KTO ZABIŁ MICHAIŁA GORBACZOWA

Blisko dwa lata ciała Michaiła Gorbaczowa i jego pięknej żony Aleksandry gniły zakopane na podwórzu gospodarstwa, a w tym czasie jego właściciel pogłębiał stawy i sprzedawał wydobyty z nich torf – po 200 złotych za wywrotkę. Może by Rosjanie spoczęli w warmińskiej ziemi na wieki, gdyby nie kolejne, podwójne morderstwo.

W chwili śmierci Michaił Gorbaczow miał 29 lat i takie same personalia, co były sekretarz generalny KPZR, ostatni prezydent Związku Radzieckiego. I tak jak słynny imiennik, też był rodowitym Rosjaninem, tyle że pochodził z Krasnodaru nad Morzem Czarnym.

Zaczynał jako drobny złodziej, ale powoli piął się w górę. W Tallinie przejął hotel „Wilno” i kontrolę nad tamtejszymi prostytutkami. Kiedy zarobił pierwszy milion dolarów, utworzył legalną firmę handlującą metalami kolorowymi. Faktycznie jednak zajmował się handlem bronią oraz narkotykami. Broń przechowywał m.in. na pokładzie okrętu wojennego, a to dzięki temu, że ojciec bliskiego mu Denisa Kozłowa był dyrektorem Muzeum Morskiego w Rydze.

Przyjaciele z Tajlandii

Grupa Michaiła – zwanego Miszą albo z angielska Mike’em – miała wszelkie cechy mafii. Przyjmowanie nowych członków odbywało się przy zachowaniu ceremoniału rodem z filmu „Ojciec Chrzestny”, łącznie z całowaniem w rękę. Różnica polegała na tym, że „chrzest” odbywał się w cerkwi. Gorbaczow należał do najbogatszych ludzi w Tallinie. Jego żona Sasza, córka pułkownika milicji, również pochodziła z Krasnodaru. Była piękną kobietą, niezwykle szykowną, nosiła kosztowne stroje od Diora i Armaniego.

Byli już na tyle bogaci, że mogli spędzać wakacje w różnych miejscach świata, także w Tajlandii. I tam los zetknął ich z polskim biznesmenem, za jakiego uważał się Waldemar Baran-Baranowski. W Pattayi prowadził biznes polegający na tym, że ciągał za motorówką żądnych wrażeń turystów ze spadochronami, a dodatkowo prowadził hurtownię dżinsów. Właściciel tego przedsięwzięcia, pochodził spod Łomży, ale w latach siedemdziesiątych pojechał na wycieczkę do Jugosławii i uciekł stamtąd do Włoch, a potem do USA. Wkrótce dostał obywatelstwo amerykańskie, zajmował się drobnym biznesem, miał stację benzynową i firmę transportową. W 1981 roku sprowadził do Stanów swego młodszego o 10 lat brata Andrzeja, który – jak sam opowiadał później autorowi tego tekstu – wyjechał do Nowego Jorku, by ciężko pracować w firmie budowlanej i zarobić na wykształcenie dwóch synów.

W tym czasie Waldemar „mieszkał różnie”, rozwiódł się z pierwszą żoną Polką, potem drugą, a po wyjeździe do azjatyckiego kurortu poślubił rodowitą Tajkę. Szybko znalazł pokrewną duszę w osobie rosyjskiego gangstera, chociaż w Tajlandii występował jako Waldy Barton. Tak miał wpisane w amerykański paszport. Spędzał dużo czasu z Gorbaczowem, jego żoną oraz dwoma „żołnierzami”: Łotyszem Denisem Kozłowem i Estończykiem Thomasem Kapelmanem.

Ta przyjaźń przerodziła się w kontakty biznesowe, a polski Amerykanin potem często bywał w Tallinie. Z czasem okazało się, że nie był to czysty biznes. Pierwszy raz po wielu latach przyjechał do wolnej Polski w 1994 roku, jako zamożny biznesmen, już po rozwodzie z Tajką. Mógł więc związać się z kolejną kobietą. Tym razem była to młodziutka Izabela P. z Warszawy, którą poznał podczas podróży samolotowej. On wówczas zbliżał się do pięćdziesiątki. Wkrótce pojawili się w okolicy Olsztyna, gdzie zamierzali wieść spokojny, sielski żywot.

Jak kamień w wodę

Tak się dobrze złożyło, że na skraju Kaborna – wsi odległej o kilkanaście kilometrów od Olsztyna – agencja nieruchomości rolnych zbywała ponad 50 ha gruntu, łącznie z wysłużonymi budynkami. Oficjalnym kupcem był Waldemar Baran-Baranowski, ale wtajemniczeni twierdzą, że 80 tysięcy złotych zapłacił jego rosyjski przyjaciel Michaił Gorbaczow. Nowy właściciel zburzył wszystkie zabudowania oprócz obory i w tym miejscu zaczął stawiać okazały dom, coś w rodzaju pensjonatu.000042

Mike pojawił się na Warmii wiosną 1995 roku, ponieważ w Estonii zadarł z konkurencyjnym gangiem, a w Rosji również grunt palił mu się pod nogami – tam ścigała go milicja. Boss przywiózł do Polski nie tylko piękną żonę Saszę, ale także 20-30 swoich ludzi. Najpierw wynajęli domek letniskowy na przedmieściu Olsztyna, gdzie opalali się i ćwiczyli, sprawiając wrażenie grupy trenującej na obozie kondycyjnym. Po trzech miesiącach przenieśli się do Kaborna, ale że dom jeszcze nie był gotowy, część ekipy spała w namiotach. Na pustkowiu „sportowcy” mieli doskonałe warunki do trenowania boksu i karate. Co prawda miejscowi nie mieli pojęcia, czym zajmuje się Gorbaczow, ale trafnie nazywali go „bossem”. Tymczasem on był coraz bardziej nerwowy, dużo pił, a stan mafii pomniejszał się po każdej wizycie w Tallinie. Prasa estońska pisała, że jesienią 1995 roku – po krwawym konflikcie jego grupy z czeczeńskim gangiem – Michaił pozostał tylko z garstką najwierniejszych pretorian. Wśród nich byli Kozłow i Kapelman.

W październiku 1996 roku Waldemar Baran-Baranowski oficjalnie wyjechał na jakiś czas z Kaborna, powierzając pieczę nad farmą małżeństwu W., które do wsi sprowadziła Izabela P. Ona też regulowała wszelkie należności po wyjeździe konkubenta. I w tym właśnie czasie Gorbaczow przepadł jak kamień w wodę. Podobno wyszli z żoną na spacer i już się nie pokazali. Gospodarstwo położone jest poza wsią, więc żaden obcy nie zwrócił nawet uwagi, że „boss” wyjechał i czy była to podróż służbowa. Nikt go również nie szukał, przynajmniej oficjalnie. Jakieś pół roku później, warmiński ranczer kupił ciężki sprzęt i zaczął oczyszczać stawy rybne. Co prawda nie trafił na żyłę złota, ale znaczne pokłady torfu, który sprzedawał po 200 złotych za wywrotkę.

Od zaginięcia Gorbaczowów minęły dwa lata i w niedzielne popołudnie, 4 października 1998 roku na posesję w Kabornie wjechali fordem scorpio dwaj potężnie zbudowani „żołnierze” estońskiej mafii: Denis Kozłow i Thomas Kapelman. Chwilę rozmawiali z gospodarzem, jak z dobrym znajomym. Nagle padły strzały. Jeden mężczyzna został trafiony w szyję z odległości pół metra, drugi w rękę i pierś. Niebawem przyjechała policja. Przy jednym z zastrzelonych znaleziono fałszywe dokumenty. Waldemar Baran-Baranowski tłumaczył, że strzelił do nich z dubeltówki brata, ale w obronie własnej. Chcieli go zabić, ponieważ wcześniej odkrył ich tajemnicę wielką – to oni zamordowali swego „bossa” w celach rabunkowych. Ale obaj gangsterzy nie mieli przy sobie żadnej broni, nawet wykałaczki.

– Oni i bez tego mogli zamordować – bronił sprawcy zabójstwa jego brat Andrzej – Jeden przydusił Waldka dresem, a drugi kazał odkopać ciało Gorbaczowa. Wtedy brat wrócił do sieni, niby po łopatę. Oni za nim, ale doberman ich nie wpuścił. Waldek chwycił moją strzelbę i ostrzegł ich, żeby odeszli. Nie posłuchali, a wtedy strzelił. Był w takim szoku, że najpierw zadzwonił do znajomego pułkownika, a ten zawiadomił policję. Zadzwonił również do mnie, do Stanów, dlatego zaraz tu przyleciałem – tak opowiadał autorowi tego tekstu kilka miesięcy po zdarzeniu.

Zabójca jak bohater

Gdy wyglądający na prostego farmera, gospodarz z Kaborna próbował wskazać policji, gdzie mogą być zakopane ciała rosyjskiego małżeństwa, funkcjonariusze patrzyli na niego jak na psychicznie chorego. Boss estońskiej mafii, do tego Michaił Gorbaczow – jakieś niesmaczne żarty?!  Zlekceważyli informacje i dopiero na komendzie ze zdziwieniem słuchali, jak Baran-Baranowski ujawniał szczegóły tej znajomości.

– Po dwudniowym przesłuchaniu przywieziono go na ranczo, gdzie wskazał trzy miejsca ewentualnego pochówku i nawet sam wsiadł na spychacz, by odkopać rozłożone już zwłoki. Gdy sygnał się potwierdził, policja ogłosiła, że znalazła szczątki ofiar „w czasie czynności operacyjnych”. A oni tylko zadeptywali ślady – ironizował brat zatrzymanego.

fot 3

Początkowo wyjaśnienia sprawcy zabójstwa wydawały się wiarygodne. Potwierdziła je Izabela P. zeznając, że już dawno konkubent mówił jej o tym, jak to Gorbaczowa i jego żonę zastrzelili dwaj gangsterzy, których właśnie zabił w obronie własnej. Dlaczego od razu tego nie zgłosili? Bo nie mieli dowodów i nie wiedzieli, gdzie tamte zwłoki zakopano. Dopiero gdy przyjechali po dwóch latach, pokazali to miejsce, nakazując odkopać ciała.

Sprawa stała się głośna w całym kraju. Prasa opisywała, jak to 54-letni spokojny reemigrant osiedlił się w rodzinnym kraju, gdy nagle musiał zmierzyć się z brutalną rzeczywistością w postaci dwóch ruskich gangsterów. Media nazwały go „szeryfem z Kaborna”, a on cały czas trzymał się wersji, że zabił w obronie koniecznej.

– Brat nie jest w ciemię bity i gdyby zabił z premedytacją, inaczej by się potem zachował – tłumaczył Andrzej B. – Miał co najmniej trzy możliwości. Mógł spychaczem zasypać ciała w bagnie, wywieźć je samochodem sto kilometrów i podpalić, albo po prostu złapać paszport i uciec jak najdalej.

Proces w Sądzie Okręgowym w Olsztynie objął tylko zarzuty o zabójstwo dwóch gangsterów i wzbudził niecodzienne zainteresowanie mediów. I jakby na ich zamówienie, oskarżony w pierwszej instancji został uniewinniony. A po wyjściu z aresztu demonstracyjnie obwieszczał, że w Ameryce za taki czyn dostałby 10 tysięcy dolarów i zrobiłby sobie zdjęcie z senatorem. Byłby bohaterem, który broni swego domu jak fortecy (My home is my castle).

Ale prokurator nie dał za wygraną i zaskarżył wyrok, bo nie podzielił poglądu sędziów o działaniu w obronie własnej. Gdy „szeryf z Kaborna” – z wolnej stopy – odpowiadał przed drugą instancją, niespodziewanie został zatrzymany przez prokuratura z Katowic pod zarzutem udziału w grupie narkotykowej.

Dziennikarzom opadły szczęki, bo nagle zobaczyli, że nie taki pan Waldek święty. Jego pozycja w procesie wyraźnie się pogorszyła, a na dodatek sąd mocniej dociskał w sprawie zabójstwa Gorbaczowa i jego żony.

Jeden z właścicieli olsztyńskich lombardów poświadczył nawet, że przyjął od oskarżonego orła z czystego złota, który należał do bossa z Tallina. Ale Baran-Baranowski tłumaczył, że znalazł go na podwórzu po zniknięciu Michaiła i Aleksandry. Z kolei inni świadkowie, w tym ze Wschodu, podawali prawdopodobną przyczynę zastrzelenia tej dwójki; Mike nie panował nad sytuacją, rozpił się, przestał planować robotę i jego ludzie popadali w biedę, dlatego dwóch jego „żołnierzy” pozbawiło go przywództwa. A potem przyjechali do Kaborna, by odebrać pieniądze, które ich szef zapłacił za gospodarstwo. Dlatego – uznał sąd – oskarżony chciał ich zabić i uczynił to z premedytacją, by nie oddawać pieniędzy.

fot 1

W drugiej instancji Waldemar Baran-Baranowski został więc skazany na 25 lat pozbawienia wolności za zabójstwo Denisa Kozłowa i Thomasa Kapelmana. A na dodatek rok temu  Sąd Okręgowy w Łodzi dołożył mu 9 lat więzienia za popełnienie dwunastu czynów w sprawie o przemyt i handel kokainą. Aktualnie odsiaduje wyrok w Bytomiu. Nadal nie przyznaje się, że dwóch ruskich gangsterów zabił z premedytacją. Kto zastrzelił Michaiła Gorbaczowa i jego piękną żonę Saszę, to do dziś pozostaje otwarte.

Tymczasem Kaborno stara się zapomnieć o swoim „szeryfie”. Zwłaszcza, że jego farma należy już do kogoś innego.

Marek Książek

Fot. Radosław Tomczyk

Zobacz również: