

Informacja, która wpłynęła do sochaczewskich kryminalnych pod koniec lat 80., była bardzo niepokojąca. Przy stacji kolejowej, w miejscowości Piasecznica koło Sochaczewa, zgwałcono młodą kobietę.
Kilka lat wcześniej w Sochaczewie zamordowano przy torach kolejowych – w okolicy pól czerwonkowskich – mieszkankę Sochaczewa, która szła na skróty do pracy. Sprawcy tego zabójstwa nigdy nie złapano, dlatego informacja o zdarzeniu postawiła nas wszystkich na nogi. Oględziny miejsca dokonanego gwałtu, nie przyniosły istotnych rezultatów. W tamtych czasach badanie DNA było czymś nieprawdopodobnym, wobec czego poszukiwano śladów traseologicznych, odcisków palców i ewentualnych śladów krwi. Zabezpieczono odciski śladów obuwia sprawcy i to było wszystko.
Sprawa zyskała priorytet i rozpoczęliśmy poszukiwania sprawcy przestępstwa.
W latach 80. techniki komputerowe były w powijakach, wobec czego z Komendy Głównej Policji ściągnęliśmy rysownika policyjnego, który wykonał kilka rysunków sylwetki sprawcy i jego twarzy. Portret pamięciowy niestety nie polepszył nam nastrojów. Zdarzenie miało miejsce w nocy i możliwości odtworzenia rysopisu sprawcy przez ofiarę były ograniczone. Portret przedstawiał sylwetkę mężczyzny o pospolitej twarzy, niewyróżniających się niczym cechach ubioru. Sprawa była bardzo ciężka i brak było choćby niewielkiego punktu zaczepienia. Było nam wstyd, ale poszkodowana była przesłuchana i rozpytywana przez nas kilkakrotnie tak, że miała już tego pewnie dość, choć nie okazywała tego.
Utknęliśmy na dobre. Sprawdzenia na stacjach kolejowych – od Warszawy aż po Łowicz – nie doprowadziły do ujawnienia żadnych nowych informacji. Ludzie, czując nadchodzące zmiany polityczne, nie chcieli z nami rozmawiać, unikali odpowiedzi. Żadne argumenty – o tym, że niezależnie od systemów politycznych, gwałt jest przestępstwem kryminalnym, a my jesteśmy milicją kryminalną, która ma chronić ludzi przed bandytami – nie trafiały do naszych rozmówców.
Chwytając się już wszystkich możliwych sposobów, aby wykluczyć możliwość, że cokolwiek pominęliśmy, wytypowano wszystkich mężczyzn z powiatu sochaczewskiego, którzy odpowiadali rysopisowi sprawcy, a w przeszłości byli karani za przestępstwa na tle seksualnym. Osoby te były przewożone do komendy i okazywane poszkodowanej. Również, na wszelki wypadek, dokładnie sprawdzano ich alibi.
Mijały miesiące i narastało zniechęcenie. Sprawcy, niestety nie udało się ustalić.
Spróbowaliśmy organizować zasadzki w okolicach dworców kolejowych na naszym terenie. Funkcjonariuszki zaopatrzone w radiostacje operacyjne, przemierzały drogi i dróżki w pobliżu stacji kolejowych, a my wspieraliśmy je z ukrycia. Po pewnym czasie zatrzymaliśmy wielu pospolitych chuliganów zaczepiających kobiety a także kilku drobnych złodziejaszków. Niestety sprawca gwałtu z Piasecznicy, dalej pozostawał na wolności i musiała nadejść ta chwila, kiedy zaatakuje ponownie.
Wzmożone patrole przy terenach kolejowych z czasem zostały zawieszone, grupa prowadząca śledztwo rozwiązana, a śledztwo umorzone z powodu niewykrycia sprawcy przestępstwa.
Pamiętam, jak wielokrotnie już wtedy – po formalnym zakończeniu sprawy – ot tak, niby przy okazji, kryminalni jeździli w okolice terenów kolejowych i wypatrywali w ciemnościach jakiegokolwiek sygnału, znaku. Każdy z nas miał żonę, dzieci, rodziny i choć nie dopuszczaliśmy myśli, że gwałciciel może trafić na kogoś z naszych najbliższych, to jednak niepewność istniała.
Ktoś wpadł na pomysł, że być może gwałciciel był na przepustce z zakładu karnego i dlatego teraz – dalej odbywając karę – nie ma możliwości ataku. Natychmiast sprawdziliśmy wszystkich przestępców, którzy w czasie zdarzenia byli na przepustkach. Porażka.
– Szczęście w tej sprawie się od nas odwróciło – mówił nasz naczelnik, ale jednak się pomylił i to bardzo.
Codziennie rano, po przyjściu na służbę, obowiązkiem kryminalnych było zapoznanie się ze zdarzeniami zaistniałymi w nocy, sprawdzeniu, kto jest zatrzymany w areszcie, oraz z wykazem osób legitymowanych w nocy. W areszcie przebywało trzech mężczyzn: dwóch mieszkańców Sochaczewa zatrzymanych za opilstwo i facet zameldowany w okolicach Legnicy, zatrzymany, gdyż podczas legitymowania podawał nieprawdziwe dane. Z ciekawości zerknąłem do depozytu tego ostatniego, nie miał tam wiele. Klucze od mieszkania, papierosy, dokument, zapalniczka i trochę pieniędzy oraz stare bilety kolejowe. Patrzyłem na zapalniczkę, która była bardzo oryginalna. Kształt zapalniczki to wielki wąż w koronie. Gdy biegłem schodami na górę do pokoju naczelnika, miałem chyba skrzydła. Patrzcie, pokazałem zapalniczkę kolegom i było tak jak ze mną, przez chwilę konsternacja, a po chwili wszyscy zaczęli krzyczeć: – Skąd, to masz?!
Opisując zdarzenie, zgwałcona dziewczyna nie bardzo widziała twarz sprawcy, ale w pewnym momencie podczas gwałtu celem osiągnięcia większego podniecenia gwałciciel zapalił zapalniczkę, którą oświetlał kobietę. W myślach napadniętej dziewczyny, powstał impuls, że może on ją podpalić i nie tyle koncentrowała się na twarzy sprawcy, co w wielkim strachu na płonącej dużym jasnym płomieniem zapalniczce, bardzo charakterystycznej, wykonanej – jak to powiedziała poszkodowana podczas jednego z przesłuchań – w kształcie węża w koronie.
Podczas pierwszego przesłuchania gwałciciel przyznał się do opisywanego powyżej przestępstwa, a także do kilku innych dokonanych na terenie Polski. Był to, jak określaliśmy w tamtych czasach, przestępca wędrowny, który swe potrzeby seksualne zaspokajał atakując kobiety w okolicach stacji kolejowych, gdyż przemieszczał się po Polsce kolejami.
Wspominam tę sprawę, gdyż jest ona idealnym przykładem, jak ogromne nakłady ludzkiej pracy pozornie nie dają jakichkolwiek efektów, ale każdy element tych działań może okazać się przełomowym. W tym przypadku było to idealne pierwsze przesłuchanie poszkodowanej i opisanie przez nią zapalniczki, która miała kształt węża w koronie.
Ireneusz Kisiołek
Zobacz również: