Po latach wykradania ludzkich szczątków, policja ujęła w końcu kolekcjonera kości, którego legenda rosła na Pomorzu z miesiąca na miesiąc. Zatrzymanie nie przyniosło jednak odpowiedzi na najważniejsze pytanie w tej sprawie: po co on to wszystko robił?

Reporter opisał ten proceder już trzy lata temu, gdy nie było o nim tak głośno jak obecnie i liczba okradzionych grobów była znacznie mniejsza. Wówczas była mowa o ledwie kilku przypadkach.

Pierwszy dotyczył gdyńskiej dzielnicy Leszczynki. Najpierw w listopadzie 2014 roku ktoś nad ranem natrafił tam na zdewastowany grób. Zginęła z niego czaszka. Dwa miesiące później z tego samego cmentarza zniknęły szczątki kolejnego nieboszczyka. Tym razem chodziło o czaszkę i kilka innych kości.

Następnie była nieudana kradzież w Redzie pod Gdynią. Sprawca został spłoszony przez psy, które obudził, gdy uderzył młotem w nagrobek. – Rozejrzałam się, ale nie zobaczyłam ani żadnego człowieka, ani samochodu – relacjonowała Reporterowi krótko po zdarzeniu właścicielka zwierząt – Nawet nie przypuszczałam, że ktoś mógł tam niszczyć nagrobek. Poszłam spać i dopiero rano przyszedł do nas bliski pochowanej osoby, który powiedział, że zniszczono grób.

– Część grobowca, w której 15 lat temu pochowaliśmy dziadka, była otwarta – mówił Paweł Stachecki, krewny spoczywającego w grobie mężczyzny – Wokół walały się pozostałości masywnej płyty marmurowej. Pod nią znajdowało się jeszcze jedno zabezpieczenie – ze zbrojonego betonu. Ta warstwa również została doszczętnie zniszczona. Odkryte zostały komory, do których chowa się trumny.

Potem przyszedł czas na położone blisko Redy Wejherowo. „Dwa groby wandale potłukli w drobny mak. W trzecim zniszczyli płytę nagrobną, a znajdująca się wewnątrz trumna rozpadła się, prawdopodobnie od wpadających do grobu tłuczonych płyt” pisali na swojej stronie wstrząśnięci strażnicy miejscy. Tam jednak również nie zginęła ani jedna kość, ale raczej tylko dlatego, że złodziej z jakichś względów zaniechał swoich zamiarów.

To nie sataniści

Byliśmy wówczas na wszystkich zniszczonych grobach. Wszystkie przypadki miały wiele wspólnych cech. Rabunków dokonywano nocą, celem były groby położone blisko ogrodzeń, przeważnie czarne. Ktoś je rozbijał i wchodził do środka. Nie zawsze coś z nich zabierał. Czasem porzucał je nieokradzione. Nigdy nie zostawiał za sobą żadnych śladów. Wybierał osoby, które dożyły późnej starości i leżały w grobie od co najmniej kilku lat. Nic ich ze sobą nie łączyło, więc mnożyły się spekulacje na temat motywów sprawcy.

Najpopularniejsza wersja mówiła o kradzieżach w celu sprzedaży czaszek studentom medycyny, którym miały przydawać się w nauce. Ich cena mogła dochodzić nawet do tysiąca złotych. Były też inne teorie, np. o satanistach. Jednak na większości grobów krzyże pozostały nietknięte.

– To bardzo rzadko spotykane przestępstwo – mówił trzy lata temu Reporterowi Michał Rusak, rzecznik gdyńskiej policji – Nasza policja współpracuje w tym zakresie z policją z powiatu wejherowskiego, bo wiele wskazuje na to, że mogli być to ci sami sprawcy. Widzimy wiele podobnych cech tych przestępstw.

Zmienił teren

Ani nasza publikacja, ani połączenie sił przez policjantów z kilku komend nie powstrzymało złodzieja przed dalszą profanacją zwłok. Kolejnego skoku dokonał w kwietniu 2015 roku w Lęborku, w noc z Wielkiej Niedzieli na Wielki Poniedziałek. Zniknęły szczątki starszego mężczyzny, którego pochowano kilkanaście lat wcześniej, oraz zdjęcia z nagrobka. Parę kości znalazło się później w okolicy.

Późniejsze doniesienia nie dochodziły już z województwa pomorskiego, a z sąsiedniego warmińsko-mazurskiego. Pierwsze z Elbląga, który leży 60 kilometrów od Gdańska. Następne z Olsztyna. Groby były blisko ogrodzenia, spoczywały w nich starsze osoby, a kradzieży szczątków dokonano nocą. Znów jednak pojawiły się wyjątki, bo w pierwszym przypadku przy okazji zostały zniszczone fotografie, zaś w drugim kolor nagrobka był szary. Czyli ponownie niemal wszystko pasowało do schematu, ale tylko „niemal”, bo każdy skok miał swoje odstępstwo od reguły. Jakby specjalnie miał dezorientować.

Następnie, na przełomie 2015 i 2016 roku, prasa doniosła o kolejnych przypadkach z Pomorza. Zginęła część czaszki duchownego, a potem szczątki emeryta z innego cmentarza. Oba przypadki dotyczyły Gdańska. Po nich nastąpił rok przerwy.

Był nieuchwytny

Złodziej kości dał o sobie ponownie znać wiosną 2017 roku. Najpierw ukradł szczątki starszej kobiety z Rumi pod Gdynią, a następnie innej emerytki z pobliskiego Kosakowa. Nie musiał dawać znać śledczym, że to on. Wystarczyło spojrzeć na położone blisko płotów nagrobki, które ktoś rozbił młotem. Nie można było mieć wątpliwości, że wrócił.

To przelało czarę goryczy. Policja zaangażowała w poszukiwania przestępcy swoich najlepszych ludzi. Cmentarze przebadali technicy kryminalistyczni, a po okolicy swoje informacje zbierali wywiadowcy. Jednocześnie sprawa nabrała rozgłosu ogólnopolskiego, a nadzór nad nią objęła komenda główna. Wiele osób chciało pomóc, jednak łowca czaszek wydawał się być jak duch. Nikt go nie widział, nie znał, nie mógł odgadnąć jego motywów, a przyjęty przez niego schemat miał zbyt wiele odstępstw.

Śledczy z Pomorza prosili też o pomoc swoich zagranicznych kolegów, ale wszyscy odpowiadali zgodnie: „pierwszy raz słyszymy o takim procederze”. W specjalnym komunikacie grozili również, że prowadzą śledztwo związane z ograbianiem zwłok i grobów. To znacznie surowiej karane przestępstwo niż zwykłe znieważenie zwłok. „Przestępstwo z art. 262 § 2 kk stanowi występek zagrożony karą pozbawienia wolności od 6 miesięcy do 8 lat” – napisała Prokuratura Okręgowa w Gdańsku pod koniec września ubiegłego roku.

Leśny człowiek

Nie były to słowa rzucane na wiatr. 8 listopada mundurowi ogłosili, że pojmali podejrzanego. To 54-latek z Gdańska. Mieszkał z ojcem, siostrą i jej rodziną. Ma czystą kartotekę. Zawodowo zajmował się sprzątaniem. W przeszłości był milicjantem drogówki, ale wyrzucono go stamtąd za nadużywanie alkoholu. Dawniej leczył się psychiatrycznie. Ujęto go w lesie przy udziale antyterrorystów. Miał przy sobie wojskowe noże. Chciał coś zakopać w ziemi. Terenem zajęli się więc kryminalistycy.

Jak rzadko kiedy, pomorscy policjanci zorganizowali konferencję prasową, podczas której mówili o szczegółach zatrzymania. Mieli czym się chwalić, bo okazało się, że wykonali kawał ciężkiej pracy.

– Podejrzany został zatrzymany niedaleko swojego miejsca zamieszkania, w kompleksie leśnym Srebrzysko. Nie był wcześniej notowany w systemach policji – powiedziała mediom Ewa Pachura, zastępca Komendanta Wojewódzkiego Policji w Gdańsku – To osoba pracująca, ale prowadzi raczej wędrowny styl życia. Zatrzymany ostatnio przebywał na zwolnieniu lekarskim. Nie ma żony ani dzieci. Bardzo dużo poruszał się na piechotę na terenie całego województwa. Jego styl życia przyczynił się do tego, że musieliśmy bardzo długo pracować nad tą sprawą.

– Znaleźliśmy liczne zapiski, w których sprawca dokonywał szeregu adnotacji informujących o tym, gdzie dokonywał poszczególnych przestępstw poinformował Mariusz Mejer, naczelnik wydziału dochodzeniowo-śledczego pomorskiej policji.

Po przeszukaniu pokoju zatrzymanego i pierwszych rozmowach z nim, śledczy wykluczyli motyw rabunkowy, nekrofilski, medyczny, naukowy i religijny. Zaznaczyli, że na logikę ciężko wytłumaczyć jego działania. Oddali go więc pod obserwację psychiatryczną.

Sprawdzili też dokładnie las, w którym go pojmano. Tam w workach na śmieci zostały zakopane skradzione szczątki i tabliczki z grobów. Nie wiadomo, ile zwłok tam pochował, choć każdy worek był podpisany. Wszystko wciąż jest analizowane kość po kości. Policja nie wie jeszcze, jak wielkie jest cmentarzysko.

Trudny przeciwnik

Z biegiem śledztwa udało się ustalić, dlaczego kolekcjoner kości był tak trudno uchwytny. Wszystko przez spryt i umiejętne omijanie kamer. Często poruszał się pieszo, lasem. Potrafił tak przejść kilkadziesiąt kilometrów. Gdy było za daleko lub za zimno, używał publicznej komunikacji. To dlatego na początku nie można było wytropić jego auta. Po prostu go nie miał. Przed kradzieżą dokładnie sprawdzał teren i zakopywał na nim narzędzia. Używał noktowizora, który pomagał mu widzieć w ciemności. Gdy wybierał datę, przeważnie kierował się prognozą pogody. Im miała być gorsza, tym lepiej dla niego. Czuł się wówczas bezpieczniej.

Mógł tak działać nie od kilku, a od kilkunastu lat. Przemawiają za tym jego notatki, a także starsze artykuły prasowe z początku wieku, w których również pojawiały się wzmianki o niewytłumaczalnych kradzieżach kości. Gromadził je w swoim mieszkaniu.

– Z treści jego notatek wynika, że przez szereg lat miał dopuszczać się niszczenia nagrobków oraz kradzieży szczątków. Informacje te będą weryfikowane w toku postępowania – zadeklarowała Grażyna Wawryniuk, rzeczniczka gdańskiej prokuratury okręgowej – Przeprowadzone badanie potwierdziło zgodność jego DNA z DNA z zabezpieczonych śladów biologicznych. Mężczyzna nie przyznał się do popełnienia zarzuconych mu czynów.

Jedna z branych pod uwagę hipotez mówi, że litery ze zrabowanych tablic nagrobnych miały układać się we fragmenty Ewangelii Świętego Jana. Wysnuł ją jeden z biegłych zaangażowanych w sprawę. Jak dotąd nie udało się jej jednak potwierdzić.

Niewykluczone, że nigdy nie poznamy motywów sprawcy. Wiadomo jednak, że traktował swój proceder jak polowanie. Był perfekcyjnie przygotowany miał narzędzia, latarki, noże, torby.

– Mam za sobą 24 lata służby i różne trudne sprawy przewijały się w mojej karierze, również zabójstwa. Mogę stwierdzić, że seryjni sprawcy pojawiają się wyjątkowo rzadko – komentuje pierwsze ustalenia ze sprawy Ewa Pachura – Każdy policjant może powiedzieć, że to wiąże się z adrenaliną, skomplikowanym postępowaniem i próbą zrozumienia, co nim kieruje. W tej sprawie konsultowaliśmy się z różnymi biegłymi, między innymi psychologami, socjologami, specjalistami od sekt. I wciąż ciężko nam zrozumieć motywy jego działania.

 Mikołaj Podolski

Zobacz również: