Publikujemy  fragment książki Janusza Szostaka „Bandyci i celebryci” 

KSIĄŻKĄ TU DO KUPIENIA

Bohdan Łazuka, który zagrał szefa gangu w filmie Chłopaki nie płaczą, o gangsterskich obyczajach sporo nauczył się od prawdziwych mafiosów. Niewątpliwie wiedza, jaką zdobył dzięki wspólnym wojażom z „Masą”, pomogła mu w stworzeniu tej kreacji ‒ zagrał ją bowiem niezwykle przekonująco.

– Bogusia Łazukę to ja woziłem ze sobą w tamtym czasie jak maskotkę. Nie powiem, zawsze go lubiłem ‒ przyznaje „Masa”.‒ On wtedy mieszkał koło mnie, na Ostoi.

Jak twierdzi Sokołowski, piosenkarz był przyjacielem Arkadiusza F., który do dziś prowadzi w Pruszkowie firmę samochodową.

– U niego spotykała się cała grupa pruszkowska. Przychodzili tam „Dzikus”, Pawlik.Ja też. Dobrze Arka poznałem, i to go chyba uratowało. Był taki moment, że starzy chcieli go wykorzystać, a ja im pokrzyżowałem szyki. Zamierzali go okraść albo wymusić na nim dużą kasę. Ale gdy się z nim zaprzyjaźniłem, to im nie wypadało już tego zrobić. Wówczas byliśmy z Arkiem w zażyłych kontaktach, razem wyjeżdżaliśmy na wakacje. Można powiedzieć, że uratowałem mu dupę. Do Arka przychodzili wszyscy, od prezydenta miasta po Łazukę ‒ dodaje Jarosław Sokołowski i dalej snuje opowieść o swoich relacjach z aktorem: – Był taki moment w jego życiu, że miał spore problemy z alkoholem i musiał wyprowadzić się z domu do Radziejowic, do domu aktora [Dom Pracy Twórczej ‒przyp. aut.]. On tam mieszkał przez kilka lat. Nieraz go stamtąd zabierałem i jechaliśmy się nachlać do Arka albo gdzie indziej.

Jeden ze wspólnych wyjazdów gangstera i aktora miał miejsce w 1997 roku.

– Pojechaliśmy wtedy do więzienia w Łowiczu, żeby odwiedzić „Dzikiego” i Pawlika ‒ wspomina Jarosław Sokołowski. – Byłem ja, „Nastek”, „Krakowiak” oraz Andrzej Gołota z Łazuką. Przed naszym przyjazdem dyrektor więzienia wydzwaniał do mnie i ustaliliśmy szczegóły. Do końca nie wierzył, że przyjedziemy z Łazuką i Gołotą, którego trudno było ściągnąć na jakiekolwiek spotkanie. On wówczas był przecież mega gwiazdą sportową, nadzieją białych, za chwilę miał walczyć o mistrzostwo świata ‒ wylicza „Masa”.

W końcu ustalono wszystkie szczegóły wizyty w zakładzie karnym. Sokołowski zabrał piosenkarza i boksera do swojego mercedesa S-klasy i ruszyli na ulicę Wiejską w Łowiczu.

– Wyobraź sobie, że zatrąbiłem wtedy pod bramą i wjechaliśmy na więzienny dziedziniec moim mercedesem jak do siebie. Złamano wtedy wszelkie standardy bezpieczeństwa ‒ skruszony mafioso nie ma co do tego wątpliwości. – Zresztą, to co działo się później, też miało niewiele wspólnego z więziennym regulaminem.

– My z „Dzikusem” i Łazuką siedzieliśmy u dyrektora i ostro piliśmy wódkę, którą donosili klawisze. W tym czasie Gołota poszedł z Pawlikiem na spotkanie z więźniami i opowiadał im o swojej karierze ‒ relacjonuje „Masa”.

– A Łazuka im śpiewał? ‒ upewniam się.

– Nie, on śpiewał dyrektorowi. Taki szoł tam daliśmy, że zrobiliśmy im z więzienia Ciechocinek. Po naszym wyjeździe to oni już tam nie czuli pudła ‒ zapewnia świadek koronny.

W sierpniu 1997 roku także odwiedziłem Zakład Karny w Łowiczu. Niestety, moje skromne audi 80 musiałem zostawić przed więziennym murem. Jednak ‒ przyznaję ‒ zostałem przyjęty nie mniej godnie niż pruszkowscy gangsterzy i ich przyjaciele. Atmosfera za murem wydawała mi się wręcz sielska, niemal niewięzienna. Wtedy jednak nie miałem jeszcze pojęcia, że przede mną gościł tu „Masa” z przyjaciółmi, którzy odmienili rzeczywistość za murem na Wiejskiej. Coś w tym faktycznie musiało być, gdyż skazani pochodzący z krajów byłego ZSRR, których w owym czasie siedziało tam sporo, jednoznacznie oceniali warunki panujące w tym zakładzie karnym:

‒ Eto dietskij sad, a nie tiurma. (To jest przedszkole, a nie więzienie).

– Rzeczywiście można odnieść wrażenie, że w porównaniu z okresem komunizmu więźniowie mają tu komfortowe warunki. Czasy się zmieniają i z naszym wejściem do Europy wiążą się także zmiany w więziennictwie ‒ tłumaczył mi Lech Dzięgielewski, dyrektor Zakładu Karnego w Łowiczu. Nie wspominając jednak o zasługach „Masy” na tym polu.

W ramach przeobrażeń systemu penitencjarnego wprowadzono w tym czasie tak zwane miękkie widzenia. Raz w miesiącu skazany miał możliwość intymnego spotkania sam na sam z ukochaną kobietą. Tego typu widzenia udzielane były w zasadzie jako nagroda dla żonatych bądź żyjących w konkubinatach. Sporadycznie w łowickim więzieniu zgodę na takie spotkanie mógł dostać kawaler. Zdarzało się jednak, że niektórzy nadużywali tego przywileju. Pewien Cygan co miesiąc spotykał się z inną kobietą. Bywało, że żona czekała na niego w sali widzeń, a on w tym czasie baraszkował na górze z panienką. Szybko zatem zakazano podobnych praktyk i ustalono, że więzień może się spotykać tylko z jedną partnerką.To samo dotyczyło również 52-letniego wówczas„Dzikiego”, którego regularnie odwiedzała w łowickim więzieniu młoda kobieta.

Według zgodnej oceny klawiszy pruszkowski mafioso zachowywał się za kratami nienagannie:

– To spokojny i niegłupi chłopak ‒ zapewniali mnie strażnicy więzienni. A i on sam wydawał się zadowolony z pobytu w Łowiczu.

– Ostatecznie blisko stąd do Pruszkowa, zawsze ktoś z kumpli mnie odwiedzi. Mogłem przecież trafić do Strzelec Opolskich, Wronek albo Czarnego ‒ tłumaczył mi prostodusznie latem 1997 roku.

Czesław B., pseudonim „Dziki”, to jeden z ojców założycieli tzw. mafii pruszkowskiej. W maju 1990 roku był uczestnikiem strzelaniny w hotelu George w Nadarzynie pod Warszawą ‒właśnie to zdarzenie uznano za datę powstania tej mafii. W 1993 roku „Dziki” pojawił się w Bartoszycach, gdzie uczestniczył w porwaniu tira z papierosami wartymi ponad 9 miliardów starych złotych [900 tysięcy PLN‒ przyp. aut]. Sąd Okręgowy w Olsztynie ocenił rolę Czesława B. w kradzieży transportu papierosów na cztery lata więzienia. I w efekcie „Dziki” trafił do ZK Łowicz.

Choć pruszkowski gangster miał niemal filmowy życiorys, to i tak ustępował pewnemu Rosjaninowi, który też siedział w łowickim więzieniu. W Rosji skazano go na karę śmierci za 52 morderstwa. Na szczęście tuż przed wykonaniem wyroku okazało się, że mężczyzna jest niewinny. Jako rekompensatę otrzymał mieszkanie w Moskwie, ładę i milion rubli. Za pieniądze kupił towar, załadował do auta i pojechał handlować do Polski. Tu okradli go jego rodacy. Zdesperowany zdobył broń i wyszedł z nią na szosę, aby „zarabiać” pieniądze na powrót do kraju. Zatrzymano go wkrótce po napadzie na ciężarówkę.

Rosjanin szybko dostosował się do obyczajów panujących w łowickim więzieniu.

– To dla mnie nic nowego, w Rosji przetrwałem w gorszych warunkach ‒ tłumaczył mi przed laty.

Popularna w latach 70. i80. subkultura git-ludzi [grypsujący, przestrzegający swoistych zasad  – red.] traciła wówczas znaczenie. Co nie oznacza, że w latach 90. przestała istnieć. W zasadzie każdy trafiający za kraty deklarował, czy jest grypsującym, czy też nie. Jednak gitowska hierarchia nie miała już wówczas tej siły co pieniądze. I tak zostało do dziś.

– Gdy wchodzisz do więzienia, to inni cię pytają, za co siedzisz. A gwałcicieli się zbytnio nie szanuje ‒ wyjaśnia „Masa”, któremu w 1994 roku postawiono zarzut gwałtu na kelnerce z restauracji Trzy Podkowy w Komorowie, za co trafił do aresztu na Białołęce. – Myślisz, że ktoś miał cokolwiek do mnie z tego powodu? Nikt. Najważniejsze było to, że pochodziłem z Pruszkowa.

Co prawda w tym czasie w łowickim kryminale siedziało kilku bossów pruszkowskiego gangu i sporo rosyjskojęzycznych  zbójów ‒ w tym bandyci o nazwiskach Breżniew i Gorbaczow ‒ to jednak opinia była jednoznaczna: rządziły tam Sochaczew i Żyrardów. Gdyż osadzonych z tych miast zawsze było w Łowiczu najwięcej. I to właśnie oni zaprowadzali tam swoje porządki. Uskarżał mi się na to między innymi Henryk R., słynny „Łomiarz”, którego grypsujący uznawali za frajera, a to pociągało za sobą wiele niedogodności.

Do kryminału na ulicy Wiejskiej w Łowiczu trafił wówczas niemal cały żyrardowski gang, który‒ co prawda ‒ podlegał „Pruszkowowi”, lecz miał też pewną niezależność. Jednym z członków tej grupy był osławiony „Spławik” ważący ponad 300 kilogramów.

Sławomir M., trafił do więzienia po tym, gdy w 1996  roku Sąd Wojewódzki w Skierniewicach skazał go na 15 lat pozbawienia wolności za udział w grupie zorganizowanej oraz za wymuszenia haraczy, zastraszanie sklepikarzy, restauratorów i przedsiębiorców.Wraz z nim za kraty trafiło kilkunastu mieszkańców Żyrardowa. „Spławik” był uważany, głównie przez dziennikarzy, za szefa tej grupy. Co całkowicie mijało się z prawdą, gdyż na jej czele stał bokser „Łysy”, który miał za sobą rolę w filmie Klincz.

Sławomir M., gdy z nim rozmawiałem, ważył 306 kilogramów przy wzroście 168 centymetrów.

– Jaki tam ze mnie gangster, skoro sam kroku nie mogę zrobić? ‒ pytał mnie z ironią w głosie. –Jednorazowo mogę spać najwyżej 40 minut, gdyż nie mogę oddychać. Mam chore serce, problemy z nadciśnieniem, patologiczną otyłość, zwyrodnienie kręgosłupa, chore nogi. Cały jestem chory! ‒ wyrzucał z siebie w sierpniu 1997 roku. Jak twierdził, otyłości nabawił się w więzieniu. Gdy kilka lat wcześniej trafił do Zakładu Karnego w Płocku, ważył wówczas zaledwie 80 kilogramów.

– Nagle zacząłem gwałtownie tyć.

„Spławik” starał się mnie przekonać, że nie jest gangsterem.

 – Wiadomo, że mam pewne sprawy na sumieniu, ale nie jestem mafiosem. Teraz i wcześniej dużo ludzi podszywało się pode mnie. Straszą innych i mówią, że są od „Spławika”, a ja nie mam z tym nic wspólnego. Mnie ludzie nie muszą się bać ‒ deklarował w rozmowie ze mną.

W kilka tygodni później 34-letni „Spławik” zmarł w swoim mieszkaniu w Żyrardowie,miał przerwę w odbywaniu kary spowodowaną złym stanem zdrowia. Pokonało go zapalenie płuc.

Gdy „Spławik” jeszcze siedział w łowickim więzieniu, odwiedzał go tam popularny zespół disco polo, grając przy okazji darmowe koncerty dla więźniów.

Zakłady karne były w tamtym czasie stałym punktem na trasach koncertowych większości zespołów grających muzykę tego gatunku (…).

Janusz Szostak

Zobacz również: