Wystarczyło kilka godzin na wolności, aby 31-letni Bartosz K. po wyjściu z więzienia, gdzie odsiadywał karę za pedofilię, znów zgwałcił. Tym razem 9-latka. Dla tego chłopca będzie do zapewne trauma na całe życie. Może by jej uniknął, gdyby system i ludzie zadziałali szybciej lub inaczej.

W piątkowy ranek, 2 października 2015 roku, przed Bartoszem K. otworzyła się brama Zakładu Karnego w Sztumie, gdzie spędził ostatnie cztery i pół roku. Siedział tam między innymi za czyny pedofilskie.

Przebywał na oddziale terapeutycznym dla skazanych z zaburzeniami psychicznymi, gdzie poddany był specjalistycznej terapii. Grudziądzki sąd, który wcześniej skazał Bartosza K., 7 miesięcy przed zakończeniem kary przysłał do Zakładu Karnego w Sztumie pismo ze swoją dyspozycją. 31-latek po wyjściu z więzienia musi się dalej leczyć. Dostał skierowanie do ośrodka terapeutycznego w Krakowie. Dlaczego tak daleko, skoro Bartosz K. pochodzi z Grudziądza?

Nie do wykonania

 Wytłumaczenie jest jedno. To było wtedy jedyne miejsce gotowe taką terapię w trybie ambulatoryjnym poprowadzić.

– A jak miał on tam dojeżdżać, skoro pieniędzy wypiski z więzienia niewiele. Gdzie znaleźć pracę, jak pokonać te kilkaset kilometrów – zastanawia się jeden z pracowników więzienia w Sztumie, który woli zachować anonimowość, bo wszyscy z tej placówki mają zakaz rozmawiania z prasą.

Dziś już wiadomo, że Kraków wskazał Krajowy Ośrodek Seksuologii w Gostyninie. Najpierw jednak próbował, aby leczenie było prowadzone w ośrodku w miejscowości Warta niedaleko Sieradza, a więc znacznie bliżej niż Kraków. Z Warty jednak odpisano, że nie mają już umowy z NFZ. Gdy Krajowy Ośrodek Seksuologii wskazał Kraków, Bartosz K. dwa razy w 2014 roku wnioskował o zmianę miejsca leczenia. Właśnie ze względu na odległość i koszty dojazdów. Ośrodek w Gostyninie był nieugięty. Dwukrotnie jednak wskazywał na Kraków. A sąd w Grudziądzu umorzył postępowanie w zakresie zmiany miejsca terapii.

Zresztą o skierowaniu na tę terapię Zakład Karny w Sztumie mógł nawet się nie dowiedzieć, bo informacji nie dostał, ani dyrektor placówki, ani wychowawca czy ktokolwiek inny z personelu. Otrzymał ją w poczcie sam skazany, i to z tym pismem zgłosił się do wychowawcy, który nawiązał kontakt z kuratorem mającym sprawdzać, czy zalecenia sądu będą wykonywane.

 Powrót pedofila

 Gdy zatem za Bartoszem K. zamknęła się brama więzienia, poszedł na dworzec kolejowy. Nie kupił jednak biletu do Krakowa, gdzie miał się stawić 5 października, tylko do rodzinnego Grudziądza. Po kilkudziesięciu minutach podróży, był już w tym mieście. Spotkał się z kolegami i rodziną, coś tam wypił mocniejszego, i wieczorem ruszył w miasto.

Na 9-latka zaczaił się na ulicy Kalinkowej. Ogłuszył chłopca kamieniem i wciągnął go do klatki schodowej, gdzie zgwałcił. Ofiarę znalazł ktoś przypadkowo. Chłopiec trafił do szpitala. Na szczęście te fizyczne obrażenia, których doznał, nie zagrażały jego życiu. Ale zapewne wspomnienie tego, co go spotkało, pozostanie w jego pamięci do końca życia.

Policja sprawcę ujęła szybko, już po kilkudziesięciu minutach od zdarzenia. Nazajutrz doprowadziła go do prokuratury.

– Bartosz K. złożył wyjaśnienia i częściowo przyznał się do winy – poinformowała wtedy prokurator Agnieszka Reniecka z Prokuratury Rejonowej w Grudziądzu Szczegółów, dla dobra postępowania, nie możemy ujawnić.

Śledczy postawili mężczyźnie zarzut gwałtu na nieletnim. Grozi za to do 12 lat pozbawienia wolności. Gdy dojdzie do procesu, Bartosz K. będzie jednak odpowiadał jako recydywista, dlatego może dostać znacznie większy wyrok. Dla niego górna granica kary to 18 lat.

Dwa dni po zatrzymaniu, sąd zdecydował o tymczasowym aresztowaniu podejrzanego. Trafił za kraty w Grudziądzu. Po kilku dniach wywieziono go jednak stamtąd do Zakładu Karnego w Potulicach. Podobno dlatego, że osadzeni w Grudziądzu grozili buntem, gdy będzie w tym samym miejscu, co oni. Ponoć krzyczeli: „Je… pedofila!”.

Lawina pytań

To, co zrobił Bartosz K., wywołało lawinę pytań. Głównie dotyczących tego, jak to się stało, że skazany za czyny pedofilskie, zaraz po wyjściu z więzienia zrobił to, za co siedział.

Od razu okazało się, że są jednak pewne procedury, które należy spełnić, gdy na wolność wychodzi człowiek z wyrokiem za pedofilię. Zakład karny musi wtedy choćby powiadomić policję. I jego przedstawiciele w Sztumie twierdzą, że to zrobili. Informacja o tym, że Bartosz K. opuszcza zakład karny, została wysłana w piątek 2 października 2015 roku, około godziny 14.20.

– Za pośrednictwem jednego z operatorów pocztowych – twierdził major Robert Witkowski, rzecznik prasowy Okręgowego Inspektoratu Służby Więziennej w Gdańsku, do którego należy zakład w Sztumie.

Policjanci z Grudziądza natychmiast odbili piłeczkę. Przekonywali, że pisma nie dostali, ani w piątek,  ani w sobotę, tylko dopiero 7 października.

– Gdybyśmy wiedzieli, że wyszedł, to można byłoby go delikatnie przywitać na dworcu. Przeprowadzić choćby jakąś rozmowę prewencyjną, bo tak się robi – mówili kilka dni po wydarzeniach grudziądzcy policjanci.

Dlaczego informacja do stróżów prawa z Grudziądza szła tak długo. Bo nie została przekazana telefonicznie lub pocztą elektroniczną. Tylko normalnym listem poleconym. Bo ponoć takie są procedury.

Po tych wydarzeniach, procedury zostały już zmienione. Decyzją więziennej centrali, wszystkie jednostki penitencjarne w Polsce zobowiązane zostały w podobnych sytuacjach do wysyłania telefaksu policji. I powinien on być wysłany najpóźniej jeden dzień przez zwolnieniem więźnia. Taka procedura dotyczy osób, które dopuściły się przestępstw przeciwko wolności seksualnej. I tu pojawia się kolejne pytanie, dlaczego akurat telefaks. A dlatego – jak tłumaczą służby więzienne – gdyż to trochę anachroniczne urządzenie w kontaktach z policją sprawdza się najlepiej.

 Uchybień nie było

 I to właściwie jedyne decyzje, które zapadły po wydarzeniach z udziałem Bartosza K. Po kilku tygodniach od nich, zakończone zostało postępowanie wyjaśniające w tej sprawie, przeprowadzone przez służby więzienne. Dyrektor Generalny tej służby nie dopatrzył się uchybień w działalności podległych mu pracowników na żadnym etapie.

Postępowanie w sprawie działań sądu w tej sprawie przeprowadził również jeden z sędziów wizytatorów toruńskiego Sądu Okręgowego. Nie stwierdził w postępowaniu wymiaru sprawiedliwości jakichś błędów.

– Czyli znów wychodzi na to, że to policjanci skrewili, bo mieli na swoim terenie pedofila i nie zapobiegli gwałtowi. Ale my jesteśmy do tego przyzwyczajeni – mówią dziś grudziądzcy policjanci.

Nie pierwszy raz

 O tym, że tak może jednak nie być i to raczej system szwankuje, niech świadczy choćby fakt, że to nie pierwsza opisywana w „Reporterze” historia skazanego za przestępstwa przeciwko wolności seksualnej, który krótko po wyjściu z więzienia popełnia te same czyny, za które już siedział.

Opisywaliśmy na przykład 40-latka, który wiosną i latem 2012 roku wchodził w nocy przez okna na parterze do mieszkań samotnych kobiet w Toruniu. Oczywiście wcześniej długo je obserwował, aby upewnić się, że mieszkają same i potem je gwałcił. Zaczął to robić siedem miesięcy po wyjściu z więzienia, gdzie spędził 7 lat również za serię gwałtów.

Próbowaliśmy wówczas dowiedzieć się, jak przebiegała jego kara, czy był na przykład leczony. Interesowało nas to głównie dlatego, że w tym pierwszym wyroku nie znaleźliśmy żadnej adnotacji, aby na jakąś terapię został skierowany.

Niestety, konkretnych odpowiedzi nie uzyskaliśmy. Zasłaniano się wówczas ochroną danych osobowych.  Przedstawiciele wymiaru sprawiedliwości uspokajali nas jednak wówczas, że brak w wyroku zaleceń o leczeniu nie oznacza, że go nie było. Zapewniano nawet, iż na pewno zostało ono wdrożone. Bo tak naprawdę to służba więzienia decyduje potem, co dzieję się ze skazanym, do jakiego zakładu karnego trafia, jaka pomoc czy leczenie są mu potrzebne. Tymi ustaleniami zajmują się na przykład komisje penitencjarne, które dysponują pełną dokumentacją skazanych, opiniami biegłych i nie muszą mieć poleceń sądu.

Mężczyzna ten przebywa obecnie za kratami. Dostał 10 lat więzienia. Gdy  wyjdzie na wolność, będzie miał około 50 lat. Czy ktoś da gwarancję, że znów nie zgwałci?

 Waldemar Piórkowski

Zobacz również: