Bracia Daniel i Jacek Jewtuszenko 6 września 1971 roku, wyszli z domu w różnych godzinach. Nigdy już do niego nie powrócili. Niespełna tydzień później w komórce kamienicy, w której mieszkali ich ojciec znalazł ciało starszego z nich – Jacka. Śledztwo poszło tylko w jednym kierunku – poszukiwaniu zaginionego młodszego z braci, jako potencjalnego mordercy. Wszystkie inne możliwe ścieżki zostały zadeptane.

Daniel i Jacek Jewtuszenko mieszkali przy ulicy Kilińskiego, w centrum Łodzi wraz z rodzicami i siostrą Beatą, która tak wspomina tamten dzień sprzed lat: – Starszy z nich, 23-letni Jacek wybiegł z domu około południa, tuż po odebraniu telefonu, a mlodszy,19-letni Daniel towarzyszył mi przez cały dzień. Nawet odprowadził mnie na działkę do taty,  wrócił do domu, zjadł kolację i  wieczorem wyszedł.
Ponieważ nigdy wcześniej nie zdarzyło się, aby bracia nie wracali bez uprzedzenia na noc do domu, ich ojciec następnego dnia powiadomił milicję, która   wówczas zlekceważyła sprawę. Tłumaczyli to tym, że to taki wiek, że może gdzieś zabalowali albo uciekli na kilka dni i wkrótce wrócą.

Ciało pod węglem

Niespełna tydzień później rodzice znaleźli ciało Jacka we własnej piwnicy. Chłopakowi zadano 22 ciosy nożem, z których przynajmniej połowa była śmiertelnych. Nie było natomiast śladów krwi na drewnianych ścianach pomieszczenia, ani żadnych śladów walki. Można zatem przyjąć, że do zabójstwa doszło w innym miejscu, a ciało zostało tam podrzucone.
Z góry założono, że Jacka zabił młodszy brat i tę wersję forsowano do końca śledztwa. Za chłopakiem wystosowano nawet list gończy. Tymczasem do jego rodziny zgłaszały się różne podejrzane osoby, próbujące wmówić, że mają kontakt z Danielem, że mu pomagają, że potrzebuje ubrań, żądali pieniędzy, które rodzice i babcia dawali, gdyż cały czas mieli nadzieję, że to prawda.

. Milicja bezpodstawnie zarzuciła zabójstwo Jacka Jewtuszenki (z lewej) jego bratu Danielowi (z prawej)

Znamiennym jest, że zamordowany Jacek nieco ponad pół roku wcześniej został zatrzymany przez milicję za udział w „zamieszkach chuligańskich” – jak wówczas nazywano wystąpienia antykomunistyczne. Z powodu swoich poglądów, manifestacji w szkole oraz akcji przeciwko partii miał też problemy z SB. Zachowywał się tak, jakby kogoś się obawiał. Nawet chciał za wszelką cenę wydostać się z kraju. Zaczął wręcz coś w tej sprawie załatwiać i planować wyjazd, a latem próbował bezskutecznie pokonać Bałtyk w stroju płetwonurka.
Beacie Jewtuszenko, ciężko jest wspominać wydarzenia sprzed 44 lat: – Gdy doszło do zbrodni miałam 12 lat. Trafiłam do domu w momencie wynoszenia zwłok brata z piwnicy. Później zabrali nas na przesłuchanie, oddzielono mnie wtedy od rodziców i babci. Byłam w szoku, zostawili mnie samą do rana wśród pijaków, prostytutek i złodziei. Siedziałam całą noc w źle oświetlonym korytarzu, na drewnianym krześle bez szklanki wody. Byłam śmiertelnie przerażona. Zmuszano mnie do potwierdzenia czegoś, czego potwierdzić nie mogłam. Moje słowa zostały dowolnie zinterpretowane i poprzekręcane przez oficerów śledczych.

Pociąg w Sopocie

Trzy lata później sprawa zabójstwa Jacka została umorzona, z powodu śmierci głównego i jedynego podejrzanego – Daniela Jewtuszenko. Uznano go bowiem za człowieka, który zginął pod pociągiem w Sopocie i został pochowany jako NN.

Kiedy przyjęto, że mężczyzna pochowany jako NN, to młodszy z braci, doszło do ponownego przesłuchania. Wtedy jednak pani Beata była już starsza i zanim podpisała swoje zeznanie zmusiła prokuratora do dokładnego zapisania jej słów. Nie zrobiono ekshumacji, ani nie przeprowadzono badań. Jedynie na podstawie kilku zdjęć próbowano przeforsować wersję, że Daniel zginął pod pociągiem.
– Pokazano mi trochę zdjęć. Tylko na jednym mogłam rozpoznać mojego brata, ale na pozostałych nie. Na tym jednym nie wyglądał jakby potrącił go pociąg, nie był zmasakrowany, wyglądał po prostu jakby spał. Później pokazano mi kilka fotografii kogoś nierozpoznawalnego, ale w ubraniu Daniela. I w kółko przez kilka godzin próbowano mi zasugerować, żebym uznała tę osobę za mojego brata, bo przecież ma taki sam strój.
Mimo wątpliwości rodziny sprawę zamknięto. Bardzo prawdopodobne, że zdjęcia zostały spreparowane i specjalnie przygotowane do okazania, aby przeforsować nieprawdziwą wersję zdarzeń. Tym bardziej, że mężczyzna uznany za Daniela miał zginąć pod pociągiem 7 września 1971 roku, czyli dzień po zaginięciu braci. Gdyby był zabójcą nie mógłby podrzucić ciała tydzień po zbrodni, gdyż wtedy rzekomo już nie żył.
Pani Beata wspomina, że w przeddzień makabrycznego odkrycia w piwnicy na całej ulicy zgasło światło i było z tego powodu duże zamieszanie. Zwoływali się ludzie z różnych podwórek, wszędzie kłócili się jacyś pijacy. Była to świetna okazja do tego, aby w ogólnym chaosie podrzucić ciało. Szukając w archiwach śladów sprawy natrafiłam na artykuł „Głosu Robotniczego” z 12 września 1971 roku opisujący, co działo się na ulicach Łodzi w przeddzień znalezienia ciała Jacka. W notatce pod znamiennym tytułem „Czarny piątek melin Śródmieścia” czytamy: „Zmasowane działania funkcjonariuszy MO przeciwko różnego rodzaju społecznym mętom, chuliganom i pasożytom odbywają się zarówno w Łodzi, jak i na terenie całego województwa (…) Obok patroli mundurowych w akcji uczestniczyły także ekipy ORMO, słynne „grupy świętych” i przedstawiciele łódzkich zakładów pracy (…)”.
Informacje prasowe na temat samej zbrodni są zdawkowe. W prasie udało się znaleźć list gończy, dotyczący Daniela. Okazuje się jednak, że jest on kompletnie nierzetelny: nie zgadza się m.in. wzrost chłopaka, a nazwisko panieńskie ich matki zostało przekręcone.

Na tropie echa zbrodni

W poszukiwaniu śladów tej sprawy odwiedzamy również rodzinną kamienicę braci. Na starym przycisku, przy drzwiach wejściowych nadal widnieje niewyraźne już nazwisko „Jewtuszenko”, mimo że nikt z rodziny już tu nie mieszka. Zmienili się też pozostali lokatorzy. Okazało się jednak, że z osób, które mieszkały w budynku czterdzieści cztery lat temu została jedynie jedna starsza kobieta, z którą pomimo wielu prób nie udało się niestety nawiązać kontaktu.

W tej kamienic, przy ulicy Kilińskiego 86 w Łodzi, doszło do tragedii

Odnalazłam natomiast jednego ze szkolnych kolegów Daniela. Marian Stasinowski tak go wspomina: – Był skryty i małomówny, a o jego śmierci dowiedzieliśmy się chyba na początku czwartej klasy, już po pogrzebie. O ile pamiętam, chodziło o narkotyki, znaleziono ciało przysypane węglem w piwnicy bloku, w którym mieszkał. Wszystko było bardzo tajemnicze… Nic nie wiedziałem o śmierci jego brata, i że razem zostali zamordowani.
Jak widać też niedokładnie pamięta wydarzenia z 1971 roku.
Odpowiedzi na pytanie, co się wtedy stało szukałam także w prokuraturze i policji. Niestety minął już okres przechowywania dokumentów.
– Archiwum Komendy Wojewódzkiej Policji w Łodzi posiadało w swoich zasobach akta sprawy przeciwko Danielowi J. podejrzanemu o zabójstwo. Okres przechowywania wydłużono do 35 lat i po tym czasie dokonano ich wybrakowania. – poinformowała mnie podinspektor Joanna Kącka, rzecznik KWP w Łodzi.
Próbowałam też sprawdzić, czy jakiekolwiek informacje na temat tej sprawy i Jacka Jewtuszenki znajdują się w Instytucie Pamięci Narodowej – również bez powodzenia. Poszukiwania dokumentów w zasobach IPN w Łodzi, Warszawie i Gdańsku nie przyniosły rezultatu.
Wygląda zatem na to, że śmierć braci już na zawsze pozostanie zagadką. Nie dowiemy się, co się wtedy dokładnie stało, kto i jak przeniósł ciało do piwnicy oraz z jakiego powodu bracia Jewtuszenko nie żyją. Węgiel, którym przysypane było ciało Jacka, przykrył tajemnicę ich śmierci na zawsze.
Marta Bilska

Fot. Marta Bilska i archiwum

Zobacz również: