Nie da się ukryć, że „Masa” w pewnym sensie czuje się oszukany przez autorów głośnego serialu „Odwróceni” oraz filmu fabularnego „Świadek koronny”, wyprodukowanych przez TVN w 2007 roku. Sokołowski twierdzi, nie bez podstaw, że w filmie, to on jest odwróconym, czyli osobą, która poszła na współpracę z policją i została  świadkiem koronnym.

Niewątpliwie filmowy „Blacha”, grany przez Roberta Więckiewicza, ma wiele wspólnego z  Jarosławem Sokołowskim, noszącym  ksywę „Masa”.

Słynny świadek korony współpracował wcześniej z autorami i producentami „Odwróconych” i „Świadka koronnego” na planie serialu dokumentalnego -„Alfabet mafii”.

W 2007 roku „Masa” tak o tym mówił „Super Expressowi”: „Zostałem wykorzystany. W filmie jest zbyt wiele podobieństw do mojego życia. Pisemnie gwarantowano mi wówczas, że zarejestrowane materiały nigdy nie będą wykorzystane do innych celów. Tymczasem moje szczere wyznania, także te, których nie ma na taśmach, bo rozmawialiśmy również prywatnie, na przykład przy kolacji, stały się – bez mojej wiedzy i akceptacji – bazą do filmu fabularnego”.

Jednak autorzy scenariusza odrzucili oskarżenia świadka koronnego, twierdząc, że  rozmowy z nim  nigdy –  poza „Alfabetem mafii” –  nie zostały wykorzystane.  „Super Express” przytoczył również wypowiedź Edwarda Miszczaka, ówczesnego wiceprezesa zarządu TVN, który stwierdził: „Autorzy filmu rozmawiali z kilkudziesięcioma gangsterami i policjantami. Dlatego historie filmowych bohaterów zawierają w sobie losy wielu naszych rozmówców i zawsze szczyptę fantazji scenarzystów”.

„Masa”, jednak nadal jest przekonany, że  film  został oparty na jego losach. Mimo to nie ma o nim najlepszego zdania.

– Jak oceniasz ten film, który podobno jest o tobie? – pytam pierwowzór filmowego „Blachy”.

– No niby o mnie. Natomiast, to nie jest scenariusz  retrospektywny. Pytlakowski moim zdaniem, jak zwykle, wytarł dupę szkłem. Producentem filmu był Artur Kowalewski i to on wpadł na pomysł, aby wykorzystać materiały z „Alfabetu mafii”, który powstał przy dużym moim udziale. Oni, jak przejrzeli te nagrania ze mną, to wymyślili sobie, że nakręcą film.  Tak naprawdę  to „Alfabet mafii”, jako film i książka  zrobił furorę i zarobił. Ja wtedy dostałem od nich  40 tysięcy dolarów oraz najlepsze hotele w Hamburgu i Berlinie, bo tam żeśmy się spotykali. Zgadniesz dlaczego oni dali mi  te pieniądze?

– Bo ci się należały.

– Raczej nie do końca tak rozumowali. Oni już wtedy wiedzieli, że z tych historii napiszą scenariusz. Od razu zakładali, że pójdą w film. A on okazał się kasowy i mieli z tego w chuj szmalu.

– Ty już z tego nic nie miałeś? – zgaduję.

– Nic. Gdyby byli wobec mnie uczciwi, to mogli powiedzieć: „Jarek chcemy jeszcze film nakręcić”. I wszyscy byśmy na tym zarobili. Gdybym ja był konsultantem, to film byłby wiele lepszy. Ale oni zaoszczędzili na mnie. Pytlakowski napisał scenariusz, w którym wszystko było pozmieniane, bo nie mogło być tak jak w „Alfabecie mafii”. Tam było od chuja materiału nakręconego, a tylko część tych informacji poszła do książki. Gro pozostało na nagraniach. I oni z tego co znalazło i nie znalazło się w  książce – zmieniając okoliczności – stworzyli scenariusz. Zrobili to tak, abym ja nie mógł się do nich przypierdolić i założyć im sprawy o naruszenie praw autorskich. Wyszło jak wyszło. Film oczywiście okazał się sukcesem, ale z perspektywy czasu, twierdzę, że sukces byłby jeszcze większy, gdybym ja był jego konsulatem. Choćby dialogi byłby lepsze, bardziej wiarygodne.  Chociaż  i tak były  tam fajne teksty, ale trochę im brakowało do autentyczności. To nie były „Psy” i nie był Vega, gdzie niektóre dialogi „Stracha” czy innych są zajebiste.

–  Czy według ciebie był jakikolwiek dobry polski film o mafii?

– Tylko „Psy” Pasikowskiego. Żaden  inny film do tej pory nie był wiarygodny. Są jeszcze wesołe komedyjki Vegi, które dobrze się ogląda, czy „Chłopaki nie płaczą”. Ale wszystko to są historie z dupy wzięte. Żaden film nie powstał jeszcze na scenariuszu retrospektywnym, to wszystko jest wymyślone.

– Może już  pora na prawdziwy film o polskiej mafii?

– Myślę, że materiał znalazłby się w książkach, których jestem współautorem.   Gdyby ktoś kupił do tego prawa autorskie i nakręcił serial, bo w jednym filmie tego nie zawrzesz, to powstałby serial na miarę „Narcos” czy „Gomorry”. Naprawdę mógłby być z tego  dobry film.

– Jaki reżyser twoim zdaniem byłby w stanie stworzyć dobry polski film gangsterski?

– Być może Władysław Pasikowski, ale na pewno nie Vega.

Patryk Vega nie jest ulubieńcami „Masy”, szczególnie po tym, jak w czasie zdjęć do filmu „Kobiety mafii” zmienił obsadę, usuwając –   pod wpływem mokotowskich gangsterów – tak zwanego małego świadka koronnego, który obciążał niektórych członków grupy „Szkatuły”.

 Po tym zdarzeniu „Masa” umieścił na Facebooku ostry wpis na temat znanego reżysera:

 „Patryk Vega moralna hybryda, która jedną decyzją opluła nie tylko swoich znajomych, być może przyjaciół, z policji, ale również zbrukała pamięć ofiar gangu mokotowskiego. Szczególnie pamięć po siedmioletniej dziewczynce, której zwłok do dziś nie odnaleziono.  Ale co mnie doświadczonego, byłego bandytę szokuje, to logiczno- werbalna oślizgłość Vegi. Reżyser szczyci się w wywiadach, że brał udział w policyjnych akcjach przeciwko kryminalistom. Podkreślał wielokrotnie swój szacunek dla stróżów prawa. Dorobił się fortuny na biletach, kupowanych przez rzeszę przyzwoitych i uczciwych Polaków.  A dziś groteskowo tłumaczy, dlaczego chodzi na smyczy u ludzi, którzy mordowali kobiety czy dzieci. Podlizuje się zwyrodnialcom, bredząc o „kodeksie honorowym”, który nie istnieje. Spełnia kaprysy gwałcicieli i pluje w twarz tym, którym obcinano palce. Za kilka fałszywych srebrników, udaje gitowca.  Panie Vega! Jako dziennikarz i uczestnik policyjnych akcji jest pan dożywotnio „frajerem” i „kapusiem”. Nie ma znaczenia ile razy wyliże pan buty swoim rozmówcom w kryminale. A ludzie, którzy tam przebywają i którzy udzielają panu informacji, to konfidenci. Tak mówi nie „kodeks gangstera”, tylko zwykła, więzienna git- bajera. A pan, jako ojciec córki, może dziś spać spokojnie. Nie grozi jej los Eweliny B. Nie tylko dzięki funkcjonariuszom policji, ale również tym, którzy w ramach art. 60 kk czynnie ukorzyli się przed polskim społeczeństwem, ujawniając tajemnicę niejednej zbrodni. Naturalnie nie przeszłoby mi przez gardło żadne brzydkie słowo pod adresem pana Vegi . Tym bardziej, że po śmierci Andrzeja Wajdy, już tylko on może nakręcić „Człowieka z kiczu”. Nigdy nie podniósłbym ręki na spadkobiercę kina (nomem omen) moralnego niepokoju. Chciałem jedynie zasygnalizować, że w świecie bandytów, pan Patryk, jako np. bohater reklamy, w której zachęca do wstąpienia do policji, jest określany w taki, a nie inny sposób. Skorzystałem z języka kryminalistów (i od czasu do czasu również twórcy „Pitbula”) oraz ich sposób postrzegania drugiego człowieka. Posłużyłem się narracją środowiska, z którym pan Vega tak zalotnie flirtuje. Prowokacyjnie postawiłem na mowę subkultury, której wielkim muftim został pan reżyser. Składnię raczej mam prostą. Czytelnik może złapać oddech, bo kropek nie żałuję. Ale i tak, oblazło mnie kilku przedstawicieli „polskiej szkoły pogardy i czytania bez zrozumienia”. Może byłoby prościej, gdyby powstała strona pt. „O czym Masa nie może pisać” z zakładką, „słowa, których nie ma prawa używać” – Jarosław Sokołowski kończy swój wpis na temat Patryka Vegi.

Patryk Vega też nie kryje, że nie przepada za „Masą”.

 „Rozmawiasz z policjantami, przestępcami. Masa bardzo często wypowiada się na najróżniejsze tematy, ostatnio na temat Legii. Spotkałeś się z nim, rozmawiałeś kiedykolwiek?” – dopytywał twórcę Pitbulla, w 2016 roku, Sławomir Jastrzębowski, redaktor naczelny „Super Expressu”.  „Nie rozmawiałem. To jest gość, który się chełpi gwałtami na kobietach, dla mnie to jest jakiś frajer, nie bardzo wiem, o czym miałbym z nim gadać” – odpowiedział reżyser .

Po tej wypowiedzi  Sokołowski zagroził Vedze procesem, ale ostatecznie się z tego wycofał (…).

To fragment książki Janusza Szostaka „Bandyci i celebryci”  KSIĄŻKĄ TU DO KUPIENIA

Zobacz również: