Oszustwa zdarzają się od zawsze i zapewne będą się zdarzać jeszcze długo. Dawniej tak zwani wajcharze wciskali turystom fałszywą gotówkę w zamian za prawdziwe banknoty. Dalej zaczęto wyłudzać kredyty, aż w końcu postawiono na oszustwa przynajmniej częściowo zdalne – z wykorzystaniem telefonu, a dziś Internetu.

Większość z nas słyszała o metodach „na wnuczka” czy „na policjanta”, gdy podający się za nich oszuści dzwonili i chcieli pieniędzy. Wnuczek i policjant wychodzą z mody. Teraz możemy spodziewać się wiadomości na portalu społecznościowym od miłej osoby zza granicy. Cel jest jednak ten sam, co kiedyś – kasa.

Metody oszustw „na wnuczka” i „na policjanta” w ostatnich latach były bardzo popularne. Ich ofiarami padały szczególnie starsze osoby. Dzwonił do nich fałszywy wnuczek, których prosił o przekazanie pieniędzy, po które wyśle kolegę. Innym razem był to policjant, również fałszywy, proszący o pieniądze potrzebne do prowadzonej przez niego operacji. Czasami te dwie metody łączono – policjant twierdził, że wnuczka zatrzymano i potrzebna jest określona kwota jako poręczenie majątkowe.

Przed takimi oszustwami przestrzegały media, prawdziwi policjanci, a w końcu ofiary uczyły się na błędach. Dlatego dziś, choć takie wyłudzenia wciąż się zdarzają, mają miejsce nieco rzadziej. Za to coraz więcej starszych osób zdaje sobie sprawę z istnienia takich metod przestępców.

Ci więc nie próżnują i szukają kolejnych sposobów. Tym razem potrzebują do tego Internetu i korzystającej z portali społecznościowych ofiary – niekoniecznie starszej.

Niewinne rozmowy

 „Witaj, jak się masz? Możemy czasem popisać?” – tak często rozpoczynają się niewinne znajomości w Internecie, które stanowią duże zagrożenie – szczególnie dla naszych pieniędzy. Rozmówca to zwykle obcokrajowiec, Amerykanin, który wyjechał z USA do pracy na dobrym stanowisku. Jest generałem w wojsku, inspektorem budowlanym, albo pielęgniarzem. Jakiś czas temu rozwiódł się, choć czasami jego związek zakończył się bardziej dramatycznie – żona zmarła na nieuleczalną chorobę.

W kilka miesięcy ów generał vel inspektor staje się obecny, oczywiście wirtualnie, każdego dnia. Pisze na dzień dobry, na dobranoc, żali się, doradza. W końcu wyznaje miłość i deklaruje chęć wspólnego zamieszkania. Zanim to jednak nastąpi, musi wszystkie swoje rzeczy, a nawet oszczędności, przesłać nam. Niestety przesyłkę trzeba opłacić, bo inaczej zostanie zatrzymana na granicy. Później jeszcze brakuje pieniędzy na bilet lotniczy dla generała vel inspektora – przecież wcześniej nadał już przesyłkę z całym swoim majątkiem. To jednak nie jest problem. Przecież mu ufamy – wyznał nam miłość, chce żyć razem z nami. Tak przynajmniej wygląda to z naszej perspektywy.

 Zorganizowana grupa generałów

 Z punktu widzenia generała vel inspektora jest jednak inaczej. Generał numer jeden znalazł nas na portalu społecznościowym, gdzie szukał osoby samotnej i zamożnej. Nic łatwiejszego – pokazaliśmy naszą samotność wstawiając zdjęcia z relaksu z lampką wina w pojedynkę. Musieliśmy się też pochwalić ostatnim wyjściem na zakupy, kiedy to kupiliśmy torebkę Michaela Korsa.

Generał numer dwa napisał do nas i będzie to robił przez najbliższe miesiące. W tym czasie skutecznie udaje, że nie zna zupełnie języka polskiego, za to biegle mówi po angielsku. Może nas nawet tego nauczyć. Niestety nigdy nie ma wystarczająco dobrego zasięgu, aby porozmawiać z nami przez telefon czy przez jakiś internetowy komunikator głosowy. W praktyce wcale niekoniecznie musi być za granicą, a może przebywać w Polsce, nawet w tym samym mieście, co my.

Generał numer trzy szuka w Internecie zdjęć, aby pokazać nam, jak wygląda w mundurze, albo jak spędza czas wolny, kiedy już wróci do domu z Syrii czy innego konfliktowego miejsca na świecie.

Na koniec generał numer cztery odbiera nasze przelewy, którymi opłacamy przesyłkę zatrzymaną na granicy czy wspomagamy go w zakupie biletu na samolot.

Potem wszyscy generałowie znikają, a my zostajemy i bez nich i bez pieniędzy. Wbrew pozorom jeszcze długo nie mamy świadomości, że padliśmy ofiarą doskonale zorganizowanej grupy przestępczej złożonej co najmniej z kilku oszustów. Taka grupa ma konkretny skład, ściśle określony podział zadań i opracowane metody działania. Wie też, jak pozostać nienamierzoną.

Proceder widmo

 W ten sposób przestępcy metodą „na generała” wyłudzili już w Polsce minimum 120 milionów złotych. Pokrzywdzone w najtrudniejszych przypadkach traciły nawet domy, by wspomóc finansowo swojego generała vel inspektora. Trudno było im uwierzyć, gdy detektywi czy policja komunikowali: -Padła pani ofiarą oszustwa.

A policjanci, mimo że zupełnie przeciwnie – w oszustwo jak najbardziej wierzyli – nie mogli odnaleźć sprawców choć jednego takiego przestępstwa.

Problemy z tym mieli również prywatni detektywi, ale do czasu. Na początku czerwca detektywi z biura Top Detektyw wpadli na trop międzynarodowej grupy przestępczej dokonującej oszustw metodą „na generała”. Poszlaki doprowadziły ich na wyspę Rodos.

Uwodzili i czyścili konta

 Poszukiwali tam Polki podającej się za pielęgniarkę z Manchesteru. Miała ona być przynętą gangu i uwodzić mężczyzn. Mechanizm działania był dokładnie taki sam, jak opisany wyżej. Tyle, że zamiast generała była pielęgniarka, a mężczyzna wystawiał się przestępcom nie zdjęciami z lampką wina i torebką, ale na przykład dobrą whisky czy luksusowym samochodem.

Działania detektywów na Rodos nie doprowadziły do zatrzymania rzekomej Grace Williams, jednak pozwoliły ustalić wiele nowych szczegółów dotyczących tej konkretnej grupy przestępczej. W tym samym czasie o sukcesie – i to dwukrotnie – poinformowała polska policja. Na przestrzeni kilku dni funkcjonariusze zatrzymali dwie pary, które podając się właśnie za oficerów amerykańskich wojsk, uwodziły samotne osoby i wyłudzały od nich pieniądze w kwotach rzędu kilkudziesięciu tysięcy złotych. Co ciekawe, w obu przypadkach podejrzani to obywatele państw afrykańskich – Zimbabwe oraz Nigerii.

Patryk Szulc

Zobacz również: