Mało jest w Polsce przestępców na tyle okrutnych, aby zabić swojego przyjaciela i jego małego synka. I to dla tysiąca złotych. Jeszcze mniej jest na tyle głupich, aby potem jeździć autem swojej ofiary, z narkotykami w kieszeni, i wpaść w ręce policji po spowodowaniu stłuczki.

Tłumy ludzi przed zaniedbaną kamienicą przy ul. Słowiańskiej w Kwidzynie, 40-tysięcznym mieście w pomorskim. Pod budynek – obstawiony przez dziennikarzy i gapiów – podjeżdża policyjny wóz, z którego zostaje wyprowadzony 22-letni Łukasz P. Ma do drzwi raptem kilkanaście metrów, ale to musi być dla niego jeden z najtrudniejszych odcinków, jakie miał do przejścia w swoim młodym życiu. Nie tylko ze względu na łomoczący łańcuch, który założono mu na nogi.

Obserwują go setki oczu. Gdyby nie mundurowi, ten tłum z pewnością pobiłby go na śmierć gołymi rękoma. Już po opuszczeniu auta ktoś krzyczy: – Skurwysynie, ty Pierniku pierdolony!

Nie ogląda się. Idzie, łomocząc dalej łańcuchem, a policjanci trzymają jego ręce z tyłu, pochylając tułów do ziemi. Ma wzrok wlepiony w chodnik. Nie odwraca go nawet, gdy podbiegają do niego reporterzy z mikrofonami. Milczy. Będzie mówił dopiero w środku, podczas wizji lokalnej. W ciągu kilkudziesięciu najbliższych minut opowie, jak zabił młotkiem swojego przyjaciela i jego małego synka.

Wściekły Piernik

Łukasz P., zwany na mieście Piernikiem, nigdy nie był grzecznym chłopcem. Ulica, przy której się wychował, słynie wśród miejscowych głównie z możliwości kupienia alkoholu i papierosów z przemytu. Nauczyciele mieli z nim problemy odkąd – jako nastolatek – sam zaczął sięgać po używki. Nie tylko po alkohol i papierosy. Lubił narkotyki. Lubił o nich mówić i eksperymentować z nimi.

– Często mu odbijało od tego wszystkiego – stwierdza jego dobry kolega, który dziś wyrzeka się Piernika i przyznaje, że wstydzi się tej znajomości – Potrafił być agresywny, jak ktoś nie chciał więcej z nim pić. Dopiero teraz rozumiem, że już dawno powinienem zakończyć znajomość z tym wariatem. Lepiej, żeby się w tych stronach już nigdy nie pokazywał.

O tym, że to człowiek niebezpieczny dla społeczeństwa, szybko przekonali się też śledczy. Łukasz P. już jako nastolatek zaczął pojawiać się w policyjnych kartotekach. W październiku 2013 roku trafił do aresztu za kradzieże i włamania. Wyszedł po dwóch miesiącach i od razu ukradł rodzonemu ojcu 4 tysiące złotych. Prokuratorzy wnieśli do sądu o tymczasowy areszt, jednak sąd się na to nie zgodził i ograniczył sprawowanie nad nim kontroli do policyjnego dozoru. Przestępca nie zamierzał się przed nim uchylać. W sobotę 28 grudnia 2014 roku zjawił się w komisariacie, zgodnie z wolą sądu. Podpisał odpowiednie dokumenty.

Stamtąd udał się do mieszkania przy ulicy Słowiańskiej, do 30-letniego Michała F., swojego przyjaciela, który niedawno przyjechał na święta z Wielkiej Brytanii i miał zamiar wracać po Nowym Roku. To on starał się o pracę dla Piernika na Wyspach.

Zabił przyjaciela

 Mieszkanie przy Słowiańskiej dawniej należało do babci Michała. Później przeszło w jego ręce. Tyle, że ostatnio stało puste, bo on sam mieszkał w Walii. Zarabiał tam nieźle, w niektóre miesiące nawet 2 tysiące funtów. Cieszył się też świetną opinią przełożonych i współpracowników. Jednak Polskę odwiedzał chętnie, bo w Gdyni z jego byłą żoną mieszkał Wiktor, jego 8-letni syn.

SONY DSC
Tu doszło do tragedii

Tym razem Michał w Kwidzynie zjawił się już tydzień przed Wigilią. Spotkał się z kumplami, rodziną, i wkrótce dołączyło do niego jego dziecko. Z nim za nic nie chciał stracić kontaktu.

Tej nieszczęsnej soboty, Piernik zjawił się u niego już rano, około godziny 9. Śledczy nie ujawniają, jak wyglądało to spotkanie i nie ma jeszcze opinii potwierdzającej, czy panowie zażywali wspólnie narkotyki lub pili alkohol. Ale wiadomo, że wkrótce po wejściu Łukasz P. miał już w ręku murarski młotek. Zaczął nim okładać swojego przyjaciela po głowie i tułowiu. Ten krzyczał, zasłaniał się, ale nie zdołał się wybronić przed furiatem, którego sam wpuścił do domu. Wtedy z sąsiedniego pokoju wybiegł syn gospodarza.

– Wiktorek zobaczył, jak morderca zabija jego ojca – opowiada o szczegółach makabry Jerzy Mówiński, dziadek 8-latka – Schował się pod kołdrę, ale ten go dopadł i uderzał młotkiem przez tę kołdrę. Nawet nie wiedział, gdzie uderza.

Dziecko zginęło od tych ciosów, a potem Piernik zabrał się za dokończenie dzieła na jego konającym ojcu, aż upewnił się, że już nie żyje. Zbryzgany krwią, tuż po popełnieniu zbrodni, chciał jak najszybciej opuścić to mieszkanie. Jednak zmienił zdanie.

Jak u Tarantino

Dalsze postępowanie, 22-letniego podwójnego mordercy, ciężko byłoby racjonalnie wytłumaczyć nawet miłośnikom słynnego „Pulp Fiction”, gdzie narkotyki mieszały się z krwią i ironią. Bo Łukasz P. niezbyt się zmartwił tym, co właśnie zrobił i komu to zrobił. Stwierdził, że musi zażyć kąpieli. Kiedy ją skończył, założył ubranie Michała, zabrał jego tysiąc złotych, 25 brytyjskich funtów oraz dokumenty i kluczyki do passata. Odjechał tym samochodem z miejsca zabójstwa, aby spotkać się z dziewczyną (notabene kuzynką matki Wiktora) i zrobić zakupy w położonym niewiele dalej Grudziądzu. Za skradzione pieniądze nabył modne buty i kurtkę.

Ciała zostały znalezione jeszcze tego samego dnia, tyle że wtedy nikt jeszcze nie przypuszczał, że mogła to zrobić osoba bliska. Sprawa dopiero się rozpoczynała i śledczy nie mogli wiedzieć, że morderca sam wpadnie w ich ręce w naprawdę idiotyczny sposób.

Bo Piernik – dzień po morderstwie – skradzionym passatem spowodował stłuczkę w Kwidzynie. Gdy na miejsce zdarzenia przyjechała policja, mundurowi znaleźli przy nim twarde narkotyki i dokumenty Michała F. Wtedy przestali słuchać wszelkich wyjaśnień i zabrali dobrze znanego im kryminalistę na komendę. Ten nie walczył długo ze śledczymi i szybko przyznał się do przerażającej zbrodni.

– Jestem na utrzymaniu dziadka, nie mam pracy i potrzebowałem pieniędzy – zeznał na przesłuchaniu. Jednak prokuratura wciąż bierze pod uwagę także inne motywy.

Początkowo zatrzymano nawet czterech innych mężczyzn w wieku 20 – 32 lat, których podejrzewano o współudział w kradzieży samochodu.

– Zostali jednak szybko zwolnieni bez postawienia zarzutów, ponieważ podejrzenia w stosunku nich się nie potwierdziły – wyjaśnia Maciej Więckowski, zastępca szefa Prokuratury Rejonowej w Kwidzynie.

Milczenie sąsiadów

– To szok – mówi przez łzy Marzena Mówińska, babcia Wiktora, stojąc przed budynkiem, w którym doszło do zbrodni – Myślałam, że to jakiś film. Żeby to był chociaż ktoś obcy, kogo nie znamy… Może wtedy nasz żal byłby mniejszy. Ale przecież dobrze znaliśmy mordercę. Jak on mógł to zrobić małemu, niewinnemu dziecku?

W szoku była jednak nie tylko ona, bo o sprawie szybko usłyszała też cała Polska. Pod publikacjami na ten temat znalazło się łącznie kilkadziesiąt tysięcy komentarzy, żądających przywrócenia kary śmierci. Nawet kondolencje dla rodziny, w serwisach poświęconych pamięci zmarłych, można liczyć w tysiącach.

Tydzień po morderstwie, sprzed feralnej kamienicy, pod którą stanęły dziesiątki zniczy, ruszył marsz milczenia, w którym wzięło udział blisko 400 osób. Idący na przedzie mężczyźni trzymali białe róże i transparent z napisem „Michał Wiktor”. Między tymi dwoma imionami narysowano serce. Nie było słychać rozmów, tylko kroki. Osiemset maszerujących w ciszy nóg, wolno przemierzających miasto. Transparent zawisł na poręczy kwidzyńskiej katedry.

Zabójstwo, obojętnie jakie, zawsze jest godne potępienia. Gdy jednak próbowałem dociec, czy tej zbrodni można było uniknąć, trafiłem na głuchą ciszę. Jeden z sąsiadów Michała, zapytany o jego styl życia, zatrzasnął mi drzwi przed nosem. Inny sam się poplątał we własnych słowach, a jeszcze inny, po pytaniu o to, jakim zamordowany był człowiekiem, zaczął mnie przekonywać, że nie wie, kto tam mieszka, i że o zabójstwie słyszy dopiero ode mnie, choć ma drzwi naprzeciwko, 3 metry od miejsca zbrodni.

1
Łukasz P. podczas wizji lokalnej

Dopiero osoby z jego środowiska wyjaśniają mi, że to milczenie nie jest podyktowane wyłącznie żalem. – Kilku dostało już w zęby, bo za dużo o tym mówili – zdradza jedna z nich – Bo nikt tego głośno nie powie, ale Michał F. też lubił mocniejsze używki. Musiał je skądś brać. I jak dwóch takich „miłośników” się ze sobą spotkało, to mogło się stać właśnie to, co się stało. A co, jeśli chodziło o porachunki lub interesy? Ale i tak w Kwidzynie, szczególnie po tym marszu, nie można źle mówić o Michale.

Matka Michała, Halina Fiszka, nie może pogodzić się ze śmiercią syna: – Michał był bardzo dobrym dzieckiem, bo dla mnie zawsze był dzieckiem, nieważne ile miał lat. Starał się zawsze pomagać ludziom. Bardzo pomagał mi zwłaszcza przy opiece nad moją 80-letnią matką, kiedy mieszkał jeszcze w Polsce. Odwoził swoje siostrzenice do szkoły i jeżeli była taka potrzeba i ktoś go o coś poprosił, nigdy nie odmawiał i zawsze mówił „Mamo, ludziom trzeba pomagać” . Pracował w Wielkiej Brytanii w fabryce szkła, a dokładnie szyb do okien, był kierowcą. Sam prezes firmy kontaktował się z nami, bo jak sam powiedział, nie wierzy, że ktoś mógł się dopuścić takiej zbrodni. To był chłopak o dużym sercu, pracowity i służył innym swoją pomocą, koleżeński, zawsze uśmiechnięty, pracował tam krótko, ale wszyscy współpracownicy nie mogą się pogodzić z jego utratą. A jeżeli chodzi o jego mordercę, to osobiście nie miałam okazji go nigdy poznać. Tylko z opowiadania mojej siostry wiem, że Łukasz był w dzień Wigilii pod jej domem, bo dzwonił do Michała. Michał spędzał u niej Wigilię i poprosił moją siostrę, aby mu dała czekoladę, to mu zaniesie, i mówił „bo wiesz ciociu, to dobry chłopak, tylko zszedł na złą drogę”. A znając Michała, to mu dał na pewno pieniądze, bo pieniądze nie były dla niego najważniejsze. Ja, matka Michała, nie życzę Łukaszowi śmierci, bo nie ja mu dałam życie, ale życzę mu, aby jego każdy dzień był sekundą strachu i bólu mojego wnuka i syna. Codziennie rano pęka mi serce, smutek i żal przepełniają mi duszę…

***

We wrześniu 2015 roku przed Sądem Okręgowym w Gdańsku zapadł wyrok w tej sprawie. 23-. letni Łukasz P. został skazany na dożywocie i zakaz ubiegania się o przedterminowe zwolnienie przez 35 lat: – Kara dożywocia, kara o charakterze eliminacyjnym, jest jedyną możliwą w tej sytuacji – uzasadnił sędzia Rafał Ryś.

Dodatkową okolicznością obciążającą  był fakt, że oskarżony działał pod wpływem dopalaczy: – Dopalacze to prawdziwa plaga społeczna. Oskarżony spożywał je praktycznie jak posiłek, jego życie toczyło się wokół nich. Nie chciał przy tym skorzystać z pomocy rodziny, żeby zacząć leczyć się z nałogu – mówił sędzia.

Mikołaj Podolski

 

Zobacz również: