Sprawa zgwałcenia i zabójstwa Elżbiety Kaczanowskiej na warszawskich Bielanach w 1987roku  została właściwie zapomniana. Jeśli nawet pojawiają się na jej temat jakieś informacje, mają się one nijak do akt śledztwa. Dziewięć lat przed upływem przedawnienia „Reporter’ wraca do tego śledztwa, by po raz pierwszy opowiedzieć prawdziwą historię tej zbrodni.

 29 czerwca 1987 roku do Dzielnicowego Urzędu Spraw Wewnętrznych na warszawskim Żoliborzu zgłasza się kierownik budowy. Informuje, że znalazł nagie zwłoki kobiety. Zeznaje potem: „Pamiętam, że (…) przyszedł do mnie kierowca zawiadamiając mnie, że w trawie coś leży. Poszedłem wraz z tym kierowcą i tuż przy krzaku zauważyłem, że w trawie przykryty warstwą trawy leży człowiek. Zauważyłem, że ten człowiek był nagi”.

Na miejsce udaje się ekipa dochodzeniowo śledcza, oraz przewodnik z psem tropiącym.

Ciało leży na brzuchu, głowa niejako niknie w krzakach. Rosnąca wokół wysoka trawa została wyrwana i posłużyła do zamaskowania zwłok.Młoda kobieta ma wyraźne ślady pobicia i duszenia. Nie ma wątpliwości, że doszło do zbrodni. Dwa metry od jej ciała leżą dwa białe guziki, zerwany z szyi plastikowy krawat męski ze śladami krwi, klips, oraz dwa łańcuszki.

Pies tropiący prowadzi milicjantów w inną część placu budowy. Leży tam pusta butelka po wódce, kubek, oraz pusta paczka papierosów „Radomskich”. Następnie prowadzi na pobliski przystanek tramwajowy.

Pierwsza wersja śledcza? Kobieta uczestniczyła tu w libacji alkoholowej, potem w jakimś dobrowolnym lub wymuszonym akcie seksualnym. Następnie doszło do zabójstwa. Sprawca odjechał tramwajem.

Tego samego dnia do tej samej komendy zgłasza się kobieta, która informuje, że od piątkowego wieczoru 27 czerwca, jej 17-letnia siostrzenica Elżbieta Kaczanowska nie wróciła do domu. Rodzina rozpoznaje zwłoki Eli.

Obecnie w miejscu znalezienia zwłok Elżbiety Kaczanowskiej stoją bloki, oraz budynek sklepu. Jest to ruchliwe skrzyżowanie w centrum dużej dzielnicy. W 1987 roku był to typowy dla PRL-u teren budowy. Zarośnięty krzakami, z wiecznie otwartą bramą.

Nigdy nie odnaleziono ubrań Elżbiety Kaczanowskiej. Zaginęły też klucze od jej domu. Znalezione obok klips, łańcuszki i guzik rodzina rozpoznała jako należące do zamordowanej. Nigdy nie ustalono do kogo należy krawat męski i biały guzik pościelowy.

Ela lubiła dyskoteki

Śledztwo toczy się szybko i dynamicznie. Wiele czynności zostaje wykonanych w ciągu kilku pierwszych dni. Udaje się przede wszystkim ustalić co zamordowana robiła przez ostatnie dni przed śmiercią.

W piątek 27 czerwca rodzice Elżbiety wyjeżdżają do Gdańska na wakacje. Dziewczyna odprowadza ich do samochodu. W domu zostaje jeszcze jej starsza siostra, wychowująca półtoraroczne dziecko. Ela po wyjeździe rodziców wychodzi na dyskotekę. Towarzyszy jej koleżanka Dorota. Na dyskotece dołączają do nich Grzesiek – chłopak Kaczanowskiej i Piotr, który pełni tam funkcję prezentera (dziś powiedzielibyśmy DJ-a). Dorota wychodzi o 22.00. Elżbieta około 2 godziny później.

Następnego dnia w domu szuka jej chłopak, a kilka godzin później koleżanka Dorota, oraz chłopak Eli – Grzesiek. Są zdziwieni, że nie zastali jej w domu. W niedzielę dziewczyny nadal nie ma. Siostra powiadamia ciocię, ta zaś MO.

Ela lubiła dyskoteki. Nie znaczy to jednak, że prowadziła się źle. Jeden z jej znajomych zeznawał: „Elżbieta Kaczanowska była dziewczyną usposobienia bardzo wesołego, lubiła tańczyć i była stałą bywalczynią dyskotek Samowar, Tip Top, Sofia, Rusałka, Radek, Hybrydy. Nie stroniła od zawierania znajomości. Była znaną dziewczyną w kręgu młodzieżowym dyskotek, zarówno w gronie dziewcząt jak i chłopców. Przeważnie chodziła do dyskoteki we własnym gronie. To jest ze swoją koleżanką lub chłopcem. Lubiła zawierać znajomości z chłopcami wesołego usposobienia. W czasie dyskoteki lubiła wypić jedną czy dwie lampki wina.  Jednak nigdy nie było przypadku, by wprowadziła się w stan upojenia alkoholowego. Zawsze kontakt słowny z Elżbietą Kaczanowską był dobry”.

Kaczanowska od dwóch miesięcy miała chłopaka Grzegorza, który odbywał zastępczą służbę wojskową trenując zapasy w milicyjnym klubie sportowym Gwardia Warszawa.

Pobita i uduszona

Przeprowadzona sekcja zwłok odpowiedziała na wiele pytań. Inne kwestie zostawiła otwarte na całe lata. W protokole zapisano min: „(…) przyczyną śmierci Elżbiety Kaczanowskiej było gwałtowne uduszenie w następstwie nacisku na szyję.Charakter obrażeń powłok szyi i narządów wewnętrznych przemawia za tym, iż ucisk spowodowany był ręką. Obrażenia w obrębie twarzy w postaci drobnej rany tłuczonej, obrażeń naskórka i  zasinień wskazuje na to, że w grę wchodziło kilkakrotne uderzenie tępym twardym przedmiotem, np. pięścią, kantem ręki itp.W podobnych warunkach mogły powstać okrągławe i nieregularnego kształtu otarcia naskórka na tułowiu i kończynach. Liczne drobne rysowate i okrągławe otarcia na kończynach i tułowiu powstały najprawdopodobniej w następstwie ocierania się o podłoże np. trawę części roślin itp. Charakter  obrażeń w zakresie narządu rodnego tj. rozerwanie błony dziewiczej z podbiegnięciem krwawym świadczy o tym iż do dróg rodnych Elżbiety Kaczanowskiej został wprowadzony tępy przedmiot, którym mógł być członek męski, palec itp.”.

Dziewczyna miała we krwi 1,1 promila alkoholu.

Co ważne, w jej narządach rodnych nie znaleziono nasienia. Charakter obrażeń nie wskazuje na to by została zgwałcona. Natomiast rany na ciele wskazują, że dziewczyna została przed śmiercią pobita (min miała złamany nos) a następnie uduszona. Można odnieść wrażenie, że gdy Elżbieta umierała, leżała na brzuchu zaś sprawca leżał na niej. Mnie osobiście przypomina to duszenie stosowane w sportach walki, min zapasach.

Bardzo szybko przesłuchano szatniarkę dyskoteki „Radek”, która zeznała: „Około 0.30 podeszła do mnie Kaczanowska. Podałam jej kurtkę oraz papierosy Caro, za które osobiście zapłaciła. Dopytałam się jej jak było na zabawie na co odpowiedziała mi, że bardzo fajnie. Była zadowolona. Jestem pewna, że z tą Kaczanowska wychodził jakiś mężczyzna. Jak podawałam jej kurtkę i papierosy to stał obok. Był to mężczyzna w wieku około 20 – 25 lat, wzrostu średniego około 165-170 cm, dokładnie nie pamiętam. Jeśli chodzi o ubiór to jestem pewna, że miał coś z wycierucha. Była to albo kurtka, albo kurtka typu serdak bez rękawów”.

Warto w tym miejscu zaznaczyć, że szatniarka widzi Elżbietę Kaczanowską właściwie trzeźwą i podaje jej inne papierosy, niż znalezione potem w pobliżu zwłok.

Tajemniczy chłopak

Całe późniejsze czynności miały na celu ustalenie kto był tego wieczora w dyskotece Radek, oraz ustalenie kim był tajemniczy mężczyzna. Zakładano, że jest on prawdopodobnym zabójcą Eli. Śledztwo Milicji Obywatelskiej w sprawie zabójstwa Elżbiety Kaczanowskiej przypomina klasyczny kryminał. Taki w którym wiemy, że morderca jest w pokoju, a detektyw próbuje odkryć kto nim jest.

Część bywalców dyskoteki wskazywała, że Elżbieta cały wieczór tańczyła z pewnym chłopakiem. Określali go jako młodego, dobrze zbudowanego 20 – 25- letniego blondyna. Zeznania różniły się w kwestii wzrostu. Raz było to 170 a kiedy indziej 180 centymetrów. Wskazywano, że mężczyzna ten ładnie tańczył, był schludnie ubrany i miły. Właściciel dyskoteki zapamiętał, że Elżbieta i tajemniczy chłopak przytulali się i całowali ze sobą.

Przypomnieć w tym miejscu trzeba, że na tej samej sali był chłopak Elżbiety Kaczanowskiej, Grzegorz. Nie tańczył, ponieważ jak zeznał, był po operacji chirurgicznej ręki. Pomagał jednak bramkarzom w utrzymywaniu porządku w klubie. O tym, że jego dziewczyna wyszła z innym dowiedział się po fakcie.

Grzegorz mógł być wściekły i zazdrosny. Miał motyw by zabić swą dziewczynę. Co ciekawe jego zeznania złożone w śledztwie różnią się od siebie w szczegółach. Wątek ten nie został niestety dokładnie wyjaśniony w śledztwie. Milicjanci nie drążyli tego wątku. Czy dlatego, że chłopak był zawodnikiem milicyjnego klubu sportowego?

Jedna z koleżanek Elżbiety zeznała, że dziewczyna tańczyła i wyszła z chłopakiem z okolicy. Nie znała jego nazwiska, jednak udzieliła wskazówek jak go znaleźć. Milicjanci ustali, że chodzi o Artura S. – wysokiego postawnego blondyna. Chłopak został zatrzymany, przesłuchiwano jego bliskich. Jako bawiącego się z Elżbietą rozpoznał go chłopak tej ostatniej – Grzegorz, oraz właściciel dyskoteki. Ostatecznie alibi zapewniła mu wspomniana już dzisiaj szatniarka. Kobieta, była sąsiadką Artura i zeznała, że to nie z nim Elżbieta opuściła lokal feralnego wieczora. Tamtego mężczyzny bowiem nie widziała nigdy wcześniej.

Trudno dzisiaj orzec, czy Artur mógł mieć coś wspólnego ze śmiercią Elżbiety Kaczanowskiej. Na pewno był fizycznie podobny do osobnika, którego zapamiętali świadkowie. Znał też Elę z innych dyskotek. Rozpoznali go uczestnicy zabawy. Zeznał, że w przeszłości uprawiał z dziewczyną seks, choć jak wynika z protokołu sekcji, w chwili śmierci ta była dziewicą. Opisywał ją jako osobę ze złamanym nosem, gdy nos złamał jej morderca.  Czy możliwe, że kryła go sąsiadka – szatniarka?

Druga koleżanka Kaczanowskiej, Dorota, złożyła zeznania, które na całe lata zaważyły na przebiegu śledztwa. Opowiedziała śledczym, że w dniu zaginięcia Elżbieta spotkała w dyskotece tajemniczego mężczyznę i to z nim opuściła dyskotekę.

„Jak weszliśmy do lokalu to przy drzwiach stał młody chłopak w wieku około 21 – 22 lata, około 170 cm, średniej budowy ciała, włosy ciemnoblond, zachodzące na czoło. Miał mały wąsik. Ubrany był w spodnie z materiału koloru beżowego i kurtkę jak mi się wydaje wycieruchową. Nie przypominam sobie czy z rękawami czy bez. Przy prawym oku miał wytatułowaną kropkę i pod powieką kropkę. Elżbieta przywitała się z nim i przedstawiła mnie. Wiem, że ten człowiek powiedział swoje imię, ale obecnie nie pamiętam. Jak potem zauważyłam, ten chłopak był sam. Podczas tańców, tańczył z Elżbietą Kaczanowską. Do nas do stolika nie podchodził. Miał takie dziwne oczy i sprawiał wrażenie narkoman albo alkoholik. Spytałam się Elżbiety skąd go zna, odpowiedziała, że z „Samowaru”.

Portret sporządzony na podstawie tego zeznania towarzyszy śledztwu do dziś. Był prezentowany min w programie 997.

„Po sporządzeniu rysunku  stwierdziła „bardzo ładny rysunek i bardzo prawdziwy. – Ten chłopak jest na nim szalenie podobny.”– zapisał na temat zeznań Doroty inspektor Sławomir Nowak z Wydziału Kryminalnego SUSW.

Śledztwo na ślepym torze

Po pewnym czasie milicjanci dokonali ciekawego ustalenia. Otóż odnaleźli trzech mężczyzn, którzy ponad dobę po zabójstwie Elżbiety Kaczanowskiej pili alkohol w miejscu odnalezienia jej zwłok. To do nich należała znaleziona podczas oględzin butelka. Przeprowadzono z ich udziałem szereg czynności, które utwierdziły śledczych w przekonaniu, że w sobotę i niedzielę ciało Eli nie znajdowało się na placu budowy. Zostało tam podrzucone prawdopodobnie w nocy z niedzieli na poniedziałek.

Ta informacja w jakimś sensie wywróciła śledztwo do góry nogami. Od tego momentu jasne stało się, że miejsce zbrodni znajduje się gdzie indziej, zaś sprawców było więcej niż jeden, bądź też pojedynczy, silny sprawca przywiózł ciało samochodem.

Jest w zeznaniu mężczyzn ukryta jeszcze jedna możliwa wersja zdarzeń.

„Gdy weszliśmy na teren budowy skręciliśmy w prawo, gdzie znajduje się duży krzak. Aby nikt nas nie widział stanęliśmy między tym krzakiem a starym budynkiem znajdującym się przy ulicy Wólczyńskiej. Nie siadaliśmy na trawie a wódkę piliśmy stojąc. W miejscu w którym staliśmy była niewydeptana trawa o wysokości około 30 centymetrów. Gdy piliśmy alkohol siedział jakiś chłopak po przeciwnej stronie budowy. W miejscu tym znajduje się blaszany barak. Chłopak ten miał z wyglądu 18 lub 20 lat, wzrostu około 170 cm, szczupłej budowy ciała. Sprawiał wrażenie jakby chciał się włamać do baraku. Po chwili wstał i opuścił teren budowy wychodząc na ulicę Wólczyńską”.

Czy chłopak obok blaszanego baraku mógł być mordercą? Czy w baraku znajdowało się ciało Elżbiety? A może była tam żywa? W protokole sekcji zwłok nie natrafiłem na informację o prawdopodobnej dacie zgonu. Mimo bardzo ciepłego lata, zwłoki w poniedziałek były dość świeże.

Dwa miesiące po śmierci Elżbiety na milicję zgłosiła się jej matka. Rodzina oglądając zdjęcia z pogrzebu zauważyła nieznanego mężczyznę, który był bardzo podobny do osoby z portretu pamięciowego. Nie miał jedynie tatuaży wokół oczu.

„Jestem pewna, że to jest ten sam mężczyzna”– zeznaje Dorota oglądając fotografię z pogrzebu.

Mówi, że to jego miała na myśli gdy tworzono portret pamięciowy. Tym jednak razem zeznaje, że kiedyś ten mężczyzna został jej już przedstawiony. Milicjanci idą tym tropem i ustalają, że chłopak nazywa się Dariusz G., jest studentem i synem zmarłego 3 lata wcześniej milicjanta. Ale co najciekawsze, Dariusz zeznaje, że nigdy nie był w dyskotece Radek, nie był nawet na Bielanach, sprawę zabójstwa Eli zna z telewizyjnego programu 997. Dariusz zna za to Dorotę. Jest jej znajomym, kimś w rodzaju byłego chłopaka. Na pogrzebie był właśnie na prośbę Doroty.

Co na to dziewczyna? Nic nie pamięta, nie chce zeznawać.

Gdy przygotowywałem niniejszy artykuł, sprawę badał także dziennikarz telewizji Polsat, Rafał Zalewski. Wymienialiśmy się opiniami i uwagami. Rafał zadał w tej sprawie fundamentalne pytanie, na które ja nie zwróciłem uwagi:

– Możliwości są dwie: albo sporządzony przez policję portret był tak niedoskonały, albo Dorota nie zeznawała do końca szczerze. Możliwość pierwszą bym raczej wykluczył. Nawet jeżeli policyjny rysunek nie odzwierciedlał faktycznego wyglądu tajemniczego mężczyzny, to więzienne kropki pod oczami na pewno zwróciłyby czyjąś uwagę. Pozostaje więc możliwość druga. I związane z nią pytanie – dlaczego Dorota miałaby kierować śledztwo na fałszywy tor?

Niestety odpowiedź na to pytanie Dorota zabrała do grobu kilka lat temu.

Analizując akta można odnieść wrażenie, że historia z portretem pamięciowym przetrąciła kręgosłup śledztwa. Od tego momentu milicjanci szukają po omacku. Na podstawie plotek i mętnych zeznań poszukują trzech mężczyzn poruszających się fiatem 125p, którzy mieli podrywać dziewczyny z dyskoteki Radek i zabierać je do siebie do mieszkania.

Badany jest także meldunek: „Przypominam sobie, że będąc na dyskotece w Jarzębince ktoś z towarzystwa w którym byłam powiedział że jeśli ktoś miał zabić Kaczanowską to najzdolniejszy do tego jest Gumas i jego paczka.”

Odnaleziony „Gumas” i jego koledzy niczego nie wnoszą do sprawy.

Ostatecznie śledztwo zostaje umorzone postanowieniem z 18 maja 1988roku.

Psychopata w mundurze?

Mijają lata. Skończył się PRL. Milicja zmieniła się w policję. Dyskoteka Radek w sklep spożywczy W czerwcu 2003 roku do mamy Eli dzwoni tajemniczy mężczyzna. Mówi, że oglądał właśnie program 997 i chciałby uzyskać nagrodę bo zna zabójców dziewczyny.

„Powiedział, że morderca wcześniej mieszkał przy ulicy X w Warszawie, dokładnego adresu nie podał, powiedział również, że był zomowcem urodził się w (…) roku i podał, że był to Jan Kowalski, który aktualnie mieszka w okolicy (…). Oświadczył również, że Kowalski zamordował kobietę w okolicy teatru Komedia w 1988 roku. Mężczyzna, który dzwonił, mówił, że obawia się o swoje życie, gdyż jak powiedział: Kowalski jest nieobliczalny.

Co ważne, jak później ustalono, sprawa Elżbiety Kaczanowskiej nie była poruszana w programie 997 od 1987 roku. Kim więc był dzwoniący? Jaki miał cel? Czy dręczyły go wyrzuty sumienia?

Mężczyzna opisał taki oto przebieg wydarzeń w dniu śmierci Eli:

 Jan Kowalski mieszkał niedaleko Eli. W tym samym bloku mieszkało jeszcze dwóch jego kolegów. Nazwijmy ich Rudym i Lipą. Któryś z tych trzech mężczyzn wyszedł z dyskoteki z dziewczyną. Być może był jej znany z podwórka czy szkoły. Być może powiedział, że idzie w tę samą stronę. Co ważne – Rudy – jeden z trójki był w tym czasie postawnym jasnym blondynem i znanym podrywaczem. Zgadza się to z zeznaniami zgromadzonymi w śledztwie.

Obok szkoły przy ulicy Fontany, gdzie drogi mężczyzny i Elżbiety powinny się rozejść, dziewczyna została zaatakowana i siłą zaprowadzona do mieszkania. Następnie była tam przetrzymywana, a w końcu zamordowana. Jeszcze w mieszkaniu prosiła o ratunek Rudego. Ten miał się śmiać, podkręcać głośność radia i mówić, że nic nie słyszy.

Wersja przedstawiona przez dzwoniącego mniej więcej pokrywa się z ustaleniami śledztwa. Niestety policja nie była jej w stanie zweryfikować ponieważ jeden z mężczyzn przebywa za granicą, drugi nie żyje, trzeci zaś do niczego się nie przyznał. Ponadto mężczyzna, który dzwonił do matki Elżbiety, został zbadany przez biegłego i uznany za osobę z tendencją do urojeń.

Ale co najważniejsze nikt nie wie gdzie znajdują się dowody zgromadzone w tej sprawie. Zapodziały się na skutek bałaganu? Czy też ktoś je ukrył, by chronić mordercę?

Muszę przyznać, że wersja zabójstwa z roku 2003 wydaje mi się prawdopodobna. Szczególnie, gdy przeanalizować historię jednego z podejrzanych, Jana Kowalskiego.

W toku działań w roku 2003 ustalono, że: „Jan Kowalski był wtedy jedynakiem synem funkcjonariusza MSW. Janek był wtedy chłopakiem bardzo skrytym, nie lubianym z uwagi na to, że był uważany za wariata, świra. Na osiedlu były znane przypadki, że młody Kowalski przypalał psy i koty”.

Jak wynika z akt w czasie gdy doszło do zabójstwa Jolanty Kaczanowskiej był „na etacie milicjanta pododdziału operacyjnego”. W zasadzie, gdy doszło do zabójstwa powinien być w koszarach. Z akt sprawy nie wynika, czy w ogóle próbowano ten fakt weryfikować.

– W tym czasie w ZOMO, które miało wtedy siłę brygady, były 3 kompanie kadrowe.– wyjaśnia inspektor Robert Duchnowski, emerytowany oficer stołecznej policji – Pozostałe kompanie miały status operacyjnych, co oznaczało, że odbywano tam zastępczą służbę wojskową.

Kowalski swoją przyszłość wiązał ze służbą w MO. Mężczyzna bardzo przeżył fakt, że po ZOMO nie przyjęto go do regularnej służby w milicji. Co ciekawe, nie było to częste

– Zwykle po ZOMO przechodziło się do służby w milicji. – opowiada inspektor Duchnowski –  Przypadki, żeby kogoś odrzucono były rzadkie i wskazywały, że były jakieś przeciwskazania do służby. Na przykład udział kogoś w z rodziny w opozycji, czy wejście członka rodziny na drogę przestępstwa.

Zaginione dowody zbrodni

Dziś po upływie kolejnych lat nadal nie wiemy kto zamordował Elżbietę Kaczanowską. Możliwych sprawców jest kilku. Nawet motyw nie jest pewny. Nie znamy miejsca zabójstwa, sposobu transportu zwłok, miejsca ukrycia osobistych rzeczy dziewczyny. W aktach również natykamy się na niejasności.

 – Od spiskowych teorii staram się zawsze trzymać daleko. – mówi, Rafał Zalewski, dziennikarz Polsatu. –  Ale w przypadku, kiedy z magazynu giną wszystkie zabezpieczone na miejscu zbrodni dowody, trudno nie ulec pokusie, aby przynajmniej taką możliwość rozważyć. W aktach sprawy dość często przewijają się przecież nazwiska ludzi mniej lub bardziej powiązanych z ówczesnym MSW. Trudno jednak wysnuć z tego jakieś wiążące wnioski. Może to zbiegi okoliczności. Chociaż w tego typu sprawach, w przypadki z reguły nie wierzę. Mam nadzieję, że te dowody uda się jeszcze kiedyś odnaleźć. Ze przez czyjeś zaniedbanie leżą na innej półce, pod inną sygnaturą. Jeżeli tak nie jest, oznacza to, że nie ma już żadnych szans na to, by schwytać sprawcę. Bo nawet jeżeli trafi na przesłuchanie nie będzie możliwości procesowego udowodnienia mu winy.

Bartłomiej Mostek

 

Zobacz również: