To był krótki poszlakowy proces z brakiem motywu w tle. Po zaledwie półtorej miesiącu skazany na dożywocie został Jerzy O., podwójny morderca z Warszawy. Na swoje ofiary wybierał ludzi oferujących domy na wynajem.

Gdy policjanci z Wydziału do Walki z Terrorem Kryminalnym i Zabójstw Komendy Stołecznej Policji zajęli się w sierpniu 2013 roku sprawą makabrycznej zbrodni na warszawskim Imielinie, dość szybko zorientowali się, że całkiem niedawno wydarzyło się już coś podobnego.

Ciało 63-letniej Elżbiety S. znaleźli jej bliscy. Tego wieczoru miała spotkać się z mężczyzną, który był zdecydowany na wynajem jej domu na Imielinie, na spokojnej, małej uliczce pełnej domów jednorodzinnych. Została znaleziona martwa, skrępowana z kilkunastoma ciosami zadanymi ostrym narzędziem. W mieszkaniu pełno było krwi, panował chaos. Ciosy zadawano w klatkę piersiowa i brzuch, kobieta była także duszona. Z domu nie skradziono nic.

Policjanci szybko połączyli morderstwo z innym, mającym miejsce pół roku wcześniej, w lutym 2013 roku. Na warszawskiej Sadybie zginął wtedy 70-letni Jerzy O. – emerytowany lekarz internista. Jego ciało znaleziono w willi przeznaczonej na wynajem, zginął również od wielu ciosów nożem, i także wykluczono motyw rabunkowy. Znaleziono nawet zakrwawiony nóż na miejscu zbrodni, jednak po badaniach okazało się, że nie on był narzędziem, był to jedynie fałszywy trop zostawiony przez mordercę.

Ujmujący biznesmen

Dom Elżbiety S. ciężko było wynająć. Mało kogo było na to stać. W końcu jednak zadzwonił sympatyczny, bogaty biznesmen robiący interesy w Austrii. Szukał domu dla siebie i rodziny. Był elokwentny i miły, co najciekawsze oglądał posiadłość kilka razy zdobywając tym zaufanie zamordowanej.

– Raz przyszedł nawet z miarką i mierzył dokładnie ściany, bo chciał wiedzieć czy zmieszczą się tu jego antyczne meble – mówiła w czasie rozprawy przyjaciółka ofiary. Jednak przyjaciele i mąż Elżbiety S. (był także oskarżycielem posiłkowym) ostrzegali ją, żeby nie chodziła sama pokazywać domu obcemu mężczyźnie. Ta jednak zbagatelizowała to, przecież to poważny i sympatyczny biznesmen po pięćdziesiątce, cóż mógłby zrobić starszej kobiecie.

Znajomi zamordowanej wiele razy słyszeli o tajemniczym starszym mężczyźnie. Elżbieta S. opowiadała o nim często zadowolona, że wreszcie dom zostanie wynajęty.

Jednak tylko ona pokazywała mu dom, poza ofiarą nikt go nie widział. Nie miała do niego numeru telefonu, to on inicjował kontakt. Zaś sam numer z którego dzwonił był zastrzeżony. Opowiadała o nim w samych superlatywach: wykształcony, przystojny i czarujący biznesmen.

Jak się okazało dwa morderstwa łączyło wiele punktów. Ładne domy w dobrej dzielnicy, mało zaludniona okolica, spokojne małe uliczki bez kamer, starsze osoby, kilkukrotne oglądanie domów, ogłoszenie o wynajem.

Jerzy O. spotykał się z miłym, inteligentnym i majętnym biznesmenem po pięćdziesiątce robiącym interesy w Ameryce. Chciał wynająć dom dla siebie i rodziny. Oczywiście nikt poza nim go nie widział.

Jerzy B. był zupełnie zaskoczony, gdy 11 marca 2014 roku policja zapukała do jego drzwi. Spokojnie oddał się w ręce funkcjonariuszy. Prokurator szybko postawił zarzuty. Śledczy twierdzili, że woleli poczekać z aresztowaniem. Jednak istniało ryzyko, że morderca ponownie zabije. Jak ustalono, znowu  telefonował do osób chcących wynająć domy. Dzwonił z jednego z dwóch telefonów, których używał wcześniej tylko do połączeń z Jerzym O. oraz z Elżbietą S.

Najpierw przychylono się do wniosku o 3-miesięczny areszt dla oskarżonego. Policjanci woleli poczekać z aresztowaniem również dlatego, że wszystkie dowody były poszlakowe. Nikt nie widział sprawcy, nie zarejestrował go monitoring. Jerzy B. nie przyznał się do morderstw, twierdził że nie zna ofiar i nigdy nie był u nich w domu.

Co najważniejsze i najdziwniejsze nie było motywu zbrodni.

Pozbawiony emocji

Jerzy O., to siwowłosy 52-latek, który nigdy nie był notowany. Zwyczajny, wiodący z pozoru normalne życie mężczyzna. Niedawno wziął rozwód, ma dorosłą córkę. Kiedyś prowadził dobrze prosperującą firmę, jednak zbankrutował i miał spore problemy finansowe.

Jeśli ktoś spodziewa się stereotypowego zbira o złowieszczej twarzy, to mocno się rozczaruje. Jerzy O. mógł wzbudzać zaufanie.

fot-2-a

Po ponad roku ruszył poszlakowy proces bez motywu w tle.

Na salę rozpraw zakuty w kajdanki na nogach i rękach wszedł starszy, szczupły mężczyzna o poczciwej twarzy, wyglądający jak większość ojców i mężczyzn w tym wieku. Niewysoki, chudy. Aż trudno uwierzyć, że miał tyle sił, aby zadać kilkanaście ciosów nożem. Ciężko uwierzyć, że mógłby zabić kogoś z zimną krwią. Na rozprawie spokojny, cichy i skupiony, z siatką pełną dokumentów, analizujący wszystko. Nigdy nie reagował, nie negował ani nie kręcił głową na zeznania bliskich zamordowanych osób. Nie okazywał żadnych emocji, jakby ta sprawa nie dotyczyła reszty jego życia.

Część rozpraw lub ich fragmenty były utajnione ze względu na dobro sprawy oraz dobro rodzin poszkodowanych lub oskarżonego. Poszlaki były mocne i było ich kilka, lecz nadal były tylko poszlakami. Przede wszystkim u Jerzego B. znaleziono dwa telefony. Dzwonił z nich do zamordowanych i tylko do nich. Jeden z nich ponownie wykazał aktywność w marcu 2014 roku. Oskarżony wysyłał z jednego z telefonów (lecz z innej karty SIM) sms-y do swoich bliskich.

Jedną z poszlak był także głos oskarżonego. Porównywano – zapisaną na poczcie głosowej Elżbiety S. – wiadomość od „biznesmena” chcącego wynająć dom do głosu Jerzego B. Z jednego z owych telefonów dzwoniono też do przedsiębiorców, robiących interesy z Jerzym B. Oni zawsze nagrywali rozmowy, porównano więc czas wykonywania połączeń. Dzięki temu policja mogła przeprowadzić pełną analizę fonoskopijną głosu i w pełni stwierdzić, iż to Jerzy B. dzwonił do nich z telefonu.

Ponadto zamordowany lekarz zapisał w notesie numer telefonu Jerzego O. Wszystko to wykazało, że oskarżony miał kontakt z zamordowanymi i kłamał, jakoby nigdy ich nie widział.

Zgubiło go DNA

Badania psychiatryczne, którym Jerzy B. poddał się dobrowolnie, określiły go jako człowieka inteligentnego, o wysokim poczuciu własnej wartości.

Bardziej skomplikowane i jednocześnie przełomowe dla sprawy okazały się badania DNA z fragmentu paznokcia Elżbiety S.

Podczas jednej z rozpraw  toczyła się długa wideokonferencja z naukowcami z Pomorskiego Uniwersytetu Medycznego w Szczecinie. Badania DNA wykonano najpierw w Warszawie, dużo później ponownie w Szczecinie. Wyniki analiz obu instytucji nie były spójne. W Warszawie nie wykryto konkretnego profilu DNA, jedynie ustalono profil żeński i męski. Stało się tak ponieważ warszawiacy skupili się na badaniu krwi spod paznokci. Natomiast późniejsze badania wykonane w Szczecinie odbywały się na tym co zostało po jej zdjęciu.

– Badaliśmy polimorfizm chromosomu Y i w jego wyniku uzyskaliśmy męski profil genetyczny Jerzego B – mówił biegły Tomasz Janus ze Szczecina. Dlaczego w badaniach była aż taka rozbieżność?

– W paznokciu było duże zabrudzenie krwią. Biegli z Warszawy badali więc krew. My natomiast dostaliśmy oczyszczony materiał. Nie badaliśmy więc tych samych fragmentów, a to co zostało po zmyciu krwi – wyjaśnił biegły.

Ponowne badanie wykazało zatem pełny profil DNA Jerzego B. w materiale ustalany w trzech systemach identyfikacji osobniczej.

Jak twierdzą biegli, możliwość zanieczyszczenia materiału jest znikoma.

Znaleziono także ślady biologiczne z portfela Elżbiety S., na którym znajdowały się allele (różne formy tego samego genu) z profilu DNA Jerzego B. i zamordowanego wcześniej Jerzego O. Zostały one przeniesione na portfel w czerwcu. Jednak były to tylko pojedyncze allele, a ich profile genetyczne nie pozwalały w stu procentach ustalić dawcę śladów. Natomiast badanie śladów DNA ze swetra zamordowanego Jerzego O. wykazało większą trafność:  – W DNA z badanego swetra znaleźliśmy allele z profilu DNA mężczyzny pierwszego (zamordowany) i mężczyzny drugiego (oskarżony). Ilość alleli jest na tyle duża, że nie można mówić o błędzie bądź przypadku.  Możliwość, że to inny genotyp jest jak 1 do 13 tryliardów –  wyjaśniał biegły.

Badano także sweter oskarżonego Jerzego B, na którym znaleziono ślady gazu pieprzowego. Zamordowani obezwładnieni zostali właśnie gazem pieprzowym. Biegły Janus i jego zespół znaleźli na swetrze oskarżonego dwa środki (analogi gazu pieprzowego) używanego w gazie w żelu i sprayu pasujące do gazu znalezionego u oskarżonego.

Sędziom wystarczyło półtora miesiąca na skazanie Jerzego B. na kary po 25 lat za każdą zbrodnię, łączna kara dożywocie. Sąd nakazał zapłacić oskarżonemu 100 tysięcy złotych zadośćuczynienia rodzinom zamordowanych i pokryć koszty procesowe (192 tysięcy złotych). Skład sędziowski, z przewodniczącym sędzią Pawłem Doboszem, był jednogłośny i uznał dowody za wystarczające.

Wyrok nie jest prawomocny, a obrońca oskarżonego mecenas Tomasz Janeczko zapowiada apelację.

Daria Porębiak

 

Zobacz również: