Prawie 120 kilometrów na godzinę gnał nad ranem 1 stycznia tego roku Szosą Lubicką w Toruniu 51-letni taksówkarz. Prowadzony przez niego mercedes zmiótł z przejścia dla pieszych parę emerytów. Zginęli na miejscu. 4 października zapadł wyrok w tej sprawie. Proces i orzeczenie w tej sprawie wzbudziły wiele emocji.

Noc sylwestrową z 2017 na 2018 rok 68-letni Janina G. i Jerzy P. spędzili na zabawie u znajomych. Oboje byli wdowcami i od trzech lat mieszkali razem. Aby w Nowy Rok wrócić do swojego mieszkania, musieli przejść przez trzypasmową Szosę Lubicką w Toruniu, gdzie można jechać 70 kilometrów na godzinę. W dzień jest tam czynna sygnalizacja świetlna, ale w noworoczny ranek była wyłączona. Pulsował tylko żółty sygnał ostrzegawczy Na zapisie z monitoringu widać, że oboje patrzą w prawo, skąd mogą nadjechać auta. Przepuszczają jeden samochód i wchodzą na pasy. Znów spoglądają w prawo i przyspieszają kroku. Po chwili uderza w nich mercedes. Oba ciała zostają odrzucone na ponad 150 metrów.

Tętna nie było

32-letni Piotr K. stał wtedy akurat ze swoją dziewczyną na pobliskim przystanku miejskiej komunikacji. Tuż po uderzeniu pieszych przez auto pobiegł do ofiar. Wezwał pogotowie i potem sprawdził tętno mężczyzny.
– Nie wyczułem go – zeznał w sądzie. – Tętna kobiety nie było sensu badać. Jej ciało było w takim stanie, że na pewno nie żyła. Kierowca tego mercedesa tylko chodził wokół auta. Wyglądało, że jest w szoku.

51-letni taksówkarz był trzeźwy. W sylwestra 2017 roku pracował od 17:30. Przyznał się do winy. Wyjaśniał, że nie widział pieszych i dlatego nie hamował. Widoczność miał mu też utrudniać padający deszcz.

Toruńska prokuratura złożyła wniosek o tymczasowe aresztowanie tego kierowcy, ale sąd go odrzucił. Uznał, że wystarczającym zabezpieczeniem prawidłowego przebiegu postępowania przeciwko 51-latkowi będzie zakaz opuszczania kraju. A to dlatego, że podejrzany złożył obszerne wyjaśnienia i materiał dowodowy w tej sprawie został już zebrany. Nie było więc potrzeby stosowania najbardziej dotkliwego środka zabezpieczającego. Nie pomogło też zażalenie do drugiej instancji.

Proces w tej sprawie ruszył w lipcu tego roku w toruńskim Sądzie Rejonowym. Świadkowie zeznawali, że Jerzy P. i Janina G. byli aktywnymi emerytami, oddanymi rodzinie. Mężczyzna bardzo pomagał swojej najstarszej córce, wychowującej niepełnosprawne dziecko. Wspierała go w tym pani Janina. Był też oparciem dla syna. Szczególne relacje łączyły go z najmłodszym dzieckiem – córką Pauliną. Młoda kobieta była oczkiem w głowie taty. Od około pięciu lat mieszka w Holandii, ale regularnie się z tatą odwiedzali i często rozmawiali telefonicznie.

Przed tragedią pani Paulina zdążyła zobaczyć ojca w Boże Narodzenie. Po świętach ojciec odwiózł ja na lotnisko.

– Widziałam film z wypadku w Internecie – mówiła w sądzie. – Gdy zmarł tata, byłam w pierwszych tygodniach ciąży. Na skutek stresu poroniłam. Nie spałam, miałam koszmary…

List do rodzin

51-letni Mariusz G. oskarżony o spowodowanie tego wypadku przez większą cześć rozpraw siedział ze zwieszoną głową, często twarz zasłaniał dłońmi. Po wypadku przestał prowadzić taksówkę. Jest pod opieką lekarzy. Napisał list do rodzin ofiar.

– Wyraziłem w nich skruchę i ból. Odczuwałem taką wewnętrzną potrzebę, nikt mnie do pisania listów nie zmuszał. Chcę jeszcze raz przeprosić. Wiem, jaki ból wyrządziłem – mówił w sądzie.

Rodziny ofiar wypadku przeprosiny odrzuciły. Ten list potraktowały tylko jako gest na użytek procesu.

– Nie wierzę w jego szczerość – mówił na przykład Krzysztof G., syn Janiny G. Podobnie wypowiadali się córka i syn Jerzego P.

– Oskarżony spotkał nas na korytarzu sądu. Powinien chociaż spojrzeć nam w oczy i powiedzieć „przepraszam” – stwierdził syn Jerzego G.

Prokurator Marcin Gawrysiak w mowie końcowej zażądał dla oskarżonego kary 6 lat bezwzględnego więzienia (maksymalna to 8 lat), zakazu prowadzenia wszelkich pojazdów mechanicznych przez 10 lat.

– Owszem, piesi mogli teren bardziej obserwować, cofnąć się i zatrzymać. Zgadza się, że w pewnym stopniu alkohol mógł wpłynąć na ich zachowanie. Ale oskarżony to zawodowy kierowca. Zobowiązany był do zachowania szczególnej ostrożności. Tymczasem przekroczył wszystko, co można było przekroczyć – mówił w mowie końcowej prokurator.

Przypomniał też, że Mariusz G. wjechał na to przejście dla pieszych co najmniej z prędkością 119 kilometrów na godzinę, a dozwolona tam to 70.

Obrońca taksówkarza, adwokat Adam Wygralak, zaproponował taką karę: 3 miesiące więzienia, 2 lata ograniczenia wolności, 3-letni zakaz prowadzenia pojazdów mechanicznych, 2 tysiące złotych wpłaty na Fundusz Pomocy Pokrzywdzonym oraz po 2 tysiące złotych częściowego zadośćuczynienia dla krewnych ofiar.

W mowie końcowej zwrócił uwagę na to, że Mariusz G. przyznał się do zarzucanego czynu i nie unika konsekwencji. Dodał, że zmarli swoją nieostrożnością sami przyczynili się do wypadku, co dla jego klienta powinno być okolicznością łagodzącą.

–  Mój klient będzie z tym żył do końca. Złożył naprawdę szczere przeprosiny rodzinie. I nie jest to gra na pokaz, ani gra obrony – podkreślił obrońca.

Dla kogo 8 lat

4 października tego roku w toruńskim Sądzie Rejonowym zapadł wyrok w tej sprawie. 51-letni Mariusz G. skazany został na razie nieprawomocnie na dwa lata i sześć miesięcy więzienia, 3 lata zakazu prowadzenia pojazdów i musi zapłacić też kary finansowe.

–  Żaden wyrok nie zwróci nam zmarłych, ale jestem zadowolony, że w tej sprawie zapadła kara bezwzględnego pozbawienia wolności – powiedział tuż po tym wyroku syn jednej z ofiar. – Z drugiej strony jednak kodeks za takie przestępstwo przewiduje nawet 8 lat więzienia. To kto otrzymuje takie kary, skoro za śmierć dwóch osób na pasach sąd orzeka dwa i pół roku.

Zdaniem sądu 51-latek obciąża rzeczywiście fakt, że jechał 119 kilometrów na godzinę w miejscu, gdzie dozwolona jest 70. Ale jeszcze gorsze w tej sytuacji było to, że nie wystarczająco obserwował, co dzieje się na jezdni i w jej pobliżu.

Sąd znalazł też kilka okoliczności łagodzących, które miały przede wszystkim wpływ ma wysokość kary. Oskarżony przyznał się do winy. Przez całe postępowanie nie podważał materiału dowodowego. Przeprosił ofiary i nigdy nie był karany. Nawet nie miał żadnych punktów karnych.

Na taki wyrok miało również wpływ to, iż sąd uznał, że do tej tragedii przyczynili się trochę piesi. Też nie zachowali szczególnej ostrożności wchodząc na przejście. Nie do końca mieli obserwować, co dzieje się na jezdni, a gdy już weszli na pasy również nie byli dość ostrożni i na to mógł mieć wpływ wypity wcześniej alkohol.

– Ale chcę żeby to jasno wybrzmiało. To kierowca jest sprawcą tego wypadku, a nie piesi – powiedział sędzia Jędrzej Czerwiński, który dużą część swojego ustnego uzasadnienia wyroku poświęcił też wysokości wyroku.

– Dla kogoś kto nigdy nie siedział w więzieniu dwa i pół roku za kratami to naprawdę dotkliwa kara – przekonywał sędzia Czerwiński.

Waldemar Piórkowski

Fot. Policja

W tamtą feralną noc Mariusz G. prowadził mercedesa. Jechał prawie 120 kilometrów na godzinę

Zobacz również: