Wojciech K. został zatrzymany w marcu 2018  roku pod zarzutem przemytu dużych ilości narkotyków oraz kierowania grupą przestępczą. Ilości i skala działalności robią wrażenie – od 2004 roku (od kiedy według śledczych miała działać grupa) przemycili około 20 ton haszyszu oraz 1,5 tony kokainy, o wartości około 320 milionów złotych. Pierwszy narkotyk sprowadzali z Maroka, drugi  z Ameryki Południowej.

Wojciech K. zaczynał w Danii. Śledczy prowadzili jego obserwację przez  wiele  lat.

„Śledztwo w przedmiotowej sprawie wszczęte zostało w styczniu 2013 r. W okresie od sierpnia 2016 r. do marca 2017 r. było zawieszone. Od 2017 r. ponownie podjęte. Obecnie w sprawie jest 16 podejrzanych (informacja z 16 sierpnia – przyp. red), z których wobec 6 stosowane jest tymczasowe aresztowanie. W stosunku do kilku podejrzanych wydane zostały listy gończe i ENA i są oni nadal poszukiwani. Listem gończym i ENA poszukiwany był również Wojciech K. Wobec niego areszt i poszukiwania wdrożono w czerwcu 2017 r. W wyniku zarządzonych poszukiwań podejrzany został zatrzymany w Czarnogórze w marcu br. W sierpniu został wydany polskim organom ścigania” – poinformował nas Prokurator Roman Witkowski, rzecznik prasowy Prokuratury Okręgowej w Gorzowie Wielkopolskim.

Na celowniku służb

 Były policjant i agent kontrwywiadu Jarosław Pieczonka pseudonim „Majami” poznał Wojciecha K. przed laty. Nie wiedział, kim jest starszy od niego mężczyzna, obywatel Szwecji, który notabene zabiegał o poznanie Pieczonki. Wspomnienia byłego „przykrywkowca” mogą rzucić nieco światła na postać Wojciecha K.

Wojciecha K. poznałem przez niejakiego „Kangura” –  Krzysztofa Ł. Z „Kangurem” poznaliśmy się w klubie motocyklowym „Walkiria” (od nazwy motocykla – przyp. red.), niejakiego Henryka K. pseudonim „Pepsi Cola”. Tam spotykali się wielbiciele Harleyów, tam odbywały się zloty, ciekawe spotkania i dyskusje. Co ważne, nie byłem już policjantem, ale wciąż hobbystycznie zbierałem informacje. On od razu wzbudził moje zainteresowanie, tak samo jak ja jego. Na spotkaniu był z dziewczynami, wysłał je do mnie i zaczęły się  przytyki: „Ty psie, byłeś u mnie na przeszukaniu, wywaliłeś mi gacie z szuflady…”, itp. Tak bezczelna bladź – robiłem rutynową czynność, a ta stawiała się wtedy totalnie. To ja za szufladkę i metodycznie, majteczki, skarpetki, a te gacie nieoryginalne, tu dziurawa skarpetka, tu jakieś niedoprane chyba? Jakieś podróby z przemytu? Łatwy sposób na wkurzenie kogoś.

 „Majami” nie dał się wówczas sprowokować, a to zapoznanie miało charakter demonstracji sił. Twierdzi, że będąc w służbie, wszelkie tego typu interesujące znajomości od razu raportował swoim przełożonym. A i sam je utrzymywał, to swoisty sposób pozyskiwania informacji z „miasta”.

–  Kiedy „Pepsi Cola” otworzył kolejną knajpę – Babalu –  już się nieco z „Kangurem” znaliśmy. Prowadziłem z nim rozmowy niby to o Harleyach, ale też pozyskiwałem ciekawe informacje z „miasta”. Po jakichś dwóch latach znajomości po raz pierwszy usłyszałem o „prezesie”,  jego szefie Wojciechu K.

 „Majami” nie wiedział, kim jest Wojciech K. Jednak  z przyzwyczajenia postanowił go sprawdzić. Karteczkę z wypisanym na niej nazwiskiem przekazał znajomemu funkcjonariuszowi, będącemu poza służbą. Ten przetarł oczy ze zdziwienia: – Jarek mogę ci powiedzieć krótko: interesują się nim wszystkie służby świata.

Informację potwierdza jeszcze w innym źródle, słyszy: –  Stary, ty wiesz kim on jest? – ucina wówczas jego informator.

 – Nikt mi nie chciał wierzyć, że mam możliwość poznania tego człowieka osobiście – mówi „Majami”. – Po części było to dla mnie zrozumiałe, bo nie byłem dla Wojciecha K. wartościową osobą w sensie informacyjnym. Moim zdaniem chciał mnie poznać ze względów zapobiegawczych, a nuż w przyszłości przyniosę mu jakąś ciekawą informację. Ja czekałem, aż jakaś informacja kiedyś także wypłynie od niego.

Sprzedał go szwagier „Nikosia”

Krzysztof Ł. pseudonim „Kangur” jest obywatelem Szwecji – w latach 70. zrzekł się polskiego obywatelstwa. Prowadził bliżej nieznane biznesy z Ryszardem P. (tzw. „Pięknym Rikardo”), który był jednocześnie szwagrem słynnego „Nikosia”, a w Skandynawii uznano go za lidera grupy złodziei samochodowych. To były lata 70. – 80. Już w latach 80. PRL-owskie służby podejrzewały „Pięknego Rikardo” o narkotyki. Ta informacja nigdy się nie potwierdziła, znajduje się w jego aktach jako notatka służbowa.

„Kangur” został zatrzymany w Szwecji za popełnione przestępstwa. Po latach Krzysztof Ł. miał zdradzić Jarosławowi Pieczonce, że za wpadką, a ostatecznie jego odsiadką miał stać Ryszard P.

Ryszard P. był w PRL zatrzymany pod zarzutem kradzieży samochodów.  Był łączony zresztą z tzw. „gangiem samochodowym” oraz przemytnikami różnego rodzaju towarów – dżinsów, elektroniki.

Ten rodzaj przestępczej działalności –  przemyt dóbr, które na Zachodzie można było kupować na tony, był w Polsce surowo karany. Specyfika PRL-owskich sankcji za kradzieże nieosiągalnych towarów, handel walutami, nielegalny obrót towarem reglamentowanym może dziś wywołać co najmniej uśmiech, ale kary były surowe, a czyny ostro tępione.

Dodajmy, że to wówczas kontakty nawiązywali ci, którzy w latach 90. urośli w siłę i tworzyli trzon najsilniejszych grup zorganizowanych w Polsce. Wojciech K. miał np. na zlecenie Jeremiasza B., „Baraniny”, stać za dużym przemytem spirytusu. Ostatecznie główny podejrzany poniósł śmierć; „Baranina” powiesił się w 2003 roku w wiedeńskim areszcie.

Wracając do „Kangura”, gdy  odsiaduje wyrok, wówczas „Piękny Rikardo” o nim zapomina, nie wysyła mu paczek, nie wpłaca kasy  na „wypiskę”. Pieniądze za to zaczyna wpłacać mu Wojciech K. Wedle zasady – dziś ja pomagam tobie, jutro ty pomożesz mi. Po latach Krzysztof Ł. nie ukrywał swoich związków z Wojciechem K., nazywając go swoim szefem lub „prezesem”. Co jednak miał dla niego robić, Pieczonka odpowiada: – Nie wiem. Zanim „Kangur” zaczął mi opowiadać o K., minęły dwa lata naszej znajomości. „Kangur” zaczął się otwierać dopiero po dużych ilościach alkoholu. 

http://e-reporter.pl/2018/09/08/kangur-wskoczyl-do-celi/

Narodziny przemytnika

76-letni Wojciech K., to Polak zamieszkały w Skandynawii. Wyjechał do Danii w latach 70. Miał niesamowite kontakty międzynarodowe: rosyjskie, hiszpańskie, duńskie.

 – Polska policja wysłała zapytanie do Duńczyków na temat Wojciecha K. Kto to jest? Duńczycy odpowiedzieli, że w życiu o nim nie słyszeli – przywołuje z pamięci szczątki informacji na temat Wojciecha K. były „przykrywkowiec”.

W końcu „Majami’ poznał także Wojciecha K.

– Mówiło się, że Wojciech K. ma kilka twarzy i ma dziwne kontakty z paroma wywiadami zachodnich państw. K. jest taką osobą, która dba o swoje bezpieczeństwo, zdobywa informacje z różnych źródeł. Miał być informowany na przykład o planowanych na siebie „polowaniach” czy porwaniach  –  relacjonuje  Jarosław Pieczonka.

Kumpel, który sprawdzał nazwisko dla Pieczonki, nie wierzył, że ten ma go wkrótce poznać. Zaperzył się i wypalił: – Jarek nie wierzę, że go kiedyś poznasz, bo on z takimi pionkami nie gada.

 „Majami” przypomina sobie dzień, w którym dostał telefon od „Kangura”.

 – Przyjedź, bo Wojtek  (Wojciech K. – przyp. red.) chce, byście się poznali.  Wojtek K. mówił, że  słyszał o tobie.

– Uwiarygadniałem się przed „Kangurem” nic nieznaczącymi informacjami. To taka gra, żeby chciał mieć mnie dalej w swojej orbicie, mówiłem mu rzeczy z pozoru istotne, a w gruncie rzeczy mało ważne i nieaktualne. Jak dowiedziałem się o możliwości poznania Wojtka K., oczywiście nie sprzeciwiałem się. 

Wojciech K. był zawsze dobrze poinformowany, ostrzegany – nie wiadomo przez kogo i dla kogo.

– Znajomość się rozwija, ja nabieram podejrzeń, że jest dobrze umocowany, poukładany nie tyle nawet z policją, lecz ze służbami. Kiedyś w Niemczech miał być przez tamtejsze służby ostrzeżony o planowanym zatrzymaniu.  Policja weszła o 6:00 rano do hotelu, w którym się zatrzymał. Jego już od 5:00 tam nie było – twierdzi Pieczonka.

Jarosław Pieczonka przyznaje, że traktował tę znajomość czysto hobbystycznie, a i przyzwyczajenie do nawiązywania tego typu kontaktów (już w momencie, kiedy w służbie nie był) jest nie bez znaczenia. I choć nigdy nie słyszał o Wojciechu K. w kontekście narkotyków i dużych przemytów, to dostawał informacje, że to wpływowa i znacząca postać.

– Jak mam taką informację, że to taka ważna osoba, to  utrzymuję kontakt – deklaruje „Majami”. – Nie wierzę w to, że w tamtych latach służby polskie nie wiedziały o istnieniu kogoś takiego, jak Wojciech K. Przypuszczam, że byłem w kręgu zainteresowania służb właśnie przez to, że go poznałem, a wcześniej „Kangura”. Byłem jego sąsiadem, mieszkaliśmy drzwi w drzwi,  miałem z nimi kontakt. „Kangur” był na pewno kluczową postacią, jak chodzi o interesy Wojciecha K. – kwituje „Miami”.

„Kangur” (z lewej) i „Majami”

Wojciech K. miał  opowiadać  Pieczonce o bliskich kontaktach z Baskami, jednak o swoich biznesach mówił niewiele.

 – Mimo że K. jest bardzo inteligentną osobą, zdarzyło mu się podczas rozmów nie kontrolować się i przekazał mi informację, że ma dobre kontakty z Baskami. Dla mnie było to jednoznaczne, że prowadzi z nimi jakieś interesy. „Kangur” opowiadał, że raz się zdarzyło, iż robił interes z przedstawicielami IRA, było to  w latach 80.  Kontynuowałem  znajomość z Wojciechem K. Ale dowodów na jakieś przemycane przez niego narkotyki nie miałem żadnych; w przestrzeni publicznej nie wychodziły takie informacje. W Gdańsku spotykał się z ważniejszymi ludźmi ode mnie. Był zawsze miły, sympatyczny, elegancki, zapraszał na wystawne kolacje, zawsze w luksusowych restauracjach. Zostałem przez niego zaproszony do Hiszpanii. Nic szczególnego ode mnie nie chciał –  twierdzi „Majami”.

Mógł żyć spokojnie

 Jarosław Pieczonka domyślał się, że Wojciech K. zdobywał informacje o nim, że na pewno znał jego przeszłość policjanta, przykrywkowca, ale nie przeszłość wojskową.

– Wiedział, że kiedyś byłem aktywnym policjantem,  że nie cackałem się z bandziorami. O tym, że byłem w wojsku dowiedział się, gdy dostał ode mnie dwie książki, w których jest opisany ten wątek.

„Kangur” miał kiedyś napomknąć „Majamiemu”, że jeden z byłych szwedzkich policjantów napisał książkę, w której – w kontekście przestępczym   wymieniony został m.in. Wojciech K. Książka powstała w latach 80.

Wojciech K. włada kilkoma językami. Mieszkał w Danii, Hiszpanii, złapano go w Czarnogórze. Dlaczego w końcu został zatrzymany? Jeśli to prawda, że miał dziwne kontakty ze służbami zachodnimi, może nawet ich ochronę, to czy doszło do wymiany pokoleniowej? Wojciech K. musiał zniknąć z tych kręgów? Mówi się, że mógł spokojnie dożyć końca swoich dni bez tego rodzaju działalności, a jednak ją kontynuował.

 „Z ustaleń śledczych wynika, że grupa, o kierowanie której podejrzany jest Wojciech K., działała od 2004 aż do 2016 roku. Jej członkowie mogli w tym czasie przemycić ponad 20 ton haszyszu oraz ok. 1,5 tony kokainy. Jednorazowo grupa przemycała od kilkuset kilogramów do ponad tony. Policjanci CBŚP wspólnie z organami ścigania innych państw nadal prowadzą czynności w tej sprawie”  – stwierdza na swojej stronie Prokuratura Krajowa.

Współpraca funkcjonariuszy z CBŚ z Zarządu w Gorzowie Wielkopolskim z policją w Czarnogórze, jak również Biurem Kryminalnym Komendy Głównej Policji oraz Europolem, przyniosła efekt w postaci złapania i osadzenia w areszcie Wojciecha K. i członków – jak czytamy w komunikacie Prokuratury Krajowej – jego grupy.

Sprawa jest rozwojowa. Czekamy na najbliższe rozstrzygnięcia.

Czy kiedyś dowiemy się, kim naprawdę jest Wojciech K.?

Gabriela Jatkowska

Zobacz również: