fot. East News

 Ojciec zadał dwulatkowi cios w głowę. Potem zostawił go samego w pokoju. Wrócił następnego dnia i uderzył dziecko w brzuch.  Malec umierał  w samotności przez  trzy dni. Kiedy umarł, rodzice zapakowali go do torby. Najpierw chcieli spalić jego ciało, potem zamurować w ścianie lub upozorować porwanie. Ciało 2-letniego Szymona znaleziono 19 marca 2010 roku nad jeziorem w Cieszynie. Jednak przez dwa lata nie można było zidentyfikować zwłok.

12 lat więzienia dla Jarosława R. oraz 10 lat dla Beaty Ch. – takie kary wymierzył w 1 czerwca 2017 roku katowicki sąd okręgowy rodzicom dziecka zmarłego siedem lat temu w wyniku obrażeń po silnym uderzeniu w brzuch. Sąd uznał, że było to zabójstwo z zamiarem ewentualnym.

– Apelacja od wyroku na pewno zostanie złożona – zapowiedział obrońca Beaty Ch. Michał Ergietowski. Także obrońca Jarosława R. Andrzej Herman nie zgadza się z orzeczeniem. – Nie akceptuję poglądu aby zasadne było przypisanie oskarżonemu, a w konsekwencji obojgu oskarżonym, zbrodni zabójstwa, nawet w zamiarze ewentualnym – oznajmił Herman.

Apelacji nie wykluczył też prokurator Arkadiusz Jóźwiak. Chodzi o wymierzoną oskarżonym karę. Był natomiast zadowolony, że sąd zgodził się z oceną prokuratury i przyjął, że było to zabójstwo z zamiarem ewentualnym.

Proces w tej sprawie odbywał się po raz drugi, poprzedni wyrok został uchylony.

Szymon zmarł w lutym 2010 roku. Jego ciało zostało porzucone w stawie w Cieszynie. Śledztwo zostało umorzone w kwietniu 2012 roku z powodu niewykrycia sprawców.

Do sprawy wrócono, gdy do ośrodka pomocy społecznej w Będzinie zgłosiła się osoba, która twierdziła, że od dawna nie widziała dziecka sąsiadów. Rodziców chłopca zatrzymano w czerwcu 2012 roku.

Wszyscy żyli tą sprawą

Przy ulicy Wiślańskiej, na obrzeżach Cieszyna wszystko wygląda dziś inaczej. Wokół czterech niewielkich stawów, dwóch z każdej ze stron ulicy, mnóstwo kolorowych krzewów, rosłych drzew pełnych liści, i pod dostatkiem zieleni. Ale tamtego ranka – 19 marca 2010 roku – widok przedstawiał się zgoła inny.

– Kiedy znaleziono tutaj małe ciałko chłopczyka, było ponuro. Jak zawsze o tej porze roku, kiedy zima ustępuje, a do wiosny pozostało jeszcze trochę czasu – przypomina Stanisława z ulicy Mlecznej – Skończyło się bardzo młode życie!

Wszyscy mieszkańcy okolicznych ulic: Braci Misiornych, Kępnej, Gospodarskiej, i z pięćset metrów oddalonej przelotowej, Bielskiej, żyli tym wydarzeniem.

Bezimienny malec

Cały kraj żył poszukiwaniem bliskich chłopczyka, którego zwłoki odkryto w torbie unoszącej się na jednym z czterech stawów przy Wiślańskiej.

– Znaleźli je dwaj chłopcy z Kępnej – wspomina Stanisława  Szli rano i zauważyli, że coś się kołysze blisko brzegu, na zabagnionym stawie.

Nikt nie wiedział, jak się nazywało martwe dziecko. Nie znaleziono żadnej informacji o nim, ani kim są rodzice malca. A potem cała Polska oglądała na ekranach telewizorów zdjęcia operacyjne policji przedstawiające twarz małego blondynka. Pisano o nim w gazetach. Zdjęcia z jego podobizną przyklejano do słupów, drzew i murów. Kto go zna i skąd jest?

Sekcja zwłok małego wykazała, iż dziecko nie zmarło przez utonięcie, lecz znacznie wcześniej. Od pęknięcia jelit, zapewne na skutek pobicia. Chłopczyk miał też podrapania i liczne sine ślady na brzuchu i reszcie ciała.

Śledczy nie mieli wątpliwości: – Ktoś to dziecko wrzucił specjalnie do tego stawu, dla zmylenia śladów.

Nieżyjącego dwulatka nazywano w Cieszynie „Jasiem”.

– Musiał być z dobrego domu, był dobrze ubrany  – mówiono.

2
fot. policja

Spodenki, czapeczka, czerwona nowa kurtka, nowe buciki na specjalne zatrzaski, wszystko zagranicznych marek. Te buciki były czeskie, i to chyba zmyliło wszystkich.

Cieszyn plotkował

 – Kiedy w końcu zatrzymano w Będzinie jego prawdziwych rodziców, od razu skojarzyłam… dodaje  pani Stanisława, która ma swoje lata i niejedno już widziała.

Od strony Cieszyna cztery stawy przy ul. Wiślańskiej są pierwszymi stąd w kierunku Skoczowa, Ustronia  i Bielska-Białej.

– Niewielkie, nie wszystkim są znane, a z Będzina przecież ponad sto kilometrów aż tutaj! Nocą podobnych po drodze mnóstwo. Jezior, większych i mniejszych oczek wodnych a nawet rzek… Dlaczego akurat tutaj pozbyli się zwłok dziecka? Może ślad czeski nie jest bezzasadny?  – zastanawia się kobieta. Czytała w gazetach, jak ze dwa lata temu, w kwietniu 2011 roku, gruchnęło po mieście, że jest jakiś nowy trop. Czeski. I, że ktoś widział na jakiejś melinie w centrum Bielska podobnego chłopczyka.

– I Szymaszek miało ponoć na imię to chłopie… Ale, jak czeskie dziecko mogło mieć takie imię? A może to ten sam! A rodzice nim handlowali? Dziś ludzie dziwne rzeczy wyprawiają

pani Stanisława wietrzy sensację.

– Szymaszek ten, ze swą matką, Czeszką, Mileną, takie miała ponoć imię ta kobieta, przez kilka dni mieli mieszkać w Bielsku – raz jeszcze powtarza Stanisława – A potem ślad po nich zaginął.

Ale „czeskiego śladu” nie podjęła dalej bielska prokuratura.

– Opis tamtego chłopczyka świadczył, że był przynajmniej o rok starszy od Szymka – mówi Małgorzata Borkowska, rzecznik bielskiej prokuratury. Również kobieta była jedynie podobna. Tej Mileny w Czechach nie odnaleziono. Tamten ślad okazał się fałszywy.

Bezimienny „ Jasio” leżał już tymczasem pochowany na cieszyńskim cmentarzu.

Jego grób pokazywała telewizja. Widniał we wszystkich krajowych środkach masowego przekazu; opisywało go radio, pokazywały łamy gazet. Nawet przedrukowywała zagraniczna prasa. Można było w ciemno powiedzieć, że nie było w kraju nikogo, kto by nie słyszał o „Jasiu”!

Na ufundowanym przez miasto pomniczku z krzyżem, stały dziecięce zabawki: pluszowe miśki, słoniki, samochodziki, dinozaury i laleczki. Na specjalnym kamiennym sercu, obok zdjęcia wyryto, że żył dwa latka.

Na tropie rodziny

 Kontaktowano się z patologicznymi rodzinami, i takimi, korzystającymi z opieki społecznej. Penetrowano środowiska. Bez skutku jednak. Nikt nic nie widział, o nikim podobnym nie słyszał. Zdesperowana policja korzystała nawet z pomocy jasnowidza.

– Chłopczyk na pewno pochodził ze Śląska – upierał się słusznie przy swej wizji Krzysztof Jackowski. Jako pierwszy zauważył, iż dziecko musiało umierać w straszliwych męczarniach, widać było na policyjnych zdjęciach zgryzioną z bólu wargę.

Z powodu braku postępów w śledztwie, w kwietniu ubiegłego roku sprawę umorzono.

Zwrot nastąpił jednak niespodziewanie. Dwa miesiące później do Miejskiego Ośrodka Pomocy Społecznej w Będzinie zadzwonił anonimowy telefon.

– Rozmówczyni, przedstawiając się za sąsiadkę, powiadomiła nas, że już od dłuższego czasu, a właściwie od dawna, nie widuje małego syna sąsiadów, i podała ich adres – mówiła Agnieszka Siemińska, rzecznik prasowy będzińskiego MOPS-u.

Rysopis podany podczas rozmowy dziwnie odpowiadał nieżyjącemu „Jasiowi”. A, że sprawa tajemniczego chłopczyka z Cieszyna również nie było obca będzińskiemu MOPS-owi, to placówka od razu powiadomiła o tym fakcie policję.

W budynku przy ul. Piłsudskiego w Będzinie nadal nie mogą dojść, kto z czteropiętrowej kamienicy, przedstawiając się jako „sąsiadka”, mógł dzwonić do MOPS-u. I dlaczego ta kobieta nie zadzwoniła od razu na policję? Jakby wiedziała, do kogo ma sięgnąć za telefon. I to po tak długim czasie od śmierci Szymka. Zapewne wielokrotnie oglądała w telewizji policyjne zdjęcie nieżyjącego malca, albo czytała o nim w gazetach. Albo wiedziała i sumienie ją wreszcie ruszyło.

– Nikt się nie przyznał – mówi pan Henryk – Pytaliśmy również w innych kamienicach w pobliżu. To musiał być ktoś z ich znajomych, kobieta, która znała sytuację!

Kto wsypał, i dlaczego dopiero teraz, zastanawia się ciągle.

– W każdym razie dobrze w końcu zrobiła! Takie draństwo trzeba karać!

Czy pan Henryk sam coś widywał? Trudno powiedzieć. Do tamtej rodziny na piętrze w suterenie wchodziło się od strony ul. Piłsudskiego przez podwórze, a on jest człowiekiem zapracowanym. Nie interesuje się sąsiadami. Mało widzi… Ludzie z nich byli normalni, przeciętni raczej, tak sądzi. Nie rzucali się w oczy. Ale widywał czasami 6-letnią Wiktorię R. i 3-letnią Natalię R. – dwójkę dzieci Beaty Ch. (41 lat) Widział, jak matka wychodziła z dziewczynkami na spacery.. Trzecie jej dziecko, Szymonek widocznie jakoś umykał uwadze pana Henryka: – Nie widywałem go wcale.

W kamienicy sadzą, że coś musiało być nie tak, skoro ci, co wiedzieli, przez cały czas milczeli: – To niemożliwe, żeby ich rodziny o niczym nie wiedziały!

 Kto wiedział, a kto nie?

 Gdy komenda policji otrzymała z MOPS-u informację o anonimowym telefonie, nie zastano nikogo w mieszkaniu 41-letniej Beaty Ch. i jej 42-letniego konkubenta, Jarosława R.

12 czerwca 2012 roku roku pracownicy MOPS zapukali do drzwi Zenobii R. – matki Jarosława R. – na osiedlu Syberka w Będzinie. Chcieli numer telefonu jej syna. Od razu im go podała. Zaś kilka dni potem, w połowie czerwca Zenobia R. zgłosiła się sama na policję ze zdjęciem Szymka. Pokazała fotografię wnuka, informując, jak mu na imię. Rozpoznała też Szymka na operacyjnej policyjnej fotografii. Tej samej, umieszczonej na płycie cieszyńskiego grobu.

Wtedy na dobre rozpoczęły się poszukiwania Beaty Ch. i Jarosława R.

Zenobia R. też nie mogła ich zastać w mieszkaniu przy Piłsudskiego, więc raz jeszcze udała się na policję i zgłosiła zaginięcie syna!

W końcu poszukiwana para powróciła pewnej nocy do swego mieszkania, o czym powiadomił policję uczynny sąsiad.

25 czerwca 2012 roku zatrzymano ich i aresztowano.  Beata Ch. i jej konkubent, Jarosław R., od razu przyznali, że cieszyński „Jasio” to ich syn Szymek. Ale go nie zamordowali. Był to jedynie nieszczęśliwy wypadek. Tak twierdziła matka chłopczyka. Wyjaśniała, że jedna z córek, bawiąc się w domu, tak niefortunnie zeskoczyła na brzuch leżącego Szymka, że w konsekwencji tego skoku doprowadziła do śmierci brata. A potem oni dwoje potracili głowy.

Nie potrafiła odpowiedzieć, dlaczego nie powiadomiła pogotowia, przez co dziecko zmarło w ogromnych męczarniach.

Potworni rodzice

 Za to bardziej rozmowny był konkubent kobiety, również ojciec pozostałej dwójki dzieci. Osobno przesłuchiwany przez policję od razu przyznał, że nie udzielił pomocy Szymkowi.

– Ale nie zabiłem! – powtarzał.

Obwiniał o wszystko Beatę, konkubinę, która w trakcie dalszego składania zeznań nadal ochraniała swego konkubenta. On zaś zeznawał, że gdy Szymek się urodził, jako siedmiomiesięczny wcześniak, i potem  gdy dorastał, matka dziecka traciła do niego cierpliwość.

– Wolno „łapał” i był zbyt powolny, i psychicznie chyba niedorozwinięty – twierdził jego ojciec, jakby był specjalistą w tej sprawie – I Beata zniecierpliwiona zawsze, biła go za tą powolność.

I mówił, że te wszystkie sińce i inne ślady na ciele dziecka, to jej robota: – Taka matka z niej właśnie, wyrodna…

Z powodu różnych obtarć na ciele, z podejrzeniem wykręcania rąk, z obrzękiem na łokciu, a nawet z podejrzeniem złamania rączki, Szymek wylądował raz w Centrum Pediatrii w Sosnowcu.

Beata Ch. i jej konkubent nie potrafili wytłumaczyć, dlaczego wsiedli wtedy z nieżyjącym już w ich mniemaniu Szymkiem do samochodu. Wkładając chłopczyka do torby, a torbę do bagażnika. Zabierając z sobą w drogę Wiktorię i Natalię. Dlaczego pojechali tak daleko pozbyć się ciała? Właśnie do tych czterech stawów, przy Wiślańskiej? I nie próbowali po drodze jednak sprawdzić, czy dziecko może przypadkiem jeszcze żyje?

Jego matka przyznała, że to ona wyrzuciła do stawu torbę ze swym synem w środku.

– Rzuciłam ją, tak jakby z brzegu, żeby znaleźli Szymka i pochowali – dodała zaraz.

Wszyscy razem na kilka dni pojechali potem do znajomych, do innego miasta.

Mała Natalia i Wiktoria, normalnie gadatliwe, musiały być mocno nastraszone, skoro milczały i nikomu nie pisnęły słówkiem, co widziały.

Prokuratura postawiła Beacie Ch. zarzut zabójstwa syna, a jej konkubenta oskarżono o nieudzielenie synowi pomocy.

 Zaniedbania służb

 Podczas przeprowadzanej osobno z każdym z podejrzanych wizji lokalnej przy ul. Piłsudskiego, tłum przechodniów zorientował się, kogo prowadzą do kamienicy policjanci.

– Mordercy! – krzyczano za Beatą Ch. i za Jarosławem R. Dzieciobójcy, nie wstyd wam!?

I to były tylko te najspokojniejsze z okrzyków, za którymi sypał się pod adresem dwójki zabójców grad przekleństw.

Sprawa nieżyjącego Szymka ukazywała bezwzględność i wyrachowanie morderczej pary.

Okazało się, że w czasie pierwszych poszukiwań będzińscy policjanci mieli Szymka na swej „rozpisce”. Byli również w mieszkaniu Beaty Ch. i jej konkubenta, wtedy zastając wszystkich w domu. Również MOPS miał odnotowanego malca w papierach, bo oprócz zasiłków na Wiktorię i Natalię, pobierano pieniądze także na Szymka! I to do czerwca ubiegłego roku! Czyli do samego momentu zatrzymania Beaty Ch.! Jak to było możliwe?

Z pomocy MOPS-u Beata Ch. korzystała od 2007 roku, pobierając zasiłek na dzieci. Od 2009 roku – po urodzeniu najmłodszej córki – przyznano jej nawet zasiłek z tytułu wielodzietności, przydzielany potrzebującym matkom, które mają trójkę dzieci, i więcej. MOPS przypominał także Beacie Ch. o każdym kolejnym terminie okresowego szczepienia syna, na którym za pierwszym razem nie pojawiała się z chłopcem.

– Na zlecenie prezydenta miasta od razu przeprowadzono w MOPS kontrolę – przypominała rzeczniczka A. Siemińska.

Sporo bałaganu znaleziono w tamtejszych papierach. I w związku z tym bałaganem, w połowie ubiegłego roku poleciało w placówce ze stanowisk dodatkowo jeszcze kilka osób. Tuż przed sprawą Szymka były inne niedociągnięcia, za które również posypały się kary. Co bardziej niechętni będzińskiemu MOPS-owi powiadali potem, iż informując organa ścigania o adresie Beaty Ch., placówka sama strzeliła sobie w kolano.

– Wszystko jest już dziś na miejscu i opanowane w MOPS-ie – słychać w Będzinie – Przez tamto zdarzenie właśnie, z tym małym chłopczykiem w tle…

Do października 2011 roku pieniądze na Szymka brała z będzińskiego MOPS-u jego babcia, Zenobia R. Od października zasiłek ten pobierała dalej Beata Ch. W sumie, jak obliczono, na rzecz nieżyjącego wyłudzono w ten sposób z będzińskiej placówki blisko 4 tysiące złotych.

Broniła się babcia, „teściowa” Beaty, że Szymka prawie wcale nie widywała: – Beata ciągle go woziła gdzieś po swej rodzinie!

Co mogło być prawdą, bo rodzina Beaty Ch. nie utrzymywała kontaktów z krewnymi jej konkubenta.

Sprawę badano szczegółowo, gdyż policjanci i przedstawiciele MOPS-u zarzekali się na wszystkie świętości, że w czasie tamtym kontroli widywali w mieszkaniu przy Piłsudskiego małego chłopczyka!

3
fot. Roman Roessler

Lubiła pieniądze

 Jak się okazało, Beata Ch. ma więcej dzieci.  Nie przyznawała się w będzińskim MOPS-ie do dzieci z poprzedniego małżeństwa, z 47-letnim Markiem D., do: 22-letniej Soni, 21-letniej Ani, 19-letniej Kasi, 18-letniego Kamila i 16-letniego Pawła. Jak się więc okazało, w sumie Beata Ch. miała ósemkę dzieci!

Marek D. nie miał zbyt dobrego zdania o swej byłej żonie: – Ale, żeby się dopuścić takiej zbrodni?

Gdy Marek D. pracował na kopalni, jakoś się z Beatą układało w domu. Lubiła pieniądze. Gdy z powodu redukcji etatów stracił robotę i poszedł na bezrobocie, wpadała na niego we wściekłość, sama się jednak nie zabierając do żadnej pracy. Ubliżała mu ciągle, że taki z niego fajtłapa życiowy, że nawet nie potrafi zarobić na rodzinę. A potem odeszła od niego bez słowa, pozostawiając dzieci bez matki. Najmłodsze poszły wtedy do domu dziecka, bo nie potrafił sobie z tym wszystkim poradzić.

Dzieci dorosły, jednak nadal nie przepadają za matką. Kontakty pomiędzy nimi jednak były. Chociaż sporadyczne.  Sprzeciwiał się im jedynie Jarosław R.  Szczególnie kontakty nasiliły się, gdy Anna D. 21-letnia córka Beaty Ch., dorobiła się własnego syna – Michałka. Okazał się podobny do Szymka.

No i kiedy Michałek już odpowiednio podrósł, babcia Beata Ch. nie obywała się bez wnuka.

– Nie zawsze go oddawałam pod opiekę matce – opowiadała potem Anna D. – Ale zdarzało się, że brała Michałka do siebie. Oddawałam syna pod opiekę matce w dobrej wierze.

No i wyjaśniła się sprawa małego dziecka w kamienicy przy Piłsudskiego.

Za każdym razem, gdy potrzebne było „zastępstwo”, to za Szymka pojawiał się mały Michałek. Szczególnie, gdy  miał przyjść ktoś z policji lub z MOPS-u, albo gdy potrzebne było szczepienie.

Anna D. zarzekała się, że nie miała pojęcia o procederze swej matki. I w tym względzie nigdy by „nie wypożyczała” swego dziecka. Kiedy Beata Ch. chciała „skorzystać” z Michałka w terminie obejmującym ostatnie dodatkowe szczepienie, coś ją tknęło: – I nie zgodziłam się, by pojechał do babci.

Nie lubiła, kiedy matka opiekowała się Michałkiem. Zadra w niej pozostała. Anna D. rzadko widywała Szymka, ostatnio w ogóle: Stale go woziła po krewnych, najczęściej do rodziny swego partnera.

Anna D. odwiedziła w Cieszynie grób przyrodniego brata i płakała: – Nie wiedziałam, że aż tak wyrodną mam matkę!

Nikt z rodziny Marka D. nie miał pojęcia, co zamierza Beata Ch. Również jej ojciec, Władysław Ch. z Mysłowic, który także był na grobie swego wnuka w Cieszynie. Długo stał nad nim w milczeniu. Z aresztu pisała do ojca list, żeby jej wierzył, że nie zabiła.

– Może przeniosę Szymka do Mysłowic, bliżej, pochowam obok grobu żony?

Stojąc nad tablicą upamiętniającą Szymka, zastanawiał się nad jego matką, adoptowaną kiedyś przez nich córką.

Po aresztowaniu syna Zenobia R. jakby się zapadła pod ziemię. Dla nikogo nie było jej w domu, z nikim się nie kontaktowała. Nie odbiera telefonów.

Jej sąsiedzi nie przepadali za Jarosławem R.: Najpierw był kierowcą w zakładzie pogrzebowym, potem jeździł na pogotowiu, a ostatnio pracował za kierownicą w skarbówce – mieszkańcy Syberki wyjawiają, czym się zajmował  – Nieraz wyjeżdżał gdzieś nad ranem od matki. Miał samochód do dyspozycji. Tam, nad ten staw, z Szymkiem, też pewnie służbowym autem pojechał!

Gdy Jarosław R. rozszedł się z żoną, miał konkubinę. Wyrzucił ją z dziećmi na ulicę, nim zszedł się z Beatą Ch.  Siostra Jarosława R., starsza od niego, Małgorzata, była zdziwiona tym co się stało: Jarek kocha dzieci na zabój, widziałam, jak lgną do niego.

Po zatrzymaniu Beaty Ch. i Jarosława R. opiekę nad Wiktorią i Natalią sąd rodzinny chciał przekazać Zenobii R. Nie było jednak żadnej więzi pomiędzy babcią a wnuczkami.

Nic między nimi nie iskrzyło.

W celi z  matką Madzi

Bielska Prokuratura Okręgowa również nie miała złudzeń: – To niemożliwe, by nikt z bliskich rodziny nie wiedział, co się działo z Szymkiem.

Bezpośrednich dowodów ciągle nie było.

– Spodziewać się należy dalszych aresztowań w tej sprawie – informowała w 2012 roku M. Borkowska, rzeczniczka bielskiej prokuratury, a dwójce oskarżonych przedłużano areszt śledczy.

To wtedy Beata Ch., matka Szymka z Będzina, zetknęła się z Katarzyną W., matką Madzi z Sosnowca. Przez jakiś czas podejrzane o dzieciobójstwo przebywały w jednej celi. Zaprzyjaźniły się nawet.  Należy przyjąć, że Katarzyna W. bardziej, niż Beata Ch.

– Rozmawiałyśmy, jej sprawa to zupełnie coś innego – wyrażała się o Beacie R. Katarzyna W. „nie wsypała” w niczym koleżanki. Miały sobie nawet dawać wzajemnie jakieś rady. Zgoła inna się okazała matka ośmiorga dzieci, będąc mniej lojalną wobec swej o połowę młodszej rozmówczyni.

To z zeznań Beaty Ch. wynikało, iż w czasie rozmów w celi, Katarzyna W. miała się przyznać Beacie Ch. do uduszenia swej półrocznej Madzi, i nawet do prostytucji. I z oskarżonej Beata Ch. stała się oskarżycielką! Wątpliwy to jednak oskarżyciel i świadek, który ma na sumieniu nie mniej. I może konfabulować. Policjanci powiadają, że to jedynie wybieg sprytnej Beaty Ch., która, obciążając w ten sposób Katarzynę W., chce ratować własną skórę przed sądem.

– Cios, który doprowadził do śmierci dziecka, zadał mu jego ojciec – stwierdzono w końcu w prokuraturze.

Beata Ch., ze strachu przed Jarosławem R., ukrywała zapewne ten fakt.

28 czerwca prokuratura wystąpiła do Sądu Okręgowego w Katowicach z aktem oskarżenia przeciwko dwójce wyrodnych rodziców.

– Po silnym ciosie w brzuch, zadanym 24 lutego 2010 roku przez Jarosława R. 1,5 rocznemu Szymkowi, doszło u Szymka do pęknięcia jelita cienkiego, i po trzech dniach dziecko zmarło w męczarniach. Rodzice umyślnie nie udzielili mu pomocy, by zmarło – oświadczyła rzecznik bielskiej prokuratury M. Borkowska.

Jarosław R. bił swego syna tego dnia wielokrotnie. Chłopak miał sińce na całym ciele, na plecach, w okolicy nerek i na twarzy. Na twarzy miał również rozciętą wargę. Nie przyjmował pokarmu. Gorączkował, wymiotował i miał biegunkę.

Gdyby rodzice udzielili Szymkowi pomocy, miałby szansę przeżycia.  Próbowali go wszakże reanimować, jak zeznawali, ale było już za późno. Chcieli ukryć zbrodnię. To Beata Ch. wybrała miejsce porzucenia dziecka.

– Stwierdzono, że ciało chłopczyka leżało na wolnym powietrzu blisko trzy tygodnie!

Przesłuchano w sprawie blisko 200 osób, a prokuratura wnioskuje przed sądem o przesłuchanie jeszcze ponad 30 dodatkowych świadków.

Nie tylko Beata Ch. otrzymała zarzut zabójstwa syna, Jarosław R. usłyszał go także.

Nadal nie przyznają się do zbrodni, jedynie do wyłudzenia pieniędzy, za co również odpowiedzą przed sądem.

Jarosława R. i Beatę Ch. badali specjaliści. Są w pełni poczytalni.

Dwoma córkami oskarżonych, Wiktorią i Natalią zajęły się jednak ich rodziny.

Roman Roessler

(2013 rok)

 

 

 

Zobacz również: