Zwłoki Zygmunta K. znaleźli w sierpniu 2014 roku archeolodzy z Uniwersytetu Mikołaja Kopernika w Toruniu. Nie stało się to przypadkiem. Szukali ich w lesie na zlecenie toruńskiej prokuratury, miała już podejrzanych o zabójstwo tego mężczyzny. Ponoć zapomnieli, gdzie zakopali ciało, a od tamtego czasu minęło wiele  lat.  A skazanie sprawców, bez ciała może być czasami trudne.

– Prawomocne wyroki skazujące w procesach poszlakowych i takich, gdy nie ma ciała ofiary, też zapadają – mówi Maciej Rybszleger, szef Prokuratury Rejonowej Toruń-Wschód – Oczywiście, gdy prokuratura decyduje się na oskarżenie w takiej sprawie, musi mieć na pewno więcej niepodważalnych, mocnych dowodów, niż w innych śledztwach. A zawsze pozostaje też ten margines dla adwokata, który może starać się próbować przekonywać sąd, że skoro nie ma ciała, to nie można być w stu procentach pewnym, że domniemana ofiara rzeczywiście nie żyje. Teraz, gdy zwłoki zostały odnalezione, takiej furtki już nie ma.

Zygmunt K. widziany był ostatni raz w czerwcu 2005 roku. 43-letni wówczas mieszkaniec toruńskiego Rubinkowa, wyszedł z domu w jednej z podtoruńskich miejscowości, gdzie akurat przebywał, i nikomu nie powiedział, dokąd wychodzi.

Nigdy już tam, ani do mieszkania na toruńskim Rubinkowie, nie wrócił. Potem ktoś rozsiał plotkę, że pewnie wyjechał do Włoch. Miał tam mieć jakąś rodzinę i kilku dobrych znajomych. Rzekomo uciekł za granicę, bo w Polsce był już poszukiwany kilkoma listami gończymi. Za niepłacenie alimentów, drobne wyłudzenia i fałszerstwa dokumentów. Podobno robił trochę przy legalizowaniu kradzionych aut, ale na małą skalę.

Zaginiony i poszukiwany

Zaginięcie Zygmunta K. zgłoszono oficjalnie policji w 2005 roku. I przez 11 lat z taką etykietą figurował w policyjnych aktach. Z drugiej strony – w związku z ciążącymi na nim zarzutami – był też poszukiwany Europejskim Nakazem Aresztowania. Aż do wiosny tego roku, kiedy przez policjantów z jednego z toruńskich komisariatów zatrzymany został mężczyzna w sprawie kradzieży złomu. Znał kobietę, która była konkubiną Zygmunta K. przed jego zniknięciem. A, gdy był już poszukiwany jako zaginiony, słyszał, jak kłóciła się z jednym z jego kumpli i wtedy krzyczeli o tej zbrodni. Powiedział o tym policjantom, bo miał żal do niej i kumpla, którego wsypał.

Policjanci w kwietniu 2014  roku zatrzymali 40-letniego mieszkańca Kopanina i 33-letniego mężczyznę z toruńskiego Rubinkowa, tej samej dzielnicy, w której mieszkał Zygmunt K. Najpierw mówili im, że to w związku z kradzieżami złomu. Potem zaskoczyli zarzutami o zabójstwo. Zdezorientowani i zaskoczeni takim obrotem sprawy, przyznali się do udziału w tej zbrodni, chociaż każdy z nich starał się umniejszać swoją rolę w tych zdarzeniach.

– Wyglądało to tak, jakby wraz z tym przyznaniem się do winy, zeszło z nich jakieś napięcie  – dodaje prokurator Rybszleger – Składali dość obszerne wyjaśnienia.

Musiał wykopać sobie grób

Wynika z nich, że Zygmunta K., którego dobrze znali, wywabili z domu podstępem. Niby chcieli z nim pogadać o interesach, a w rzeczywistości pobili go i wrzucili do bagażnika nissana, którym przyjechał na to spotkanie. Potem zabrali mu kluczyli do tego auta. Sami do niego wsiedli i podjechali do domu w centrum Kopanina, gdzie mieszkał jeden z napastników. Zabrali stamtąd łopatę i linę. Pojechali dalej. Minęli wieś Obory i wjechali do lasu. Tutaj wyciągnęli swoją ofiarę z bagażnika, bili dalej i zmusili do wykopania sobie grobu. Gdy już to zrobił, założyli mu pętlę na szyję, a drugi koniec liny przywiązali do haka holowniczego przy samochodzie. Rozpędzonym autem ciągnęli ofiarę po leśnych duktach. Gdy mężczyzna przestał dawać oznaki życia, upchnęli ciało w wykopanym wcześniej dole i zasypali.

Jakie kierowały nimi motywy? Tego do końca nie wiadomo. Są tylko hipotezy. Jedna nich dotyczy konkubiny zamordowanego. Miał ją źle traktować i poprosiła ona o pomoc znajomych. Mężczyźni – zamiast tylko nastraszyć Zygmunta K. – przesadzili i sytuacja wymknęła się spod kontroli. Według innej wersji, tłem konfliktu mogły być finansowe rozliczenia.

W ciągu 48 godzin od zatrzymania tych dwóch mężczyzn, śledczym nie udało się odnaleźć zwłok zamordowanego. Podejrzani wskazali co prawda jakieś miejsca w lasach, w gminie Lubicz, gdzie mieli je zakopać w 2005 roku, ale niczego nie byli pewni. Przecież przez te prawie 10 lat wiele się tam zmieniło.

– Mogli się pogubić. Tu jest teraz zupełnie inaczej niż wtedy. Jedne drzewa wycięto, inne posadzono. Zmienił się układ leśnych dróg i ścieżek. Jedne zarosły, inne powstały. Zbudowano tam również wiele nowych domów – mówi jeden z mieszkańców wsi Obory, znajdującej się najbliżej lasu, gdzie zakopano zwłoki Zygmunta K.

Mimo braku ciała ofiary, śledczy zdecydowali się na postawienie zatrzymanym zarzutów zabójstwa. Zeznania tego, który ich wsypał, konkubiny zamordowanego oraz samych zatrzymanych, okazały się dla toruńskiego Sądu Rejonowego na tyle wystarczające, że 31 kwietnia tego roku, zadecydował on o tymczasowym aresztowaniu 40 i 33-latka. Za kratkami są do dziś.

Próbka z kawałkiem szkieletu

Tymczasem toruńska prokuratura cały czas nie rezygnowała z odnalezienia zwłok Zygmunta K. Kilka razy wożono podejrzanych do lasu.

2-2
Prokurator Bartosz Grabowski w miejscu odnalezienia zwłok przez archeologów z UMK w Toruniu

– Obszar poszukiwań udało się w końcu zawęzić jedynie do kilkuhektarowego terenu w Nadleśnictwie Dobrzejewice. Trwające dwa miesiące poszukiwania, wymagały bezprecedensowego zaangażowania około setki ludzi: prokuratorów, policjantów, biegłych, a także leśników, żołnierzy i strażaków. Najpierw szukano metalowych elementów ubioru i biżuterii, które mogły być zakopane wraz z ciałem. Użyto wykrywaczy metalu, korzystając przy tym z pomocy wojskowych saperów i prywatnych poszukiwaczy militariów. Bez rezultatu – relacjonuje Artur Krause, rzecznik prasowy Prokuratury Okręgowej w Toruniu.

Przełom w poszukiwaniach przyniosło skorzystanie z pomocy biegłych z Instytutu Archeologii Uniwersytetu Mikołaja Kopernika w Toruniu. Od tego momentu poszukiwania prowadzone były metodą ręcznych odwiertów. Archeolodzy wykonali ich w lesie w sumie około tysiąca. Wszystkie na głębokości od 80 cm do półtora metra, bo śledczy wiedzieli już, że na tym poziomie muszą szukać.

Naukowcy za każdym razem pobierali próbkę gleby i porównywali jej strukturę. Szukali takiej, która różniłaby się od pozostałych, co oznaczałoby, że grunt był przerzucany. Dla pewności obwąchiwały ją jeszcze trzy policyjne psy – Balon, Hilza i Arbuz – sprowadzone z Bydgoszczy, Łodzi i Gdańska, i wyszkolone do wyszukiwania zapachu zwłok na wodzie i lądzie.

Ostatecznie jednak to archeolodzy z UMK wskazali w sierpniu, gdzie jest ciało. W jednej z próbek znalazł się fragment ludzkiej kości. Potem wykopano już cały szkielet. Wraz z nim fragment koszuli i paska.

– Biegła medycyny sądowej potwierdziła, że to szkielet mężczyzny w wieku odpowiadającym Zygmuntowi K. Ostatecznym potwierdzeniem będą jednak dla nas wyniki badań genetycznych – podkreśla Bartosz Grabowski, jeden z sześciu prokuratorów zaangażowanych w poszukiwania ciała Zygmunta K.

Waldemar Piórkowski

 

 

Zobacz również: