazywano na  wodę, jakieś nieużytki, tereny poprzemysłowe i wszędzie występuje czerwona cegła. To są  powielające się wersje, chociaż nie wiedzą o sobie wzajemnie. Jednak żaden nich nie jest w stanie określić na mapie, gdzie szukać, chociaż zwykle potrafią robić takie rzeczy.

Anna zniknęła, Marek pozostał na wolności. Co działo się w tym czasie?

W niecałe dwa tygodnie po zniknięciu Ani, gdy Dominika wyjechała z jego rodzicami nad morze, poznał  na portalu randkowym kobietę z Warszawy. Była z nim niecałe dwa miesiące. Zeznawała przed sądem, że się zorientowała, iż on jest jakiś dziwny i szybko zerwała tę znajomość. Wtedy pojawiła się Justyna. Wtedy jeszcze  myśmy mogli chodzić do niego do domu, opiekować się Dominiką, gdy on pracował. Było jeszcze między nami trochę takich normalnych relacji. Wtedy, jak to kobieta, myszkowałam nieco po mieszkaniu. A może coś znajdę? I swego czasu znalazłam kopertę z biustonoszem i adresem tej Justyny. Tymczasem rzeczy Ani były usuwane domu, pomału znikały z szafy.  Justyna z nim zerwała, jak go aresztowali. Ona na rozprawie powiedziała, że przemyślała wszystko i go kocha, że jest facetem jej życia i ona będzie przy nim trwać do  końca. Mówiła o nim w samych superlatywach.

Jak Marek ustawiał Dominikę w stosunku do was po zaginięciu Anny?

Zaczął proces wymazywania z pamięci dziecka wszystkiego, co dotyczyło Ani. Wszystko, co kojarzyło się z mamą, było usunięte z domu. Nie było jej żadnych zdjęć, pamiątek, nie było czegokolwiek, co łączyłoby się z matką. Twierdził cały czas, że Dominika w ogóle nie tęskni, nie wspomina matki. A gdy spotykała się z nami, to bez przerwy mówiła o mamusi.  Dyrektor żłobka opowiadała przed sądem, że Dominika była taką gadułą, podobnie jak jej mama, ale jak zaginęła Ania, to się  wyciszyła i w ogóle nic nie mówiła. Gdy dzieci opowiadały, co robią w weekend: „Mama to, a mama tamto”. to  Dominika też chciałaby coś powiedzieć, i mówiła „mama..” i  przerywała,  odchodziła gdzieś na bok i naburmuszona patrzyła na inne dzieci. Jeszcze niedawno mi mówiła, że to jest niesprawiedliwe, bo wszystkie dzieci mają mamusie, a ona nie.

Z kim jest teraz córka Ani?

Dominika była przez dwa lata z nami. Ustaliliśmy z naszą starszą córką, żeby ją wyrwać z tego środowiska dla jej bezpieczeństwa. Moja  córka z zięciem są, od  6 sierpnia 2018 roku, jej rodziną zastępczą i jest z nimi. Ale rodzice Marka co  trzeci weekend w miesiącu zabierają ją na dwa dni i w co drugie święta ma być u nich. Ojciec też dzwoni dwa razy w tygodniu, może rozmawiać z córką.

Czy ona wie, co się stało?

Dominika nie wie tego. Wie tylko, że mamusia nie żyje. Zdaje sobie sprawę, gdzie jest jej ojciec, gdyż dziadkowie byli tak uprzejmi, że ją dwa razy zabrali do tego aresztu.  Ale Dominika nie wie, za co on tam jest.

Jak doszło do zatrzymania Marka?

Przyszli do niego do domu rano. Poprosili, żeby ubrał Dominikę i Justyna zaprowadziła ją do przedszkola. Dopiero  wtedy go skuli i zabrali. W areszcie od początku nie przyznawał się do winy. Powiedział tylko: „No, to jestem utopiony, odmawiam składania jakichkolwiek zeznań.

Nie prościej było mu się rozwieść się z Anną?

On był świadomy tego, że nie dostanie Dominiki.

Więc lepiej było zabić jej matkę? I to był motyw?

Prawdopodobnie tak.

Czy wyrok w tej sprawie satysfakcjonuje panią?

Absolutnie nie. Wygląda na to, że nie tylko mnie. Teraz do sądu trafiło pięć apelacji. Trzy kancelarie adwokackie, które reprezentują Marka G., napisały po jednej apelacji. Także prokuratur i  mój pełnomocnik, Arkadiusz Ludwiczek złożył apelację.

Czy Marek kiedykolwiek panią przeprosił za to, co się stało?

Pan chyba żartuje.

To, co zrobił Marek G., wpłynęło też bardzo na życie innych osób. Choćby Wioletty, która wcześniej była jego kochanką. 

Spotkaliśmy się z nią w sądzie. Ja jej nawet nie poznałam. Podeszłam pod drzwi przeczytać wokandę i z ławki podniosła się kobieta: „Dzień dobry pani Michalino. Ja panią chciałam bardzo przeprosić” – zwróciła się do mnie. Wtedy się zorientowałam, że to jest ta Wioletta. Ona zaczęła płakać i ja zaczęłam płakać. Tak mi się żal zrobiło tej kobiety, przytuliłam ją do siebie i ona mi się wypłakała. Po czym powiedziała: „Proszę mi wierzyć, chciałabym być teraz na miejscu Ani. Jak ja bym się chciała z nią zamienić”. Ja sobie wtedy zdałam sprawę, z jakim ciężarem ona żyje. Po rozstaniu z Markiem założyła rodzinę, ma syna. Powiedziałam jej, żeby się nie czuła winna, że ja nie mam do niej pretensji, żeby żyła szczęśliwie. „Masz dla kogo żyć, masz rodzinę, masz syna” – powiedziałam jej. Potem na sali rozpraw był zarzut ze strony obrońców, że myśmy się na pewno znały, bo to spotkanie na korytarzu o tym świadczyło. Sędzia nie wiedział, o co chodzi. Wówczas Wioletta przed sądem opowiedziała, co zaszło dziesięć, piętnaście minut wcześniej.

Teraz tylko od jego dobrej woli będzie zależeć, czy wskaże miejsce, w którym leży ciało Anny. Ale nie chce tego zrobić. Jak pani myśli, czy jest szansa na odnalezienie Ani? Poprosiła go pani kiedykolwiek, aby wskazał to miejsce?

Nie miałam możliwości do tej pory z nim rozmawiać. Może w apelacyjnym będzie okazja.

Jak pani myśli, czy jest jakakolwiek szansa znaleźć pani córkę?

Może gdy będzie jakaś budowa,  inwestycja, to może ktoś znajdzie tą walizkę ze zwłokami. Może kogoś zainteresuje i będzie to ktoś tak uczciwy, że zgłosi to policji. Bo zatrzymana inwestycja, to są kłopoty.

Co pani czuje do zięcia, który wydawał się być mężczyzną życia pani córki?

Ja w ogóle nie pamiętam o nim. On nie istnieje dla mnie. Nie czuję do niego złości ani nienawiści. Jego po prostu dla mnie nie ma.  Jak mogę cokolwiek czuć do kogoś takiego? Nie mam żadnych uczuć wobec niego.

Rozmowa pochodzi z książki Janusz Szostaka „Urwane ślady”.

KSIĄŻKA TU DO KUPIENIA

Zobacz również: