MORDERCA ŻYJE OBOK NAS

Urszula S. miała tylko 34 lata, gdy ktoś w bestialski sposób pozbawił ją życia. Tragedia wydarzyła się na drodze pod Kiełkutami i przeraziła miejscowych. W okolicy zapanował strach, który trwa do dziś. Niestety prokuratura dość szybko umorzyła śledztwo, ze względu na niewykrycie sprawców morderstwa. Na wyjaśnienie tej zbrodni od 22  lat czeka córka i rodzina zamordowanej kobiety.

Kiełkuty, to mała, cicha mazurska wioska, położona wśród lasów. Żyje tu kilkanaście rodzin w sąsiedztwie dużego zakładu przetwórstwa drewna. Tu, od ponad siedmiu lat mieszkała wraz z córką i konkubentem 34-letnia Urszula S.

Była cicha, raczej zamknięta  w sobie, miała mało koleżanek a jak już, to były z reguły starsze. Była skryta, jak miała jakiś problem, to przemilczała i nikomu się nie zwierzała. Nigdy na nic i na nikogo się nie żaliła, tak, jakby  jej zawsze było dobrze – opowiada siostra zamordowanej.

Kobieta wyszła z domu do sklepu spożywczego 7 października 1997 roku i już nie wróciła. Na drugi dzień jej konkubin, Stanisław K., zgłosił zaginięcie na policję. Zaniepokojona rodzina liczyła na to, że mimo obowiązujących procedur, policjanci zaczną szukać od zaraz.

 – Tłumaczyłam, zaklinałam, że Ula nigdy nie zostawiłaby bez opieki swojej córeczki. Były ze sobą bardzo związane i niepodobne było to, że wyszła i nie poinformowała małej o tym, że nie wróci do domu – mówi siostra Urszuli S.

Jednak policja zaczęła poszukiwania dopiero 9 października. Pomagała im rodzina, mieszkańcy wsi i pracownicy tamtejszego tartaku. Niestety,  tuż przed południem, brat zaginionej kobiety odnalazł  jej zwłoki w zaroślach, przy drodze prowadzącej do pobliskiego Dobrocina.

Urszula S. była niemal  w całości obnażona, a wstępne oględziny wskazywały  na cięcia i kłucia nożem. Rany były wszędzie,  na głowie,  szyi, klatce piersiowej, plecach, nogach i brzuchu.  10 października 1997 roku prokurator rejonowy w Ostródzie wszczął  śledztwo.
Urwany ślad
 Urszula w chwili śmierci miała 34 lata. Do tego czasu mieszkała w Kiełkutach z 11-letnią wówczas, córką Judytą S. i Stanisławem K. Związek obojga trwał ponad siedem lat i – jak stwierdziła podczas śledztwa prokuratura  – pożycie pary układało się dobrze. Nie wszyscy jednak z tym się zgadzają: – Stasiek miał samochód, ale często było tak, że  nawet nie podwiózł jej do sklepu spożywczego. Sama musiała iść pieszo, albo jechać trzy kilometry, aby przywieźć do domu chleb. Nie przeszkadzało mu to, a niejednokrotnie pił pod tym sklepem  piwo i sam mógł zrobić  te zakupy – zdradza jeden z mieszkańców.

qscan12052013_123829

Konkubent ofiary pracował w tartaku jako trakowy. W dniu zaginięcia wyszedł o godzinie 5.50 do pracy, gdy Urszula S. z córką jeszcze spały. Według ustaleń prokuratury, kobieta wyprawiła dziewczynkę do szkoły o godzinie 7.30. Dziecko dojeżdżało  rowerem do oddalonego o dwa  kilometry Dobrocina, skąd do Małdyt kursował autobus szkolny.
Według dalszych ustaleń, o godzinie 8.30 Urszulę S. odwiedził nieżyjący już sąsiad, Jan G. Przyszedł, aby umówić się ze Stanisławem K. na przywiezienie drewna opałowego z lasu.  Od Urszuli S. dowiedział się, że tamten pracuje na pierwszą zmianę i będzie w domu dopiero po godzinie 14.00. Kobieta poprosiła go o kilka papierosów i zdradziła, że za chwilę będzie musiała iść do sklepu właśnie po papierosy i inne zakupy. Tu trzeba dodać, że mieszkańcy Kiełkut od lat  zaopatrywali się w produkty żywnościowe w dwóch sklepach spożywczych w Dobrocinie. Według śledczych, Jan G. miał po chwili wyjść z domu kobiety  i udać się do tartaku, aby umówić się z jej partnerem w sprawie przywozu drzewa.  Stamtąd miał udać  się po pieniądze do domu i iść pieszo do Dobrocina. Po drodze miał zatrzymać „na stopa” czerwony samochód, który podwiózł go na miejsce. Twierdził,  że nie widział zaginionej na drodze, za to zobaczył  ją  pomiędzy 10.30 a 11.30 jeden z pracowników tartaku. W jej zachowaniu nie zauważył niczego niepokojącego. Miała iść w kierunku Dobrocina powoli, zamyślona, ze spuszczona głową.  I tu ślad się urywa.

Ciało w zaroślach

Gdy Stanisław K. wrócił  z pracy i nie zastał  jej w domu, był przekonany, że udała się do sklepu, bo zauważył brak kurtki, butów i 60 złotych we wspólnej kasie. Zdziwiło go tylko, że nie przygotowała obiadu i nie zostawiła kartki z informacją, że wróci później. 11-letnia Judyta S.,  która wróciła właśnie ze szkoły, również nie potrafiła powiedzieć, gdzie jest mama.

Dlatego Stanisław wsiadł do swojego „malucha” i pojechał szukać Urszuli w Dobrocinie. Tam dowiedział się,  że do żadnego ze sklepów nie dotarła, więc uznał, że musiała udać się do swojej matki, która mieszkała kilkanaście kilometrów dalej. W Dobrocinie spotkał  Jana G., z którym  wrócił do Kiełkut i pojechał po drzewo do lasu. Wrócili około godziny 17.00. i mniej więcej o tej porze zjawiła się zaniepokojona matka Urszuli S., która  zaprzeczyła, aby córka ją odwiedziła. Postanowili więc szukać jej na własną rękę – pytając ludzi z Kiełkut i Dobrocina. Niestety to nic nie dało, bo nikt jej nie widział.
Nazajutrz konkubent zgłosił  zaginięcie na policję, która – przy pomocy mieszkańców i pracowników tartaku – rozpoczęła poszukiwania następnego dnia, czyli na trzeci dzień od zaginięcia. Przed południem odnaleźli Urszulę S. blisko drogi. Kobieta była martwa, a jej ciało zmasakrowane od uderzeń nożem.
Zmasakrowane  i częściowo obnażone, zwłoki zaginionej ujawniono w dniu 9 października 1997 roku o godzinie 11.45. Ciało leżało w wysokiej trawie i zaroślach, w pobliżu składowiska starej, zrolowanej słomy, w odległości  piętnastu  metrów od rowu melioracyjnego – informuje w postanowieniu o umorzeniu śledztwa prokurator rejonowy Ryszard Maziuk.
Motyw seksualny

 Prokurator  stwierdza, że na podstawie damskich i męskich śladów, sprawca prowadził ofiarę w niewidoczne z drogi miejsce, gdzie dokonał mordu.

Oględziny przeprowadzone na miejscu ujawnienia zwłok, wskazują, iż zmarła leżała na prawym boku, obnażona od pasa w dół. Na górnej części ciała, ofiara miała rozpiętą kurtkę. Jednakże wszystkie części odzieży i bielizny, które miała na sobie, zostały z przodu przecięte. Figi leżały w pobliżu stopy prawej nogi, zaś spodnie i rajstopy pod ciałem ofiary. Obok zwłok znajdowały się też pantofle damskie i torba foliowa, tzw. reklamówka, z nadrukiem „Cash”, w której ujawniono połowę rozerwanego opakowania od prezerwatywy z napisem „Nimil” – podaje prokurator Maziuk.

Oględziny zwłok wykazały rany tłuczone twarzy i około 20 ran kłutych na całym ciele. Sekcja zwłok – przeprowadzona w Zakładzie Medycyny Sądowej Wojewódzkiego Szpitala Zespolonego w Olsztynie – wykazała. że przyczyną śmierci kobiety były rany kłute klatki piersiowej z uszkodzeniem serca i płuc oraz krwotokiem wewnętrznym i zewnętrznym. Rany na ciele powstały na krótko przed śmiercią, przy użyciu długiego noża lub bagnetu.  Biegły stwierdził, że kobieta broniła się, a zabójca, prowadząc ofiarę na miejsce zbrodni, przystawiał jej nóż do szyi.

Podkreślenia  wymaga też i to, że w wymazie treści pochwowej, pobranej ze zwłok badaniem mikroskopowym, nie stwierdzono obecności plemników męskich. Okolice narządów rodnych nie noszą śladów obrażeń, jednakże ustalenia wskazują jednoznacznie na seksualny motyw zabójstwa. Analiza krwi ofiary nie wykazała obecności alkoholu (…) Przedstawione ustalenia jednoznacznie wskazują na to, że dokonując zabójstwa Urszuli S., sprawca działał z pobudek o podłożu seksualnym,  chociaż nie zdołano ustalić, czy doprowadził on ofiarę za życia do poddania się czynowi nierządnemu, albo czy doszło do takiego czynu po jej zgodzie”. – stwierdza prokurator.
Krew nie pomogła
Śledczy ustalili także, że ofiara  miała przy sobie brązowy portfel  z imitacji skóry oraz 60 złotych w nominałach 10 i 50. Tego nie znaleziono w miejscu mordu, więc zabójca musiał zabrał portfel i pieniądze ze sobą.
W toku śledztwa zostali przesłuchani  świadkowie,  sporządzono też portret pamięciowy mężczyzny, którego w dniu zaginięcia ofiary widziało kilka osób.
 – Widziałam mężczyznę w długim jasnobeżowym płaszczu. Stał na mostku przed przejazdem kolejowym, w ręku miał reklamówkę i nie był stąd – mówi jedna z mieszkanek Dobrocina. Inna, widziała go na drodze do Kiełkut. – Miał ciemną oprawę oczu, tak jakby pomalowane czarną kredką, wąsy, zaczesane do góry włosy i był w długim płaszczu – stwierdza.
Portret pamięciowy został opublikowany w prasie i miejscach publicznych, ale to nic nie dało.  Wytypowano grupę  podejrzanych dziewięciu mężczyzn, u których zabezpieczono odzież, obuwie, noże i inne przedmioty. Wśród nich były dwie  osoby z Kiełkut (w tym konkubent zamordowanej), dwie z Dobrocina, dwie z Morąga, jedna z Olsztyna, Bagnit i Golbit. Pobrano od nich materiał do badań traseologicznych (badania porównawcze śladów stóp odzianych, jak i bosych), mechanoskopijnych (badania śladów oddziaływania jednej rzeczy/narzędzia na inną oraz śladu, jaki pozostawiła) oraz biologicznych (identyfikację śladów biologicznych pochodzenia ludzkiego, polegającą na oznaczaniu profilu DNA).

Właśnie  te ostatnie badania doprowadziły do ujawnienia plam krwi na odzieży jednej z osób podejrzewanych o dokonanie zabójstwa. Z tego względu powołano biegłych z Akademii Medycyny Sądowej w Białymstoku, w celu przeprowadzenia badań genetycznych. Do badań  tych przesłano także  włosy ujawnione w figach ofiary. Niestety, także i te badania nie przyczyniły się do ujawnienia sprawcy zabójstwa” – informował Maziuk.

Nieudolne śledztwo

 O zakresie tych badań wypowiada się także prokurator z Prokuratury Rejonowej w Ostródzie: W trakcie śledztwa od wytypowanej grupy mężczyzn zabezpieczono szereg przedmiotów, na których mógł się znajdować materiał biologiczny denatki. Są to m.in. ubrania, buty, noże  i na tych przedmiotach poszukiwano włosów denatki, włókien z jej ubrania, badano materiał pobrany spod paznokci, czy znajduje  się tam naskórek bądź włosy sprawcy, oraz materiał spod paznokci niektórych wytypowanych osób. Nadto badano grupy krwi, poszukiwano linii papilarnych na niektórych zabezpieczonych przedmiotach, badano ślady traseologiczne obuwia, przeprowadzono też badania DNA – informuje Zdzisław Łukasiak.

Policja sprawdzała też osoby z zaburzeniami psychicznymi w kilku jednostkach na terenie kraju, które były karane w przeszłości za ciężkie przestępstwa na tle seksualnym. To też nic nie dało. W ten sposób 31 sierpnia 1998 roku śledztwo zostało umorzone. Prokurator Zdzisław Łukasiak poinformował, że czynności operacyjne – po umorzeniu śledztwa – prowadzone były przez policję w Morągu oraz, że na podstawie art. 327 §1 KPK śledztwo może być podjęte w każdym czasie na nowo, na mocy  postanowienia prokuratora.

My nawet nie wiemy, co zrobiono w śledztwie do tej pory, nikt nas o niczym nie informuje – mówi rodzina zamordowanej – Zdziwiliśmy się bardzo, gdy śledztwo tak szybko zostało umorzone.

Być może sprawa będzie badana ponownie, bo przez ten czas narosło  wiele wątpliwości i pojawiły się nowe fakty. O tych faktach mówią okoliczni mieszkańcy.

Wątpliwości miejscowych

 W dniu zaginięcia Urszuli S.  dwie  osoby  spacerowały tą drogą z psem, a zwierzę puszczone wolno biegało nieopodal miejsca znalezienia zwłok i nic nie wyczuło. Tak samo było z innym psem, który puszczony luzem kręcił się w miejscu znalezienia zwłok i również nie zareagował. Zachodzi wątpliwość,  czy ciało ofiary znajdowało się tam cały czas, czy zostało podrzucone około 9 października? Między zaginięciem kobiety, a odnalezieniem jej zwłok, upłynęły prawie trzy dni.

Jedna z osób słyszała również, jak konkubent ofiary w dniu jej zaginięcia powiedział  pod sklepem w Dobrocinie, że Urszula nigdy by do matki nie poszła, bo bała się chodzić sama przez las, natomiast  policji  zeznał,  że mogła udać się do matki. Również jeden z podejrzanych otrzymał alibi od pracodawcy. Ale jest osoba, która twierdzi, że tamtego dnia jechał  w lesie rowerem z przyczepionym z tyłu białym wiadrem. Tę informację przekazał jej, obecnie już nieżyjący, rodzic.

Wśród potencjalnych sprawców pod uwagę nie wzięto  także dwóch innych mężczyzn, którzy zdaniem miejscowych powinni być sprawdzeni. Jeden ze względu na zaburzenia psychiczne, który tego dnia widziany był na przystanku w Dobrocinie. Siedział tam i bawił się nożem. Drugi, który był agresywny, nadużywał alkoholu i mieszkał w tej samej miejscowości co ofiara.

Tak samo mówi się o  niedbalstwie policji w czasie znalezienia zwłok.

To było niechlujstwo ze strony policji, bo jak ją znaleziono, to każdy chodził gdzie chciał, zostawiał swoje ślady i deptał inne, miejsce nie zostało zabezpieczone, dopiero, jak przyjechał prokurator, to coś zaczęli zabezpieczać. Znaleźli wtedy odcisk buta, a taki but miała co trzecia osoba, poza tym nocą strasznie lało – mówią ludzie.

Natrętny kolega

Inną sprawą jest to, co powiedział do córki zamordowanej Stanisław K.

 – Judyta powiedziała mi, że jak przyszła ze szkoły w dniu zaginięcia Uli, to Stasiek zapytał ją, co by zrobiła, jakby mamusia już nie wróciła. Mówiła mi to kilka razy – zdradza ciocia Judyty S., i ona to potwierdza, choć dziś nie jest w stanie stwierdzić, czy to była jej wyobraźnia, czy prawda.

 – Jestem  pewna, że tak było, gdyż widzę ten obraz w pamięci, tylko nie wiem, czy ten obraz jest wyimaginowany i ściera się z fikcją, snami oraz sytuacjami, w których coś takiego mogło mi się dawno temu przyśnić. Granica między wyobraźnią a prawdą, po takim czasie, zaciera się – mówi dziś dziewczyna.

Prawdą jest, że Stanisław K. po śmierci kobiety utrzymywał od czasu do czasu kontakt z jej rodziną,  ale to się  szybko urwało.

Gdy  moja mama zginęła,  na początku przyjeżdżał, ale ja w głębi duszy nie chciałam tego, chciałam zapomnieć o tamtym życiu i o tym co się wydarzyło, a jego obecność mi na to nie pozwalała. Wolałam myśleć, że jestem na wakacjach u babci. Po jakimś czasie przestał przyjeżdżać – opowiada Judyta S.

Są  tacy, którzy mówią, że Stanisław nadużywał alkoholu i przez to były między nimi nieporozumienia.

– Sprzeczki mojej mamy ze Stanisławem K., były spowodowane nadużywaniem przez niego alkoholu. Miała do niego pretensje, ale kończyło się na ostrej wymianie zdań.  W stosunku do mnie nigdy nie zachowywał się jakoś specjalnie źle ani dobrze. Jego rodzina akceptowała moją  mamę i mnie. Miał samochód, kilkukrotnie próbował uczyć jeździć moją mamę. To właśnie było najgorsze, miał auto, a moja mama chodziła na zakupy pieszo z Kiełkut do Dobrocina, albo ja jechałam po nie rowerem. Wiem też, iż nie tolerowała obecności w naszym domu nieżyjącego już Jana G., kolegi, z którym Stanisław K. często się spotykał. Ten Jan. G. był agresywny w stosunku do swojej rodziny i zachowywał się niestosownie w stosunku do mojej mamy – zdradza córka Urszuli S.

Potwierdza to rodzina zamordowanej, której w tamtym czasie dziewczynka mówiła, że Urszula S. jest zła na Jana G., bo jak przychodzi Jan G., to ją podskubuje.

Zboczeniec przy drodze

 Ale bardzo istotne jest to, że gdy w dniu tragedii jechała rowerem na przystanek szkolny, to  spotkała po drodze Jana G.

 – W odległości około trzystu metrów od naszego domu spotkałam Jana G., który szedł w kierunku budynku. Zapytał mnie, czy pan Stasiek jest w domu, na co  zdecydowanie odpowiedziałam, że go nie ma, bo jest w pacy. Zdziwiło mnie to, co zrobił. Choć wiedział, że moja mama go nie toleruje i nie ma z nim tematów do rozmów, a nawet ochoty przebywania z nim w bliskiej odległości, to nie zawrócił  i poszedł dalej w stronę naszego domu  – opowiada córka zamordowanej.

Inną kwestią jest obnażający i masturbujący się przy drodze mężczyzna, którego Judyta S. spotkała: – Nie  pamiętam twarzy tej osoby, ale pamiętam dokładnie, że bardzo bałam się wracać do domu. On stał tam kilkakrotnie ze spuszczonymi spodniami i wiedział dokładnie, że go widzę.

Od  czasu pojawienia się tam zboczeńca, Urszula S. martwiła się o córkę i  kazała jej jeździć na przystanek autobusowy rowerem.

Okazuje się, że tym człowiekiem był jeden z podejrzanych. Jan K., był również widziany w lesie w dniu zaginięcia kobiety, a miał alibi od pracodawcy.
Jak  robili sekcję zwłok Uli, to podszedł do nas policjant i powiedział, że mają już mordercę, ale potem okazało się, że on ma alibi, ale nie wiemy, o kogo chodziło – mówi rodzina.
Chcą wznowienie śledztwa
Judyta nigdy nie była świadkiem sytuacji, które mogłyby wskazywać na jakikolwiek konflikt jej matki z innymi osobami. Nic nie wie też o żadnych groźbach skierowanych pod jej adresem.
27-letnia dziś córka i jej bliscy, czekają na wyjaśnienie sprawy i liczą, że  śledztwo zostanie wznowione. O to już teraz powinna zadbać policja z Morąga, która zajmuje się działaniami w tym kierunku.
Miejscowi nie wierzą, aby zabójca był przypadkowym przyjezdnym: – To musiał być ktoś stąd, ktoś, kto wiedział, że ona chodzi tą drogą po zakupy. On żyje obok nas – mówią.
Bliscy zamordowanej kobiety do dziś nie mogą sobie poradzić z traumą. – Po tym wszystkim baliśmy się, ja nie mogłam normalnie zrobić zakupy, bo myślałam, że ktoś za mną stoi, albo obserwuje mnie, gdy idę drogą. Nie wiadomo, skąd ten człowiek był, czy z daleka, czy z bliska. Do tej pory odczuwamy lęk, bo to wszystko było straszne, ale najbardziej chyba zabolało mnie to, jak przeczytałam, że dźgał ją nożem w skroń. To wydało mi się najbardziej bolesne. Pytałam policję, czy powiedzą mi po sekcji zwłok, czy się męczyła, czy umarła szybko. Obiecali, że dadzą mi znać, ale nikt nic nie powiedział, nie uzyskałam takiej odpowiedzi. Chcemy wiedzieć, dlaczego ten ktoś to zrobił i kto to był?  –  mówi przez łzy siostra zamordowanej Urszuli S. Aneta Dzich

Fot. Archiwum rodzinne, Aneta Dzich

 

 

Zobacz również: