Z Jarosławem „Majami” Pieczonką, byłym agentem służb wojskowych  i policjantem, rozmawia Mikołaj Podolski
Dlaczego zdecydował się Pan ujawnić aż tyle tajemnic w książce Patryka Vegi o służbach specjalnych?
Przede wszystkim nie ujawniałem tam tajemnic śledztw, ponieważ w treści zostały pozmieniane nazwiska i różne inne dane. A zdecydowałem się na to, bo na początku 2013 roku złożyłem w warszawskim ABW zawiadomienie o możliwości popełnienia przestępstwa przez szefów trójmiejskich służb: CBA, CBŚ i ABW,  a także innych funkcjonariuszy, w tym również byłych. Prokurator Generalny nakazał wówczas wszcząć śledztwo.
Czego konkretnie dotyczyło to zawiadomienie?
Kilku wątków. Mogę powiedzieć, że między innymi przekroczenia uprawnień, zdradzania tajemnic, lichwy i korupcji.
Służba wojskowa pod koniec lat osiemdziesiątych wydała Panu rozkaz wstąpienia do policji w celu zdobywania informacji?
Dokładnie tak było. Moim zadaniem jako „agenta śpiocha” było przede wszystkim asymilowanie się w środowisku policyjnym oraz ustalanie miejsc spotkań sędziów, prokuratorów i policjantów, a także współpracujących z nimi różnych biznesmenów i ludzi z tak zwanego środowiska. Podczas tych spotkań omawiali różne interesy lub tworzenie układów. Na końcowym etapie miałem natomiast przyjąć na siebie atak służb w celu rozpracowania całego mechanizmu. I to wszystko się udało, cel został osiągnięty. Dzięki atakowi służb na moją osobę ujawnili się ze swoimi różnymi układami, chcąc walczyć ze mną.
Ile według pańskich danych jest prawdy w plotkach, że policja kontrolowała lub nadal kontroluje rynek  prostytucji w Trójmieście?
Nie rozmawiajmy o plotkach, a o faktach. Faktem jest, że w Gdańsku istnieje agencja towarzyska, którą prowadzi mężczyzna zza wschodniej granicy. Było na nią bardzo dużo skarg, choćby na wyciąganie pieniędzy z kart. Te sprawy potem umarzano. Z informacji wynikało, że agencja ta prawdopodobnie jest chroniona przez funkcjonariuszy CBŚ. Inne informacje dotyczyły natomiast tak zwanych domówek, że są one ochraniane przez policję. Szczególnie głośno było o pewnym Zbyszku, który miał być „słupem” w takich interesach. Policjanci mieli znaleźć u niego nielegalny pistolet, narkotyki, a on i tak wychodził potem na wolność i prowadził domówki dalej.
A czy były mundurowy, a obecnie szef firm ochroniarskiej, która miała pod sobą między innymi pewne kluby z Sopotu, też według pańskich informacji mógł w tym siedzieć?
A cóż w tym dziwnego? Facet pracował w policji przez kilkanaście lat, więc siłą rzeczy znał policjantów – obecnych i byłych z różnych jednostek. Mogę potwierdzić fakt, że on ma bardzo dobrego kolegę, byłego oficera CBŚ, który jest mikrej postury i słynie z elegancji.
Ile jest prawdy w tym, że policjanci – zarówno czynni zawodowo, jak i emerytowani – ochraniali dyskoteki w Trójmieście? Również dla tego mężczyzny?
Po pierwsze wiem, że policjanci stali i będą stać na bramkach. Chodzi tutaj o aspekt ich niskich zarobków. Uważam, że w końcu ktoś powinien wykorzystać tę sytuację i przeszkolić tych policjantów, którzy nadają się do pracy na bramkach, mają zdolności operacyjne, dać im zgodę na taką pracę i z tego tytułu byłyby kolosalne korzyści operacyjne dla służb. Przypomnę, że za czasów komuny służby wojskowe i cywilne werbowały bramkarzy, taksówkarzy, barmanów itd. A tutaj mamy gotowy materiał, tylko wyławiajmy rodzynki operacyjne i dajmy im szansę.
Ale sytuacje mogą być różne. Dotarł do mnie też taki przekaz, że ochroniarze mieli solidnie lać klienta dyskoteki na chodniku w Sopocie, a obok stali policjanci i nic nie robili, bo tymi ochroniarzami mieli być ich koledzy z pracy.
Zdarzają się takie przypadki. Wszędzie są jakieś czarne owce. Ale należy porównać jaki jest warsztat pracy typowego „karka” z bramki, a jaki policjanta z prewencji lub żołnierza, kto jest bardziej przygotowany do zawodu. Ja sam ochraniałem agencję towarzyską, miałem na to zgodę, byłem zatrudniony na umowę o pracę. Byłem tam doradcą do spraw ochrony. Korzyści operacyjne i informacje, jakie wyniosłem z tej pracy były ogromne. Przydały się na wiele, wiele lat. I to dla różnych służb. Odniosę się tutaj do mojej opinii służbowej za 13 lat służby, według której miałem bardzo dobre rozpoznanie operacyjne.
Sugerował Pan w innych mediach, że słynna sprawa pomorskiego koncernu rolniczego Agro North, który według podejrzeń śledczych miał wyłudzić grube miliony, mogła być ustawiona. Co Pan wie o tej sprawie?
Nie znam jej całej, jednak pewne informacje o niej znalazły się w moim zawiadomieniu z 2013 roku. Według moich informacji użyto wobec tej firmy niewłaściwych metod jeżeli chodzi o działania służb. Na przykład legalizowano nielegalne metody pracy operacyjnej, np. podsłuchy, podglądy, obserwacje.
Metody metodami, ale czy według pańskiej wiedzy w spółce rzeczywiście dopuszczono się nadużyć, o które podejrzewa się tych przedsiębiorców? Poznałem ich jeszcze przed całą tą aferą i pamiętam, że mieli bardzo dynamicznie rozwijającą się firmę, która szybko wyrastała na giganta w regionie. Czy choćby hipotetycznie mogli być dla kogoś niewygodni?
Według mojej wiedzy są niewinni. W tej sprawie scenariusz był taki jak w filmie „Układ zamknięty”. Z zebranych przeze mnie informacji wynika, że chodziło o przejęcie ich ziemi. Poza tym, przy okazji badania tej sprawy wyszły inne ciekawe wątki, na przykład wpływowego polityka Platformy Obywatelskiej na Pomorzu. Dodam, że prokurator Prokuratury Apelacyjnej w Krakowie, który wszczął śledztwo na polecenie Prokuratora Generalnego, weryfikował tę firmę oraz tych ludzi i nie stwierdził, żeby popełnili przestępstwo. Co dalej z tą sprawą, tego nie wiem.
Ten polityk, o którym pan wspomniał, był już opisywany w Reporterze przy okazji sprawy „Krystka”. Opisywaliśmy go jako tak zwaną szarą eminencję Pomorza, bo z tylnego siedzenia miał posiadać gigantyczny wpływ na całe województwo, a w dodatku sam był w rządzie. Co udało się panu wtedy ustalić na jego temat?
 Miał niesamowity wpływ na działanie służb i policji. To był facet, który decydował o wielu ważnych sprawach w policji, choć to wcale nie był jego resort. Nawet o nominacjach. Ówczesny szef ABW był jego protegowanym jeszcze z wcześniejszych lat. Dochodziło nawet do takich sytuacji, że on go odwoził na lotnisko albo do domu, gdzie żona czekała z kolacją. Ten polityk, któremu nie podlegały przecież żadne służby, posiadał bardzo dużo informacji na temat działania służb, których w ogóle nie powinien posiadać.
Na Pomorzu nie jest tajemnicą, że ten polityk przez wiele był bardzo bliskim współpracownikiem osoby, która potem stała się najważniejszą jeżeli chodzi o zarządzanie policją w województwie pomorskim. Czy według pańskich informacji ten polityk PO miał również wpływ na obsadzanie stanowisk komendantów?
 Oczywiście, że tak. Miałem informacje, że on rzeczywiście wpływał na nominacje ważnych policjantów. Chodziło o całe Pomorze. Czasem słyszę w telewizji, że jakiemuś politykowi zarzuca się wpływy na służby i wtedy się śmieję, bo wszyscy inni przy tym konkretnym z Pomorza, to jest naprawdę pikuś.
Sprawa Agro Northu okazała się puszką Pandory? Co jeszcze przy niej wyszło oprócz tego polityka?
Na przykład wątek Gminy Kosakowo, gdzie forsowano pomysł utworzenia przy zbiorniku wody pitnej, z którego czerpie wodę pitną większa część Trójmiasta i gminy przyległe, podziemnego składowiska odpadów niebezpiecznych, w tym radioaktywnych. Ukryto to pod hasłem „podziemne magazyny gazu”. Ten właśnie polityk wraz z ważnym samorządowcem oficjalnie forsował tę inwestycję.
Czy ten polityk był na tyle silny, żeby wpływać na umarzanie postępowań?
Oczywiście, że tak. W sprawie Agro Northu on został nagrany przez jednego z rolników. Na nagraniu słychać, jak rolnik żali mu się na to, co się dzieje w tej sprawie, i że dochodzi do przestępstw, a polityk doradza mu wtedy siedzenie cicho i nie robienie niczego. Gdy ten wątek zaczął wychodzić w śledztwie, prokurator został przeniesiony i zaczęło się ostre zamiatanie pod dywan. Właśnie dlatego, że wyszedł ten polityk.
Co się stało z pańskim zawiadomieniem z 2013 roku?
Zostało pokrojone na poszczególne wątki. To mechanizm zamiatania pod dywan. Niektóre trafiły do Krakowa, inne do Szczecina. A na początku były jeszcze we Wrocławiu. Nie wiem co się teraz z tym dzieje. Kolejnym elementem zamiatania pod dywan tej sprawy było awansowanie  prokuratorów i przenoszenie sprawy do różnych prokuratur.

Od kilku lat krążą plotki na temat wspólnych spotkań przy grillu sędziów, prokuratorów, biznesmenów i policjantów z Trójmiasta. Słyszał pan o nich?
Mówmy o faktach, a nie o plotkach. Ustaliłem, że w Trójmieście była grupa adwokatów, która miała dwa biura – jedno w swojej kancelarii, a drugie w CBŚ. Oni się tam czuli jak u siebie w domu. Natomiast miejsce, w którym wielokrotnie odbywały się podobne spotkania, mieściło się na Kaszubach. To było bardzo ciekawe miejsce. Tam spotykali się adwokaci, prokuratorzy, sędziowie i funkcjonariusze CBŚ. Na tych spotkaniach omawiano różne biznesy – zarówno legalne, jak i nielegalne. Na przykład kogo wypuścić, a kogo dojechać. W miejscach tych oni wszyscy czuli się luźno i swobodnie, nie krępowali się.
Kiedy te spotkania się odbywały?
Głównie po jakichś realizacjach większych spraw kryminalnych, na przykład po zatrzymaniu kogoś ważnego z Trójmiasta. Inną okazją były święta policji lub imieniny jakichś funkcjonariuszy. Tu warto wspomnieć też o pewnym biznesmenie, u którego nieoficjalnie zatrudniony był jeden z funkcjonariuszy CBŚ, odpowiadający za wywiad kryminalny i dzięki ten biznesmen wiedział co się dzieje w CBŚ. Czy to jest normalne? Rozumiem, że biznesmeni powinni być chronieni i tak się dzieje na całym świecie, ale to wygląda tak, jakby to biznesmen kierował CBŚ. Czy to się zmieniło, tego nie wiem.
Myśli pan, że te spotkania przy grillu się jeszcze odbywają?
 Myślę, że tak.
A czy zdarzały się podobne imprezy w Trójmieście?
Tak, między innymi w pewnym klubie w Sopocie niedaleko Opery Leśnej i innym, niedaleko morza i granicy Sopotu z Gdynią.
Czy w tych spotkaniach brali udział bardzo ważni prokuratorzy?
Tak. Tacy, którzy prowadzą ważne sprawy. To odbywa się na zasadzie „korzyść za korzyść”.

Fot. archiwum prywatne

Zobacz również: