Ojciec czternastolatki nie ma odwagi wejść do prosektorium. Łudzi się, że dopóki nie zobaczy jej ciała na własne oczy, zawsze pozostanie jakąś nadzieja, że to jednak nie ona. Ostatecznie na identyfikację zwłok udaje się namówić matkę Justyny. Ale na widok zmaltretowanego ciała  córki,  Agata W. traci  przytomność.

Brzozówka – niewielka miejscowość w województwie lubelskim. Ponury, deszczowy polski listopad. Leniwe niedzielne przedpołudnie. Trudno byłoby spotkać na przystanku PKS kogoś, kto wybiera się dziś do pracy do jednego  z pobliskich miast czy miasteczek. Cała rodzina S. jest w domu. Rodzice  i trzy córki: Małgosia, Elżbieta i najmłodsza – czternastoletnia  Justyna.

Zaraz po śniadaniu  zaczynają się przygotowania do niedzielnego obiadu. Starsze córki krzątają się razem z matką w kuchni – Małgosia obiera ziemniaki, Ela kroi warzywa na surówkę… Tylko Justyna niecierpliwie przebiera nogami. Bardzo się spieszy. Ma spotkać się ze swoją  koleżanką. O jedenastej znika, zostawiając matkę i swoje dwie siostry przy pracy w kuchni. Za dwie godziny ma wrócić na obiad. Ojciec – ślusarz narzędziowy w zakładach mechanicznych w  pobliskim Kraśniku – Grzegorz S. ma teraz trochę czasu dla siebie. Może sobie ponarzekać na wszystko wspólnie z bratem swojej żony, ojcem chrzestnym Justyny, którego zaprosił dziś na obiad.

Nie wróciła na obiad

Dochodzi 14.00  – Justyna już od godziny miała być w domu. Jej matka – Agata S. – ekspedientka w miejscowym spożywczaku – jest zaniepokojona. Justyna nigdy nie spóźniała się na obiad. W każdą niedzielę  o 13.00 wszyscy razem zasiadali zawsze do stołu. Tak się już przyjęło. Agata próbuje dodzwonić się do córki, ale nikt nie odbiera.

– Ja już wtedy czułem, że  jest coś źle. Czułem to po prostu w sercu, bo ona nigdy tego nie robiła. Jak miała powiedziane, że ma być na pierwszą, to zawsze była – powiedział później, na sali sądowej, wujek dziewczynki, a zarazem jej ojciec chrzestny.

Minęła 16.00. Matka czternastolatki jest poważnie zaniepokojona. Córka miała wrócić na obiad już dwie godziny temu. Agata S. wskakuje na rower i pędzi do domu koleżanki Justyny, z którą córka miała się dziś spotkać. Drzwi otwiera jej babcia. Nic nie słyszała o tym, jakoby dziewczynki planowały na dziś jakieś spotkanie. Grzegorz zaczyna wydzwaniać do znajomych córki. Część numerów ma w swoim telefonie, z którego Justyna często  korzystała. Ale żadna z koleżanek jej nie widziała.

Zrozpaczeni rodzice dzwonią na policję. Zgłaszają zaginięcie dziecka. Rozpoczynają się zakrojone na szeroką skalę poszukiwania. Policjanci przeczesują okolicę. Nad lasami, które otaczają Brzozówkę unosi się policyjny helikopter. Zapada zmierzch, ale poszukiwania nie ustają. Dołączają do nich sąsiedzi, znajomi i mieszkańcy wsi. Bez rezultatu.

Po kilku dniach komunikat o zaginięciu czternastoletniej Justyny S. ukazuje się w prasie. O jej zniknięciu głośno jest już o nawet w telewizji. Kto żyw, bierze udział w poszukiwaniach uczennicy 2 klasy gimnazjum w Łaziskach – średniego wzrostu, szczupłej budowy ciała, o jasnobrązowych długich włosach. W opinii  najbliższych to wyjątkowo grzeczna i spokojna dziewczyna. Nikt z nauczycieli, ani najbliższych nie zauważył, żeby była typem imprezowiczki.

 W poszukiwaniach Justyny bierze udział cała szkoła. Nauczyciele, jej koleżanki i koledzy z klasy próbują odkryć jakiś ślad po zaginionej, może wysłała jakiegoś sms-a, może do kogoś dzwoniła? Policja i nauczyciele szukają tropów na forach społecznościowych.

Na podstawie logowania się do sieci telefonu Justyny, policja ustala prawdopodobny kierunek, w którym się udała. Ale ostatecznie także ten trop prowadzi donikąd.

Policjanci nie odrzucają także hipotezy, że znikniecie Justyny to zwyczajna ucieczka zbuntowanej nastolatki. Ale ta wersji nie pasuje jakoś do osobowości Justyny. Trudno było także z góry odrzucić podejrzenie, że dziewczyna mogła zostać porwana, a nawet  zamordowana, że  mogło to być nawet zabójstwo na tle seksualnym.

Druga twarz nastolatki

Śledztwo nabiera tempa. Policjanci przepytują rodzinę, koleżanki Justyny, sąsiadów i znajomych. Szczegółowo analizują bilingi telefoniczne, sprawdzają portale społecznościowe.

Po wielu żmudnych ustaleniach i analizach z policyjnego śledztwa nieoczekiwanie zaczyna wyłaniać się zaskakująco  odmienny obraz zaginionej nastolatki. Justyna to już nie grzeczna cicha, zawsze uśmiechnięta gimnazjalistka w zielonym fartuszku otoczona wianuszkiem koleżanek – taka jaką chcieli ją widzieć rodzice i jej  najbliżsi. Ale młoda, atrakcyjna dziewczyna, utrzymująca liczne kontakty niezbyt typowe dla nastolatek. Z ludźmi z bardzo różnych środowisk i w różnym wieku. Koleżankom chwali się nieraz nowymi znajomościami zawieranymi przez Internet. Z wieloma nowymi znajomymi wymieniała często sms-y.

Śledczy skupiają się coraz bardziej na jej starych i nowych znajomościach i na rozmowach telefonicznych, poprzedzających znikniecie dziewczyny. Niektórzy sugerują, że Justyna mogła gdzieś wyjechać. Ktoś widział ją bezpośrednio przed zaginięciem na przystanku autobusowym niedaleko domu, jak wsiadała do samochodu. Wiadomo tylko, że samochód był srebrny. Policja w całym kraju sprawdza na drogach wszystkie podejrzane auta. Pod lupę  bierze zwłaszcza rejon na zachód od Brzozówki. Rodzice Justyny wpadają w coraz większą rozpacz. Zaczyna do nich docierać, że  mogą już nigdy nie zobaczyć córki.

Policjantom udaje się ustalić miejsce, w którym po raz ostatni logował się do sieci telefon Justyny. Ale także to odkrycie niewiele wnosi do całego śledztwa. Policja przeprowadza akcję z udziałem ponad 200 funkcjonariuszy z oddziału Prewencji Komendy Wojewódzkiej Policji z Lublina. Przeczesują w poszukiwaniu dziewczyny, albo przynajmniej jej ciała, każdy kawałek terenu. Idą tyralierą w odległości 5 metrów od siebie. Także to działanie nie przynosi żadnych efektów. 

Pozostaje żmudne analizowanie materiału dostarczonego przez bilingi. Wybierają z nich pięć osób – tych z którymi Justyna utrzymywała najbardziej intensywny kontakt:  dwie dziewczyny i trzech chłopaków. Kamila i Weronika to najlepsze przyjaciółki Justyny z gimnazjum. Jakub, Marek i Andrzej to trójka kolegów z liceum. Jej najbliższa koleżanka zeznaje, że jednego z podejrzanych – Andrzeja P., łączyły z Justyną bliskie intymne relacje. Policja przeprowadza rewizję w jego domu i w domach dwóch innych wytypowanych na podstawie bilingów  nastolatków. Wszyscy trzej zgodnie twierdzą, że już dawno nie widzieli zaginionej na oczy.

Śledczy próbują ustalić czy rzeczywiście Andrzeja P. łączyły z zaginioną jakieś bliższe relacje. Przesłuchiwany zaprzecza. Twierdzi, że bardzo rzadko kontaktował się z Justyną, ale bilingi świadczą o czymś zgoła przeciwnym, Policjanci nabierają w stosunku do niego coraz większych podejrzeń. Andrzej jest teraz coraz częściej  przesłuchiwany. Policja przeprowadza w jego domu kolejną rewizje i zabiera go na komisariat.

Grom z jasnego nieba

 Nagle dzieje się coś, czego nikt się nie spodziewał.  Po przewiezieniu na komendę Andrzej P. –  wskazany przez jej koleżanki jako chłopak Justyny – nie wytrzymuje presji, przyznaje się do kontaktów seksualnych z dziewczyną i do tego, że ją zamordował. Wskazuje także miejsce ukrycia zwłok. Starszy aspirant Jerzy Makowski z Komendy Policji w Kraśniku stwierdza: – Podejrzany nie mógł już dłużej wytrzymać tego, że jest nieustannie podejrzewany o morderstwo. Musiał to w końcu z siebie wyrzucić, gdyby był silniejszy psychicznie, to jeszcze na pewno długo, długo szukalibyśmy jej ciała.

OFIARA RAMKA

8 grudnia 2010 roku, miesiąc po zaginięciu Justyny, policjanci odnajdują jej zwłoki. Konieczna jest identyfikacja, ale ojciec dziewczyny nie ma odwagi wejść do prosektorium. Łudzi się, że dopóki nie zobaczy jej na własne oczy, zawsze pozostanie jakaś nadzieja, że to jednak nie ona. Ostatecznie na identyfikację zwłok udaje się namówić matkę Justyny. Ale na widok zmaltretowanego ciała córki,  Agata S. traci  przytomność. Wezwana karetka po udzieleniu jej pierwszej  pomocy  odjeżdża.

Wiadomość o odnalezieniu zwłok dziewczynki szokuje wszystkich. Trudno także ukryć fakt, że do jej zabójstwa przyznał się osiemnastoletni Andrzej P. Zanim do tego doszło, utrzymywał, że nie miał z dziewczyną nic wspólnego i podobnie jak pozostali podejrzani nie widział jej ostatnio na oczy. Podejrzenie śledczych, oprócz zeznań koleżanek Justyny wzbudził także fakt, że Andrzej P. jako jedyny z trzech wytypowanych chłopaków nie interesował się sprawą jej zaginięcia, i nie próbował ani razu się z nią  skontaktować. Feralną niedzielę – dzień, w którym dziewczyna nie wróciła do domu – spędził, jak twierdzi ze swoją rodziną. To alibi potwierdzają także jego najbliżsi.

Jak doszło do tej przerażającej zbrodni?

Wszystko zaczęło się jeszcze na początku sierpnia, kiedy Andrzej z dwoma kolegami postanowili wybrać się na przejażdżkę samochodem swojego ojca. Niedaleko szkoły w Brzozówce spotkali Justynę. To był szybki podryw – nie wymagał zbyt wiele zachodu. Wymieniają z Justyną numery telefonu i umawiają się na spotkanie. Andrzej szpanuje przed nią samochodem. Dziewczyna łatwo łyka przynętę. Osiemnastolatek zabiera ją na przejażdżkę po okolicy. Zatrzymują się z dala od domu. Tam po raz pierwszy uprawiają seks. Następnego dnia wysyła kolegom sms-a : „Zaliczyłem ją!”

Fatalna wiadomość

Od tamtego czasu spotykają się coraz częściej. W połowie października w jego mieszkaniu dzwoni telefon. Niepewny głos czternastolatki w słuchawce telefonicznej nie pozostawia złudzeń. Justyna oświadcza: – Jestem w ciąży.

 Krew napływa mu do głowy. Prosi ją o jak najszybsze spotkanie w cztery oczy. Rozmawiają w samochodzie. Osiemnastolatek proponuje, że zapłaci za aborcję, ale Justyna nie ma zamiaru usunąć ciąży. Andrzej  próbuje ją za wszelką cenę przekonać. Dziewczyna jednak pozostaje niewzruszona. Chłopak wpada w panikę. Zdaje sobie sprawę, że nic nie wskóra. Jest blisko niej. Oboje siedzą na tylnim siedzeniu samochodu.

Silny  impuls,  wściekłość, moment zaślepienia… i Andrzej zagarnia ręką szyję dziewczyny, w jej szyję wbija łokieć. Dziewczyna szarpie się, charczy i szamocze, ale morderczy uścisk zbrodniarza rozluźnia się dopiero wtedy, kiedy dziewczyna traci oddech. Odjeżdża kilkaset metrów w kierunku lasu, otwiera drzwi samochodu, wyciąga jej ciało, układa je w przydrożnym rowie, przysypuje ziemią i odjeżdża…

Wkrótce po zatrzymaniu, i nieoczekiwanym przyznaniu się do winy, Andrzej P. bezbłędnie wskazuje miejsce ukrycia zwłok. Policjanci przeprowadzają wizję lokalną z udziałem podejrzanego. Morderca bez  zahamowań demonstruje kolejne momenty, które doprowadziły do śmierci dziewczyny.

Osoba zabójcy wywołuje szok i niedowierzanie. Osiemnastolatek uważany był zawsze za bardzo spokojnego, kulturalnego, chłopaka. Tę opinię potwierdza także wywiad środowiskowy przeprowadzony przez policję po jego zatrzymaniu. Nie miał przedtem żadnych kolizji z prawem. Uważano go za grzecznego, dobrze ułożonego chłopaka.  Tak oceniali go także jego nauczyciele. Ale psycholog sądowy Jan Gołębiowski zauważa: – Większość zabójców nie jest agresywnych na co dzień. Ten chłopak też nie był agresywny. Większość zabójców to ludzie impulsywni. Nie wynika to z ich agresji, a raczej świadczy o nieumiejętności kontroli swojego zachowania. To jest taka skłonność do kumulowania się negatywnych emocji, które muszą się kiedyś rozładować. Bardzo możliwe, że on taki właśnie był.            

Prokuratur okręgowy w Lublinie twierdzi jednak, że Andrzej P. działał z premedytacją. Nie była to spontaniczna reakcja na wiadomość, że jego dziewczyna jest w ciąży. Trudno tę zbrodnię uważać za zabójstwo w afekcie, skoro przyszły morderca, umawiając się z nią na spotkanie  wiedział już o ciąży.

 Zbrodnia doskonała?

 Wszystko wskazuje na to, że Andrzej P. bardzo dokładnie przygotował sobie alibi i plan działania. W niedzielny poranek umawia się na spotkanie z Justyną i wiezie rano rodzinę samochodem do kościoła. Przed 11. wszyscy razem wchodzą do środka. Rodzina zajmuje miejsca w nawie głównej. Andrzej jak zawsze staje blisko zakrystii. Tam spotyka się z kolegami i przez kilka minut bierze udział we mszy. Kiedy ma już  pewność, że jego obecność została zauważona, dyskretnie wymyka się z kościoła i jedzie na spotkanie ze swoją dziewczyną…

Po dokonaniu zabójstwa błyskawicznie pojawia się znowu w kościele jeszcze przed końcem mszy i rozmawia z kolegami. Przed kościołem czeka na rodzinę i odwozi ją do domu. Jego zachowanie nie wzbudza niczyich podejrzeń.

W trakcie kolejnych przesłuchań uparcie twierdził, że nie utrzymywał z dziewczyną żadnych kontaktów i nie ma na jej temat nic do powiedzenia. Ma w dodatku mocne alibi. W czasie, gdy Justyna zaginęła, był przecież w kościele. Mogą to potwierdzić jego znajomi i rodzina. Nawet w rozmowie z jej ojcem twierdzi, że wprawdzie spotkał się z nią kiedyś, ale że to było dawno i była to tylko przelotna znajomość.

Sekcja zwłok przynosi zaskakujące ustalenia. Justyna nie jest i nigdy była w ciąży. Ta nieoczekiwana informacja sprawia, że śledczy próbują budować różne hipotezy. Być może oświadczając swojemu chłopakowi, że jest w ciąży usiłowała zmusić go do tego, żeby z nią został. Nie można także wykluczyć, że rzeczywiście obawiała się, że jest w ciąży.

fot 2

Prokurator nie znajduje w postępowaniu Andrzeja okoliczności łagodzących, Za seks z nieletnią i zabójstwo z premedytacja domaga się dla Andrzeja P. kary 25 lat pozbawienia wolności. Podczas procesu oskarżony zmienia pierwotne zeznania: twierdzi, że  nie wiedział, że dziewczyna jest nieletnia. Nie zamierzał także jej udusić. Po dokonaniu zbrodni chciał popełnić samobójstwo, ale zabrakło mu odwagi. Badania psychologiczne, którym poddano Andrzeja P. wskazują na zaburzenia osobowości: chłód emocjonalny i nieznaczne upośledzenie sfery uczuć wyższych. Miał jednak pełną świadomość popełnianego czynu. W tej sytuacji planowanie okoliczności zbrodni i próba zbudowania mocnego alibi wydają się bardzo prawdopodobne. Sąd doszedł do wniosku, że gdyby słowa oskarżonego odpowiadały prawdzie, gdyby śmierć dziewczyny była przypadkowa, to reakcja Andrzeja P, na to co się stało byłaby zupełnie inna.

Sąd pierwszej instancji skazuje Andrzeja P. na 15 lat więzienia. Jako okoliczności łagodzące potraktowano jego młody wiek i nieposzlakowaną opinię.

Rodzice dziewczyny nie są w stanie wybaczyć zabójcy. Justyna marzyła zawsze o założeniu własnej rodziny i o dzieciach, ale paradoksalnie to właśnie słowo „ciąża” stało się jej przysłowiowym „gwoździem do trumny”.

Nidy nie udało się ustalić czy czternastolatka rzeczywiście obawiała się, że jest w ciąży czy też prowadziła dziwną, niewyjaśnioną grę, nie przypuszczając zapewne, że stawką w tej grze może być jej własne życie.

Artur Mościcki

Zobacz również: