Hubert D., posterunkowy komendy policji w Ząbkach, udał się do domu przy ul. Piłsudskiego, gdzie otworzyła mu na oko 50-letnia, zapłakana kobieta. Czuć było od niej woń alkoholu, ledwie trzymała się na nogach. Oświadczyła, że poprzedniego dnia została zgwałcona przez swojego 21-letniego syna.  Dwukrotnie.

 Marianna L. dodała, że zdarzyło się to nie po raz pierwszy. Podejrzany o gwałt, Lucjan L. leżał w łóżku. Funkcjonariusze dostrzegli zakrwawioną pościel oraz podłogę. Mężczyzna twierdził, że poprzedniego dnia skaleczył się, stając gołą stopą na rozbitym kieliszku. W domu panował bałagan, wszędzie walały się butelki wódki. Lucjana L. przebadano na zawartość alkoholu – w wydychanym powietrzu miał 0,3 promila.

Był 22 lutego 2007 roku około 8:40.

Mroczne sekrety

 Policjanci interweniowali w domu przy Piłsudskiego w związku z zawiadomieniem o przestępstwie, które tego dnia złożył Andrzej L. – ojciec tej osobliwej rodziny. Poinformował policję o gwałcie syna na swojej żonie. Nie było to jedyne przewinienie Lucjana L.

W nocy z 21 na 22 lutego, kiedy cała rodzina uczestniczyła w ostro zakrapianej imprezie, syn, zadając ciosy siekierą, dokonał zabójstwa Andrzeja S., a następnie kilkanaście metrów dalej, w sąsiedztwie kościoła, ukrył ciało denata. Policjanci udali się pod wskazany adres i na terenie przynależącym do kościoła Świętej Trójcy w Ząbkach, w studzience kanalizacyjnej odnaleźli zwinięty dywan, wewnątrz którego odnaleziono ciało mężczyzny w wieku około 35 – 40 lat. Miał nadpalone dolne części ciała, liczne obrażenia na ciele oraz brak lewego nadgarstka. Sekcja zwłok wykazała, że bezpośrednią przyczyną śmierci nie były rany rąbane, ale obrażenia klatki piersiowej powstałe na skutek silnego ucisku, np. staniem na ofierze.

W trakcie przeszukania trzypokojowego mieszkania przy Piłsudskiego, znaleziono legitymację policyjną, która została skradziona funkcjonariuszowi policji w Warszawie w 2006 roku.

Z zeznań Andrzeja L., którego zatrzymano za współudział w morderstwie, wynikało, że 21 lutego po południu rodzinę L. odwiedził kuzyn, Andrzej S. Gdy Andrzej i Lucjan zaczęli pić alkohol, doszło do awantury. W trakcie niej Lucjan wpadł w szał i zabił siekierą Andrzeja.

 Po przewiezieniu na taczce ciała Andrzeja S., wrócił do domu i zgwałcił swoją matkę. Wyznał jej, że Andrzej nie będzie już więcej „fikał” i groził jej, że jeśli rodzice będą niegrzeczni, ich także uciszy. Po gwałcie, Marianna wyznała wszystko mężowi, który stawił się na komendzie, aby wyjawić ten mroczny sekret.

23 lutego 2007 roku  prokurator Ireneusz Woźny, z prokuratury rejonowej w Wołominie,  przedstawił Lucjanowi L. zarzuty.

Lucjan L. – 182 cm wzrostu, oczy niebieskie, blizny po samookaleczeniach, liczne tatuaże –  jak się okazało niewiniątkiem nie był. Karany za kradzież samochodu oraz napady rozbójnicze, dwa tygodnie wcześniej wyszedł z więzienia. Naukę przerwał w II klasie gimnazjum, gdyż „na resztę zabrakło mu ochoty”. Nie ma większych zainteresowań, ulubionych książek czy filmów. Wcześniej dopuszczał się ataków na ojca, kaleczył go także nożem. Rodzina Lucjana L. jest – jak wykazał wywiad środowiskowy – głęboko patologiczna. Ojciec wiele lat spędził w zakładach karnych, pił ciągami różne alkohole, w tym „niekonsumpcyjne”. Starszy brat Lucjana także przebywa w więzieniu.

Spali i pili

 Członkowie rodziny – matka Lucka, Marianna  i jego ojciec Andrzej w pierwszych zeznaniach podali, iż widzieli, jak syn uderza siekierą w Andrzeja. Z zeznań Marianny wynikało, że piła wraz z synem i małżeństwem –  Beatą i Andrzejem S., którzy odwiedzili ich 19 lutego. Potem poszła spać, ale obudziły ją krzyki Andrzeja S.

– Zajrzałam do pokoju, w którym pili. Andrzej leżał na podłodze, Lucek stał nad nim i uderzał go wielokrotnie siekierą. Zaczęłam krzyczeć: – Co robisz? Na co Lucek kazał mi się zamknąć i postraszył, że zaraz ze mną też zrobi porządek. Andrzej był cały zakrwawiony – nie dawał znaków życia. Poszłam dalej spać – zeznała.

Kiedy obudziła się następnego dnia – 20 lutego – ciała już nie było. Chciała zadzwonić na policję, ale syn wyrwał kable i krzyczał, że ich wszystkich pozabija. Nie przeszkodziło to rodzinie kontynuować biesiady. Kolejnej nocy – w alkoholowym amoku – Lucjan rzucił się na matkę i zgwałcił ją. Po dokonaniu brutalnego czynu, matka została w jego łóżku. Po kilku minutach została zgwałcona powtórnie.

W sądzie nie chciała zeznawać. Ojca na sali sądowej nie było. Zniknął w trakcie śledztwa, nie ustalono miejsca jego pobytu. Sąd przyjął wersję Lucjana, który do zabójstwa się przyznał. Do gwałtu – już nie. Z jego wersji wynikało, że został sprowokowany przez Andrzeja S., który podczas pierwszej wizyty (19 lutego) miał połamać krzesło, na którym siedział. To rozwścieczyło młodzieńca. Nastawił policzek i kazał się uderzyć. Co Andrzej S. uczynił. Rozpoczęła się bijatyka, którą przerwała żona Andrzeja, Beata. Do imprezy dołączyła Marianna. Chwilę potem małżeństwo wróciło do domu. Najwyraźniej niedopity Lucek poszedł w nocy (godz. 3 rano)  do kuzyna i wyciągnął go z domu. (Od tego momentu Beata bezskutecznie poszukiwała męża, wracając do domu ciotki Marianny kilkakrotnie. W końcu jego zaginięcie zgłosiła 22 lutego). Oni pili dalej. Lucek przypomniał sobie niedawną kłótnię i  ponownie wszczął awanturę. W jej  trakcie poszedł do garażu po siekierę. Po powrocie zamachnął się nią na Andrzeja S. Ojciec był tak pijany, że nie wiedział, co się dokładnie dzieje. Andrzej S. mocno krwawił, Lucjan wyciągnął go owiniętego w dywan przed garaż, gdzie zostawił go jeszcze żyjącego. W tym czasie postanowił posprzątać krew, aby młodszy brat – 9-letni Marek rano niczego nie zauważył. Niestety, krew nie chciała zejść, następnego dnia Marek pomagał przy czyszczeniu dywanu.

 – Powiedzieli mi, że pomidorowa się rozlała, co mnie zdziwiło, bo ostatnio pomidorową jedliśmy 3 tygodnie temu – zeznał potem chłopiec. W trakcie sprzątania Lucek raczył się dalej alkoholem z ojcem: Wypiliśmy ze trzy kieliszki – wyznał.

Następnie Lucjan wrócił na podwórko, gdzie w agonii leżał Andrzej S. Ponownie zadał mu kilkanaście cisów siekierą – ostrzem i obuchem. Uderzał, gdzie popadnie.

– Sprawdzałem, czy żyje. Spojrzałem w jego oczy, ale już się nie ruszały.

  Po skończonym dziele, zawinął ofiarę w dywan i załadował na taczkę. Zauważył, że niechcący odciął mu rękę, którą wrzucił do worków ze śmieciami, które przykrywały ciało Andrzeja S. Po drodze wyrzucił dłoń do śmietnika. Zwłoki wywiózł  na teren kościoła i wrzucił do studzienki kanalizacyjnej, podpalając ciało. Przezornie wziął ze sobą rozpuszczalnik w szklanej butelce. Po wszystkim wrócił do domu, by kontynuować picie. Wybudzani z alkoholowego letargu, rodzice na zmianę przez kolejne dni dotrzymywali towarzystwa synowi.

fot-2
Zwłoki wywiózł na teren kościoła i wrzucił do studzienki kanalizacyjnej, podpalając ciało.

Tylko żalu brak

Przed sądem wyznał: Żałuję w jakimś tam stopniu tego, co zrobiłem, bo tylko rodzicom zrobiłem kłopot i małemu braciszkowi.

Sąd nie dał wiary tej osobliwej skrusze i skazał Lucjana L. na łączną karę 25 lat pozbawienia wolności za zabójstwo, gwałt oraz przetrzymywanie policyjnej legitymacji. Lucjan L. dostał kategorię „N” – niebezpiecznego skazanego.

Sędzia w uzasadnieniu wyroku podkreślał okrucieństwo czynu: – Działanie sprawcy, który zaciągnął pokrzywdzonego do garażu i zostawił go tam owiniętego w dywan, wrócił do domu, gdzie zmywał ślady krwi z dywanu i spożywał alkohol, a także po powrocie do garażu zadał wiele ciosów, wskazuje na fakt, że oskarżony działał ze szczególnym okrucieństwem. To więcej niż typowo naganny sposób działania – grzmiał sędzia Przemysław Filipkowski.

Zabił bez żadnego motywu, a następnie dopuścił się zbezczeszczenia zwłok. W uzasadnieniu wyroku przeczytać można także: „Zachowanie Lucjana L. wskazuje na ignorancję porządku prawnego, a naruszenie prawa stało się jego mottem życiowym”.

Pod uwagę wzięte zostały opinie biegłych psychologów, psychiatrów i seksuologów. Ten ostatni nie stwierdził żadnych dewiacji seksualnych, a gwałt na matce tłumaczył tym, że Lucjan L. przez 9 miesięcy nie miał kontaktów seksualnych ze względu na odbywanie kary więziennej. Lucjan L. pytany, co myśli o swoim zachowaniu, mówił z uśmiechem na twarzy: Żałuję, iż odebrałem komuś życie. Jak czytamy w opinii sądowo – psychologicznej, Lucjana L. cechuje „prymitywizm obyczajowy”.

Wyrok zapadł bez udziału oskarżonego 12 stycznia 2009 roku. W aktach sprawy załączona jest własnoręcznie przez Lucjana L. napisana apelacja, w której czytamy (pisownia oryginalna): „Tego człowieka nie chciałem zabić, tylko przez dziwny zbieg okoliczności wspulnego picia alkoholu i bujki  doszło do tego tragicznego zdażenia czego nastemstwem był zgon Ś.P. Andrzeja S.”

10 lipca 2009 roku Sąd Apelacyjny w Warszawie uznał zarzuty apelacji za nietrafne, a zatem nigdy nie mogły być uwzględnione jej wnioski. Tym samym utrzymał wyrok w mocy.

Gabriela Jatkowska

Zobacz również: