Irpień
Foto: Twitter/Nexta

Sytuacja cywilów w bombardowanych ukraińskich miejscowościach jest tragiczna. W jednym z miast nieopodal Kijowa jest wyjątkowo dramatycznie. „Żywych tu już prawie nie ma” – powiedział jeden z żołnierzy.

W Irpieniu zostali tylko ci, którzy muszą

Irpień nazywany jest jedną z „bram” do Kijowa. Pewnie z tego powodu, obecnie trwają intensywne walki o to miasto między Ukraińcami a Rosjanami. Mówi się, że jeśli Irpień zdobędzie rosyjska armia, działania wojenne przeniosą się na przedmieścia stolicy.

Sytuacja w mieście jest bardzo zła. Niemal nieustannie strzelają snajperzy. Tak jak w prawie każdym innym zakątku Ukrainy spadają bomby. Wiele budynków mieszkalnych przestało już istnieć. Na piętra tych, które jeszcze stoją, raczej nikt się nie dostanie. Wszystko jest bowiem zagruzowane.

Z miasta ewakuowali się wszyscy ci, którzy zdążyli. Pozostały jedynie osoby, które nie chciały opuścić schorowanych członków rodziny. Jak mówią, ktoś musi opiekować się ich najbliższymi. Sporo Ukraińców nocami chroni się w piwnicach, a w ciągu dnia zajmuje się chorymi członkami rodziny.

Na zdjęciach miasta widać doskonale jak bardzo jest zniszczone. W parku można dostrzec leje po bombach, a także ludzkie zwłoki. „Nowoczesne bloki zostały zdewastowane przez rosyjską artylerię, zabitych czasem nie da się nawet wyciągnąć. Ci, którzy przeżyli, często nie mogą się wydostać z budynków. Żywych tu już prawie nie ma” – przyznał jeden z żołnierzy.

O złej sytuacji w Irpieniu świadczy również inny fakt. Otóż mer tej podkijowskiej miejscowości zakazał wjeżdżać do niej dziennikarzom. Decyzja Ołeksandra Markuszyna podyktowana była tragicznymi wieściami. W niedzielę 13 marca w Irpieniu Rosjanie zabili amerykańskiego reportera Brenta Renauda.

źródło: onet.pl

Zobacz również: